piątek, 18 września 2015

Rozdział II


 Salgarien, 30. dzień 5. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Podaj tutaj! - krzyknął Shin, machając ręką na jednego z kolegów. Miał świetną pozycję i mógł strzelić do bramki za pięć punktów. Głupio byłoby nie skorzystać, choć przecież nie przyszedł tu dzisiaj, by wygrać mecz. Mimo wszystko zdrowa rywalizacja dawała mu się już jednak we znaki i poczuł się znów niczym kilkunastoletni chłopak marzący o zwycięstwie w grze w bramki.
      Zręcznie ominąwszy Trota z przeciwnej drużyny, Mayn posłał piłkę w kierunku Shina. Ten przejął ją, zadowolony jak dziecko, po czym kopnął ją w sam środek najbardziej pożądanej przez graczy bramki.
      - Tak jest! Dwanaście do pięciu! - oświadczył głośno, jak gdyby chciał upewnić się, że wszyscy widzieli jego idealny rzut.
      - Brawo! - Ktoś klepnął go w plecy, na co Shin zareagował jedynie śmiechem.
      - Oby tak dalej! - dodał inny.
      - A jak! - rzucił buńczucznie, nie mogąc doczekać się dalszych fenomenalnych zagrywek. O bogowie, jak on by chciał wrócić do czasów sprzed wojny, kiedy mógł sobie tak szaleć codziennie, o nic się nie martwiąc! Tymczasem nawet taka rozrywka w istocie była swego rodzaju misją. Tuż obok północnej strony boiska znajdował się tył „armańskiego” spichlerza. Te skurczybyki okradły Dameyczyków, przywłaszczając sobie ich zapasy, przez co rzesze ludzi znów miały głodować. Zadaniem oddziału Shina było obserwowanie tego, co działo się wokół budynku, jednakże obecnie jedynym na to sposobem było wejście na boisko. Cóż mogli więc począć, jak nie zebrać kilku dodatkowych, niewtajemniczonych chłopaków i nie ruszyć na mecz? Nie żeby to komuś przeszkadzało. Przez godzinę mieli przynajmniej namiastkę dawnego życia.
      Grając, ukradkowo obserwowali ustawienie żołnierzy i ich liczbę, a także, jeśli się dało, próbowali ocenić, jak są uzbrojeni. Armanie patrolujący okolice boiska zdawali się nie interesować ich teoretycznie podejrzanymi ruchami, skupiając się jedynie na grze, którą, jak widać, uznali za ciekawą i wciągającą. Wyglądali wręcz, jakby sami chcieli zrzucić krępujące ruchy marynarki i zagrać, być może dlatego, że obaj byli akurat bardzo młodzi, pewnie niewiele starsi od Shina. Kto wie, może zostali powołani do wojska wbrew swojej woli? A może zaciągnęli się, pragnąc przygody, a dostali jedynie nieciekawe zadania i niewygody żołnierskiego życia? A może zwyczajnie tęsknili za czasami dzieciństwa, gdy sami biegali po ulicach, bawiąc się, goniąc i grając w różnego rodzaju zabawy? Choć Shin automatycznie czuł niechęć do Arman, często nachodziły go podobne myśli. To, że zaatakowali Damey i Marrymot, nie oznacza przecież, iż wszyscy są źli. Na pewno są Armanie, którzy opowiadali się przeciwko wojnie. I na pewno są tacy, którym obecna sytuacja się nie podoba - w taki czy inny sposób, nieistotne. Próbował nie skreślać ich i patrzeć na to, co się dzieje, jak najbardziej trzeźwo. O dziwo, zazwyczaj mu się udawało. Może dlatego, że z natury był optymistą i nawet w tak ciężkich czasach potrafił dostrzec jaśniejsze strony życia?
      Tak się zamyślił, że jakoś nie zanotował momentu, w którym gra została wznowiona. Ocknął się dopiero, gdy oberwał piłką w głowę, co wywołało salwy śmiechu zarówno ze strony co poniektórych kolegów, jak i obserwujących ich Arman.
      - Bardzo śmieszne - mruknął niepocieszony, rozcierając dłonią bolącą potylicę i gapiąc się w ziemię. Ech, zresztą pewnie i tak nikt go teraz nie usłyszał. Uniósł lekko wzrok i napotkał nim swojego najlepszego przyjaciela. Uśmiechał się do niego w jakiś taki przepraszająco-pocieszający sposób, jak za każdym razem, gdy w dzieciństwie działa mu się krzywda. Nieważne, czyja była wina, w takich sytuacjach uśmiech zawsze był praktycznie taki sam. Shin okropnie go lubił. Wyszczerzył zęby, dając znać, że wszystko w porządku. Głowa już nie pulsowała, więc nic poważnego chyba mu się nie stało. Tak czy owak, trzeba było kontynuować grę, nie mieli już zbyt wiele czasu, dostali pozwolenie na korzystanie z boiska jedynie przez godzinę. - Co jest, Yu? - spytał przyjaciela, który patrzył na coś za nim.
