Salgarien,
27. dzień 5. miesiąca 424. roku Ery Paktu
Rudy wziął do dzióbka kolejny okruszek, ale nie połknął go od
razu, jak gdyby zamierzał przedłużyć przyjemność spożywania posiłku. Przekręcił
łebek w jedną i drugą stronę, być może zastanawiając się, skąd ludzie biorą
tyle jedzenia. W końcu dokończył kolację, by następnie ciekawsko utkwić wzrok
czarnych oczu w dziewczynie, która od czasu do czasu przemycała mu coś do
schrupania.
- Nie patrz tak na mnie - szepnęła Ilyari. - Nie mam nic
więcej.
Ptaszek chyba nie zrozumiał, bo nadal spoglądał na nią w ten
sam sposób.
- Oj, Rudy, Rudy - westchnęła. Nazwała go tak ze względu na
upierzenie. Poza kilkoma białawymi piórkami na brzuchu cały był kasztanoworudy.
- Zamień się życiem - poprosiła tak cicho, że sama ledwo dosłyszała własne
słowa. Oparła łokcie na parapecie, a brodę na dłoniach, nie odrywając wzroku od
ptasiego przyjaciela, który od kilku miesięcy przylatywał tu niemalże
codziennie.
- Znów go dokarmiasz?
Drgnęła, lekko przestraszona, Rudy zaś poderwał się natychmiast
i odleciał, odprowadzany tęsknym wzrokiem Ilyari.
- Wiesz, że nie powinnaś. Pani matka ciężko pracuje na każdy
kęs - kontynuowała Silya, wpatrując się w przybraną siostrę. W jej zielonkawych
oczach Ilyari nie dostrzegła jednak ani krzty wyrzutu.
- Dzielę się z nim tylko i wyłącznie swoją porcją, niczego wam
nie odbieram - rzekła, choć wiedziała doskonale, iż Sil ma tego świadomość. -
Zresztą… To jedyny przejaw „nieposłuszeństwa” z mojej strony. Pamiętaj, mam na
ciebie więcej haczyków niż ty na mnie - dodała ze złośliwym uśmieszkiem.
Roześmiały się obie. Lubiły czasem przekomarzać się w podobny
sposób, by choć odrobinę urozmaicić rutynę.
Usiadły przy niewielkim, odrapanym, mającym już swoje lata
stole, by trochę porozmawiać, a następnie wróciły do sprzątania małego mieszkanka.
Musiały wyrobić się na czas, by pani matka nie była zmuszona ich zganić, co
niestety zdarzało się dość często, zważywszy na to, iż była wyjątkowo
wymagającą osobą. Potrafiła przyczepić się nawet do odrobiny kurzu gdzieś w
kącie.
Ilyari, w przeciwieństwie do Silyi, właściwie nie miała nic
przeciwko codziennym porządkom, niemniej bywały chwile, w których nie mogła już
znieść swojego życia. Jeden dzień rzadko kiedy różnił się od drugiego i
dziewczyna miała wrażenie, że w końcu z tego powodu oszaleje. Nigdy jednak nie
dawała tego po sobie poznać. To byłoby niegrzeczne, a ona zawsze była posłuszna
i zachowywała się jak należy.
Płukały właśnie ścierki, gdy usłyszały szczęk zamka, a
następnie skrzypienie otwieranych drzwi.
Ilyari przekazała Silyi swoją szmatkę i szybko wytarła ręce o
fartuszek, który już dawno temu przestał choćby udawać biały. Z kuchni przez
pokoik dzienny przeszła do maleńkiego przedpokoju, w którym miejsca starczyło
jedynie na kilka półek na buty oraz wieszaki na ścianie.
- Witaj w domu, pani matko - przywitała się grzecznie, jak to
uczono ją w dzieciństwie. Odebrała od kobiety niemodny już kapelusz, a
następnie pomogła jej zdjąć lekką marynarkę, którą od razu powiesiła na
wieszaku, by się nie pogniotła.
- Mam dobre wieści - oznajmiła Miira, zdejmując buty na ledwie
widocznym obcasie. Ubrawszy domowe pantofle, przeszła do skromnego salonu, w
którym stały obie jej podopieczne. - Znalazłam wam pracę w Dzielnicy Upraw.
Dziewczęta spojrzały po sobie z niedowierzaniem.
- Naprawdę? - musiała spytać Silya.
Na twarz kobiety na ułamek sekundy wyszedł uśmiech zwycięzcy,
zaraz jednak zreflektowała się i spoważniała. Odchrząknęła lekko, nieco
pomarszczoną ręką zatykając za ucho kilka kosmyków, którym jakimś cudem udało
się uwolnić z ciasnego koka. Miała ciemnobrązowe włosy poprzetykane siwizną - a
może już raczej na odwrót, szare z brązowymi pasemkami.
