środa, 19 września 2018

Rozdział XV


Atten, 4. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Kennis niemal dostała zawału, gdy usłyszała pod oknem cichy gwizd. Jakiś czas temu uchyliła okno, gdyż było jej zbyt duszno. Pilnujący jej żołnierze nie zwrócili na to większej uwagi, bowiem z powodu krat i tak nie mogłaby im uciec.
      Zrobiła głęboki wdech, po czym podeszła do parapetu. Wiedziała, że zobaczy kogoś z ruchu oporu, bowiem gwizdnięcie, które chwilę wcześniej usłyszała, było takim, jakim posługiwało się podziemie.
      Wyjrzała na zewnątrz na tyle, na ile pozwalały jej kraty.
      - Maks? - wyrzekła ze zdumieniem, widząc znajomego dziewiętnastoletniego chłopaka o rudoblond włosach i zielonych oczach pełnych psiego oddania. - Co ty tu robisz? Uciekaj, zanim cię zabiją!
      Serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Nigdy nie zauważyła, by patrolowano okolice pod jej oknem, niemniej obawiała się, że coś się mogło zmienić, a nawet jeśli nie, żołnierze zza drzwi mogliby przecież coś usłyszeć. Zresztą w każdej chwili mogli do niej wpaść z niezapowiedzianą jak zwykle kontrolą.
      - Musiałem panienkę zobaczyć. - Maks miał na szczęście tyle oleju w głowie, by szeptać, a nie mówić normalnym tonem. - Czy mogę coś dla panienki zrobić? Cokolwiek? - zapytał szybko, najwyraźniej świadom, że nie może zabawić w tym miejscu zbyt długo.
      - Gdybyś mógł dowiedzieć się, jak miewa się moja rodzina… - Choć sekundę wcześniej zamierzała go wygonić (nie chciała mieć na sumieniu i jego), ta prośba sama wyszła z jej ust. Wszak większość myśli poświęcała bliskim.
      - Wiedziałem, że panienka o to spyta. U nich wszystko dobrze, choć naturalnie bardzo martwią się o panienkę. - Przemilczał fakt, że siostra została porwana, bo wiedział, że Kennis musi mieć tego świadomość. Nie chciał jej dodatkowo dołować. - To jak, co mogę dla panienki zrobić?
      - Po prostu… Od czasu do czasu zaglądaj do moich bliskich i sprawdzaj, czy u nich wszystko w porządku, dobrze? - poprosiła.
      - Oczywiście.
      - Dziękuję, Maks. A teraz zmykaj, szybko!
      - Proszę się trzymać i być dzielną.
      - Będę.
      - Wiem, że to nie ma znaczenia, ale… kocham panienkę. Całym sercem.
      - Wiem, Maks. Wiem. Ja też cię kocham - odparła, uśmiechając się łagodnie. - No już, uciekaj!
      Skinął głową, po czym niesamowicie cicho, ale jednocześnie szybko zaczął się oddalać. Szczerze mówiąc, Kennis nie miała pojęcia, że ten chłopak potrafi poruszać się tak prędko i bezgłośnie. Miał do tego talent. A że był do tego niewysoki i raczej niczym się niewyróżniający, z łatwością wtapiał się w tłum. Pewnie między innymi dlatego mieli z niego pożytek w ruchu oporu.
      Odetchnęła z ulgą, gdy straciła go z oczu. Zdążyła usiąść z powrotem na łóżku i wyrównać oddech, gdy Armanie wpadli do niej z kontrolą. Zmierzyli ją spojrzeniem od stóp do głów, omietli wzrokiem pomieszczenie, po czym wyszli.
      Kennis przymknęła na chwilę oczy. Bogom niech będą dzięki, wszystko w porządku. Nie przyłapali Maksa i najwyraźniej nie zauważyli w jej zachowaniu niczego niezwykłego.
      Odwiedziny Maksa podniosły ją na duchu. Był tak niewinnym, poczciwym chłopakiem. I jak wielkie musiał mieć serce, jak wiele odwagi, skoro ją tu odwiedził. Była mu niewymownie wdzięczna - i za wizytę, i za te szczątkowe informacje o jej rodzinie. Podejrzewała, że jej siostra znajduje się w ciężkiej sytuacji, ale za to dowiedziała się, że reszta jakoś sobie radzi. No i jeszcze ta platoniczna miłość Maksa… W jakiś sposób jej schlebiała. Dobrze było być kochanym przez kogoś o czystym sercu. Uśmiechnęła się lekko. Oczywiście jej odpowiedź, jakoby też go kochała, była nieprawdą - i oboje doskonale o tym wiedzieli - ale uznała, że to idealne słowa na pożegnanie.
      Bo przecież tym właśnie były. Pożegnaniem.

*
Salgarien, 5. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Przez trzy dni Silya nie musiała samodzielnie szukać klienta, co okropnie ją cieszyło, bo nadal nie doszła do siebie po pierwszym razie.
      Ridryk był co prawda delikatny i niemal miły, właściwie zachowywał się jak swego rodzaju dżentelmen, ale to nie zmieniało faktu, że „zaliczał każdą po kolei” i był na tyle stary, że spokojnie mógłby być jej ojcem. Okropnie ją to brzydziło. Wzdrygała się na samą myśl o tym.
      Za drugim razem, pierwszego dnia dziewiątego miesiąca, nawet nie zastanawiała się nad klientem, tak zaaferowana była wizytą Shina i rozmową z nim. Dobrze, że Ilyari nie przyszła wtedy do Wspólnej Sali. Strasznie bolał ją żołądek, więc została na górze. Na szczęście, bo gdyby uczestniczyła w spotkaniu z Shinem, Silya nie byłaby w stanie tak szczerze z nim porozmawiać. A na próby zapewniania przez Shina Iri, że Yuki to dobry facet, Ilyari chyba zabiłaby go wzrokiem. Albo po prostu wstałaby i wyszła. Cóż, w każdym razie zrobiłaby coś nieuprzejmego, co na swój sposób było w sumie ciekawe, skoro jako wychowanka pani matki była idealnie grzeczną i ułożoną dziewczyną. Oj, wiele się zmieniło.