      - Zmiana patrolu - szepnął, po czym klepnął go w ramię, a następnie odwrócił się i wrócił do gry, by nie wyglądać podejrzanie. Chwila potrzebna na zorientowanie się, czy z kolegą wszystko dobrze, już minęła, więc nie byłoby mądrze gawędzić dłużej. Shin odwrócił się, by zerknąć na patrol, udając, że próbuje na nowo zorientować się w grze.
      - Wyrównaliśmy - oznajmił mu jeden z przeciwników, gdy go mijał. Nie omieszkał również wytknąć języka.
      - Cudownie - bąknął Shin, wywracając oczyma. Przez moment go nie ma i co się dzieje? Zgroza!

      Nie zdążyli dokończyć meczu, gdyż czas im się skończył, niemniej ostatecznie drużyna Shina wygrała jednym skromnym punktem, co zaowocowało wiwatem i krótkim tańcem radości kilku młodszych chłopaków.
      Wszyscy ruszyli ku bramie wyjściowej, zawiedzeni, że nie mogą pograć dłużej.
      - Dokumenty - warknął jeden z Arman, na oko czterdziestokilkuletni, obrzucając młodzieńców pogardliwym spojrzeniem zimnych szarych oczu. Och, takiego rodzaju wzroku i tonu Shin szczerze nie znosił. Mimo tego jednak jak wszyscy wyjął tożsamościówkę i pokazał ją żołnierzowi. - Nie jesteście za starzy na takie zabawy? - zapytał beznamiętnie, gdy obejrzał wszystkie papiery.
      - Ach, jesteśmy wiecznie młodzi - odparł z uśmiechem Trot.
      - Zresztą ruch to zdrowie - dopowiedział Gle, niedbale wzruszając ramionami.
      - Być może - rzekł Armanin, nadal nie zmieniając tonu. - Ale rozpiętość wiekowa między wami jest dość spora. Dlaczego?
      Cóż, miał rację, mieli od siedemnastu do dwudziestu pięciu lat. Jak by nie patrzeć, było to dość niecodzienne.
      - Ciężko teraz znaleźć ochotników do gry, panie - wyjaśnił Mayn, wzdychając teatralnie. - Ludzie mają ważniejsze sprawy na głowie, a my jesteśmy po prostu zbieraniną takich, którzy chcą od czasu do czasu pogonić za piłką jak za szkolnych lat.
      Armanin nie raczył już nic powiedzieć, więc cała zgraja Dameyczyków opuściła teren i powoli poczęła się rozchodzić, na odchodnym dziękując reszcie za wspólną grę i wyrażając nadzieję, że to powtórzą.
      - To jak, Yu, wpadniesz do nas choć na chwilę? - zagadnął Shin, patrząc na przyjaciela automatycznie odgarniającego kosmyk odrobinę przydługich już rudoblond włosów. - Ostatnio jakoś nie raczyłeś nas odwiedzić. Mina wspominała, że się za tobą stęskniła.
      - A ty nie? - zapytał Yuki z przekornym uśmieszkiem.
      - Ja? A gdzieżby tam! - odparł Shin poważnym tonem, zaraz jednak nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Yu uśmiechnął się szeroko. W towarzystwie powiernika wszelkich sekretów zawsze czuł się świetnie, tak samo jak Shin.
      Ruszyli niespiesznie ku kamienicy, w której mieszkał wraz ze swoją żoną, Minaili. Znajdowała się ona w centrum Salgarienu, nieopodal głównego rynku. Po drodze młodzieńcy rozmawiali z ożywieniem, ani razu nie wspominając o sprawach związanych z dzisiejszym zadaniem. Zawsze istniało ryzyko, że ktoś usłyszy coś nieprzeznaczonego dla jego uszu, a to mogłoby ich sporo kosztować. Ostatnimi czasy trzeba było niezwykle mocno zważać na słowa. Naturalnie zanim Armanie podbili Damey, było zupełnie inaczej. Żyli we względnym spokoju, który, jeśli już był zakłócany, to zazwyczaj przez jakichś pokręconych fanatyków religijnych z podejrzanych sekt. Tacy już nieraz nieźle namieszali. Najgorzej było kilkanaście lat temu, kiedy to zamaskowani psychopaci wymordowali kilkudziesięciu wyznawców Najstarszych. Na szczęście wkrótce zostali ujęci i ukarani. Ich zabójcza sekta umarła śmiercią naturalną.