Trudno było stwierdzić, czy w młodości podobała się chłopcom.
Ostre rysy i surowy wyraz twarzy zazwyczaj raczej odstraszały potencjalnych
adoratorów - i nie tylko. Niemniej, choć czasem ciężko było sobie z nią
poradzić, w głębi serca Miira była dobrym człowiekiem.
W końcu skinęła głową.
- Ubierzcie się porządnie, za pół godziny idziemy na
nabożeństwo, by podziękować Najstarszym za tę łaskę - zapowiedziała.
Nowina o pracy dla nich niezwykle je ucieszyła. W obecnych
czasach trudno było o jakąkolwiek konkretną robotę, jako iż wiele posad
przejęli Armanie. Dameyczycy nie mieli nic do gadania, musieli podporządkować
się zwycięzcom niedawno zakończonej wojny. W rezultacie wielu z nich głodowało
i popadało nawet w skrajne ubóstwo. Silya i Ilyari wciąż z przerażeniem
wspominały poprzednią zimę, którą właściwie ledwo przeżyły. Tymczasem zaś lato
powolutku się kończyło, a to oznaczało zbiory. Chętnych do pracy w sadach i na
polach było wielu, tym bardziej więc uradowały się na wieść o tym, iż są
jednymi ze szczęśliwców, którzy zostali przyjęci. Nie wiedziały, jak pani matka
to zrobiła, ale udało się i to było najważniejsze. Jeśli dobrze pójdzie,
kolejną zimę przetrwają bez większego głodu, jako iż głównym wynagrodzeniem za
pracę w Dzielnicy Upraw była cząstka zbiorów. Och, jak dobrze byłoby
przygotować konfitury, zakisić niektóre warzywa… Kto wie, może nawet trafią
choć na kilka dni do lasu i dostaną trochę grzybów? Na samą myśl o nich ciekła
im ślinka.
Ubrały cienkie rajstopy w cielistym odcieniu i odświętne
sukienki, w których wychodziły jedynie na nabożeństwa. Nawet te stroje były
bardzo skromne, lecz mimo tego czuły się w nich czasem niemalże jak
księżniczki. Zazwyczaj chodziły w sukienkach z szarego bądź brązowego
szorstkiego materiału, ewentualnie w cieplejszych wełnianych spódnicach i
prostych bluzkach, za to w chwilach takich jak ta Ilyari wdziewała
jasnobłękitną sukienkę nieco za kolana, ozdobioną przy kołnierzyku i rękawach
delikatną białą koronką, zaś Silya bladofioletową z lekko bufiastymi rękawami i
ledwo widoczną falbanką u dołu.
Sil jak zwykle nieco się ociągała, więc Ilyari jako pierwsza
podeszła do niewielkiego lustra, by uczesać przed nim włosy, a następnie spiąć
je w ciasny kok. Była to fryzura wymagana w świątyniach Najstarszych bogów. O
ile pani matka czesała się tak również na co dzień, o tyle dziewczęta wolały
warkocze bądź luźniejsze kitki. Na szczęście Miira pozwalała im na nie, nie
zaakceptowałaby za to paradowania w rozpuszczonych włosach.
- Iri, zapniesz? - zapytała Silya, tradycyjnie nie mogąc sobie
poradzić z zapięciem ostatniego guzika na plecach. Ilyari prędko wpięła w
ciemnobrązowe włosy ostatnią spinkę, by następnie pomóc Sil z guzikiem.
- Jesteście gotowe? - usłyszały z pokoju obok pytanie pani
matki.
- Jeszcze chwileczkę! - odpowiedziały, patrząc na siebie z
niepokojem. Iri szybko rozplotła warkocz Silyi i zrobiła jej pożądaną fryzurę,
nie mając czasu martwić się tym, iż ciągnie ją za włosy.
- Mam nadzieję, że nie rozleci się zbyt szybko - szepnęła.
Zachichotały nerwowo, po czym nie zwlekając ruszyły do przedpokoiku, by wdziać
jasne pantofelki.
Wraz z panią matką wyszły z kamienicy na brukowaną ulicę.
Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi i oświetlało Salgarien promieniami
barwy pomarańczy. Ilyari odetchnęła głęboko i na kilka sekund przymknęła oczy,
chłonąc energię pochodzącą z różnokolorowego nieba. Gdyby mogła, stałaby tak,
zwracając twarz ku górze, całe wieki, lecz zmuszona była ruszyć za opiekunką i
przybraną siostrą. Dogoniła je jednym susem, z zadowoleniem zauważając, iż pani
matka nie spostrzegła jej nieprawidłowego zachowania. Teraz, idąc już jak
należy, każdemu wydawała się podopieczną idealną: grzeczną, ułożoną, schludną,
posłuszną. I taka właśnie była - pomijając te krótkie momenty, w których coś w
jej środku rwało się do ucieczki.