      Dzisiaj jednak, nie mając większego wyboru, wraz z Iri znów przeszła do Wspólnej Sali. Jak zwykle roiło się w niej od biesiadujących mężczyzn, bacznie rozglądających się wokoło w poszukiwaniu wybranki na obecny wieczór. Niektóre z dziewcząt siedziały we własnym gronie i rozmawiały, inne chichotały, obserwując panów i zalotnie machając rzęsami, jeszcze inne bez oporów same podchodziły do potencjalnych klientów i zabawiały ich rozmową bądź podrywały.
      Silya i Ilyari usiadły przy bodaj jedynym wolnym stoliku. Iri miała to szczęście, że nie musiała w żaden sposób ubiegać się o klientów, jako że normę wyrabiał jej Yuki. Nie żeby jakoś szczególnie to doceniała, musiała jednak przyznać, że cała ta jego wyłączność na nią miała ten jeden plus. No dobrze, znalazłoby się ich więcej, ale nie chciała go gloryfikować.
      Sil, czerwona na twarzy, bała się na kogokolwiek patrzeć. Nawet na siostrę, która ponownie uparła się przyleźć tu za nią, choć przecież nie mogła jej w żaden sposób pomóc. Ba, właściwie nawet przeszkadzała, ale Silya nie miała serca jej tego powiedzieć. Choć czuła się dodatkowo skrępowana z powodu jej obecności, zaciskała zęby i milczała.
      Wręcz czuła na sobie spojrzenia nieznajomych mężczyzn, którym w głowie było tylko jedno. Targały nią sprzeczne emocje. Z jednej strony tak bardzo się wstydziła i bała za każdym razem, gdy przychodziło co do czego i zdecydowanie nie lubiła swojej pracy, z drugiej, codziennie bała się, że nikt jej nie zechce, przez co wpadnie w kłopoty, w rezultacie których Armanie zrobią z nią coś strasznego. Ze zgrozą przyłapywała się na tym, że już woli usługiwać Dameyczykom, kimkolwiek oni są, niż podpaść jakimkolwiek Armanom. Żałosne... Przekładała strach nad szacunek do samej siebie...
      Od czasu do czasu któryś z panów zagadywał Silyę, która wręcz emanowała słodyczą i niewinnością. Jej policzki wciąż zdobiły rumieńce, nic więc dziwnego, że byli tacy, którzy zwracali na nią uwagę, natomiast Ilyari, wiecznie ponurą, raczej omijano szerokim łukiem.
      Sil zauważyła, że jeden z mężczyzn, który niedawno od niej odszedł, rozmawia z urzędnikiem, wiedziała więc, że zaraz przyjdzie po nią, by zabrać ją na górę. Westchnęła cichutko, po części z rezygnacji, po części ze smutku, a po trosze również z ulgi. Ilyari, z brodą opartą na prawej dłoni, wpatrywała się w Silyę z obojętnym wyrazem twarzy. Nie to, że nie było jej żal przyjaciółki, po prostu znajdowała się w takim stanie psychicznym, w którym rozpamiętywała wszystkie możliwe krzywdy i załamywała się nad własnym losem. Poza tym dzisiejszy klient Silyi nie wydawał się szczególnie zły, więc trochę się rozluźniła.
      Wówczas niespodziewanie do ich stolika podszedł jakiś podchmielony facet. Głośno oparł obie ręce na blacie i z dziwną złością w oczach spojrzał na Ilyari.
      - Te, dziewczynko, może by tak trochę entuzjazmu i wdzięku, co? Jak się na ciebie patrzy, to się żyć odechciewa - mruknął. - Weź przykład z koleżaneczki - dodał, znacząco zerkając na Silyę i posyłając jej lubieżny uśmieszek. Ta natychmiast spurpurowiała. Powinna coś powiedzieć na obronę siostry, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa, tak bardzo była zaskoczona i przestraszona.
      - Nikt nie każe ci na mnie patrzeć, panie - odparła lodowatym tonem Ilyari, mrużąc oczy. Ludzie z sąsiednich stolików przerwali rozmowy i flirty, by przyjrzeć się temu, co będzie dalej.
      - Nikt cię nie nauczył szacunku do starszych, mężczyzn i klientów? - warknął mężczyzna. Iri nie spieszyła się z odpowiedzią. Odsunęła krzesło, wstała powoli i, mimo uczucia zażenowania, które wypełniało jej wnętrze, lecz było niewidoczne na zewnątrz, utkwiła pełne dumy i pogardy oczy w nieznajomym.
      - A pana nikt nie nauczył szacunku do kobiet? - zapytała pozornie niewinnym tonem. To nawet nie była odwaga z jej strony, nie panowała nad tym, co robi.
      - Ty... - Mężczyzna chwycił Iri za przegub i przyciągnął ją do siebie. - Idziemy. Pokażę ci, jak należy traktować swoich żywicieli.
      Nie zdążyła nawet oświadczyć, że nic mu z tego nie wyjdzie, jako że „jest kupiona na wyłączność” (gość najwyraźniej nie zauważył czarnej opaski na jej drugim nadgarstku), bo została brutalnie pociągnięta za sobą. Wówczas jednak jakiś inny klient zagrodził facetowi drogę.
      - Nie radzę - powiedział cichym, ale nieznoszącym sprzeciwu głosem. - To kochanka Księcia Salgarienu - oświadczył nieomal z czcią. Ilyari uniosła brwi, zaraz jednak spłonęła niechcianym rumieńcem, gdy uświadomiła sobie, że oto mężczyzna ten oznajmił publicznie, że jest „kochanką” - i to na dodatek czyją. Poczuła, jak mocno bije jej serce. Nie była w stanie się odezwać. Z tyłu Silya, wstawszy już jakiś czas temu, nieruchomo przyglądała się scenie, również nie mogąc zareagować, jak gdyby coś ją od tego z całej siły odwodziło.
      Facet trzymający Iri zbladł jak na zawołanie. Mężczyzna, który mu przerwał i uraczył taką niespodziewaną wiadomością, szepnął mu coś jeszcze do ucha. Chojrak drgnął, po czym z przestrachem zwrócił twarz ku Ilyari. Zauważywszy najpierw czarną bransoletkę, a potem fakt, że wciąż trzyma dziewczynę za przegub dłoni - i to zdecydowanie zbyt mocno, na tyle, by zostawić jej tam siniaki - szybko ją puścił. Iri bezwiednie złapała prawą dłonią lewy nadgarstek i zaczęła lekko go pocierać. Bolało, ale póki co nie zwracała na to większej uwagi.
