piątek, 29 lipca 2016

Rozdział X


Salgarien, 16. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Ze smakiem zjadły śniadanie i wypiły ziołową herbatę, która faktycznie zdawała się ukoić nieco ich nerwy. A może to kwestia psychiki? Powiedziano im, że ziółka pomogą, dlatego wmówiły sobie, że tak jest w istocie? Jak by nie było, nie zamierzały dociekać prawdy, jako iż wolały docenić chwilę ukojenia - może nieszczególnie wielkiego, ale jednak zauważalnego.
      Wróciły potem do pokoju. Same by go nie znalazły, pogubiłyby się w labiryncie korytarzy, ale nowe koleżanki, najpewniej pamiętając swoje pierwsze dni w Karczmie, domyśliły się tego i zabrały je ze sobą.
      Tam kazały im pójść się wykąpać i porządnie wyszorować. Z jednej z łazienkowych szafek Fima wyjęła dwie nowe gąbki i podała je Silyi i Ilyari. Pokazała im, co gdzie leży, a potem, przypomniawszy sobie o ręcznikach, oświadczyła, że mają je w swoich szafkach w pokoju. Cofnęły się więc i zajrzały wreszcie na swoje półki. Wyglądające na nowe białe ręczniki od razu rzuciły im się w oczy - po pierwsze dlatego, że były tam najgrubsze, po drugie - jako jedyne miały kolor śniegu.
      Z konsternacją przejrzały kilka ubrań z wierzchu. Większość przypominała to, co miała na sobie Erri. Ogółem ciuszki składały się głównie z koronek czy prześwitujących siateczek, wszystkie były zdecydowanie zbyt krótkie jak na gust Iri i Sil, a do tego co najmniej połowa z nich była w wyzywających kolorach.
      - Nie ma mowy, nie założę tego - mruknęła Ilyari, zatrzaskując szafkę zaraz po wyjęciu z niej ręcznika.
      - Chyba nie będziemy miały wyboru, raczej nie dostaniemy czegoś nowego, a nie możemy wiecznie chodzić w sukienkach od Minaili - zauważyła Sil, wybierając coś na chybił trafił. Ruszyła za Ilyari do łazienki. Gdy zamknęła za sobą drzwi, spytała: - Zamierzasz dalej nosić tę przepoconą sukienkę?
      - A ty zamierzasz wyglądać jak tamte dziewczyny? - warknęła Iri, odwracając się do przybranej siostry. - Nikomu się w czymś takim nie pokażę. Mogę w tym co najwyżej spać. Upiorę sukienkę, która podczas snu wyschnie i problem z głowy - powiedziała, choć sama w to nie wierzyła. Po pierwsze, sukienka raczej nie wyschłaby w ciągu takich kilku godzin, po drugie, materiał długo tego nie wytrzyma.
      - Jasne. - Sil westchnęła. - Słuchaj, mi też się to nie podoba, ale co mamy zrobić? Nie powinnyśmy za bardzo się wyróżniać i robić problemów, bo to nam wcale na dobre nie wyjdzie - zauważyła, krzywiąc się lekko.
      - Na dobre to nam nie wyjdzie cała ta decyzja o przyjściu tutaj - odparowała Ilyari, niemal mrożąc Silyę spojrzeniem. - Nie wiem, co ja tutaj robię, naprawdę. Marzę tylko o tym, by zniknąć raz na zawsze.
      - Nie mów tak - poprosiła Sil, kładąc rękę na ramieniu siostry. - Musimy się wspierać, a jakoś to będzie - szepnęła, próbując przekonać do tego także samą siebie.
      - Z pewnością - prychnęła Iri, strzepując z ramienia dłoń Silyi. - Masz w ogóle świadomość, co nas tu czeka? Obedrą nas ze wszystkiego.
      - Wiem, że to straszne i naprawdę się boję, ale z drugiej strony… - Zawahała się. - Inne dziewczyny jakoś dają radę. Tak było od wieków.
      - Uważasz więc, że to w porządku? Że mężczyźni mają prawo do zabawiania się w taki sposób, a kobiety, które im usługują, mogą być szczęśliwe?
      - Nie. Po prostu myślę, że być może strach ma wielkie oczy i jakoś… jakoś przywykniemy. Kiedyś. - W jej oczach błyszczały łzy, ale nie stopiło to serca Ilyari, która nadal patrzyła na Sil bardzo chłodno i z nutą pogardy.
      - Może ty. Ja na pewno nie - ucięła, po czym uznała temat za skończony. Odwróciła się i podeszła do jednego z pryszniców. Miała do wyboru również wannę, ale wolała zakryć się zasłonką i w spokoju umyć. Najchętniej zresztą nie wychodziłaby już z łazienki. Bała się, co się stanie, gdy to zrobi. Miała nadzieję, że faktycznie przez kilka pierwszych dni ona i Silya nie będą musiały „pracować”, lecz zostaną najpierw doprowadzone do porządku - cokolwiek by to nie znaczyło - ale to nie zmieniało faktu, że wolałaby być niemalże gdziekolwiek indziej, byle nie tu, w Karczmie, która jawiła jej się teraz jako źródło zepsucia.
      Silya sama nie wiedziała, czy jest bardziej smutna, czy wściekła. Kiedy Iri zniknęła za zasłoną prysznica, Sil z bezsilności tupnęła nogą. Miała ochotę wziąć coś do ręki i cisnąć tym w ścianę. Cóż, miała ręcznik i jakiś skąpy ciuszek, a także gąbkę, ale wolałaby coś cięższego…
      Zorientowawszy się, co za głupoty przychodzą jej na myśl, pohamowała się na siłę. Do licha, czemu to wszystko musiało tak wyglądać?! I czemu Ilyari była taka wredna? Co ona jej zrobiła? Niby rozumiała, że Iri po prostu nie radzi sobie z sytuacją, w której została postawiona, ale czy musiała być przy tym taka złośliwa i niedostępna? Silyi marzyło się, by Iri nie opuszczała jej boku, przytulała ją, głaskała po głowie i spokojnym tonem zapewniała, że wszystko będzie w porządku, że co by się nie stało, jakoś dadzą radę. W końcu mają siebie, czyż nie? Ale nie, gdzieżby tam, ta wredota jak zwykle musiała powiedzieć coś, co ją zraniło! Czy ona nie miała żadnych uczuć?
      Ochłonęła nieco dopiero wtedy, gdy weszła do wanny. Na szczęście i tutaj mogła ogrodzić się zasłonką, której wcześniej nie zauważyła ani ona, ani Iri, jako iż ta ukryta była za jedną z łazienkowych szafek.
      Kiedy woda poczęła obmywać jej ciało, Silya zakryła sobie usta dłonią, by nie dopuścić do tego, żeby z jej ust wymsknął się choćby najmniejszy dźwięk. Miała ochotę zawyć z rozpaczy. Nie dość, że sytuacja, w jakiej się znalazła, była tragiczna, to jeszcze niemal pokłóciła się z Ilyari, a potem tak źle o niej myślała! A to przecież ona, Silya, była najgorsza. Egoistka! Gdyby nie bała się śmierci, pozwoliłaby Iri na samobójstwo i sama również by je popełniła. Wówczas nawet nie trafiłyby do tego przybytku hańby i zguby. Ale skoro już tu są, i tak mogłaby lepiej się zachowywać, wspierać jakoś Iri… Tyle że ona tego nie chciała, jedynie ją odpychała i mówiła rzeczy, które ją raniły. Czuła się, jakby Ilyari zarzucała jej, że dobrze się tu czuje i na przykład z radością założy te… „ubrania”, a przecież wcale tak nie było.
      Och, zupełnie się już pogubiła. Nie wiedziała, co czuć i co myśleć. Z tego wszystkiego po prostu się popłakała.
      W tym czasie Ilyari z całych sił powstrzymywała się od łkania. Pragnęła co prawda zwinąć się w kłębek w jakimś kącie i porządnie się wypłakać, ale co jej to da? Nic. No, wściekanie się również, ale jakoś przecież musiała sobie radzić w tych okolicznościach. Z drugiej strony, nie może wiecznie wyżywać się na Silyi, tym bardziej, że to głupiutkie dziewczątko wszystko brało do siebie. Uch.
      Zdała sobie sprawę z tego, że najlepiej byłoby przyjąć postawę chłodnej obojętności. Nie powinna mieć z tym większych problemów, wszak od lat tłumiła w sobie wiele emocji. Może więc tak właśnie powinna postępować? Udawać, że wszystko po niej spływa? Wycofać się do własnego, małego świata, żyć w nim, a nie w tym realnym, jakże okrutnym?
      Tak, to dobry pomysł. Obawiała się tylko, że to, przed czym postawił ją los, okaże się zbyt trudne, by przejść obok tego „obojętnie”. Przecież tak bardzo, tak straszliwie się bała! Nie chciała się do tego przyznać przed Silyą ani tym bardziej nowymi koleżankami, ale władał nią tu tak ogromny strach, że niemal ją paraliżował. Co prawda, szczerze mówiąc, pewnie czułaby się podobnie w noc poślubną, ale tutaj dochodziło jeszcze widmo Arman. Umrze, jeśli któryś ją tknie. Chociaż nie, umrze, jeśli ktokolwiek ją tknie. A przynajmniej chciałaby móc to zrobić. Niestety, umieranie nie było takie łatwe.
      Przypadkiem wyszło na to, że wykąpały się w podobnym czasie. A może to wcale nie był przypadek? Przyzwyczajone były, by nie spędzać w łazience więcej niż piętnaście minut, bo takie zasady panowały u pani matki.
      Kiedy na siebie spojrzały, obie poczuły wyrzuty sumienia. Ilyari z powodu tego, co powiedziała, a Silya tego, co pomyślała.
      - Przepraszam - mruknęła Iri.
      - Ja też - odmruczała Sil. Ilyari już miała zapytać za co, gdy ugryzła się w język. Chyba wolała nie wiedzieć. Silyi nieraz odbijało, gdy wymyślała sobie własne przewinienia. Często uważała się za jakże najgorszą na świecie i bezsensownie się samobiczowała. Powody były różne: a to pani matce nie spodobało się, jak wytarła kurze (nigdy nie robiła tego specjalnie dokładnie), a to zamarudziła, gdy miała w czymś pomóc… Każdą krytykę brała do siebie i przy niemal każdej możliwej okazji dopowiadała sobie tysiąc innych przywar. Potem wmawiała sobie, że ktoś powiedział, że jest taka a taka, podczas gdy to ona sama nazywała siebie na przykład wredną czy głupią. Oczywiście nigdy nie docierało do niej, że nikt o niej w ten sposób nie myśli. Ona wiedziała lepiej.
      Iri westchnęła więc tylko i zmusiła się do przytulenia przybranej siostry. Wiedziała, że to ją w jakiś sposób uszczęśliwi czy pocieszy. Sil posłała jej delikatny uśmiech.
      Owinięte ręcznikami, spojrzały w duże lustro. Iri przegryzła wargę, po czym bez słowa ubrała to, co wcześniej miała na sobie - sukienkę podarowaną przez Minaili. Silya rozważnie postanowiła tego nie komentować. Sama wydała z siebie odgłos cierpiętnicy, po czym sięgnęła po to coś, co zabrała ze sobą z szafki. Musiała przyznać, że kolor jej się podobał - był lawendowy, a ona kochała każdy odcień fioletu. Pewnie dlatego jej ręka niekontrolowanie wyjęła z szafy właśnie tę szmatkę.