Nie minęło pięć minut, gdy stanęły przed nieszczególnie dużym,
bielonym budynkiem poświęconym Najstarszym bogom. Aby się do niego dostać,
należało przejść przez kutą czarną bramę, po przekroczeniu której trzeba było
umyć ręce oraz twarz w postawionej tuż obok miednicy. Był to symbol
oczyszczenia i skromności - do świątyni nie można było wejść brudnym ani
pomalowanym. Przed bogami trzeba stanąć w naturalnej postaci, a nie upiększonej
pudrem czy oszpeconej pyłem. Strój musiał być godny Najstarszych, czyli
jednocześnie schludny, jak i skromny. Gdyby któryś z wiernych nie spełnił
jakiegokolwiek z wymogów, zostałby grzecznie upomniany bądź nawet wyproszony z
terenu świątyni przez jednego z kapłanów bądź kapłanek.
Z mokrymi twarzami i dłońmi weszły do środka. W takie dni jak ten
proces oczyszczenia był przyjemny, lecz późną jesienią czy zimą sprawiał wręcz
ból. W najgorszych przypadkach woda nawet zamarzała na zsiniałych twarzach, ale
mimo tego nie było ustępstw, bez tego do świątyni wejść nie można. O ile w
ciepłe miesiące miednica stała na zwykłej kolumience, o tyle w zimne - na swego
rodzaju piecyku, dzięki któremu woda w niej nie zamarzała.
Stanęły w jednym z pierwszych rzędów klęczników. W świątyniach
Najstarszych nie było ławek czy krzeseł, nabożeństwo odbywało się po części na
stojąco, po części na klęczkach.
Oprócz nich zjawiło się ledwie kilka, może kilkanaście innych
osób, głównie dużo starszych od nich. Religia przodków coraz bardziej
odchodziła w zapomnienie, ustępując miejsca nowym wyznaniom.
Kapłan i kapłanka jak zawsze wyszli na podest w kształcie
półokręgu dokładnie w tym samym momencie - mężczyzna odziany w śnieżnobiałą
szatę pojawił się z lewej strony, kobieta, ubrana podobnie, z prawej. Ona miała
kok identyczny jak reszta zebranych kobiet, on był schludnie ostrzyżony.
Niesforne kosmyki bądź dłuższe pasma były nieodpowiednie, zupełnie tak jak
rozpuszczone włosy u płci pięknej.
Doszli na środek ołtarza, odwrócili się do wiernych tyłem, by
złożyć pokłon symbolowi Najstarszych widniejącemu na ścianie, po czym zapalili
świece po obu jego stronach.
Symbol Najstarszych składał się z trzech części, jak to
powszechnie mawiano. Były to kwadrat i krzyżyk wpisane w okrąg. Koło
symbolizowało nieskończoność i wieczność, krzyżyk - wiarę i bogobojność, ale
także mężczyznę i kobietę w przypadku świeckim bądź kapłana i kapłankę w
przypadku duchownych, zaś znajdujący się pod krzyżykiem kwadrat - równość i
tolerancję.
Nabożeństwo, na które przybyły dziewczęta wraz z panią matką,
było typowo dziękczynne, dlatego intonowano tylko jeden rodzaj pieśni i
wznoszono modły, w których wyrażano wdzięczność za wszelkie otrzymane łaski. Każda
ważniejsza modlitwa zakończona była tradycyjnym gestem dziękczynnym. Ilyari nie
bez lekkiej pogardy pomyślała o tym, że ten gest wciąż używany jest w całym
Dameyu, ale większość osób nie pamięta już, jak powstał. Wyznawcy najpopularniejszej
obecnie religii oraz pomniejszych sekt korzystali z gestu Najstarszych, w
których już nie wierzyli. Uważała to za przykre i niesprawiedliwe. Nie chcąc
jednak myśleć o nieprzyjemnych sprawach, poświęciła się modlitwie. Od dziecka
wychowywana przez panią matkę, zagorzałą wyznawczynię Najstarszych, była bardzo
bogobojna i z wiary czerpała swego rodzaju siłę. Zawsze z większym lub
mniejszym, ale jednak z zapałem uczestniczyła w nabożeństwach - w
przeciwieństwie do Silyi, która, choć starała się to ukryć, nieco się na nich
męczyła. Ilyari nie do końca miała jej to za złe - bądź co bądź Sil została
przygarnięta przez Miirę dopiero kilka lat temu. Wyznawała nowszą religię, ale chcąc
nie chcąc oficjalnie musiała przejść na wiarę w Najstarszych. Iri nie miała
jednak złudzeń, wiedziała, że nawet będąc w świątyni Najstarszych, Silya modli
się do swoich bogów, w Dameyu nazywanych Nowymi. Nie winiła jej za to, gdyż
gdyby to jej ktoś kazał zmienić wyznanie, też co najwyżej jedynie udawałaby, że
to uczyniła.