      - Błagam o wybaczenie, panienko! - wykrzyknął przerażony facet, dosłownie padając Iri do stóp. Wyglądał niczym uniżony sługa, który w jakiś sposób ubliżył co najmniej członkowi rodziny królewskiej. - Nie miałem pojęcia, że panicz... Och, naprawdę przepraszam, proszę mi wybaczyć! Błagam, mogą mnie państwo ukarać, ale proszę nie odbierać mi pracy, jestem jedynym żywicielem rodziny...
      - Nawet nie wiem, jak się pan nazywa... - wydukała Ilyari, z konsternacją i jednocześnie ze wstrętem cofając się o pół kroku, by nie ocierać się stopami o dłonie tego szalonego człowieka. Jak można było tak się poniżyć? Żałosne. Najpierw zachowywał się jak prawdziwy idiota, a potem, usłyszawszy tylko, że Yuki obdarza ją względami, padł jej do stóp.
      - Hats, panienko - szepnął uniżenie.
      O bogowie, czy on naprawdę był tak głupi? Gdyby się nie przedstawił, nie spytałaby nikogo o jego miano i gość żyłby sobie dalej w spokoju, a tak mogła go zniszczyć - przynajmniej teoretycznie, bo sprawa i tak leżałaby przecież w gestii Yukiego.
      - Nie zamierzam odbierać ci pracy, panie - rzekła szczerze. Chciała, by ta farsa wreszcie dobiegła końca. Do licha, nie była przecież Armanką, by ot tak sobie niszczyć innym życie i nie zniżyłaby się do poziomu okupantów, wykorzystując swoją wątpliwą władzę nad tym człowiekiem. - Wiem, jak jest ważna, szczególnie teraz - dodała. - Jednak jeśli nie zmienisz swojego postępowania i nie nauczysz się szacunku do kobiet, nie ręczę za siebie. - Nie mogła się powstrzymać, by tego nie powiedzieć, to było silniejsze od niej. Jeśli dzięki kontaktom z Yukim zmusi choć jednego nic niewartego mężczyznę do nawrócenia, będzie skłonna przyznać, że warto się czasem przemęczyć. Co prawda podkoloryzowała trochę swoje możliwości, sama przecież nie mogła nic zrobić temu facetowi, ale co z tego... Pragnęła tylko zapomnieć już o całym tym zajściu. - Martwi mnie jeszcze jedno - przyznała nagle. Nie mogła tego pominąć, za bardzo ją to uderzyło. - Powiedziałeś, panie, że masz rodzinę. Czy miałeś na myśli żonę i dzieci?
      Wyglądał na mniej więcej czterdzieści lat, więc ta opcja była zdecydowanie bardziej prawdopodobna aniżeli ta zakładająca, że mieszkał z rodzicami.
      - Taak... - przyznał.
      - Cóż więc robisz w takim przybytku, panie? - spytała z pogardą, którą jednak nieświadomie skrywała. Mimo tego ton jej głosu zmroził klęczącego przed nią mężczyznę.
      Co prawda od niedawna w Dameyu zapanowały armańskie zasady, więc faceci mogli brać sobie więcej żon niż tylko jedną, ale to przecież tylko teoria, prawda? Dameyczycy nie powinni się na to zgadzać.
      - Masz rację, panienko. Zmienię się, przyrzekam. Więcej mnie w tej części Karczmy nie ujrzysz. Jestem dozgonnie wdzięczny, niech bogowie wynagrodzą ci twą dobroć. Panicz poznał się na panience, prawda? Rozumiem... - Ostatnie słowa wypowiadał bardziej do siebie niż do niej. - Jeszcze raz przepraszam i uniżenie dziękuję - rzekł, a z jego głosu biły niemal dziecięca szczerość i ulga.
      Iri zauważyła, że dzieje się coś dziwnego. W pomieszczeniu rozległy się odgłosy przesuwanych krzeseł. Po chwili co najmniej połowa zebranych stała zwrócona twarzą do niej, po czym niemal jak na jakiś znak pokłoniła się jej. Obecni Armanie oczywiście ani drgnęli, ale ich miny wyrażały albo zdziwienie, albo skupienie, albo rozbawienie. Na szczęście jednak nie zareagowali czynami.
      Skonsternowana, Ilyari ze zgrozą rozglądała się dookoła. O bogowie, co się tutaj działo?! Czuła się jak w jakimś dziwacznym śnie. Takie rzeczy nie zdarzały się przecież w życiu normalnych, szarych ludzi!
      Nie znosiła narażać się na spojrzenia innych osób. A coś takiego nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl. Ci ludzie powariowali... Co tu się, do cholery, działo?! I jeszcze ci Armanie… Serce zabiło jej mocniej, gdy wyobraziła sobie, że ukarzą ją surowo za to żałosne „przedstawienie”.
      Nie mogąc już wytrzymać, przedarła się przez tłum, by uciec do części pracowniczej.
      - Iri! - Silya dogoniła ją i dopasowała tempo do pospiesznego kroku Ilyari. - Co ci jest?
      Ilyari zatrzymała się gwałtownie.
      - Ty się jeszcze pytasz?! Co to właściwie było?! Zupełnie nie rozumiem, co się tam stało. Oni... Oni się kłaniali! Zwariowali, nabijali się ze mnie czy co?! - wyrzuciła z siebie niemal jednym tchem. Była czerwona na twarzy, choć nie wiadomo, czy bardziej ze wstydu, czy ze złości.
      Silya spuściła wzrok.
      - Nie wiem, jak to wyglądało z twojej perspektywy, ale z boku było niesamowicie. Ten mężczyzna uznał cię najwyraźniej za swoją przyszłą „królową”. Był chyba przekonany, że skoro Yuki... cię lubi, to wystarczy, że szepniesz mu słówko, a on zniszczy mu życie. Tymczasem ty, mimo że tak cię potraktował, natychmiast mu wybaczyłaś i zapewniłaś, że nic mu się nie stanie. Innym też to musiało zaimponować, ale wydaje mi się, że większość urzekło raczej to wspomnienie o rodzinie. Właśnie ustawiłaś jedną zbłąkaną duszę do pionu, Iri. Po czymś takim ten facet na pewno stanie się lepszym człowiekiem.