      Weszli na nieoświetloną klatkę schodową. Shin już podczas wspinaczki na drugie piętro wyjął z kieszeni spodni klucze, więc kiedy doszli na miejsce, od razu otworzył drzwi swego mieszkania. Minaili natychmiast wybiegła na niedługi korytarzyk. Jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Shin wyciągnął ku niej ręce, ale ta już rzucała się w ramiona jego przyjaciela.
      - Yu! Tak się cieszę, że cię widzę! - wykrzyknęła radośnie. Ucałowali się nawzajem w oba policzki, chichocząc wesoło.
      - Hej, a ja to co? - zapytał niepocieszony Shin, całą swoją postawą próbując dać do zrozumienia, iż został dogłębnie zraniony. Teatralnym gestem przyłożył dłoń do czoła. - Człowiek styrany wraca do domu, a jego żona rzuca się na innego. Czy nie powinienem od razu przejść do pokoju obok, by się powiesić?
      - Och, nie dramatyzuj już tak, głupku - zaśmiała się Mina, podchodząc do niego. Pocałowała go czule. Mimo iż zamierzał nadal udawać załamanego, rozanielił się zupełnie, a na jego twarz wyszedł błogi uśmiech. - Głupek - powtórzyła ciszej, po czym wtuliła się w niego.
      - To może ja już sobie pójdę? - zagadnął Yuki. - Widzę, że jesteście niezwykle zajęci.
      - Bardzo śmieszne! - Shin pokazał mu język, jak gdyby obaj byli kilkuletnimi dziećmi. Minaili odsunęła się od niego i ponownie spojrzała na gościa.
      - Ostatnio w ogóle nas nie odwiedzałeś - mruknęła naburmuszona, wydymając usta.
      - Jakbym to już gdzieś słyszał… - rzucił, patrząc porozumiewawczo na Shina, który zaraz zachichotał pod nosem.
      - Coś się stało? - spytała Mina, poważniejąc w jednej chwili. Yu pokręcił przecząco głową. - Dobrze, w takim razie porozmawiamy za momencik, przejdźcie do salonu, a ja zrobię herbatę i odgrzeję obiad, bo oczywiście nie raczyliście przyjść o ludzkiej porze.
      - Do godziny policyjnej zostało jeszcze trochę czasu, nie panikuj - rzucił lekceważąco Shin, zdejmując buty.
      - Nie to miałam na myśli. Chodziło mi o obiad - oświadczyła i, nie odwracając się już do mężczyzn, weszła do kuchni znajdującej się na końcu korytarzyka po lewej stronie.
      - Mina jest niesamowita - zaśmiał się Shin, próbując poradzić sobie z zaplątanymi sznurowadłami. - Cholera, nie rozsupłam tego.
      - Zawsze taka była - przyznał Yuki, ściągając obuwie. - Pokaż - polecił, schylając się ku stopom Shina. - O bogowie, jak żeś tego dokonał? - spytał, nie mogąc uwierzyć, że można aż tak cokolwiek poplątać. Rozpoczął mozolną próbę uwolnienia przyjaciela.
      - Żebym to ja wiedział - wymamrotał, z lekkim zakłopotaniem spoglądając to na Yu, to gdzieś na boki. - Jeśli Mina to zobaczy, wygłosi mi co najmniej półtoragodzinne kazanie na temat mojego niedbalstwa, więc błagam, pospiesz się - szepnął, stresując się nieco. Żona potrafiła dać mu w kość, ale to nie zmieniało faktu, że kochał ją najbardziej na świecie.
      - Łatwo powiedzieć - burknął Yu, dalej szamocząc się ze sznurowadłami. - O, jest! - wykrzyknął triumfalnie. - Od dziś mów do mnie „mistrzu”! - dodał, szczerząc zęby od ucha do ucha.
      - Tak jest, mistrzu! - odparł ze śmiechem Shin, kłaniając mu się dostojnie. Z ulgą ściągnął wreszcie kłopotliwego buta.
      - O rety, współczuję Minie tego smrodu - rzucił Yuki, zatykając nos jedną ręką, a drugą wskazując na stopy przyjaciela.
      - Hej! Wcale aż tak nie śmierdzą! - oburzył się Shin, trącając go w ramię. Ten zaśmiał się głośno.
      - Gdybyś widział swoją minę! - rechotał wesoło.
      - O bogowie, dlaczego to zawsze ja jestem przedmiotem żartów? - Shin znów teatralnie odegrał rozpacz. Trzeba przyznać, że był w tym świetny. - O ja biedny!
      - Uważaj, bo zaraz padniesz z żalu.