Klęczały jeszcze przez minutę po wyjściu kapłanów, jak
nakazywała tradycja. Wtedy wstały, jeszcze raz wykonały w stronę symbolu charakterystyczny
gest dziękczynny, jakim było skrzyżowanie rąk na piersi tak, by dłońmi dotykać
ramion, oraz skłonienie w tej pozycji głowy, a następnie wyszły. Nabożeństwo
trwało mniej więcej godzinę i w tym czasie słońce zdążyło już niemal całkiem
skryć się za horyzontem.
Opuściły teren świątyni - Ilyari i pani matka z poczuciem
dobrze spełnionego obowiązku, zaś Silya ze skrywanym jak zawsze
zniecierpliwieniem - i udały się w stronę domu. Po zaledwie kilku krokach
natknęły się na żołnierzy w szarozielonych mundurach. Pokłoniły im się, bo tak
rozkazano im robić już na początku okupacji. Ilyari nienawidziła tego czynić.
Sil w takich momentach wyglądała na wystraszoną, pani matka na niewzruszoną, a
ona hamowała się z całych sił, by nie spojrzeć na Arman z pogardą. Bała się
ich, to oczywiste, wszak za byle co potrafili nawet człowieka zabić, ale mimo
wszystko… Nie znosiła ich tak bardzo, że nie mogła się powstrzymać przed
uczuciem wzgardy. Kto nadał im prawo do zaatakowania niewinnych państw, do
pokonania ich i uczynienia z ich mieszkańców więźniów? Bo tym właśnie się czuła
- więźniem. Czyż bowiem wcześniej musiała uważać na każde słowo wypowiadane na
ulicy? Czy musiała kłaniać się cudzoziemcom w wojskowych mundurach? Rozumiała
powinność posłuszeństwa wobec nakazów boskich bądź tych pani matki, ale z
jakiej racji miała słuchać obcych?
Miała szczerą nadzieję, że Armanie jeszcze pożałują swoich
haniebnych czynów. Codziennie modliła się o to do Najstarszych…
- Dokumenty - zażądał jeden z Arman. Powiedział to po armańsku
i właściwie było to jedno z niewielu słów, które Iri w owym języku rozumiała.
Od czasu do czasu natykała się już bowiem na patrole, a co za tym idzie, musiała
okazywać dokumenty.
Wszystkie trzy wyjęły z niewielkich torebek swoje dowody
tożsamości, „tożsamościówki”, jak to potocznie w Dameyu mawiano. Przed okupacją
mieściły się na nich tylko zdjęcie, imię i adres zainteresowanego, jednak od
czasu przegranej w Wojnie Trzech Nacji wymagania rozszerzono o datę urodzenia,
imiona rodziców, narodowość, wyznawaną religię, stan cywilny, kolor oczu i
włosów oraz „cechy charakterystyczne/inne ważne informacje”. Zarówno Ilyari,
jak i Silya miały tam krótką notatkę dotyczącą pani matki.
Ziewając, żołnierz od niechcenia przejrzał dokumenty, po czym
wcisnął im je z powrotem do rąk i odprawił je słowem, jakiego Iri nie znała.
W mieszkaniu w milczeniu znów odebrała od pani matki kapelusz
oraz marynarkę i dopiero wtedy zajęła się sobą. Tak nakazywały dobre maniery i choć
równie dobrze mogła to robić Silya, zazwyczaj padało na nią, jako iż
przyzwyczajona do tego była od małego.
- Panoszą się tu, jakby to był ich kraj - mruknęła pod nosem
pani matka. Iri podniosła na nią wzrok, kątem oka zauważając, że Silya robi to
samo. Miirze rzadko zdarzało się mówić podobne rzeczy. Zazwyczaj hamowała się
przed tego typu stwierdzeniami. - Wybaczcie - rzekła zaraz, przechodząc do
salonu. Dziewczęta wymieniły się spojrzeniami, po czym udały się do swojego
pokoiku, aby się przebrać.
Aby było szybciej, pomogły sobie nawzajem w rozpinaniu guzików.
Z żalem ściągnęły odświętne stroje i wdziały codzienne, nieprzyjemne w dotyku. Zakładając
swoją błękitną sukienkę na wieszak, Ilyari zauważyła, że kawałek koronki zaczął
się odpruwać od kołnierzyka. Wiedząc, że wykonała już wszystkie swoje
dzisiejsze obowiązki względem pani matki, bez oporu od razu sięgnęła po zestaw
do szycia. Usiadła na swoim łóżku, nieszczególnie wygodnym i pamiętającym chyba
Erę Starożytnych Plemion, i zaczęła przygotowywać się do pracy.
- Kiedyś będziesz dobrą żoną - rzuciła Silya. Ilyari podniosła
wzrok i zauważyła, że przyjaciółka spogląda na nią w zamyśleniu.