      Ilyari prychnęła.
      - Z pewnością - mruknęła. - To żałosny dupek, który myśli, że wszystko mu wolno, dopóki ktoś nie utrze mu nosa. Zresztą błagam... Nie mam żadnego wpływu na Yukiego. Jestem tylko jego zabawką, „kochanką” - niemal wypluła te słowa - a nie wybranką serca. Nie jestem też potworem, który zniszczyłby życie takiemu śmieciowi tylko dlatego, że powiedział mi kilka przykrych słów.
      Chcąc nie chcąc, Silya zaśmiała się w duchu. Gdyby ktoś usłyszał ich rozmowę, prawdopodobnie z miejsca zmieniłby zdanie o Ilyari. Nie dało się jednak ukryć, że była kochaną, pełną współczucia i empatii osóbką, która jednak sądziła o sobie coś zupełnie innego. Prawda była jednak taka, że tak dobrych ludzi ze świecą można szukać. Owszem, na pierwszy rzut oka wydawała się niemiła czy wręcz wredna, ale przy bliższym poznaniu niesamowicie zyskiwała. Tak przynajmniej było, jeśli mowa o rówieśnikach bądź części mężczyzn. Dojrzali czy starsi ludzie z miejsca się w niej zakochiwali, bo z natury była wobec nich pełna szacunku, grzeczna i pomocna. Sil przypomniała sobie, jak uwielbiały ją starsze osoby z ulicy, na której mieszkały. Ile to razy pomagała im nosić zakupy czy wyrzucać śmieci? Ile to razy cierpliwie wysłuchiwała ich nudnych wywodów na temat trudów życia, chorób czy wspomnień czasów, które już dawno przeminęły z wiatrem?
      - Masz rację, że temu całemu Hatsowi można wiele zarzucić - przyznała wreszcie Silya - ale kto wie, może teraz naprawdę się zmieni? A co do Yukiego, powinnaś wreszcie przestać tak o nim myśleć. Dobrze wiesz, że jest w porządku i traktuje cię tak dobrze, jak tylko może.
      Ilyari pominęła to milczeniem. Silya miała rację, ale nie zamierzała tego przyznawać. Czuła się roztrzęsiona i zagubiona, wciąż nie pojmowała, co wydarzyło się we Wspólnej Sali.
     - Hej, a twój klient? - przypomniała sobie nagle. Sil podskoczyła. Na śmierć zapomniała! Zestresowała się natychmiast. O bogowie, ot tak sobie wybiegła, a przecież powinna teraz zabawiać tamtego mężczyznę... A jeśli on pójdzie z tym do Arman? Będzie skończona... - No idź. Ja tu chwilę posiedzę - mruknęła Ilyari.
      Sil wymruczała jakieś przeprosiny, po czym czmychnęła. Iri odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że może pobyć przez chwilę sama. Musiała przetrawić to, co się stało. Usiadła na najbliższych schodach. Nie wiedziała, dokąd prowadzą. Właściwie nie miała pojęcia, gdzie jest, bowiem znała tylko okolice tej części Karczmy, która była domem publicznym, a tę minęła już jakiś czas temu. Tutaj właściwie nie powinno jej w ogóle być.
      - Postawa godna naśladowania - usłyszała ledwie pół minuty później czyjś głos. Uniosła wzrok i napotkała nim uśmiechającą się do niej Amę.
      - Co ty tu robisz? - zapytała zdziwiona. Jak przez mgłę przypomniała sobie, że Ama również przesiadywała we Wspólnej Sali, gdy wydarzył się cały ten cyrk.
      - Nie chciałam wam przeszkadzać - odpowiedziała tylko, mając najpewniej na myśli rozmowę Iri z Silyą. Prawdopodobnie więc wszystko słyszała i miała teraz Ilyari za dwulicową żmiję.
      - Tak, wiem, jestem beznadziejna i kłamliwa - mruknęła Iri, otaczając nogi ramionami i kładąc brodę na kolanach.
      - Nie wygaduj bzdur. - Ama z gracją opadła na ten sam schodek co Ilya. - Jesteś po prostu szczera. Nic dziwnego, że czujesz się zdezorientowana. To było niesamowite. Nie miałam pojęcia, że pracownicy Amao i Yukiego czują przed nimi aż taki respekt. Może ten Hats był jednym z tych, których wyciągnęli z nędzy bądź którym ofiarowali nadzieję na nowe, lepsze życie. - Ilyari ze zdumieniem odwróciła głowę w kierunku koleżanki. Pytająco uniosła brwi. - Dla niewtajemniczonych może to wyglądać tak, że Król Salgarienu i jego syn to po prostu bogacze, którzy robią to, na co mają w danej chwili ochotę. Czują potrzebę zaimponowania światu, jacy to są wspaniałomyślni, więc dają ludziom pracę lub łożą fortunę na jakiś cel dobroczynny. Mają taki kaprys, więc zwalniają tych, których wcześniej przyjęli. I tak dalej. Prawda jest jednak taka, że to po prostu ludzie o niezwykle czystych i pełnych empatii sercach, którym naprawdę zależy na Salgarienie i jego mieszkańcach. Czy nie tak samo jest z tobą? - Iri zamarła. - Bije od ciebie chęć zmian, ale nie czujesz siły, by ich dokonać. Brakuje ci pewności siebie i gardzisz sobą za to, co tu robisz, mimo iż wiesz, że nie miałaś innego wyjścia, jeśli chciałaś przeżyć. Na początku wydawałaś się złośliwa, ale wystarczyło zobaczyć, jak patrzysz na Silyę, by odkryć, co dzieje się w twoim sercu - wyznała z delikatnym uśmiechem. Wyglądało na to, że święcie wierzy w każde wypowiadane przez siebie słowo. - Wydaje mi się, że to przez tę pogardę, jaką do siebie żywisz, nie umiesz docenić swoich dobrych uczynków i pozytywnych uczuć czy czynów ogółem.
      - Skąd to wszystko wiesz? - spytała cicho Ilyari.