      - Żebyś wiedział! - Jak na zawołanie padł na podłogę, udając konającego. Yu ponownie wybuchnął śmiechem i z radosnym zaciekawieniem obserwował wyczyny przyjaciela. Od czasu do czasu figlował niczym dzieciak z podwórka.
      - Czy wyście naprawdę zwariowali? - Znieruchomieli natychmiast, odwracając głowy w stronę Minaili stojącej w drzwiach kuchni z rękoma na biodrach. Jej wzrok pełen zniecierpliwienia i dezaprobaty przewiercał ich na wylot. - Nie mieliście przypadkiem porozmawiać w salonie jak prawdziwi dżentelmeni?
      - Przepraszamy - wymamrotał Shin tonem skarconego przed chwilą pięciolatka. Powoli podniósł się z podłogi, korzystając z pomocnej dłoni wyciągniętej przez Yukiego.
      - Chyba jednak pomyliłam partie - westchnęła Mina, z rezygnacją kręcąc głową i patrząc na obu młodzieńców.
      - Hej! - oburzył się znów Shin. - Wolałabyś Yu? No wiesz! A ja tu… - Po raz kolejny chciał odegrać parodię tragedii, w myślach mając już zaczątek kwiecistego monologu, lecz przeszkodziła mu w tym żona.
      - Nie zaczynaj znowu, bo nie dostaniesz obiadu - zagroziła, unosząc palec.
      - Tak jest - odparł potulnie, patrząc pod nogi niczym uczeń wezwany na naganę do dyrektora.
      - Co ja z tobą mam… - mruczała pod nosem Mina, wracając do parzenia herbaty.
      - Widzisz? Woli ciebie - zwrócił się Shin do Yu.
      - Taak, oczywiście. I dlatego to ty jesteś jej mężem? Uczeń przerósł mistrza, co tu dużo mówić!
     Roześmiali się i przeszli wreszcie do nieszczególnie dużego, lecz przytulnego salonu. Rozsiedli się wygodnie w fotelach, z lubością wyciągając nogi. Niedługo jednak nacieszyli się odpoczynkiem, bowiem ledwie trzy minuty później Minaili zawołała ich na posiłek. Poszli więc do kuchni, by tam zasiąść przy stole i spałaszować mistrzowsko doprawione kotlety i warzywa oraz uraczyć się herbatą. Mina najwyraźniej czekała z jedzeniem do ich powrotu, bo również rzuciła się na obiad niczym wygłodniałe zwierzę. No, tyle że nieco spokojniejsze zwierzę. Zdecydowanie.
      Wszyscy troje znali się praktycznie od zawsze - w każdym razie żadne z nich nie pamiętało czasów sprzed zaznajomienia się. Byli w tym samym wieku, mieszkali blisko siebie, w dzieciństwie wspólnie bawili się na podwórku, a potem trafili do tej samej szkoły i klasy. Spędzali ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę, razem uczyli się i odpoczywali. Ich relacje poczęły zmieniać się w okresie dojrzewania. W wieku piętnastu lat Shin na zabój zakochał się w Minaili. Od dziecka był energiczny i nieco szalony, ale wówczas przechodził samego siebie w robieniu różnego rodzaju głupstw, byle tylko zwrócić na siebie uwagę wybranki. Ją to naturalnie niesamowicie irytowało, ale w końcu, po kilku miesiącach, przyznała, że „nie wiedzieć czemu też jest w nim zakochana”. Porozmawiali względnie poważnie, ale uznali, że nie mogą poczynić dalszych kroków, nie pytając o zdanie ostatniego członka swego wspaniałego trio. Mimo ich obaw, Yuki zareagował z entuzjazmem i życzył im wiele szczęścia. Przez początkowe tygodnie bycia razem Shin i Minaili bali się, że przyjaciel robi tylko dobrą minę do złej gry, ale wreszcie zorientowali się, że wcale tak nie jest. Yu zawsze ich dopingował, ale sam jakoś nie znalazł miłości. Shin kilkakrotnie próbował nawet go z kimś zeswatać, ale nigdy nic z tego nie wychodziło, więc w końcu poniechał podobnych akcji.