- Czy ja wiem - odparła, przenosząc spojrzenie na sukienkę.
Wyjęła białą nitkę i igłę, na którą ją nawlekła.
- Wszystko, za co się zabierasz, robisz idealnie. Jesteś
posłuszna i grzeczna, nie dyskutujesz, dbasz o porządek… - zaczęła wyliczać
Silya.
- Robię to, co muszę i czego mnie nauczono, tylko tyle -
wyjaśniła, w duchu złorzecząc na myśl, że spod pieczy pani matki będzie musiała
przenieść się pod inną. Wolałaby żyć samodzielnie, nie musząc nikogo słuchać i
nikomu usługiwać, ale obawiała się, że to jej się nie uda. Wiedziała, iż pani
matka pragnie znaleźć jej męża i chyba tylko fakt, że nikt nie przypadł jej jeszcze
dostatecznie do gustu sprawił, iż nie popchnęła jej przed ślubny ołtarz. Pewnie
gdyby nie szukała jedynie pośród wierzących w Najstarszych, byłoby jej łatwiej,
na szczęście jednak tak nie było. - Zresztą ty też robisz, co trzeba, tyle że z
większą niechęcią - dodała, lekko wytykając jej język. Prawda była taka, że
Silya z niemałym trudem ukrywała prawdziwe uczucia, przez co często obrywało
jej się od pani matki, niezadowolonej z jej min i nie do końca posłusznego
zachowania. Ilyari żyła z Miirą prawie całe życie i wiedziała doskonale, jak
sobie z nią radzić i jak się jej przypodobać. Opanowała grę na tyle, iż czasami
sama nie wiedziała, gdzie się ona zaczyna, a gdzie kończy. Która Ilyari była tą
prawdziwą? Ta bogobojna, grzeczna i usłużna, a może ta, która niemal bez
ustanku marzyła o wolności w każdym tego słowa znaczeniu? - Wiesz, chyba wcale
nie chciałabym męża - wyznała cicho, mając nadzieję, że Miira tego nie usłyszy.
- Oczywiście wyjdę za tego, którego wskaże pani matka, ale… Ach, nieważne. -
Zaniechała tematu, bojąc się, do czego doprowadzi jej zwierzanie się.
- Wiem - szepnęła tylko Silya jakimś specyficznym tonem,
którego Iri chyba jeszcze u niej nie słyszała. Uniosła na nią wzrok, by
przyjrzeć jej się badawczo. Sil tylko uśmiechnęła się. - A ja tam chciałabym mieć
w przyszłości męża i dzieci. Tyle że pragnę się zakochać. Jak w bajkach. - W
jej oczach dostrzec można było rozmarzenie.
- Wierzysz w miłość? - parsknęła Ilyari. Sama nie miała
złudzeń, wiedziała, że wyjdzie za kandydata podstawionego przez panią matkę i o
zakochaniu nie będzie mowy. Zresztą czy coś takiego w ogóle istniało? Nie była
pewna.
- Wierzę - odrzekła naiwnie. Iri kpiąco uśmiechnęła się pod
nosem. - Choć czeka mnie pewnie los podobny do twojego.
- Żebyś wiedziała - potwierdziła Ilyari. - Nic już nie widzę,
zapalisz lampkę? - zapytała, mrużąc oczy, by dostrzec, co właściwie robi z
sukienką.
Silya skinęła głową, chwyciła zapałki, po czym zapaliła lampkę
naftową, jedyną, jaką miały w swoim pokoiku. Wystarczała jednak jak na tak małą
powierzchnię. Oprócz dwóch łóżek mieściły się tu tylko szafa i niewielki
stolik. Poza tym na ścianach, obklejonych odpadającą tapetą, która kiedyś
zapewne pyszniła się przyjemnym odcieniem żółtego, wisiało jeszcze kilka półek
i lustro, ot wszystko. I tak cieszyły się, że mają własny kąt. Pani matka urzędowała
w pokoju dziennym, choć zanim przyjęła do siebie Silyę, spała z Ilyari w tej
izdebce.
- Dziękuję - rzuciła do Silyi, przyglądając się koronce. Parę
ruchów igłą i zadanie zostało wykonane. - No, od razu lepiej - powiedziała z
zadowoleniem. Odwiesiła sukienkę, schowała przybory do szycia i odłożyła zestaw
na miejsce.
- Wierzę w prawdziwą miłość, bo byłam takiej świadkiem przez
czternaście lat - odezwała się nagle Sil. Iri utkwiła w niej wzrok zielonobrązowych
oczu. Silya rzadko wspominała o swoich rodzicach. Byli jednymi z wielu ofiar
zarazy, jaka wybuchła na wyspie Shantos cztery lata temu. Atakowała tylko
dojrzałe osoby, dzieci i młodzież były więc bezpieczne, za to wśród dorosłych
śmierć zebrała dość obfite żniwo. Silya została sierotą i trafiła do
tymczasowego schroniska dla podobnych jej dzieciaków. Spędziła tam zaledwie
tydzień, gdyż znaleziono jej dom. Miira, pełna współczucia dla ofiar epidemii i
ich bliskich, zdecydowała się przyjąć na wychowanie kolejną dziewczynkę. Ilyari
zyskała więc swego rodzaju siostrę. Od tego czasu jej życie stało się jakby
nieco ciekawsze, tym bardziej, że szybko zaprzyjaźniła się z Sil.