      - Marzyło mi się zostać psychologiem - zaśmiała się Ama. - Gdyby nie wojna, pewnie poszłabym na studia. „Koniec świata” zatrzymał mnie jednak w Salgarienie, odebrał mi rodziców i dwóch starszych braci, a ja zdecydowałam się zacząć tu pracować, by wyżywić młodszego. Na szczęście znalazł dom zastępczy, niemniej jego przybranych rodziców nie stać na to, by utrzymywać go ze swoich pieniędzy. Musiałam im pomagać, więc posyłałam im wszystko, co tu zarabiałam. Nie wiem, jak radzą sobie teraz. Nie mogę się z nimi skontaktować, bo nie wolno nam nawet opuścić „naszej” części Karczmy. - Wyglądała na porządnie zmartwioną. Iri przepełniło współczucie, poczuła wręcz, że boli ją serce. Nie miała pojęcia, w jak trudnej sytuacji znajdowała się koleżanka śpiąca niemal naprzeciwko niej.
      - Jak ma na imię twój brat? - spytała, nie zastanowiwszy się uprzednio. - I jego przybrani rodzice?
      Przez chwilę Ama wyglądała na zaskoczoną, zaraz jednak jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu zrozumienia.
      - Killi. Ma jedenaście lat. A tamci państwo to Malina i Esrem.
      Ilya skinęła głową na znak, że zapamiętała owe miana.
      - Dziękuję. - Ama ujęła dłonie Iri w swoje, po czym lekko je uścisnęła. Ilyari, porządnie zmieszana, skinęła tylko głową.
      Ama odeszła chwilę później, a Iri zdała sobie sprawę z tego, że teraz nie ma innego wyboru, jak poprosić Yukiego o pomoc. Tylko, bogowie drodzy, jak miała to zrobić? Ostatnio przyjęła postawę kobiety z lodu, po prostu ignorowała Yu i to, co robił. Nie odzywała się do niego nawet słowem, praktycznie na niego nie patrzyła, nie reagowała na jego słowa. Cóż, była po prostu wredna, ale nie potrafiła inaczej. Gdyby nie zachowywała się w ten sposób, zalewałaby się łzami za każdym razem, gdy go widziała. Z dwojga złego wybrała to pierwsze.
      Schowała twarz w dłonie i siedziała tak przez jakiś czas. Nagle jednak podskoczyła jak oparzona. Bogowie, która godzina?! Chyba jeszcze nie przyszedł, co? Zupełnie straciła poczucie czasu. Nie wiedziała, ile minut spędziła we Wspólnej Sali, ile poza nią.
      Pędem ruszyła do części należącej do domu publicznego. Wstydziła się tego sama przed sobą, ale zwyczajnie się bała. Bała się, że zasłuży na karę. Panicznie bała się bólu, a armańskie kary na pewno polegały na biciu, prawda? O bogowie…
      Dyszała, gdy wreszcie dotarła na górę po kręconych schodach, a następnie pobiegła ku swojemu pokojowi.
      Zamarła, widząc Yukiego przed drzwiami, opartego o ścianę i najwyraźniej na nią czekającego. Poczuła, że serce ściska jej się ze strachu.

      Wyglądała tak słodko, gdy wbiegła na korytarz. Włosy lekko jej się rozwiały, najwyraźniej nie czesała się od rana i z luźnej kitki uwolniło się kilka kosmyków w kolorze gorzkiej czekolady. Ledwo oddychała, a on nie mógł powstrzymać się przed prześlizgnięciem się wzrokiem po jej szybko unoszącej się i opadającej klatce piersiowej. Miała na sobie bordową sukienkę, a właściwie bardziej halkę, bo ciężko było to nazwać czymś, co nosiło się samo, a nie jako bieliznę. Pasował jej ten kolor. Hm, i chyba każdy inny. Albo on był po prostu zaślepiony, nieważne.
      Wyglądała na przerażoną, a on nie był na tyle naiwny, by sądzić, że to z jego powodu, że była w tym stanie, ponieważ kazała mu czekać. Obawiała się konsekwencji. Bała się, że Armanie ją za to ukażą. Ale on zdążył już porozmawiać z wartującym na tym korytarzu żołnierzem, powiedział, że wczoraj umówił się z Ilyari na nieco późniejszą godzinę, ale że wcześniej skończył pracę, postanowił już wpaść. Nie miał żalu o to, że kazano mu trochę poczekać, w końcu umowa była inna. Żołdak przyjął to wyjaśnienie.
      Yuki wspominał ten wieczór z uśmiechem. Ilya się do niego odezwała. Odezwała! Nie był pewien, z jakiego powodu, ale poprosiła go o sprawdzenie czegoś. Chodziło o styuację, w jakiej znajdował się pewien mały chłopiec i jego pan ojciec oraz pani matka. Obiecał, że jutro, najpóźniej pojutrze opowie jej, jak sobie radzą.
      Podziękowanie jakoś nie przeszło jej przez usta, ale skinęła głową, nie wyglądając przy tym, jakby chciała go zamordować, a on uznał to za poważny krok naprzód.
      Teraz niemalże w podskokach wchodził do domu. Ciastek wparował do holu z taką prędkością, że jak zwykle wpadł w poślizg na parkiecie, po czym uderzył w ścianę przed sobą. Nigdy nie zwracał na to jednak uwagi, po prostu szybko zmieniał kierunek i biegł do swego pana, radośnie merdając ogonem, po czym kładł się na grzbiecie, piszcząc z prośbą o pieszczoty. Yu, dla odmiany w dobrym nastroju, wytarmosił szczeniaka za wszystkie czasy. Ciastek odwdzięczył się, wylizując mu całą twarz. Dopiero kiedy Yuki wstał z kucków, Ciastek wstał i począł zataczać wokół niego szalone kręgi. Wówczas z jednego z pomieszczeń wyszedł jeszcze Biszkopt. Poczciwe jedenastoletnie psisko nie miało już tyle energii co jego synek, ale Yu pamiętał czasy, gdy sam był tak żywym szczenięciem jak Ciastek. Jaki ojciec, taki syn!
      Pogłaskał Biszkopta i podrapał go za uchem, po czym ruszył do swej sypialni i tam padł na łóżko.