      Ożenił się z Miną kilka miesięcy przed wojną, wiosną, osiemnastego dnia drugiego miesiąca czterysta dwudziestego pierwszego roku Ery Paktu. Zdążyli urządzić sobie przytulne gniazdko i przywyknąć do nowego, wspólnego życia, gdy Armanie zaatakowali jednocześnie dwa państwa - Damey i Marrymot. Tamten dzień - pierwszy dzień siódmego miesiąca czterysta dwudziestego pierwszego roku - na stałe zapisał się w pamięci wszystkich żyjących do dziś Dameyczyków i Marrymotów. Shin i Yuki zaciągnęli się do wojska jako „cywilni żołnierze”, przeszli szybkie, bardzo skrócone, acz intensywne szkolenie, po czym zostali wessani w wir walki. Minaili zazwyczaj spędzała bezsenne noce, martwiąc się o męża i najlepszego przyjaciela. Na szczęście obaj wyszli z wojny praktycznie bez szwanku - Yu ze złamaną ręką, która prawidłowo się zrosła i od dawna nie sprawiała mu już najmniejszych problemów, Shin zaś z widowiskową blizną na prawej skroni, którą rzadko kiedy można było „podziwiać”, jako iż preferował nieco dłuższe włosy, co skutkowało burzą brązowych kosmyków podczas deszczu wywijających się w każdym możliwym kierunku. Trzeba przyznać, że podczas oberwania chmury wyglądał dość komicznie. W dzieciństwie inne dzieciaki czasem naśmiewały się z niego z tego powodu, ale Mina zawsze uważała, że to urocze, choć nigdy się do tego nie przyznała. Właściwie z rozbawieniem zauważyła, iż podoba jej się wiele cech Shina, które teoretycznie miała za irytujące. Nadmierne używanie słowa „hej”, wieczne wygłupy czy pozorna beztroska sprawiały, że był jedyny w swoim rodzaju. Przy tym wszystkim umiał być poważny, kiedy trzeba, a ponadto nie można było odmówić mu inteligencji, bystrości, odwagi i hartu ducha.
      - Wciąż jej nie znalazłeś? - spytała Yukiego po dłuższej chwili milczenia, podczas której zebrała ze stołu puste już naczynia, włożyła je do zlewu, a następnie ponownie zajęła swoje miejsce. Utkwiła w przyjacielu spojrzenie przenikliwych zielonych oczu. Na jej czole ukazała się znajoma zmarszczka zmartwienia.
      Ze smutkiem pokręcił przecząco głową.
      - Nikt nie dowiedział się niczego konkretnego - odparł. - Niektórzy przekazali różnego rodzaju informacje, ale sprawdziłem wszystkie i okazały się drogą donikąd. I pomyśleć, że gdybym tylko mógł bez obaw skontaktować się z kimś z Wielkiego Urzędu, pewnie od razu bym ją znalazł…
      - Nadal cię obserwują? - zapytała ponuro.
      - Taa.
      - Jest zbyt ważną personą, by puścić go zupełnie samopas - westchnął Shin, opierając brodę na ręce. - Armanie prędzej sczezną niż przestaną patrzeć Yu i jego ojcu na ręce.
      - W takim razie to chyba niebezpieczne dla ciebie, by działać w ruchu oporu? - rzuciła Minaili z przekąsem, ale i zmartwieniem, znów zwracając wzrok ku Yukiemu.
      - Bez ryzyka nie ma życia - rzucił, siląc się na beztroski ton, co średnio mu wyszło. Nie miał w tej kwestii takiego talentu jak Shin. Zaraz zresztą przestał udawać i na powrót spoważniał. - Cóż, nasi przełożeni biorą pod uwagę wszelkie zagrożenia, więc póki robię tylko to, co mi każą, nie powinno być większych problemów. Niestety, trochę denerwuje mnie, że nie mogę brać udziału w większej ilości akcji.
      - Dzięki temu może jeszcze przez jakiś czas pożyjesz - burknęła. - Bo ten tu wariat czasami zachowuje się tak, jakby spieszyło mu się do grobu.
      - Hej, wcale nie! - oburzył się Shin. - Zgoda, czasem jestem odrobinę lekkomyślny i porywczy, ale przecież nie głupi. Umiem ocenić ryzyko i nigdy nie podejmuję się niczego ponad moje siły. Tak szybko się ode mnie nie uwolnisz, kochanie!
      Uśmiechnął się szeroko. Mina westchnęła i uniosła oczy ku górze, ale ledwie sekundę później jej usta niepohamowanie rozciągnęły się w pełnym rozczulenia uśmiechu.
      - Naprawdę świetnie się dobraliście - stwierdził Yuki, uśmiechając się lekko. Popatrzył na przyjaciół, a potem zagubił wzrok w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie.
      - Mówisz? - Shin znów się wyszczerzył. Minaili trąciła go lekko w bok.