- Ach tak - mruknęła tylko. Z jednej strony żal jej było Silyi,
bo utraciła rodziców, z którymi spędziła większość życia, z drugiej zazdrościła
jej tego. Swoich straciła, gdy była malutkim dzieckiem. Kiedy trafiła do pani
matki, miała ledwie trzy latka. O mamie i tacie nie wiedziała zbyt wiele: ot,
jak mieli na imię i że wierzyli w Najstarszych. Imię zaś podobno otrzymała po
babci ze strony matki. Tak bardzo żałowała, iż nie mogła poznać własnej rodziny…
To kolejny objaw niesprawiedliwości na świecie - jedni żyli długo i
szczęśliwie, inni ledwo wiązali koniec z końcem, umierali młodo… Jedni mieli
szczęście obcowania z krewnymi, inni nie. Jedni robili, na co mieli ochotę,
inni zmuszeni byli podporządkować się wszystkiemu i wszystkim…
Zagryzła wargę, by nie powiedzieć czegoś, czego potem mogłaby
żałować. Silya też zamilkła, najwyraźniej wspominając matkę i ojca.
Przesiedziały tak w milczeniu mniej więcej godzinę, po czym zostały zawołane na
skromną kolację.
Jak niemal za każdym razem, gdy mogły choć trochę napełnić
żołądki, nastrój nieco im się poprawił. Zjadły ze smakiem owsiankę, pilnując
się, by nie spałaszować całości zbyt szybko, gdyż pani matka krzywo patrzyła na
praktycznie każdy rodzaj niepotrzebnego według niej pośpiechu. Mimo tego nie
minęło wiele czasu, gdy stare miski zostały opróżnione, porcje jedzenia nie
były bowiem zbyt duże, ale do tego zdążyły już przywyknąć. Zresztą właśnie ten
fakt sprawiał, iż pory śniadania, obiadu i kolacji były aż tak przyjemne i
wyczekiwane.
Ilyari umyła naczynia, a Silya wytarła je i ułożyła na miejsce.
Kuchnia była tak mała, że ledwo się w niej obie mieściły, większą jej część
zajmowały szafki i zlew. Posiłki spożywały przy stoliku mieszczącym się w
pokoju dziennym, gdyż za nic nie wszedłby on do kuchni.
Uporawszy się z porządkami po kolacji, wróciły do salonu,
wiedząc, że czas już na wspólną wieczorną modlitwę. Uklękły wraz z panią matką
przed symbolem Najstarszych stojącym na półce, by pogrążyć się w „rozmowie” z
bogami. Potem mogły już umyć się, przebrać w koszule nocne i iść do łóżek.
Ilyari opatuliła się kołdrą - mimo iż było dość ciepło, rzadko
kiedy się odkrywała - i tradycyjnie poczęła zastanawiać się, co przyniesie
kolejny dzień. Nie miała pojęcia, dlaczego to robiła, wiedziała przecież, że
nie będzie on różnił się od dzisiejszego czy wczorajszego. Lubiła jednak
wyobrażać sobie, że coś się w jej życiu zmienia. Nurkowała w morzu fantazji,
nie zwracając uwagi na jakiekolwiek zakazy czy konwenanse, płynąc coraz głębiej
i głębiej. Tylko w takich chwilach czuła, że jej egzystencja ma sens. Ale były
to ledwie krótkie momenty, czymże więc była cała reszta? Koszmarem, z którego
nie sposób się obudzić? A może po prostu zwykłą rzeczywistością, do której ona,
z jakiegoś niewiadomego powodu, po prostu się nie nadawała? Może nawet nie
powinna była w ogóle się urodzić? Tak naprawdę jej istnienie nie ma przecież
żadnego znaczenia, jest jedną z wielu podobnych jej dziewcząt…
Marzenie zawsze sprowadzało się do takich wniosków. Powinna z
tym skończyć. Powinna zaakceptować to, co wokół niej.
Ale jakoś nie mogła.
Nooo i mamy pierwszy rozdział noooo proszę!