      Przymknął oczy i wyobraził sobie Ilyari. Szkoda, że nie miała w sobie tyle czułości co Ciastek… Zapragnął poczuć na skórze jej pocałunki. Głupi marzyciel, przecież nie było na to szans… Ale kto mu zabroni używać wyobraźni? Co prawda potem rzeczywistość wydawała się jeszcze podlejsza niż normalnie, ale on po prostu nie potrafił się czasem powstrzymać. Sny z Iri w roli głównej też mu jakoś nie pomagały w ogarnięciu uczuć i popędów. Uch, żałosny, mały człowiek.
      Usłyszał, że Ciastek piszczy pod drzwiami, domagając się wpuszczenia go do środka. Yu wstał z pewną niechęcią, po czym wpuścił szczeniaka oraz Biszkopta, który, jak się okazało, również zapragnął go odwiedzić.
      Cóż, miał przynajmniej swoje psy.

*
Salgarien, 6. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Mogę się dowiedzieć, dlaczego co druga osoba na sali gapi się w naszym kierunku? - szepnęła Ilyari przez zaciśnięte zęby. Udawała, że całą uwagę skupia na owsiance, ale w istocie ledwo przełykała kolejne łyżki, kątem oka spoglądając na resztę stołówki. Z jakiegoś powodu co rusz czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Nie mogła tego znieść, miała wrażenie, że zaraz coś ją trafi. Dotychczas ona i Silya były raczej ignorowane, wszystkie dziewczyny trzymały się z określonymi osobami i na resztę rzadko kiedy zwracały uwagę. Iri na przykład do teraz nie znała imienia ani jednej dziewczyny spoza swojego pokoju, Silya jedynie kilka. Pozostałe współlokatorki miały jakieś znajomości, ale też niewiele. Każda kobieta trzymała się swojego grona, z którym jadała posiłki, spała, rozmawiała i narzekała.
      - To na pewno po wczorajszym - odszeptała Sil. Musiała przyznać, że ją samą też to peszy. Miała świadomość, że wszyscy gapią się na Iri (z powodu czego chcąc nie chcąc czuła się zazdrosna, choć to chore, bo sama raczej nie lubiła być w centrum uwagi - może chodziło o to, że jak zawsze była tylko nic nieznaczącym dodatkiem?), ale ona siedziała z nią jednak przy jednym stole, więc i po niej prześlizgiwał się co chwilę czyjś wzrok.
      - Idiotyzm - skwitowała Ilyari, z całej siły próbując skupić się na jedzeniu. Niełatwo było to jednak zrobić, tym bardziej, że w tej chwili do stołu za nią usiadło kilka dziewcząt, które natychmiast zaczęły plotkować.
      - Naprawdę? Ona? - pytała jedna. Próbowała być cicho, ale co z tego, skoro siedziała tak blisko Iri i Sil? Obie doskonale wszystko słyszały.
      - Uhm. Nie widzisz czarnej opaski?
      - Oj, Linea z pokoju obok też ma taką. To jeszcze nie znaczy, że to ona.
      - Mówię ci, że ona, widziałam przecież.
      - Aż żałuję, że nie byłam wczoraj na dole.
      - Ja też.
      - Co Książę Salgarienu w niej właściwie widzi? Zna ją któraś?
      Fala zaprzeczeń.
      - Może podejdź i zagadaj, co, Lil?
      - Jeśli to przyszła Królowa Salgarienu, to w sumie dobrze byłoby się wokół niej zakręcić.
      - Żałosne. Ja tam nie zamierzam jej nadskakiwać. Paniusi się teraz wydaje, że jest pępkiem świata.
      - Nie wydaje mi się. Tess mówiła, że wyglądała wczoraj na okropnie speszoną. A Doma słyszała, że pochodzi z plebsu.
      - To tylko plotki, nie wiadomo, kim i jaka ona właściwie jest.
      - Otóż to! - Ilyari i Silya zdumiały się, słysząc nagle znajomy głos. Sil podniosła głowę i ujrzała, że przy stole tych gaduł stoi Erri. Podparła się pod boki i gromiła je spojrzeniem. - To tylko plotki, więc łaskawie olejcie je i nie wściubiajcie nosa w nieswoje sprawy!
      Dziewczyny zamilkły. Odtąd nie obgadywały już Ilyari.
      - Dziękujemy - rzekła Silya, kiedy Erri się do nich dosiadła po tym, jak odebrała zamówione wcześniej kanapki. Ilyari skinęła głową w podzięce.
      Erri machnęła ręką.
      - Nie ma za co. Wiecie, nie powinnyście przejmować się takim gadaniem. Ono było, jest i zawsze będzie. Ale fakt faktem, niezłe przedstawienie nam wczoraj zafundowałaś, Iri!
      Ilyari jakoś sobie nie przypominała, by pozwoliła Erri na tytułowanie jej skrótem imienia, ale postanowiła to przemilczeć. Bądź co bądź koleżanka jej pomogła.
      - Mam wrażenie, jakby to był tylko jakiś dziwny sen - przyznała niechętnie Ilyari. - Gdy się obudziłam, byłam prawie pewna, że tak faktycznie jest. A teraz to! - obruszyła się. Dziewczyny obok chyba to usłyszały, bo nagle zamknęły się w sobie. Wyglądały, jakby niespodziewanie śniadanie zaczęło je wręcz fascynować. - Czy ludziom coś się w głowach poprzewracało? - zapytała już ciszej.
      - Oj, musisz zrozumieć. Yuki to Książę Salgarienu. Nigdy wcześniej nikt go nie widział w żadnym domu publicznym, a przynajmniej tak słyszałam, a tu nagle ty się zjawiasz i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - on również. Bierze na ciebie wyłączność i nie poddaje się, mimo że zabijasz go spojrzeniem i w ogóle nie uwodzisz. Nie starasz się ani odrobinę, a on dalej dzielnie to wytrzymuje. Ja na jego miejscu już dawno bym się poddała - wyznała z rozbrajającą szczerością.
      Iri zrobiło się niesamowicie głupio. Jak dotąd słyszała podobne rzeczy tylko od Silyi (acz ta ujmowała wszystko zgoła delikatniej). Nie wiedziała, że inne dziewczyny z pokoju też tak uważnie śledziły jej losy. To okropne. Zawsze pragnęła głównie spokoju, a co teraz miała? Urwanie głowy. I oczywiście wszystko przez Yukiego! Miała ochotę go zamordować.