      Rozwinęła ją i ujrzała „sukienkę” z cienkiej, prześwitującej siateczki. U dołu miała uroczą koronkę. Zaciekawiona i nieco oczarowana, Silya włożyła na siebie to ubranie, nie rezygnując jednak z posiadanej bielizny, w przeciwieństwie do Erri, która bez dwóch zdań nie miała takowej na sobie.
      Przyjrzała się w lustrze i niemal się zachłysnęła. Gdyby nie to, że ta sukienka była tak prześwitująca i krótka - nie sięgała nawet połowy ud (właściwie domyślała się, że w zamiarze miała ledwo zakrywać pośladki, jednak Silya była niska, więc naturalnie sięgała jej dalej) - byłaby wręcz prześliczna. Jak tak o tym myślała, zdała sobie sprawę, że mogłaby ubierać coś takiego dla męża, którego by kochała. O tak, z przyjemnością! Wyglądała całkiem ładnie. Fakt, była za chuda, ale, jeśli wierzyć nowym koleżankom, niebawem i ona, i Iri nabiorą nieco wagi.
      Wracając do nowego ubrania, naprawdę chciałaby wystąpić tak przed ukochanym mężem. W jej wyobraźni ów mąż zawsze był przystojnym i niezwykle sympatycznym chłopakiem, może nawet kimś w stylu Shina czy Yukiego (bo na pewno nie Kana czy Rena!), i traktował ją jak księżniczkę. Gdyby była dla kogoś boginią, chciałaby mu sprawiać radość, na przykład zakładając dla niego takie fikuśne ciuszki. Ale tylko dla niego, dla nikogo innego.
      No właśnie, i tu jest pies pogrzebany. Miała się w tym przecież pokazać wszystkim, a wstydziła się nawet dziewcząt, z którymi teraz mieszkała! Właściwie nawet Ilyari, ale to tylko dlatego, że miała ona takie, a nie inne podejście do tych ubrań.
      Iri zmierzyła ją spojrzeniem, uniosła brew, ale zacisnęła wargi, by nie podzielić się z siostrą żadnym kąśliwym komentarzem. Milcząc, powiesiła ręcznik na suszarce stojącej pod jedną ze ścian, po czym wyszła z łazienki. Silya znów westchnęła niczym męczennica, a następnie udała się za nią.
      - No, Silya, wyglądasz świetnie! Tylko powinnaś zdjąć bieliznę. Z nią mało kogo poderwiesz - oznajmiła tonem znawcy Erri, gdy tylko dostrzegła Sil. Podbiegła do niej w podskokach i obejrzała ze wszystkich stron.
      Silya powiedziałaby, że wcale nie zamierza nikogo podrywać, ale zamiast tego tylko zarumieniła się porządnie, z jednej strony się krępując, a z drugiej - choć się tego wstydziła - czując się mile połechtaną z powodu zasłyszanego komplementu.
      - Ilyari, ty za to nie poderwiesz nikogo - oświadczyła dobitnie Erri, tym razem zwracając się w stronę Iri.
      - I o to właśnie chodzi - odwarknęła, mierząc koleżankę zimnym spojrzeniem.
      - Uuu, chyba mamy tu buntowniczkę, dziewczyny! - zaśmiała się Erri, zamaszystym ruchem ręki odgarniając swe rudoblond loki na plecy.
      - Daj jej spokój - poprosiła Ama. - Dobrze wiesz, jak ciężko jest tu na początku.
      - E, mnie tam nie było źle - powiedziała beztrosko Erri.
      Silya uniosła brew.
      - Naprawdę? - powątpiewała. Czy to w ogóle możliwe, by nie bać się tego wszystkiego, z czym wiązała się praca w domu publicznym?
      - Owszem - odparła pewnie Erri, po czym z jakiegoś powodu podzieliła się z nowymi swoją historią. Być może uczyniła to po to, by w jakiś sposób je pocieszyć albo może zapewnić, że mogło być gorzej. Być może po prostu chciała się komuś zwierzyć. Albo zwyczajnie lubiła dzielić się z innymi opowieściami czy ogółem gadać. Wyglądała zresztą na niezłą paplę.
      Jak się okazało, Erri nie pochodziła z Salgarienu, lecz ze stolicy Dameyu, Ainereyu. Gdy tylko wybuchła wojna, jej rodzice i rodzeństwo zginęli podczas bombardowania. Jedynie przeznaczenie bądź kapryśny los sprawił, że Erri nie znajdowała się wówczas tam, gdzie oni. Miast siedzieć w domu, płynęła właśnie ku wyspie Shantos, jadąc na wieś w odwiedziny do umierającej babki. Spędziła u niej nieco ponad miesiąc, wiedząc już, że nie ma dokąd wrócić, ale w końcu zmuszona została pochować i babcię. Przez kilka tygodni udawało jej się utrzymać ubogą chatynę po babci, ale ostatecznie wyrzucono ją z niej i Erri wylądowała na ulicy, przez wiele tygodni żyjąc na skraju zupełnej nędzy w otoczeniu innych podobnych jej żebraków. Ledwo żyjąc, dotarła do Salgarienu i pewnie umarłaby, gdyby przypadkowy przechodzień o dobrym sercu nie zaniósł jej do szpitala, z którego, kiedy ją odratowano, wysłano ją do Karczmy. Do dziś nie wiedziała, kim był wybawca, który zaniósł ją pod opiekę lekarzy, była za to wdzięczna Amao, że przyjął ją do pracy, dzięki czemu pożegnała uczucie wiecznego głodu i chłodu, a także strachu o to, czy będzie w stanie przetrwać kolejny dzień.
      - Och, tak mi przykro - pisnęła Silya. Kto by pomyślał, że Erri tyle przeszła i straciła tak wielu bliskich! Nagle okazało się, że nie tylko ona kogoś utraciła. Przypomniała sobie ponadto scenę, której świadkiem była kilka dni temu, w mieszkaniu Minaili i Shina, kiedy wraz z Iri spoglądała przez okno na Arman znęcających się nad jakąś rodziną. O bogowie, Armanie wyrządzali tyle zła! Nie tylko jej i Ilyari, ale również innym, wszystkim dookoła. Czy to w porządku, że ona i jej siostra tak bardzo narzekały na swój los? Jak widać, nawet radosna Erri wiele w życiu przeszła. Och, a Paleo, Goi i Kamma?! Wpadły w ręce Arman tak nagle, zupełnie niczego nie przeczuwając… Miały przecież wyjść za mąż. Tyle na to czekały… I niespodziewanie wszystkie plany i próby ułożenia sobie życia spełzły na niczym.
      Ilyari znieruchomiała. Czuła się w tej chwili niemalże identycznie jak Silya. Zrobiło jej się głupio, że tak przejmowała się własnym losem, ale z drugiej strony, nie potrafiła tego nie robić. Za bardzo się bała, za bardzo brzydziła… I była zwyczajnie zbyt dumna, by zaakceptować to, co miało się z nią stać.
      - Cóż, jak mniemam, wy też nie miałyście łatwo - rzekła Erri poważnym tonem. - Nie jestem głupia, widzę, jak wyglądacie. Ale uwierzcie, że tu naprawdę jest wspaniale. Znaczy wiadomo: nie każdy lubi łóżkowe igraszki i nie każdy klient jest świetny, ale możecie się tu czuć bezpiecznie, a to chyba jest najważniejsze w tych pokręconych czasach, prawda? Poza tym możecie jeść albo wylegiwać się w wannie, ile chcecie, macie ubrania za darmo, wolno nam też przyjmować prezenty od klientów…
      Silya westchnęła. Wszystko ładnie, pięknie, gdyby nie to, że praca polegała na tym, a nie czym innym. Nagle zrobiło jej się przykro. Gdyby, dajmy na to, wylądowały tu jako kelnerki czy nawet sprzątaczki, mogłoby im się tu żyć naprawdę w porządku, wręcz na poziomie. Ciekawi goście z różnych krajów, mili współpracownicy, bogata Karczma, sympatyczny pracodawca… Ale, o losie, dom publiczny? Dlaczego musiały dostać się właśnie tutaj?
      Odpowiedź była jedna: Armanie. To oni byli temu winni. Temu i wielu innym okropnościom. Ach, gdyby tylko nie oni!
      - Dobra, koniec biadolenia - zarządziła Erri, klaszcząc w dłonie. - Musimy was doprowadzić do porządku. Według zasad, macie tydzień na to, by się ogarnąć, czyli, innymi słowy, zrobić się na bóstwa. Oczywiście my wam w tym pomożemy. Tak tu już jest, że doświadczone zajmują się młódkami - zaśmiała się. - Mam nadzieję, że porządnie się wyszorowałyście!
      - Erri, one przecież nie trafiły tu z ulicy czy spod mostu - zachichotała Fima. - Wyglądają na cywilizowane młode panienki.
      - Co nie zmienia faktu, że trzeba zająć się ich włosami, paznokciami, piętami i tak dalej - wyliczała Erri. Najwyraźniej nie mogła się doczekać, by wziąć sprawy w swoje ręce. - Chodźcie do łazienki, pokażę wam, jakie cuda tu mamy!
      Siłą zaciągnęła je do pomieszczenia, z którego ledwie kilkanaście minut temu wyszły i zaprezentowała szafkę pełną kosmetyków oraz różnorakich akcesoriów służących upiększaniu, jak to nazywała. Oczy Silyi zaświeciły się lekko - szczerze mówiąc, lubiła tego typu rzeczy, ale pani matka nie pozwalała im się malować ani nic w tym rodzaju. Ganiła każdy, choćby najmniejszy przejaw próżności. Ilyari, wychowana na zasadach Miiry, zupełnie nie rozumiała, czym Sil się tak zachwyca i dlaczego chciałaby na przykład malować powieki. Po co jej to? Była dostatecznie ładna i bez tego. Uważała zresztą, że najlepsze jest naturalne piękno. Nie lubiła więc makijażu i tego typu bzdetów. Nigdy nie miała pomalowanych paznokci, nigdy nie wpinała we włosy bogatych ozdób, rzadko kiedy nosiła jakąkolwiek biżuterię - a ostatnio w ogóle, bo podczas wojny pani matka zmuszona była sprzedać niemal wszystkie błyskotki, jakie posiadały, by mieć za co kupić coś do jedzenia. Jedyne, czego nie sprzedała, to aerys, wisiorek z symbolem Najstarszych. Iri miała go w przyszłości odziedziczyć. Pomyślawszy o tym, do jej oczu napłynęły łzy. Czy do końca życia, myśląc o pani matce i o tym, co utraciła wraz z jej śmiercią, będzie miała ochotę płakać? Czy kiedykolwiek będzie umiała poradzić sobie z tą stratą? Momentami obawiała się, że nie. Że już na zawsze zostanie tym naznaczona. Mówiono jednak, że czas leczy rany. Z jednej strony miała nadzieję, że to prawda, z drugiej - wydawało jej się, że jeśli przestanie cierpieć i tęsknić, będzie to wyraz nieposłuszeństwa i braku lojalności z jej strony wobec kobiety, która tyle dla niej poświęciła.
      Erri tłumaczyła im już to i owo, ale Ilyari jej nie słuchała. Odpłynęła myślami hen, daleko, jak to miała w zwyczaju od czasu do czasu robić. Silya, gdy to zauważyła, robiła wszystko, co mogła, aby Erri tego nie spostrzegła. Nie chciała, by Iri już na samym początku wpakowała się w kłopoty, choćby tak błahe.