      - Yu, doprawdy przydałaby ci się wreszcie dziewczyna - zauważyła. Miała nadzieję, że Yuki kogoś sobie znajdzie, najlepiej jak najprędzej. Od czasu śmierci matki bardzo się zmienił, choć tylko kilkoro najbliższych mu osób było w stanie dostrzec ten fakt. Nawet jeśli się śmiał, jego orzechowe oczy zazwyczaj pozostawały smutne. Nie dostrzegała w nich tych ogników co kiedyś. Niejednokrotnie rozmawiała na ten temat z Shinem i wspólnie doszli do wniosku, iż najlepszym lekarstwem będzie miłość. Był typem człowieka, który chciał otoczyć innych swą opieką. Matkę jednak stracił, najlepsi przyjaciele się zeszli i wzięli ślub, niejako zostawiając go samego… Pozostał mu tylko ojciec, równie samotny jak on, bo większość kolegów także znalazło już swoje drugie połówki bądź inne powołania.
      - Przecież jej sobie nie wyczaruję - zaśmiał się w ten charakterystyczny, ponury nieco sposób. - A tak na serio… Nie chcę nikogo na siłę. Jeśli jest mi dane ją poznać, prędzej czy później to się stanie. Jeśli nie, trudno. Mamy zresztą ważniejsze sprawy na głowie niż miłostki, prawda?
      - Zależy - odparł Shin, otaczając Minę troskliwym ramieniem. - Yu, widzimy przecież, że ci to potrzebne, nie musisz udawać takiego obojętnego. A jeśli martwi cię coś jeszcze innego, możesz nam powiedzieć. Wiesz, że nigdy cię nie zdradzimy i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by ci pomóc.
      - Wiem, wiem - zapewnił, choć wyglądało raczej na to, iż po prostu nie chce ciągnąć tego tematu. Popatrzył na nich i westchnął cicho. - Naprawdę nie musicie się martwić. Jest w porządku.
      - Taak, jak zawsze - burknął Shin z rezygnacją. Przemilczeli kilkanaście sekund. - Czy ta pozorna niechęć… - zagadnął nieśmiało, trochę bojąc się kontynuować przez wzgląd na przykre wspomnienia. - Hm. No wiesz. Czy nie ma związku z Resweldem?
      - Przecież mówiłeś, że od dłuższego czasu macie już z nim spokój! - wtrąciła Minaili, patrząc na Shina z przerażeniem.
      - Bo tak jest, nie denerwuj się - odparł czułym tonem, głaszcząc ją po policzku. Wzrokiem pełnym troski dał żonie znać, o co mu chodzi. Zrozumiała niemalże natychmiast. Oboje zerknęli na Yu siedzącego sztywno z zaciśniętymi ustami. Gołym okiem widać było, iż w swych przypuszczeniach mieli rację. - Od tamtego czasu jakby zapadł się pod ziemię - powiedział w końcu. - Może nawet go przenieśli czy coś. Nie sądzę, by cię dłużej nękał. Nie możesz spędzić całego życia z głową w piasku. Chwytaj dzień, póki masz ku temu sposobność, bo w obecnych czasach niczego już nie wiadomo na pewno.
      - Czy to przypadkiem nie jest właśnie powód, dla którego nie powinienem się od nikogo uzależniać? - spytał beznamiętnym tonem Yuki, spoglądając na Shina jakby chłodno. Nie lubił tego spojrzenia, zalewało go niepohamowaną falą smutku.
      - Wiem, że może być ciężko, ale mimo wszystko warto, uwierz - rzekł, siląc się na spokój. - Popatrz choćby na nas. O wiele łatwiej znieść trudy tej parszywej egzystencji, gdy stale ma się kogoś obok.
      - I o wiele łatwiej stracić zmysły, gdy się kogoś takiego straci - uciął Yu. Odsunął proste, drewniane krzesło i wstał. - Dziękuję za obiad, Mina, był przepyszny.
      - Nie ma za co - szepnęła zasmucona.
      - Yu, nie gniewaj się, chcemy dobrze… - oznajmił Shin. On również wstał i podszedł do przyjaciela, by położyć mu rękę na ramieniu. - Zostań jeszcze trochę - poprosił, wlepiając w niego błagalne spojrzenie.
      - Nie gniewam się przecież. Znam wasze podejście do… tego wszystkiego, ale po prostu nie mogę żyć tak jak wy. Nasze sytuacje diametralnie się różnią, wiesz o tym doskonale. Nic na to nie poradzimy, ani wy, ani ja. - Wziął głębszy oddech i na jakieś dwie sekundy przymknął powieki. - Naprawdę muszę już iść. Umówiłem się jeszcze z Thameyem, a muszę zdążyć przed godziną policyjną.
      - Uhm, rozumiemy - mruknął Shin.
      Wraz z Miną odprowadził swego druha do drzwi i pożegnał się z nim.
      - Bogowie nie byli sprawiedliwi, rozdzielając między ludźmi porcję szczęścia - stwierdziła ponuro Minaili, tępo patrząc na ciemne drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Yuki.