OdpowiedzUsuńMatko pamiętam jak pierwszy raz go przeczytałam! Jest zacny co tu dużo mówić.Nic ująć nic dodać xP Ech niby zaczyn się tak niewinnie a co później będzie to cóż... to się okaże xD Kocham Iri! Kocham Sil! Kocham je obie! <3 Obie uroczę, słodkie i kochane <3 Niby nie miało być wojny itd ale jak to bywa na gadaniu się skończył :/ Nooo cóż taki mamy klimat! Armanom się nudzi to se postanowili popodbijać i zrujnować życie innym ^ ^ Ach słodziaki <3
ZASYPIAM więc idę spać
Buziaki! :*
Sil
Chciałaś prawdziwy komentarz to proszę bardzo! Xp Brata nie ma, komp jest włączony więc spokojnie mogę pisać komentarzyk :D Dobra zatem zaczynam!
OdpowiedzUsuńPierwsza scena jest meeega! Serio ja to widzę jak w jakimś serialu czy coś… Wiesz opening, napisy po nim i młodziutkie dziewczę przy oknie karmiące ptaszka a potem zmiana kadru na inne dziewczę. Nawet słyszę ich głosy! Bynajmniej Sil nie ma mojego męskiego głosu! Xd Nie nooo ta scena jest… taka… sama nie wiem zarazem urocza ale i smuta… w końcu czytelnik dowiaduje się że mimo iż wojny miało nie być znów jest… Masakra… No ale wracając do dziewcząt… Hahaha nieźle się przekomarzają Xd Zupełnie jak my xD No ale co się dziwić… „- Dzielę się z nim tylko i wyłącznie swoją porcją, niczego wam nie odbieram - rzekła, choć wiedziała doskonale, iż Sil ma tego świadomość. - Zresztą… To jedyny przejaw „nieposłuszeństwa” z mojej strony. Pamiętaj, mam na ciebie więcej haczyków niż ty na mnie - dodała ze złośliwym uśmieszkiem.” <- Nie nooo to jest po prostu gnialne Xd Uwielbiam po prostu :D Hahahaha na pewno Iri ma więcej na donos do Pani matki niż Sil Xd Hahaha tylko mogę sobie wyobrazić cóż takiego mogło nawywijać takie dziewczę jak Silya Xd Jeeej nooo one naprawdę są uroczę <3
Wow nooo nieźle dziewczynę będą mieć robotę! Cóż nie dziwię im się że tak się z tego powodu cieszy… Na ich miejscu też bym tak miała… Zresztą kto by nie miał… Hahahaha ciekawa jakimi sposobami Pani matka zdobyła im tą robotę :P Cóż tylko ona ta wie! Swoją drogą jak już wcześniej wspominałam niby miało nie być wojny i co…? I nic… Armanie idioci jedni rozwalili pokój… No ale jakby nie patrzeć to takie ludzie… Ech aż strach pomyśleć co by to mogło być… No dobra dość gdybania wracamy do fabuły. Kolejna urocza scena! Kochane jak dziewczyny się szykują! Nie noo, to też widzę <3 Ach i śliczne odświętne sukieneczki! Oczywiście w naszych ulubionych kolorkach <3 Kurczę nooo naprawdę kocham takie sceny czy to związane z Sil i Iri czy to z… noo z innymi bohaterami. Ech szkoda tylko że niebawem akcja zupełnie zmieni tor ;-; Maaaaaaaaaaatko… Nooo cóż takim mamy klimat. W każdym bądź razie te scenki rodzajowe są świetne! <3 Heh jak zawszę to ja się ociągam i nie mogę się ogarnąć ^ ^”
Nie no naprawdę jest pod wrażeniem w jakich detalach stworzyłaś świat NK i jak genialnie go opisałaś! Ta całe religie, państwa, obrzęd… Super… Naprawdę moje gratuluję. Jestem z ciebie dumna! Tak swoją drogą naprawdę zastanawiam się co ja bym zrobiła na miejscu Sil… Znaczy tam chyba trochę inaczej podchodzą do religii niż w Chrześcijaństwie ale mimo wszystko… Tak w ogóle masakra takie oblewanie się zimną wodą w zimie to musiałaby być nie lada tortura D: Ej nooo weź nie wyobrażam sobie czegoś takie Q.Q Ja i moja ciepłolubność nie zniosłyby tego! Hahaha u Najstarszych mamy równouprawnienie nooo nieźle, nieźle Xd Ech no i pojawia nam się pierwszy Armanin… Coż się chyba gościu nudzi to niech wraca do siebie a nie szwenda się w obcym kraju! Phi i jeszcze się im kłaniać nooo wiecie co! >.< Ech ale serio nie wyobrażam sobie takie sytuacji… weź masakra… Mira naprawdę jest świetna! Jej nooo genialna babka! Tak niby niepozorna a nooo walczy jak nie wiem! Eeee mam nadzieje że rozumiesz co chce przez to powiedzieć nie? ^ ^”