      Wieczorem Erri zabrała Silyę i Ilyari do tak zwanej Wspólnej Sali. Wyjaśniła podopiecznym, że to miejsce, w którym zbierają się zarówno pracownice, jak i klienci. Poznają się, rozmawiają, piją, a wszystko ma na celu wybranie przez mężczyzn kobiet, z którymi chcą spędzić kilka upojnych chwil. Obie poczuły się, jak gdyby zaprowadzono je na sklepową witrynę w celu sprzedania ich niczym zwykły towar. Choć wiedziały, że jeszcze nic im nie grozi, i tak niechętnie tam poszły. Gdy zaś przekroczyły próg pomieszczenia, wręcz przestraszyły się tamtejszego gwaru. Po części skojarzył im się on z tym, który panował w sali, którą Yuki prowadził je ledwie kilkanaście godzin temu. Wierzyć im się nie chciało, że minęło tak mało czasu. Wydawało im się, że zarówno to, jak i pobyt u Shina i Minaili, a już szczególnie ich stare życie, wydarzyło się w innym stuleciu.
      Sporych rozmiarów sala w stylu karczemnym wypełniona była ławami, ławkami, stolikami, krzesłami, a w niektórych miejscach nawet swego rodzaju kanapami i pufami. Ogień wesoło trzaskał w kominku, za ladą drewnianego baru stali mężczyźni go obsługujący.
      - Zazwyczaj to tutaj zdobywamy klientów - oznajmiła jak gdyby nigdy nic Erri. - Najtrudniej jest na początku, potem już z górki. - Nie wiedziały, czy koleżanka stwierdza fakt, czy może chce je pocieszyć. Jeśli miała na myśli to drugie, to zdecydowanie jej się nie udało.
      - O, nowe! - zawołał ktoś. Odwróciły się z przestrachem i dojrzały mężczyznę w wieku około czterdziestu lat, który właśnie szedł ku nim z kuflem piwa w ręce. - Patrzcie, chłopaki! - krzyknął w stronę jednego ze stolików, przy którym najwyraźniej siedzieli jego znajomi. - Niech no się wam przyjrzę… - zaczął i już chciał je sobie obejrzeć, gdy Erri zagrodziła mu drogę. W tym samym czasie Ilyari przesunęła się tak, by zakryć Silyę, choć zrobiła to zupełnie bezwiednie. Mimo tego Sil poczuła wdzięczność i wzruszenie.
      - Panie Medo, one dopiero dziś się tu zjawiły, są jeszcze zagubione. Proszę dać im czas na ochłonięcie - powiedziała przymilnym tonem.
      - Skoro tak ładnie prosisz, Erri - zachichotał obleśnie, ale dał się spławić. Erri odprowadziła go wzrokiem, po czym wzruszyła ramionami.
      - To tutaj normalne - wyjaśniła.
      Silyi i Ilyari zrzedły miny. Jakoś nie wyobrażały sobie obcowania z tego typu osobami. Nie miały jednak czasu na przemyślenia, ponieważ koleżanka poczęła je oprowadzać. Przedstawiła je paru dziewczynom z innych pokojów, a także kilku znajomym klientom, jednak jednocześnie dbała o to, by żaden im się nie narzucał, za co zarówno Sil, jak i Iri były wdzięczne.
      Erri zwróciła ich uwagę na pracownika o poważnym wyglądzie, który stał za inną ladą niż barmani. Okazało się, że to urzędnik, do którego przychodzą klienci, gdy zdecydują się na daną dziewczynę. Wszystko musiało być skrzętnie dokumentowane, by nie doszło do żadnych przekrętów.
      - Dobry wieczór, panno Erri - usłyszały w którymś momencie.
      Odwróciły się w stronę sofy, na której rozsiadł się około pięćdziesięcioletni jegomość.
      - Kogóż tu przyprowadziłaś?
      - Ach, to nowe ptaszęta, panie Ridryku - wyjaśniła. Zamieniła z nim kilka słów, po czym pociągnęła dziewczęta w innym kierunku. - To Ridryk, zalicza tu każdą po kolei, więc prędzej czy później i wy na niego traficie - zachichotała.
      - To obleśne - wyrwało się Ilyari, choć zamierzała się nie odzywać.
      - Cóż, ludzie są różni - zbagatelizowała sprawę Erri.