      - Pomyśl tylko. Obecnie wyłączność to jak oświadczyny, a zapłodnienie dziewczyny - jak sam ślub. - Erri znów nazwała rzecz po imieniu. Jej rozmówczynie spąsowiały, ale Erri na szczęście tego nie zauważyła, zajęta swym monologiem. - To znaczy, że Książę musiał sobie ciebie upatrzyć na żonę.
      - Ale dlaczego? - jęknęła Iri. - Nie chcę być jego żoną, w życiu.
      Silya miała ochotę ją uderzyć. Czy ona musiała być taka głupia? Trafiło jej się największe szczęście, jakie mogłaby sobie wyobrazić dziewczyna w jej sytuacji, a ona co? Nic, tylko marudziła, a na dodatek zatruwała biedakowi życie na każdy możliwy sposób! Było jej go autentycznie żal. Może nie najlepiej wszystko rozegrał - obie miały o nim nieco inne zdanie, gdy widziały w nim tylko tego, kto wraz z Shinem uratował im życie podczas masakry w Dzielnicy Północnej - ale, do licha ciężkiego, widać jak na dłoni, że chciał dla niej dobrze! Przecież gdyby tak nie było, nie miałby tego wzroku zranionego pieska, prawda?
      Wzięła głęboki wdech, by się uspokoić.
      - Może dlatego, że się w tobie zakochał? - spytała. Spokojny ton nie do końca jej wyszedł, widać było, że się gniewa.
      Ilyari i Erri jak na zawołanie spojrzały na nią z pobłażaniem.
      - Miłość nie istnieje - rzekły jednocześnie. Wszystkie trzy zamilkły na chwilę, bardzo zdziwione. Ilyari pomyślała, że chyba po raz pierwszy ma na jakiś temat takie samo zdanie jak Erri.
      - Właśnie, że istnieje. - Sil zebrała w sobie odwagę, by wyrazić swoją opinię nie tylko w towarzystwie siostry. - Uważam, że Yuki się w tobie zakochał i dlatego znosi to wszystko jak rycerz z dawnych czasów.
      Iri i Erri spojrzały na nią jak na wariatkę. Cóż, sposób myślenia przyjaciółki Sil już znała, ale Erri?
      - Nie wierzysz w miłość? - zapytała Silya, patrząc na nią. Wydawało jej się, że jest inaczej. - Nieraz mawiałaś, jak to zazdrościsz Iri.
      - Co to ma do rzeczy? - Erri uniosła brwi.
      - No nie wiem. Zazdrościsz jej Yukiego, tak?
      - Tak, ale przecież się w nim nie zakochałam ani nic z tych rzeczy! - Erri roześmiała się serdecznie. - Zazdroszczę jej, bo Książę jest bogaty, wpływowy, ogółem ustawiony na całe życie. Ta, która zostanie jego żoną, będzie żyć jak księżniczka z bajki. Jak tu nie zazdościć?
      Silyi opadły ręce. Erri to jednak niezła materialistka. Chociaż… Może po prostu była realistką, a ona naiwną romantyczką, której marzenia nigdy się nie ziszczą? Bogowie, chyba jednak faktycznie to drugie. Posmutniała porządnie.
      - Nawet jeśli go nie lubisz - zwróciła się do Ilyari Erri - pomyśl sobie, że przynajmniej będziesz bogata.
      - Po pierwsze, nie ja będę, tylko on jest. Po drugie, gardzę tym. Bynajmniej nie zależy mi na pieniądzach - powiedziała szczerze Iri, krzywiąc się.
      - No cóż, ale jednak raczej będziesz je miała. - Erri wzruszyła ramionami, po czym pochyliła się nad stołem i szepnęła do Ilyari konspiracyjnie: - Wiesz, w sumie jak tak bardzo nie lubisz pieniędzy, to możesz mi czasem jakieś oddać po znajomości.
      Iri jakoś to nie rozśmieszyło.
      Na szczęście na tym temat się skończył. Erri rozmawiała sobie z Silyą o wszystkim i o niczym, a Ilyari zupełnie się wyłączyła, nie słyszała już żadnego ich słowa. Jej serce znów zalała odraza do Yukiego. Bogowie, jak ona go nie znosiła!
      Jej przerażenie i złość spotęgował fakt, że żołnierz patrolujący jej korytarz badawczo jej się przyglądał spod zmrużonych powiek, kiedy wracała ze stołówki do pokoju. Miała dziwne wrażenie, że widziała go wczoraj we Wspólnej Sali.
      Świetnie, więc i Armanie zwracali teraz na nią uwagę. Koniec z niewidzialnością.
      Zamorduje Yukiego, zamorduje!                                                                                                                                  

      Przyszedł do niej w całkiem dobrym humorze. Dowiedział się co nieco na temat Killiego, więc niczym dziecko miał nadzieję, że Ilyari jakoś go nagrodzi. Naiwny.
      Nawet wysłuchując jego sprawozdania, mroziła go spojrzeniem. A miał przecież względnie dobre wieści - Killi i jego opiekunowie jakoś sobie radzili. Było co prawda ciężko, ale Malinie trafiła się okazja zajmowania się dziećmi sąsiadów podczas ich nieobecności, więc do kieszeni rodziny systematycznie wpadały dodatkowe damany[1].
      Podziękowała mu bardzo W IMIENIU KOLEŻANKI. I nie, nie brzmiało to szczerze. Bogowie, co on znowu takiego zrobił, że sobie na to zasłużył? W czym jej ubliżył? Wczoraj jak głupi miał nadzieję, że wszystko zmierza ku lepszemu - w końcu wcześniej Ilyari o nic go nie prosiła - a teraz wrócili do punktu wyjścia, czyli pogardy i lodu zamiast oczu. Miał wrażenie, że zaraz pęknie mu serce.
      - Co się stało? - zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język.
      - To, że niszczysz mi życie - wysyczała.
      No dobrze, to już wiedział. I naprawdę stale miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Ale dlaczego jej wczorajsze i dzisiejsze zachowanie tak diametralnie się różniło? Wczoraj była… no, „miła” to za dużo powiedziane, ale przynajmniej jakoś go tolerowała, a dzisiaj miał wrażenie, że najchętniej rzuciałaby się na niego z pazurami.