      - Bogowie nigdy nie są sprawiedliwi - odburknął Shin. - Gdyby byli, te wszystkie cholerstwa by się nie przydarzały.
      - Nie wyrażaj się tak - warknęła automatycznie, odwracając się ku mężowi i ganiąc go spojrzeniem, choć tak naprawdę sama miała ochotę przekląć. - Tak bardzo mi go żal. Fakt, iż nie możemy mu w żaden sposób pomóc, sprawia, że mam wrażenie, że oszaleję - wyznała.
      - Skąd ja to znam…
      Mina z westchnieniem pokręciła głową, po czym wróciła do kuchni, by umyć naczynia po posiłku. Shin przez chwilę stał jeszcze w miejscu, aż w końcu ocknął się i podążył za żoną, aby jej pomóc. Próbowała go wygonić, ale się nie dał, wiedząc, że tak naprawdę Mina cieszy się z jego towarzystwa. Znali się doskonale i choć nie o wszystkim sobie mówili, tego typu rzeczy po prostu się czuło. Łaknęli swej bliskości. Zawsze tak było, ale teraz, w tych ciężkich czasach, ta potrzeba tylko się wzmacniała.
      - Tak sobie myślę - rzuciła w pewnym momencie Minaili, wycierając mokre ręce w kuchenny ręczniczek - że mogłabym poprosić o pomoc Katyę. Któryś z jej braci, nie pamiętam który, pracuje w Wielkim Urzędzie, może dałby radę dowiedzieć się czegoś, co mogłoby pomóc Yu w poszukiwaniach?
      - Hm. - Shin zamyślił się na chwilę. - Nie jestem pewien. Z jednej strony mogłoby się udać, z drugiej… Nie znasz tego faceta, prawda? - Potwierdziła skinięciem głowy. - W takim razie to nieco ryzykowne. Teraz nawet Dameyczyk może okazać się zdrajcą. Choć hołdujemy prawdzie, są tacy, którzy zbrukaliby się za odrobinę pieniędzy, żywności czy też przez wzgląd na szantaż albo zastraszenie ze strony Arman. Ech, sam nie wiem… - Zamilkł na kilka sekund. - Kiedy życie stało się takie ciężkie? - mruknął refleksyjnym tonem, przenosząc wzrok na widok za oknem. - I pomyśleć, że my i tak jesteśmy w świetnej sytuacji…
      - To straszne, co niektórzy muszą teraz przeżywać. Każdego dnia dziękuję bogom za was wszystkich i za to, że zdążyliśmy wziąć ślub, zanim było za późno…
      Zadrżała na myśl, co by było, gdyby stało się inaczej. Shin odwrócił się do niej, jednym susem znalazł się przy niej i przytulił ją mocno.
      - Nie myśl o tym - wyszeptał. - Jesteś bezpieczna.
      - Owszem, ale inne nie. - Czuł, jak zaczyna się trząść. Wiedział, że powstrzymuje się od płaczu. Wydawała się twarda, ale w istocie była niesamowicie wrażliwą i delikatną kobietą. Pragnął ochronić ją przed całym złem tego świata… - Ty zresztą też… Shin, obiecaj, że mnie nie zostawisz. Obiecaj, że nie dasz się zabić.
      Patrzyła na niego błagalnie, wciąż uparcie nie pozwalając łzom wypłynąć, przez co jej twarz powoli się zaróżowiała. Ogarnęło go uczucie, którego nie potrafiłby jednoznacznie zdefiniować. Miłość, troska, wzruszenie… O bogowie, zrobiłby dla niej wszystko, byle tylko ochronić ją od zmartwień, byle tylko zapewnić jej szczęście i bezpieczeństwo. Poszedłby za nią na koniec świata i jeszcze dalej. Gdyby trzeba było, dałby się za nią torturować, a nawet zakatować na śmierć. Był o tym przekonany.
      Mimo tego uśmiechnął się uspokajająco, scałował miniaturowe łezki z jej rzęs i ze spokojem patrząc w jej śliczne oczy, rzekł uroczystym tonem:
      - Obiecuję.

4 komentarze:

  1. Dobra streszczę się bo noooo mam niewiele czas do powrotu braciszka a chce coś napisać bo aż kuje w oczy brak komentarzy :/ Tak że Sil do roboty a co!