      Mniej więcej w tym samym czasie drzwi do gabinetu Amao otworzyły się. W normalnej sytuacji Amao zganiłby gościa za to, że nie raczył zapukać, lecz teraz zdecydowanie nie mógł sobie na to pozwolić. „Gościem” okazał się bowiem armański żołnierz.
      - Dokumenty - warknął po armańsku, nie marnując czasu ani energii na najwyraźniej zbyteczne według niego powitania.
      Amao bez słowa wyjął swoją tożsamościówkę i podał ją intruzowi. Zdążył się już przyzwyczaić do niezapowiedzianych inspekcji. Zazwyczaj służyło to jedynie pokazaniu, kto tak naprawdę dzierży władzę w Salgerienie lub ewentualnie zastraszeniu.
      Żołnierz upewnił się, że ma do czynienia z Królem Salgarienu, po czym oświadczył kategorycznym tonem, nadal posługując się swoim ojczystym językiem:
      - Przejmujemy władzę nad waszym domem publicznym. Do jutra mają nam zostać dostarczone dane wszystkich waszych dziewczyn.
      - Czyj to rozkaz? - zapytał chłodno Amao, posługując się nienaganną armańszczyzną.
      - Wielkiego Przywódcy Armanu, oczywiście. Choć bezpośrednią władzę nad Salgarienem i całą wyspą sprawuje Naczelnik Shantos.
      - Naturalnie. - Amao przymknął na moment powieki. Nie zamierzał się kłócić, bo wiedział, że nic to nie da. On i jego przyjaciele niejednokrotnie próbowali już coś zmienić, ale nie mieli żadnych praw. I tak cud, że zupełnie nie odebrano mu Karczmy. Po prostu przejęto część jego dochodów. A teraz zażądano praw do domu publicznego.
      - Jutro dostaniecie kodeks. Jeśli nie będziecie stosowali się do zasad, zostaniecie ukarani - dodał Armanin. - Pojutrze odbędzie się zebranie, w którym mają uczestniczyć wszyscy pracownicy domu publicznego. To tyle na razie - oznajmił, po czym bez słowa pożegnania wyszedł.
      Amao odchylił się na krześle. Więc to już, tak? Oficjalne łapanki miały zacząć się dwudziestego, ale szkoły zaatakowano już wczoraj. Teraz żądają kartotek pracownic, a niebawem wprowadzą tu wszelkie swoje chore zasady. Oczywiście, spodziewał się tego. Niemniej miał nadzieję, że może jakimś cudem coś się jednak odmieni albo chociaż odwlecze… Ale nie, to tylko mrzonki. Prawdziwe życie nie wyglądało w ten sposób.
      Westchnął cicho, odczekał jeszcze kilka minut, podczas których próbował się uspokoić, po czym wezwał służącego.
      - Przyślij tu Yukiego - polecił stanowczym, acz zmęczonym głosem.

*
Salgarien, 17. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Yu, wyglądasz, jakby cię właśnie wyciągnęli z grobu - orzekł Shin. - Co jest?
      Yuki jęknął tylko i ukrył twarz w dłoniach.
      - Jestem… zagubiony - mruknął po kilkudziesięciu sekundach.
      - To znaczy? - Shin nie bardzo rozumiał. Rozsiadł się wygodnie na fotelu, uważając na obrażenia odniesione dwa dni temu w szkole. Wciąż ze zgrozą wspominał tamte chwile. Wiedział, że nigdy nie wybaczy sobie własnej bezsilności. Przed oczyma nadal miał te przerażone twarzyczki porywanych dziewczynek.
      On i inni nauczyciele próbowali dowiedzieć się wczoraj, dokąd je zabrano, ale Armanie nie zamierzali puścić pary z ust. Uparcie oznajmiali tylko, że zabrali je „tam, gdzie powinny być”. Większość Dameyczyków miała świadomość, że mają na myśli Wielkie Domy Rozkoszy, jednak tych było coraz więcej i więcej, więc nie wiadomo, do którego która trafiła. Zresztą na pewno nie każda już dojrzała. Co z tymi, które jeszcze nie zakwitły? Czy zostaną odesłane do domów? Ani Shin, ani nikt inny tego nie wiedział.
      Dzisiaj nie było lekcji. Dyrektor odwołał zajęcia, choć potem został z tego powodu zganiony przez jakiegoś armańskiego pułkownika, który z chorą satysfakcją oświadczył mu jeszcze, że długo stołka nie utrzyma. Dameyczycy spodziewali się, że jeszcze chwila, a Armanie zupełnie zapanują nad oświatą. Wówczas tylko rodzice oraz inni krewni i znajomi będą mogli potajemnie uczyć dameyskie dzieci prawdziwych wartości.
      - Chodzi o Silyę i Ilyari, prawda? - wtrąciła się Minaili. Na jej twarzy widać było szczerą troskę.
      Yuki zacisnął usta.
      - Co dokładnie powiedzieli Armanie? - zapytała Mina, siląc się na opanowany ton. Tak naprawdę szalenie bała się o te dwie istotki, jakże drogie jej najlepszemu przyjacielowi.
      - Prawie wszystko ma wyglądać tak jak u nich. Tyle że będzie więcej papierologii i, naturalnie, Armanom wolno łamać zasady, a innym nie - odparł krótko.
      - Jakżeby inaczej - prychnął Shin. Przez moment panowało milczenie. - No i co zamierzasz zrobić? - odważył się w końcu spytać.
      Yuki znowu jęknął.
      - Nie wiem. Nie mam pojęcia! Do licha, szlag mnie trafia, kiedy pomyślę, że ktoś ma je dotknąć! - Shin i Mina zauważyli, że ze złości zrobił się czerwony na twarzy. - Nie mogę tego znieść. Tym bardziej, że nic nie mogę zrobić.
      - Coś tam możesz - szepnął Shin. - Mówisz, że ma być jak u Arman, tak? Wlicza się w to wyłączność?
      - No… taak - przyznał Yu. Zaraz jednak spojrzał na przyjaciela z wyrzutem. - Ale przecież nie mogę tak po prostu… Cholera!
      - Yu, czy to przypadkiem nie byłoby najlepsze wyjście i dla ciebie, i dla niej? - zapytała nieśmiało Minaili.
      - Jak ty byś się poczuła w takiej sytuacji? - odparował gniewnie Yuki. - I co ty byś zrobił? - zwrócił się teraz do Shina.
      - Nie pozwoliłbym nikomu tknąć Miny - odparł pewnie Shin. - Nikomu. Nigdy. Przenigdy. - Energicznie pokręcił głową, a potem wzdrygnął się na samą myśl, że ktoś inny mógłby położyć na niej łapy.
      - Niewykluczone, że przez jakiś czas byłabym na niego wściekła - przyznała Minaili - ale uważam, że to może być najlepsze i właściwie jedyne rozsądne wyjście. Wiecie, że ucieczka ani nic w tym rodzaju nie wchodzi w grę. Armanie też nagle nie rozpłyną się przecież w powietrzu. Jeśli się nią zajmiesz, nikt inny nie będzie mógł jej tknąć.
      - Ale Resweld… - zaczął Yuki, przegryzając wargę.
      - Reswelda nie widzieliśmy od… od dawna - przypomniał Shin, w porę się hamując, by nie powiedzieć za dużo, co mogłoby zranić jego najdroższego przyjaciela. - Nie ma powodów do zmartwień. Ilyari najwyżej pogniewa się przez parę dni, ale potem będzie ci dozgonnie wdzięczna i stanie się jednym z twoich licznych wyznawców - zaśmiał się nieco wymuszenie. To prawda, że wiele osób uwielbiało Yukiego, niemniej w tej sytuacji nikomu z nich nie było do śmiechu. - Słuchaj, stary, domyślam się, co czujesz. Ale ostatnio jedyne, co możemy zrobić, to wybierać między złym a gorszym.
      - Zastanów się spokojnie - poradziła Minaili. - Prześpij się z tym i zdecyduj. Pamiętaj, że masz możliwości, które mogą uratować honor tej dziewczyny.
      - A co z Silyą? - mruknął Yu, kończąc temat Ilyari, jakże go deprymujący.
      - Tu sprawa jest cięższa - przyznał Shin. - Aczkolwiek i tak mam wrażenie, że mimo wszystko ona lepiej to zniesie.
      Yuki nic na to nie odpowiedział. Przymknął na moment oczy i starał się uspokoić galopujące donikąd myśli. Próby spełzły jednak na niczym. Nie był w stanie dojść do żadnych konkretnych wniosków ani podjąć żadnych poważnych decyzji. Wszystko to było po prostu zbyt trudne. Nienawidził obecnego stanu świata. Nienawidził Arman. Nienawidził Fremda Reswelda…