      Choć, jak zauważył, zawsze miała bardzo krótko obcięte paznokcie, a może wręcz paznokietki, bo całe ręce miała małe jak u dziewczynki. Bogowie, tak strasznie urocze…
      Jak to zazwyczaj bywało, kazała mu się pospieszyć. A on jak zwykle usłuchał. Miała go okręconego wokół palca, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Ilyari ogółem często była trochę jak dziecko, mała buntowniczka, która sprawdza, na ile może sobie pozwolić. Szczerze mówiąc, czasami musiał się powstrzymywać, by nie utrzeć jej nosa. Ostatecznie jednak postanowił potraktować jej, łagodnie mówiąc, nieprzyjemne zachowanie jako coś w rodzaju pokuty.
      Po wszystkim już miał wyjść, gdy jego spojrzenie natrafiło na dłonie Ilyi, gdy pieczołowicie nakrywała się kołdrą, jak zawsze chcąc jak najszybciej schować się przed jego wzrokiem.
      Z powrotem do niej doskoczył. Pisnęła jak małe zwierzątko, ale tym razem był zbyt skupiony na czym innym, by uznać to za słodkie. Nawet nie zwrócił na to uwagi. Sięgnął po jej lewą rękę, wpatrując się w jej nadgarstek.
      - Kto ci to zrobił? - zapytał przez zaciśnięte zęby, patrząc na siniaki.
      Kto, do jasnej cholery, odważył się ją tknąć?! Był pewien, że to nie on zostawił te ślady. Zawsze starał się dotykać ją jak najmniej, choć było to okropnie trudne. Nie tylko przez wzgląd na niewygodę, ale przede wszystkim na to, że musiał z całej siły się hamować, by po prostu nie zasypać jej pocałunkami i innymi pieszczotami. Bogowie, jaką on miał na nią ochotę! Na nią całą, nie tylko na to, co dostawał, bo musiała mu dawać.
      Poczuł, że drży. Chyba niechcący ją przestraszył. Znów wydała mu się młodsza niż była w istocie. Zmusił się do puszczenia jej ręki.
      - Kto? - powtórzył.
      Nie rozumiała, co się dzieje, nie wiedziała, dlaczego tak zareagował. Na moment zupełnie wytrącił ją z równowagi, ale na szczęście szybko doszła do siebie. Znów założyła maskę zimnej panny.
      - Któryś z twoich pracowników, jak mniemam, drogi Książę - odparła. W jej głosie słychać było jad. Domyślił się, że niczego już z niej nie wyciągnie.
      Po raz pierwszy nawet się nie żegnając, wypadł z jej pokoju.
      - A temu co się stało? - rzuciła w eter pytanie Erri.
      Yuki zbiegł prędko do Wspólnej Sali, jako że jedyne, co zdołał wymyślić w tym krótkim czasie, to że coś stało się właśnie tam. W końcu w innych miejscach, w których mogły przebywać pracownice domu publicznego, Armanie nie pozwoliliby na jakieś dziwne akcje. Miał Ilyę na wyłączność, była jego, nikt nie mógł się na nią zapisać. Mógł za to ją dotknąć, gdy przebywała we Wspólnej Sali, gdzie zawsze był niezły gwar i straszny zamęt.
      Kiedy tam dotarł, w jednej chwili dopadł do urzędnika.
      - Kto miał dzisiaj poranną zmianę? - zapytał.
      - Meles, paniczu - wydukał zdumiony i nieco przestraszony pracownik.
      - Czy meldował ci o czymś niezwykłym? - kontynuował przesłuchanie Yu.
      - Nie, paniczu.
      - A podczas twojej zmiany coś się działo?
      - Nie, paniczu - powtórzył zafrasowany mężczyzna.
      Yuki myślał gorączkowo.
      - A wczorajsza wieczorna zmiana? Kto ją miał?
      - Ja, paniczu.
      - Działo się coś?
      Po minie urzędnika od razu poznał, że odpowiedź brzmiała: tak. I nie minęło pięć minut, a wiedział już, dlaczego Ilyari tak go dzisiaj traktowała.
      - Kto? - wycedził. Zapragnął poznać imię tego, który ośmielił się ją tknąć. W ciągu kilku sekund przed jego oczyma przelatywały wizje niszczenia temu facetowi życia. Och, zmiażdżyłby go w jedną chwilę!
      Urzędnik już otwierał usta, gdy Yuki nagle oprzytomniał i uniósł dłoń, by go powstrzymać.
      - Nie, czekaj, jednak mi nie mów. Lepiej nie.
      Obawiał się, że jeśli pozna tożsamość tego gościa, naprawdę się nie powstrzyma i zrobi coś, czego później by żałował.

      Kiedy wrócił do domu, poczuł się niesamowicie zmęczony. Nawet Ciastek nie był w stanie go pocieszyć i rozruszać.
      Naturalnie miał świadomość, że prędzej czy później plotki się rozniosą i ludzie dowiedzą się, że upodobał sobie Ilyari. Jednakże… Po pierwsze, miał nadzieję, że minie więcej czasu, zanim odbije się to na Ilyi, a po drugie, marzyło mu się, że gdy już tak się stanie, ona jakoś to zaakceptuje. Gdyby między nimi układało się lepiej, może i ona zareagowałaby bardziej pozytywnie. Fakt, nie wydawała się osobą łaknącą jakiejkolwiek sławy, ale mimo wszystko… Cóż, jak by nie było, miał problem. Ilyari najwyraźniej miała mu za złe, że przez niego stała się rozpoznawalna. Jego, szczerze mówiąc, też to martwiło, bo to oznaczało, że Armanie będą baczniej się jej przyglądać, a z jej charakterem możliwe było, że w końcu wybuchnie i napyta sobie biedy. Niech bogowie ją bronią… Hm, i jego też, bo jak tak dalej pójdzie, to ona jednak wydrapie mu oczy, choćby miała sobie w tym celu wyhodować szpony.


[1] Odpowiedniki polskich złotych.



*
      Dziękuję serdecznie za wszelkie odwiedziny i komentarze, a także gwiazdki na Wattpadzie. :*