    Hahahahaha faceci to wieczne dzieci prawda oczywista ale cóż ilekroć można ją potwierdzić tylekroć człowiekowi chce się śmiać co nie? xD Mecz w NK od razu przypomniał mi mecz w Czasie Honoru bodajże w pierwszym odcinku! Wówczas od razu miałyśmy te same skojarzenie nie? xD Nieeeee no Shin jest po prostu najsłodziakowatszym słodziakiem ever <3 Kurka siwa nie sposób go nie pokochać bo polubić to mało powiedziane! W ogóle okropnie spodobało mi się że Shin rozumie że nie każdy Armanin jest złem ( tiaaaa przypomina sobie coś ( szkoła -> dziewczynki -> rozkminki) i jest jej smutno ) to takie że tak powiem rozsądne z jego strony <3 Niaaaaaaaaach słodziaku ty mój!!! <3 <3 <3 No dobra nie mój bo Miny ale cicho sza :p Wracając do meczu... Nie nooo ilekroć czytam o tym co Shin wyprawia na bojsku wybucham śmiechem! Normalnie widzę to xD Oj widzę że nasi Armanie mają ochotę pograć ale cóż figa z makiem z pasterniakiem! ^.^ Spadać kochaniutcy trzeba było siedzieć w Armanie ^ ^ Tiaaaa coś ich zmiennicy nie są zbyt mili... Jakby to powiedzieć są ludzie, są parapety a czasami i parapetów nie ma ^ ^

    No i mamy pierwszy wątek miłosny!!! <3 <3 <3 <3 <3 <3
    Nie nooo Mina i Shin są genialni nie da się tego ukryć w żadnym bądź razie xD Nie no to ich love story jest po prostu tak lovciovate że aż nie wiem xD W ogóle relacja Shin-Yu-Minaili są cudne. Naprawdę oni wszyscy są kochani <3 Szkoda tylko... Ty wiesz czego szkoda :p <3 Zresztą tyle razy o tym mówiłam że chyba ci się już przejadło ^ ^"
    Jeeeeej Yuuu poszukuje takiej jednej persony <3 Słodziak mój <3 Nich nicha *ma zaciesz jak idiotka że wiadomo co* Ech i zaczyna nam się klimacik zmieniać na ponury... Cóż za słodko być nie może... Już się czuję że gościu ma i będzie miał przechlapana... Ważna persona... Tiaaa na jego nieszczęście... I po raz pierwszy pojawia nam się nasz ciemny charakterek ^ ^ Niach niach bedzie się działo że tak powiem ^ ^
    Szczerze...? Nie dziwie się Minie i Shinowi że czuli się głupio "zostawiając" Yu samego i że teraz tak bardzo się o niego martwią... Też miałabym takie właśnie odczucia. Naprawdę przykre... Taaaa na kłopoty najlepsza jest miłość i dziewczyna coo? Pfff chyba jestem przewrażliwiona przez rodziców ale mnie to teraz zirytowało. Phi właśnie nie wyczaruje się drugiej połówki...

    No i mamy zakończenie rozdziału... Taaaaa taaaa słodko a jednocześnie z nutą ponuractwa czyli to co kochamy najbardziej... Noż uwielbiam jak bohater obiecuje że nie umrze a później... później nie wiadomo co i trza czekać... Zawsze ma się wrażenie że jednak umrze... Ech...

    Podsumowując. Rozdział zacny. Kocham Yu, Shina, Mine, relacje między Miną-Shinem-Yu, kocham parę Mina-Shin, generalnie kocham wszystko. Czekam na kolejny rozdział ( if you know what i mine :p ) i życzę weny i czasu ^ ^

    Buuuuuziaki :*

    Sil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak komentarzy jest zrozumiały, zważywszy na to, że blog jest stosunkowo nowy i niereklamowany. ;) Ale bardzo mi miło, że choć Ty znajdujesz chwilkę na skomentowanie moich bazgrołów.
      Chłopcy to temat rzeka. Wieczne dzieci. Nawet kiedy na pierwszy rzut oka jakiś wydaje się dojrzały, potem okazuje się, że jest jak każdy, tylko lepiej to ukrywa. xD
      Wiadomo, wątek miłosny musi być, a jak się skończy, to już inna historia.
      Ano nie wyczaruje się drugiej połówki i miłość nie jest lekarstwem na wszystko. Dzielna, niezależna kobieta też sobie w życiu poradzi, o.
      Kochasz wszystko aż za bardzo. :P Zalecam odwyk.
      Dzięki, buziaki! :*

      PS. Nowy rozdział już jutro. ^^

      Usuń
  2. Shin i yuki są cudowni. Szczególnie Shin. Taki wesoły śmieszek. Ale takich zawsze spotyka coś złego. Coś czuje ze obietnicą zlozona przez niego na koniec zostanie złamana... znając Ciebie xD
    Ciekawe kogo poszukuje Yuki. Wydaje mi sie ze siostre albo brata. Mam nadzieję ze niedługo się dowiem. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też ich kocham. :3 Ale w tym opowiadaniu dla nikogo nie będzie litości.

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.