*
Salgarien, 18. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Nie tylko Ilyari i Silya przeraziły się, gdy usłyszały na korytarzu tupot żołnierskich butów. Usłyszały wypowiadane na szybko komendy, ale ich nie zrozumiały, bo wszystkie wypowiadano po armańsku. Wkrótce i do ich pokoju wpadł jakiś wojak o twarzy, na której malowały się jednocześnie gniew, zniesmaczenie i zacięcie.
      - Dokumenty - warknął, ale to akurat każda zrozumiała, jako że nieraz już to słowo słyszała.
      W milczeniu sięgnęły po tożsamościówki i podały mu je. Zerknął na nie od niechcenia, po czym oddał komuś stojącemu za nim. Ten najwyraźniej porównał dane z tym, co miał zapisane na jednej z kartek, które trzymał w ręce. Trwało to kilka minut. Potem oddał tożsamościówki przełożonemu, który rzucił je na podłogę, jakby chciał pozbyć się obłażącego go robactwa.
      Iri nie wiedziała, czy tylko w niej się zagotowało, gdy ten to uczynił, niemniej nie zamierzała pisnąć ani słowa. Za bardzo się bała, a poza tym i tak nie znała armańskiego.
      Żołnierz wypowiedział jakieś zdanie, które brzmiało jak pytanie, ale widząc, że żadna z nich go nie rozumie, zwrócił się do podwładnego. Ten skinął głową, po czym łamaną dameyszczyzną ogłosił:
      - Wszyscy musieć iść do Wspólna Sala. Niedługo zebranie. Obowiązkowy.
      Po tych słowach obaj odmaszerowali, najprawdopodobniej zmierzając do kolejnego pokoju.
      Przez kilka chwil w pomieszczeniu panowała martwa cisza. Wyglądało na to, że każda z dziewcząt próbuje uspokoić szaleńczo kołaczące serce.
      W końcu, jedna po drugiej, zaczęły opuszczać swoje miejsca, by podnieść z podłogi swoje dokumenty tożsamości. Uznawszy wspólnie, że pewnie lepiej zabrać je ze sobą do Wspólnej Sali, razem wyszły na korytarz, a następnie skierowały się tam, gdzie im nakazano.
      Kiedy dotarły na miejsce, zauważyły, że większość dziewcząt już tam dotarło. Poza nimi w sali przebywało wielu pracowników, którzy działali na rzecz tej części Karczmy, która była domem publicznym.
      Na wszystkich dameyskich twarzach dokładnie widać było strach. Gdy Armanie organizowali takie spędy, nigdy nie chodziło o coś dobrego. Zawsze mieli do przekazania coś, co jedynie osłabiało pozycję Dameyczyków. Armanie deptali ich i deptali, aż w końcu zupełnie wdepczą ich w ziemię, całkowicie pozbawią nadziei.
      Kazano im stanąć w równych szeregach, jak gdyby sami byli wojskowymi. Wystarczyło, by czyjąś twarz wykrzywił grymas, a natychmiast przypominano mu, czy to uderzeniem, czy to wrzaskiem, że jest tylko nic niewartym śmieciem, któremu nie wolno w żaden sposób się przeciwstawiać.
      Silya umierała ze strachu. Była pewna, że to po niej widać, „na szczęście” jednak widok przerażenia sprawiał Armanom radość. Za to nie karano Dameyczyków. Ilyari z kolei przybrała maskę obojętności, starając się jednocześnie, by nie przerodziła się ona w maskę pogardy. Za to na pewno by oberwała. Jak dobrze, że umiała kryć się z własnymi emocjami… W takich chwilach bardzo jej się to przydawało. Dzięki temu obecnie jedynie szczególnie bystre oko byłoby w stanie dostrzec, jak wielkie strach oraz obrzydzenie nią rządzą.
      Jakiś wyglądający na ważnego Armanin wystąpił na środek. Rzekł po armańsku kilka słów, patrząc przy tym po twarzach zebranych. Iri kątem oka zauważyła, że na te słowa któryś z pracowników Karczmy pchnął lekko drugiego. Ten nieśmiało powiedział coś po armańsku, zwracając się do owego Armanina, który, słysząc go, skinął głową. Na ten gest dwóch innych armańskich żołnierzy ruszyło ku pracownikowi, po czym zaciągnęło go na środek i postawiono tuż obok ważniaka.
      Jak się okazało, owy biedny pracownik miał tłumaczyć słowa Armanina. Najwyraźniej bardzo dobrze znał język, ponieważ rozumiał dosłownie wszystko, co mówiono i, na początku jąkając się ze strachu, płynnie przekładał wszystko na dameyski. Większość zdań zdawała się sprawiać mu wręcz ból. Wyglądał na porządnego człowieka, przynajmniej w oczach Dameyczyków, ponieważ Armanie takimi zwyczajnie gardzili. Choć z drugiej strony, gardzili po prostu wszystkimi, którzy nie byli ich rodakami.
      - Zebraliśmy się tutaj, by wprowadzić was w nowy świat - usłyszeli. - Mocą postanowienia Wielkiego Przywódcy Armanu, zmieniamy wasze żałosne dameyskie przepisy na armańskie. Wy, zacofani poganie, nie macie pojęcia, jak powinno wyglądać życie, ale spokojnie, uwierzcie, że wszystkiego was nauczymy. Jakikolwiek opór jest bezcelowy i zostanie stłamszony z całą surowością.
      W pomieszczeniu przez chwilę panowała martwa cisza.
      - Jedyni prawdziwi bogowie, Feremo Krezdo Irfo, nakazali nam przewodzić narodami. Macie niebywałe szczęście, że dostaliście się pod nasze rządy. Dzięki temu wasze pogańskie wierzenia i zwyczaje zostaną wyplenione, a wy będziecie mieli okazję stać się bardziej wartościowymi istotami ludzkimi, ponieważ póki co jesteście jedynie beznadziejnymi robakami, które ma się ochotę zdeptać.
      Armanin uśmiechnął się podle.
      - Wolą Feremo Krezdo Irfo jest, by każda dziewczynka, tuż po zakwitnięciu, została oddana do Wielkiego Domu Rozkoszy, by tam służyć całą sobą panom. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila i trafi na odpowiedniego mężczyznę, zostaje jego żoną. Od teraz te zasady tyczą się też was. Macie dogadzać, póki nie zostaniecie pobłogosławione przez Feremo Krezdo Irfo dzieckiem. Wy, pracownicy, będziecie dbać o to, by nie doszło do żadnych nieporozumień. Niezwykle ważne jest, by skrzętnie dokumentować, kto z kim, gdzie, jak i dlaczego - rzekł niechlujnie Armanin. - Ponieważ jesteście idiotami nieznającymi się na prawdziwym i jedynym słusznym życiu, będziecie nadzorowani przez nas. Przypominam, że jakakolwiek próba oporu, zdrady czy sabotażu będzie karana. Wykaz kar zostanie powieszony na każdym korytarzu. W ręce waszych władz został powierzony kodeks, do którego wszyscy macie się stosować. Pozostawiam waszemu szefostwu zapoznanie was z nim.
      Po tych słowach po prostu wyszedł, nie zaszczycając zebranych spojrzeniem. Wyglądało to tak, jak gdyby gardził nimi tak bardzo, że uważał za uwłaczające przebywanie w ich towarzystwie dłużej.
      Nikt nie był w stanie się odezwać, tym bardziej, że na sali nadal przebywało mnóstwo Arman. Cisza taka trwała kilka minut - dopiero wówczas odezwał się inny armański żołnierz, najwyraźniej niemający już tak wysokiej pozycji jak poprzednik.
      - Macie tu zaczekać na jednego z was. Po rozmowie z naszym przedstawicielem przyjdzie do was, by zapoznać was z kodeksem - oznajmił chłodnym tonem, po czym również wyszedł. Środek sali opustoszał, zostali tylko ci Armanie, którzy najwyraźniej zajmowali się utrzymaniem w pomieszczeniu porządku. Gdyby wyszli, Dameyczycy prawdopodobnie zaczęliby dzielić się uwagami, tymczasem nikt nie był w stanie się odezwać, by nie zwrócić na siebie uwagi zaopatrzonych w broń okupantów.
      Po kilku kolejnych minutach do środka wszedł Amao we własnej osobie. Większość Dameyczyków pokłoniło mu się automatycznie. Ilyari z niepokojem spostrzegła, że na ten gest niemal wszyscy Armanie się skrzywili. Nie dało rady nie zauważyć, że ich przedstawicielowi nikt się nie pokłonił, tymczasem na widok Króla Salgarienu ludzie najchętniej by wiwatowali.
      - Dzień dobry - przywitał się Amao. Silya pomyślała sobie, że przynajmniej on nie zapomina o powitaniu. Żaden z Arman nie raczył tego uczynić. - Rozmawiałem właśnie z pułkownikiem Dakartem Germedem. Jak już usłyszeliście, w Dameyu zmieniają się przepisy… - Ostrożnie dobierał słowa, a na jego twarzy malował się pozorny spokój, jednak co bystrzejsi obserwatorzy doskonale wiedzieli, jak bardzo Amao gardzi okupantami i jak bardzo ich nienawidzi. Zdecydowanie nie zgadzał się z niczym, co ci na nim wymuszali, jednak próba oporu mogłaby co najwyżej stać się przyczyną jego zguby, a tego nie chciał nikt. - Polecam się do nich stosować. Zapewniono mnie, że buntowanie się jedynie pogorszy sytuację. Przykro mi - dodał i nikt nie miał wątpliwości, że tak było w istocie. Potem Amao oznajmił, że zapoznał się już z kodeksem, dlatego przekazuje go w ręce pracowników, by ci odczytali go i zapamiętali jego zawartość. To samo tyczyło się pracownic domu publicznego. Następnie pożegnał się i wyszedł, odprowadzony kolejnymi pełnymi szacunku pokłonami.
      Pracownik, który otrzymał z rąk Amao książeczkę będącą zbiorem obowiązujących ich teraz armańskich zasad, westchnął cicho, po czym wyszedł na środek i zaczął czytać. Opowiedział o tym, jak ważne są systematyczne badania ginekologiczne. O tym, że każda z dziewcząt musi wyrabiać „normę”, czyli przyjąć co najmniej jednego klienta na dobę. O tym, że co dwa-trzy tygodnie będą miały badaną krew. O tym, że istnieje coś takiego jak wyłączność. O tym, że dostaną bransoletki w różnych kolorach, przy czym każdy oznacza co innego. O tym, że wszelkie środki antykoncepcyjne są surowo zakazane. O tym, że Armanom wolno wszystko. O tym, że od zasad nie ma wyjątków. O tym, że póki dziewczyna nie zajdzie w ciążę, jest praktycznie nikim. O tym, że tylko ojciec jej dziecka może zostać jej mężem. O tym, że armańskie badania wykluczają pomyłki.
      Jednym słowem o tym, że życie Dameyek nieodwołalnie się zmieniło.