Kolejna scenka genialnie pokazująca relację między dziewczętami! Jeeeej noooo uroczę! Z jednej strony chciałabym tyle powiedzieć na temat tej rozmowy między Silyją i Ilyiari a z drugiej nie potrafię dobrać słów… W każdym razie świetnie pokazuję ona nie tylko relację między dziewczętami i to jak świetnie się rozumieją (Sil rozumie to że Ilya nie chce wychodzić za mąż i jej pragnienie wolności, Iri rozumie cierpienie „siostry” po stracie rodziny i mimo że zazdrości jej nie chce jej ranić. Tak btw ja pewnie na miejscu Iri też pewnie tak bym się czuła jeżeli chodzi o zazdrość o dłuższy kontakt z rodzicami) ale także ich charakter… Sil marzycielka, wierząca w miłość, nieco roztrzepana i popadająca w zamyślenie, Iri niby posłuszna, ułożona lecz marząca i tęskniąca za wolnością zupełnie jak ptak który całe życie spędził w klace i choć dawno pogodził się z rzeczywistością wie że jego miejsce jest gdzie indziej… Heh swoją drogą ta wymiana zdań między bohaterkami apropo małżeństwa strasznie przypomina mi niejedną naszą rozmowę Xd Ech ilekroć czytam końcówkę rozdziału strasznie się przygnębiam i czuje… sama nie wiem co… te uczucia Iri są… tak… smutne, tak przygnębiająca a jednocześnie tak prawdziwe i naturalne że to mnie naprawdę przeraża… Tym bardziej że zdaje sobie sprawę z sama wiesz czego… Taaa kochana nie martw się niebawem twoje życie się zmieni… Heh nasze zamiłowanie do fantazjowania musi być nie… Kurczę naprawdę czasami tylko bujna wyobraźni pomaga człowiekowi przetrwać choć faktycznie powrót do reala jest bolesny. Ech nie mogę się nadziwić jak ty cudownie oddajesz uczucia i budujesz psychikę bohaterów. Jesteś genialna! No ale o tym to wiesz :P
UsuńPodsumowując rozdział: jest świetny, bajecznie oddajesz uczucia, scenki rodzajowe są meeega, fantastycznie wykreowałaś świat NK. Jednym słowem dobra robota!
Czekam na następny rozdziała i moje gratulację
Buźka :*
Sil
A Ty chciałaś prawdziwą odpowiedź, to proszę bardzo. :P
UsuńJa również to wszystko widzę. Pisząc NK, mam przed oczami każdą scenę, a kiedy skupiam się na danym bohaterze, jestem nim. Niesamowite uczucie, choć przecież nie pierwszy raz spotyka mnie coś takiego.
Co do „rozwalania pokoju” - to, niestety, takie ludzkie... Nieważne, jak ludzie by nie walczyli i ile by nie poświęcili, by być wolnym, niezależnym i żyć w spokoju, zawsze znajdzie się ktoś, kto wszystko zniszczy.
Miira jest świetna, uwielbiam ją. :3 Postać bardzo w moim stylu.
Dziękuję za wszelkie pochwały. Nie sądzę, bym na nie zasługiwała, ale miło poczytać. :) Cieszę się również, że poświęciłaś czas na sklecenie tego komentarza. :*
nieakceptacja często prowadzi do poszukiwań, do zmiany...
OdpowiedzUsuńCiekawie się zaczyna, chociaż raczej gustuję w innego rodzaju opowiadaniach :)
OdpowiedzUsuńSzkoda. ;)
UsuńBardzo ciekawy świat wymyśliłaś. Wydaje mi sie, że dużo pracy włożyłaś w religie, które chyba odegrają swoją wlasna rolę w tej historii. Na pewno są czymś co ma jakiś wpływ na postacie. Ale te całe obrzędy... jak czytałam o zasadach, nabożeństwie to poczułam się jak w swoim kościele xD tylko mam jedno pytanie. Woda na twarzach i rękach zimą ludziom zamarza,ale w mieście nie? :D a co jak zamarźnie w misce? Nie można wejść do świątyni?
OdpowiedzUsuńDobra koniec pytań. Przejdźmy do postaci. Pani matka. Surowa pedantka o złotym sercu. Wspaniałe połączenie. Na początku czytają myślałam ze będzie wredna kobieta, która wykorzystywać będzie dwie córki. A tu swoją drogą mile zaskoczenie. Na pewno jest dobrym człowiekiem.
Ilary i Sylia są dla mnie trochę jak ogień i woda. Są do siebie podobne ale jednocześnie różne. O innej marzą przyszłości, jedna świetnie ukrywa uczucia, druga nie potrafi tego robić. Jest szczera i zdradza ja mimika.
Opis w prawej belce nie wiem czemu ale sprawił ze mam zle przeczucia. No nic. Zobaczę co się dzieje dalej :)
Dziękuję. :)
UsuńW misce nie zamarza, bogowie o to dbają, hihi. xD
Uwielbiam panią matkę! <3
Złe przeczucia się sprawdzą. Naprawdę.