10 komentarzy:

  1. Dzięki za info!
    Jezusmaria! Co za pochrzaniony świat! A tych Arman to powinni za jaja powiesić! A tego, który to wymyślił na pal nabić! Podziwiam, ze umiesz coś takiego napisać! Ja to bym zdecydowanie nie potrafiła, zawsze gdzieś przebiłyby się moje uprzedzenia, czy coś... A tu mamy świat z krwi i kości, prawdziwy. Zero ideałów. Podoba mi się ;)
    Ily i Sil nie mają szczęścia. Ledwo udało im się wyplątać z jednych kłopotów, zaraz wpadają w drugie ;(
    Yuki ma co nieco do przemyślenia. Cóż, mam nadzieję, że podejmie dobrą decyzję... A przynajmniej taką, jakiej się spodziewam xD
    Pozdro i duuużo weny! :*
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra zabieram się za komentarzyk bo Rudy mi donosi że szykuję się kolejny rozdział! :3

    Zacznijmy od samego początku co by chronologię zachować (zmieszanie z błotem Arman zostawię sobie na deser :3 ) a co porządek musi być!

    Początek jest o dziwo całkiem przyjemny! Porządne, pyszne śniadanko, uspakajające herbatka, miłe koleżanki z pokoju... Wszystko ładnie pięknie ale o litości dwie czy tam pięć linijek później wracamy do rzeczywistości! Czyli wracamy do eeee miejsca hańby i wstydu... Cóż dziewczyny muszą wreszcie stawić czoła rzeczywistości ... Jak widać Iri od samego początku się buntuję ^ ^" Cóóóóż taki charakterek... No a nasz Sil jak zawszę robi za głupią gąskę tudzież nieobeznane w świecie dzieciątko ^ ^" Hmmm ale jak się tak zastanawiałam na jej miejscu zachowałaby się chyba podobnie... A Iri bądź co bądź również zachowała się zdziebko dziecinnie ^ ^" Znaczy wiem o co jej chodziło ale noooo kurczę to naprawdę było dziecinne ^ ^" Ech i te jej teksty... Nooo dobra wszystko rozumiem. To że się boi, to że nie chce pogodzić się z tym wszystkim itd ale mimo wszystko tak jak Sil naprawdę byłoby mi przykro i w ogóle poczułabym się dotknięta... Ech szkoda gadać... No ale dobra wracając do rozdziału... To o czym rozmawiają Iri i Sil... Fakt to niesprawiedliwe że faceci mogą zabawiać się taki sposób! Ilekroć czytam książki gdzie przewija się temat najstarszego zawodu świata zawsze wkurza mnie że poniża się kobiety nawet jeżeli nie chciały skończyć w taki sposób a facetów chodzących do takich kobiet w ogóle się nie obwinia... Normalnie szlak mnie trafia jak o tym pomyśle... Choć na miejscu Sil też pewnie wmawiałabym sobie że wszystko będzie dobrze że jakość dam radę bo mam kogoś takiego jak Iri... Późniejsze rozkminki dziewczyn tak bardzo do nas podobne... Nie noooo po prostu jak czytam uczucia Sil aż sama się dziwie jak bardzo są podobne do moich... Szczerze...? Trochę mnie to przeraża ^ ^" W ogóle to obwinianie się Silyi było tak bardzo w moim stylu! Normalnie widać że Sil jest kuzynką Yu xD Oboje potrafią świetnie się samobiczować xD Czyżby odziedziczyli to po mamusiach...? :3 Tak po za tym to trochę przykre że Iri nie chce pokazać swoich prawdziwych uczuć nawet Sil tylko ma zamiar być takim robotem... W końcu one tam mają tylko siebie a przecież nie można tak dusić wszystkiego w sobie... Niech ta uparta pannica się tego nauczy nooo! Od tego ma się drugą osobę żeby wspierała w trudnych chwilach... Ech naprawdę nie dziwie się Sil że jest jej przykro że Iri nie chce jej wsparcia... Ech dobrze że Silya nie wiedział że Iri się zmusza do tulenia jej bo by było jej jeszcze bardziej przykro ^ ^" Jak nie chciała jej przytulić to powinna tego nie robić a nie zmuszać się o! A co do ciuchów... Jeeeej fiolet <3 Zresztą czego innego mogłabym się spodziewać? :P Nooo i eeeeee cóż ty mnie chyba naprawdę za dobrze znasz ^ ^" W ogóle jak tak czytam o Sil to... sama nie wiem czy mam się śmiać czy płakać... Kurdę trochę dziwnie się czuję patrząc z boku na kogoś taaaak bardzo do mnie podobnego...

    No to teraz pora na wprowadzenie w nowy świat... ^ ^"
    Nie nooo Erri jest po prostu genialna! Naprawdę nie wiem czy mam się śmiać czy co gdy o niej czytam xD Normalnie całą tą scenę mam przed oczami i powiem ci że widok podskakującej Erri dookoła mojej bohaterki jest iście zabawny xD Hahahah nasza Iri pokazuje pazurki no, no no xD Nie nooo ta wymiana zdań między Ilyari i Erri na swój pokręcony sposób jest zabawna :P Ech no ale wracamy do szarej rzeczywistości gdzie poznajemy smutne losy radosnej Erri... Naprawdę jest mi jej tak bardzo żal... Ech nie wyobrażam sobie stracić całą rodzinę, trafić na ulicę a później nooo do takiego miejsca... Nooo straszne T^T Ech jak on daje radę być taka radosna i beztroska...? Swoją drogą naprawdę ucieszyłam się jak przeczytałam że wspomniałaś o Paleo, Goi i Kammie... Na miejscu Sil pewnie od czasu do czasu również zadręczałabym się myślami o kimś takim... Naprawdę bym to przeżywała... Ech wiem to z autopsji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tym razem myśli Sil nooooo niemal odzwierciedlają te które pewnie bym miała na jej miejscu... No ale też rozumiem Iri że mimo iż wie że mogło być gorzej nie chce pogodzić się z tym faktem... Naprawdę to takie ludzkie... Hahahaha Erri nieźle napaliła się na to upiększanie dziewczyn w tej scence przypomina mi jakąś małą dziewczynkę która dostała właśnie nową lalkę i koniecznie musi coś z nią zrobić xD

      No to teraz przenieśmy się do wspólnej sali...
      Eeeee noooo nie ja bym chyba tam padła na zawał... Normalnie weź przecież na pewno palnęłabym tam jaką głupotę alby bym się wywaliła ze stresu ^ ^" W ogóle co to kurna ma być jakiś typ podchodzi i ma zamiar sobie pooglądać nowe dziewczęta jakby był w jakimś sklepie do którego dowieziono jakiś nowy towar! D: Ej nooo gościu opanuj się! >.< Swoją drogą ja serio się wzruszyłam i nooo ucieszyłam gdy przeczytałam o tym jak Ilyari zasłania sobą Sil przed tym idiotą Q.Q Nieeeee noooo serio serducho rośnie <3 No i mamy kolejnego pajaca na horyzoncie... Ten cały Ridryk bardzo mi się nie podoba o! Niech on trzyma się z dala od dziewczyn!

      Jeeeeeeeeeeejku noooo taaaaak straaaaasznie żal mi Amao! Q.Q W tej scenie on wydaje się taki zmęczony, przygnieciony problemami i tym całym światem... Normalnie serce mi się krajało jak to czytałam... No ale to co najważniejsze... Czas umierać Armanie nadciągają ^ ^ Oni naprawdę chyba nie znają zasad dobrego wychowania choć to akurat chyba najmniejsze z ich przewinień...

      Nooo i mamy nasze kochane trio przyjaciół! Q.Q Normalnie kocham ich! Ach więcej scenek z nim! Normalnie uwielbiam Shina, Mine i Yu <3 <3 <3
      Ech tak bardzo żal mi Yu... Serio chłopak jest porządny i w ogóle więc Iri po pewnym czasie normalnego zapoznawania się z nim zapewne odwzajemniłaby jego uczucia a tak kurde biedak będzie musiała znieść jej nienawiść... Ech pochrzanione to wszystko... Choć fakt, faktem Yu naprawdę może ochronić ją przed większym złem ( taaaaaa wiem wiem ale cicho sza to nie jego wina tylko SAMA WIESZ KOGO o! ) i faktycznie to jedyne dobre wyjść w tej sytuacji T.T "Aczkolwiek i tak mam wrażenie, że mimo wszystko ona lepiej to zniesie." Phiii no wiesz...
      Ech no i wraca sprawa dziewczynek ze szkoły... Kurcze naprawdę ilekroć o tym myśleć chce mi się ryczeć... Nie noo nie wiem czy bardziej jestem wściekła czy bardziej jest mi ich żal... Nie no i jeszcze te ich durnowate teksty! Noż naprawdę mam ochotę powyszczalać tych wszystkich debili i degeneratów >.< Ech wiem że to naiwne ale naprawdę mam nadzieje że ruch oporu bądź ktoś inny znajdzie jakikolwiek sposób by uwolnić choć niektóre z tych dziewczynek od tych katuszy T^T No i fakt ciekawa jestem co Armanie zrobią z tym które jeszcze nie kwitną...

      Usuń
    2. No i kolejne scena gdzie nasi drodzy Armanie wykazują się kompletnym brakiem wyższych uczuć :] Nie nooo spoko nie ma to jak rozrzucanie dowodów tożsamość żeby tylko pokazać jak bardzo brzydzi się ich właścicielkami :] I co to kurna miała być za akcja z tym ustawianiem się jak w wojsku! I ten biedny facet T^T Kuuuurcze żal mi facet wydawał się naprawdę w porządku :( Nie no ta przemowa tego idioty doprowadziła mnie do szału >.< Co to kurna ma być! Jesteście robakami, idiotami...?! Nie noo po prostu krew zalewa! >.<
      Ech no i życie dziewczyn zmienia się nieodwołalnie... Masakra... Nooo i bym zapomniała o Amao! Kurcze noooo szczerze...? Jest kochany ale jakoś tak mi przykro gdy mówi że wszyscy mają się stosować do zasad... Znaczy dobra wiem że bunt akurat nic nie da ale... Ech nooo bezsensu ten cały świat T^T

      Podsumowując... Rozdział jak zawszę zacny. Wszystkie sceny miałam przed oczami. Opisy wręcz genialne. Psychika świetnie przedstawiona. Innym słowy dobra robota! Życze duuuuuuuuuuuuuuuuuuuużo weny kochana i powodzenia :*

      Buziaki
      Silia

      Usuń
  4. Jak zawsze w sytuacji, w której powinnam robić coś innego, biorę się za komentowanie!
    Chciałabym móc skomentować każdy rozdział osobno, ale chyba zabraknie mi na to życia, więc wszystkie przemyślenia zamknę w tym komentarzu. No, prawie wszystkie, bo połowa już mi uciekła (ach, ta starość!) ^^'

    Zacznijmy może od tego, że cholernie podoba mi się nakreślony przez Ciebie świat. Twardy i brutalny, nie ma litości i cukierkowych postaci, zmuszających czytelnika do rzygania tęczą. I bardzo dobrze, tego właśnie potrzeba w świecie blogowych opowiadań! Nie muszę chyba mówić, że bardzo mile zaskoczyły mnie opisy bezwzględności Arman (jakkolwiek to brzmi). Oprawca nie bywa litościwy, nawet dla niewinnych dzieci. Armanie są jak zwierzęta, nie można usprawiedliwiać ich zachowania. Opisy są chłodne, profesjonalne, bez ingerencji uczuć w narrację. Lubię to. Drugą sprawą jest niesamowity naturalizm w przedstawieniu losu ciemiężonych Dameyczyków. Widzimy ludzi cierpiących skrajną nędzę, zastraszonych, wychudzonych, uciekających kanałami jak szczury. Dla najeźdźcy są tylko pasożytami, nazwiskiem na tożsamościówce. Cudne po prostu!

    Przejdę teraz do postaci.
    Ilyari... o matko, ta dziewczyna jest moją idolką! Bardzo, ale to bardzo podoba mi się to, jak stworzyłaś tę postać! Zamknięta w sobie, tak niesamowicie silna, mimo tylu słabości, surowa, a jednak potrzebująca ciepła... Jest niebywale sprzeczna. Ale to nadaje jej charakteru. To i konserwatywne wychowanie, które odebrała. Kiedy trzeba, potrafi napluć jadem w oczy. Okazywanie uczuć nie jest jej mocną stroną, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Bo jak bardzo musi kochać Sil, by zdradzić samą siebie, złamać przysięgę, którą złożyła bogom? Dla wielu to dość prosta decyzja, gdy mają wybór między życiem a śmiercią, ale wiemy przecież, że Ilyari wolałaby umrzeć, niż skończyć w domu publicznym. Aby Silya, która tak bardzo bała się śmierci mogła żyć, Ilyari poświęciła siebie i swoją duszę. A jestem pewna, że niewiele osób,będąc na jej miejscu zrobiłoby to samo. Jest jeszcze kwestia Miiry. Mam nadzieję, że kiedyś dowie się o tym, iż tak naprawdę były rodziną. W końcu zawdzięczała jej wszystko i naprawdę ją kochała.
    Silya. Na wstępie zaznaczam, że jej nie rozumiem, jednak bliżej mi do Ilyari. Przeszła tak wiele, a mimo to jest momentami tak dziecinnie naiwna... że aż mnie zęby bolą. Trwa okupacja. Zabito ich opiekunkę, cudem, dosłownie cudem, udało im się uratować przed skończeniem w armańskim burdelu. Nigdzie nie jest bezpiecznie, trafiają do Karczmy, w której ostatecznie i tak mają zostać prostytutkami... A tej się jeszcze roją jakieś romantyczne mrzonki o młodzieńcu, który ją stamtąd wyciągnie. No #####. Na jej korzyść przemawia tylko to, że zdaje sobie sprawę ze swojej naiwności. Silya jest tym typem człowieka, na widok którego uśmiecham się pobłażliwie. Marzyciele to jednak inny gatunek. xD Jednak nie skreślam jej. Mam nadzieję, że wraz z rozwojem opowieści, Sil nieco zmieni podejście i twardo stanie na ziemi. I w końcu przestanie sama siebie mieszać z błotem, bo to do niczego nie prowadzi.
    Teraz kolej na tę postać, nad której śmiercią strasznie boleję. Miira. Fajna była! Strasznie lubię takich ludzi. Twardych, rzeczowych, mocno stąpających po ziemi i nie marnujących czasu na bzdety. Dla niej nie liczyły się słowa, tylko czyny. Mimo całej swojej surowości, zależało jej na dziewczętach i robiła wszystko, by zapewnić im bezpieczeństwo. Oddała za nie życie, za co należy jej się ogromny szacunek, bo z pewnością biegnąc im na pomoc, liczyła się z tym, że może umrzeć. Poza tym, działała w ruchu oporu, czyli +1000 do respektu. Przykro mi, że nie żyje. I przykro mi, że nie powiedziała Ilyari, że są spokrewnione. Choć w tym przypadku może to i lepiej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejdźmy teraz do Shina (xD). Dla mnie to jest jakiś nadczłowiek (Nietzsche się kłania)! Jak można być jednocześnie takim realistą i takim optymistą?! Widzi cierpienie i tragedie na własne oczy, zdaje sobie z nich sprawę, potrafi wybrać mniejsze zło (jak Karczma), ryzykuje życie w każdej akcji ruchu oporu... A mimo to jest tak pogodny i radosny (ta akcja na placu przed świątynią, w której jakaś kobieta prawie rozpoznała Yukiego – do dziś płaczę jak sobie przypomnę xD)! Skąd on ma na to siłę?! To jest bardzo, ale to bardzo udana postać. Wraz z Minaili tworzą świetny duet, w dodatku na ich korzyść przemawia fakt, że nie odwrócili się od przyjaciela i pomogli dziewczętom. Skrobnę jeszcze parę słów o Minaili. Jest w porządku. Potrafi się odnaleźć w sytuacji i mimo strachu, stać ją jeszcze na to, by pomóc tym, którym nie powiodło się tak dobrze jak jej i Shinowi.
      Teraz facet, który prawi absolutnie skradł mi serce (Tamaki zawsze number one). Yuki. Gość to ma w życiu przechlapane. Jest synem największej szychy w mieście, niczego mu nie brakuje... a mam wrażenie, że jest najnieszczęśliwszą istotą na świecie. Najpierw ten cały najazd na Damey, zabicie jego matki, z którą był bardzo związany, poszukiwania kuzynki, bezczelność Arman, panoszących się w Karczmie... Potem jeszcze, jakby miał mało kłopotów, zakochuje się w Ilyari.... którą odsyła do domu publicznego, bo to najbezpieczniejsza opcja. Czy to koniec? A gdzie tam! Armanie wprowadzają swoje zasady w Karczmie i od teraz będzie tam jak w ich jakże cudownej ojczyźnie! Kochana, Ty chyba nie masz litości. xD Zastanawia mnie jednak, co zrobi teraz Yuki. Sytuacja jest opłakana, jeśli nie on, ktoś inny zyska „wyłączność” na Ilyari. Shin twierdzi, że by się nie wahał, gdyby chodziło o Minaili. Ale Iri to nie Minaili. Istnieje w cholerę duże prawdopodobieństwo, że znienawidziłaby go za to na wieki wieków. I co teraz zrobi? Bardzo mnie to zajmuje, nie mogę doczekać się rozwoju akcji.
      Wspomnę jeszcze słówko o dziewczynach z Karczmy. Dżizas... Erri to porażka życia. Czuję wobec niej swego rodzaju odrazę. Rozumiem, że przeszła to, co przeszła i Karczma jest dla niej zbawieniem... Ale to nie powód, żeby paradować z gołym tyłkiem. Bezpruderyjna – spoko. Ale ona jest wręcz wulgarna! I to nie tylko w postawie, ale także w obejściu. Jak można z taką lekkością rozprawiać o „pracy” prostytutki? Ba, żeby tylko rozprawiać! Zachowuje się i mówi tak, jakby to było naprawdę świetne zajęcie! Nie, nie, nie. Wrodzona duma i godność nie pozwalają mi jej zrozumieć, przykro mi. Za to Ama jest 10/10. Ogarnięta, oczytana, wyrozumiała. I, co najważniejsze, nie obnosi się z tym, co musi robić.
      Teraz Armanie jako bohater zbiorowy. Powiem tylko jedno: #*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*. Już. Nie no, jak już jestem, to się wypowiem. Wredne szuje z nich. Ale cwane szuje. Żeby tak podejść i zaatakować na dwóch frontach... lubię to. Chociaż nie zyskali szacunku wśród podbitego narodu. A sztuka podboju polega na tym, by przerobić okupowanych na swoją modłę. Ja widzę, że taki wynalazek jak propaganda, to nie jest im znany. A szkoda.

      Chyba to wszystko. A przynajmniej wszystko, co teraz przychodzi mi na myśl. Weny Ci życzę, bo to naprawdę świetne opowiadanie. Jak widać, cicha woda brzegi rwie! xD Nie mogę się doczekać, co też wymyślisz dla swoich biednych, hejtowanych przez życie bohaterów!

      Pozdrawiam - Andzik

      Usuń
    2. Wszyscy przeklinają Armanów - tak wkurzają niemiłosiernie. Ale jeszcze bardziej denerwuje mnie to, że oni bawią się w bogów, gnoją ludzi, robią z kobiet dziwki a swój swiat chcą uczynić jednym wielkim burdelem i co gorsza... CAŁY ŚWIAT MA TO W DUPIE. I to samo, że mają armanie za nic Pakt... no gniewam się na to. Nie powiem.
      Mogę też powiedzieć, że dziewczyny spadły z deszczu pod rynnę. Tak naprawdę, burdel to burdel. Może mniej brutalnie będą gwałcone. Ja potysiąckroć wolałabym śmierć. Jest tyle sposobów by szybko umrzeć. I wolałabym też śmierć dla mojej przybranej siostry (jeśli byłabym Ilari.) Ba. Sama bym ją do tego namawiała. xD Co jak co, ale dla mnie śmierć lepsza. :)
      Ale dajmy taką Eri na nóż - dla niej to chyba nawet pasuje. Bo są tacy ludzie który to lubią. Ale Ilari nią nie jest.
      Kiedy Mina powiedziała " mamy dla was mniejsze zło" i "gdyby trzeba było wybierać między rozstrzelaniem a domem rozkoszy armanów, wtedy pozwoliłabym wam wybrać". Tak naprawdę powinna powiedzieć "zabijcie sie, bądźcie prostytutkami w karczmie, albo armanów". Bo tak naprawdę, to jest ich wybór, to ich życie i to one będą żyły z tą niezmywalną hańbą ze sobą. Jeśli same się przez nią nie zabiją. Moim zdaniem nikt nie ma prawa mówić co kto ma robić i jak ma żyć.
      Ah. Bądź z siebie dumna. Wzbudziłaś we mnie tyle emocji, głównie złych, ale też dobrze.
      W ogóle nie mogę tego zrozumieć jak można dzieci sprowadzać do takich domów... Chociaż kiedyś dziewczynki w tym wieku normalnie wchodziły w dorosłość, ale to też inne czasy. Dla mnie to będzie nigdy nie do przyjęcia. Jeszcze większy szlak mnie strzela kiedy te brudasy mówią, że Demeyczycy nie wiedzą jak żyć. No proszę was...
      Ja wiem że to dramat, ja wiem że w świecie nie ma sprawiedliwości, ale jakby to się nie skończyło... Proszę niech oni na koniec zgniją, staną się takim gównem, robakami, zdeptanymi przez Demeyczyków.
      Moim zdaniem zabranie dzieci, kobiet to powinno wzburzyć bunt. Co oni mogą jeszcze stracić? Zabranie kobiet oznacza stracenie kultury. Ciągłość gatunku wymrze. Nie będzie Demeyczyków i tych na M.
      Chociaż jak pomyślę że w społeczeństwie jest tyle takich dup wołowych jak Ren i Kan to wąpie w ten bunt. Ludzie... Okropny gatunek sam w sobie. xD
      No i jeszcze modle się do Yukiego. Niech coś zrobi, a nie patrzy i myśli. Bo to nie mu przypadnie zaszczyt rozdziewiczenia Ilari. I będzie tego żałował do końca życia. xD A ja razem z nim.
      Pozdrawiam! Powiadamiaj o nowych rozdziałach :)

      Usuń
    3. Sorki za błędy w komentarzu. Tabletowy słownik poprawia na swoje. :)

      Usuń
    4. Owszem, Armanie są źli, a nikt z tym nic nie robi. Dlaczego? Ano dlatego, że ludzie to egoiści i myślą tylko o własnej wygodzie. Mała grupa niczego nie zmieni. Świat NK to świat brutalny, a ludzie nieraz będą doprowadzeni do ostateczności. Tu nie będzie żadnego cackania się, trzeba się do tego przyzwyczaić.
      Ja też zdecydowanie wolałabym śmierć. Ale gdyby dziewczyny się zabiły, nie byłoby tego opowiadania. xD
      No cóż, NK mają wywoływać emocje i niestety (bądź stety, jak kto woli) zazwyczaj będą one złe. ^^'
      Dla mnie wykorzystywanie dzieci nigdy nie będzie w porządku. Bardzo trudno pisze mi się o tego typu sprawach, ale chcę, by ktokolwiek zwrócił na to uwagę. Takie rzeczy nadal dzieją się w różnych zakątkach naszego świata, który niby to jest już jakże cywilizowany... Brednie. Ludzie to barbarzyńcy.
      Dzięki za odwiedziny i komentarze, jestem naprawdę wdzięczna! :)

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.