niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział IX


Salgarien, 16. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Po cichutku ruszyły za Yukim, rozglądając się niepewnie, jakby za każdą beczką piwa czy regałem na wino mogło czaić się niebezpieczeństwo. Co chwilę z niepokojem spoglądały na sufit, nasłuchując uważnie. Chwilami miały wrażenie, że znajdują się pod restauracją - słyszały piękną muzykę i postukiwanie kieliszków - by zaraz potem zwątpić i zastanawiać się, czy to przypadkiem nie bar. A może znajdowały się nieopodal jednego i drugiego? Piwnica była doprawdy duża. W końcu zauważyły, że wyjść z niej można nie tylko jednymi drzwiami - przejścia znajdowały się i po prawej, i po lewej stronie, patrząc stąd, skąd przyszły. Pewnie więc jedne drzwi prowadziły do ekskluzywnego lokalu, a drugie do prostego baru, w którym każdy znajdzie coś dla siebie.
      Nagle Yu stanął i odwrócił się do Ilyari i Silyi.
      - Spróbujcie nie dać po sobie poznać, że jesteście tu po raz pierwszy - poprosił. Widać było, że był zestresowany. - Grajcie pewne siebie, tak jakbyście tu pracowały, ale jednocześnie spróbujcie nie wychylać się z tłumu. Gdyby ktoś przypadkiem was zaczepił, uśmiechnijcie się czy coś, przeproście, mówiąc, że jesteście zajęte, i dalej idźcie za mną. Dobrze?
      Skinęły tylko głowami, przejęte, zagubione i przestraszone. Zdały sobie sprawę z tego, że ciężko będzie im odgrywać taką rolę.
      Młodzieniec poprowadził je ku prawym drzwiom, do których prowadziło kilkanaście drewnianych schodów. Niezależnie od siebie każde z nich nabrało powietrza, zanim Yu otworzył drzwi.
      Buchnęło w nich ciepłe powietrze, rozgrzane ogniem z kominka oraz ogólną wesołością. Znaleźli się w typowej... karczmie. Takie dziewczęta odniosły wrażenie. Duże pomieszczenie, w większości drewniane, choć budynek był przecież ceglany, więc musiał to być zabieg estetyczny, wypełnione było ludźmi niejednej narodowości. Silya zapomniała na chwilę o strachu, niezbyt dyskretnie rozglądając się dookoła, oczarowana gwarem i powszechną radością. Jakże ten klimat różnił się od tego, do którego przywykła! W jednym z rogów grała kapela, niektórzy goście tańczyli i śpiewali. Większość siedziała przy mniejszych lub większych drewnianych ławach z kuflami piwa w ręku. Cóż, nie mogli już wrócić do domów przez wzgląd na godzinę policyjną, więc możliwe, że niektórzy zamierzali balować w tym miejscu do rana.
      Yuki szedł przodem. Kilkakrotnie ktoś pozdrawiał go lub mu się kłaniał, ale dziewczęta nie zwracały na to większej uwagi. Silya obserwowała otoczenie (przy jednym ze stolików zauważyła nawet mężczyznę, który zdecydowanie musiał być Ramarczykiem - widziała takiego po raz pierwszy w życiu, a gdy pochwycił jej spojrzenie, nie wiedzieć czemu poczuła, że się rumieni), a Ilyari patrzyła głównie pod nogi. Gdy poczuła na ręce czyjś uścisk, omal nie dostała zawału. Odwróciła się i widząc, że to tylko jakiś podpity facet próbujący prosić o dolewkę, zmroziła go spojrzeniem i lodowatym tonem oznajmiła, że jest w tej chwili zajęta, więc poprosi jedną z koleżanek, by się nim zajęła. Opuściła go natychmiast, zostawiając go w nieco zabawnym stanie konsternacji.
      Przeciskali się przez ciżbę przez ładnych kilka minut, ale wreszcie dotarli do drzwi, za którymi panował względny spokój.
      - Teren dla pracowników - wyjaśnił cicho Yuki. Najwyraźniej do kolejnych oficjalnych i otwartych dla gości części Karczmy prowadziły inne przejścia.
      Były zaskoczone tym, jak sprawnie można poruszać się po labiryncie, jakim był największy budynek Salgarienu, a może i całego Dameyu, wyjąwszy pałac królewski. Yu prowadził je pewnie, bez zastanowienia, miały wręcz wrażenie, że mógłby przebyć całą drogę z zamkniętymi oczyma.
      - Pracujesz tutaj? - zapytała w którymś momencie Silya, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
      Stanął na chwilę i odwrócił się do nich.
      - Tak - odparł po sekundzie namysłu, uśmiechnął się blado, po czym ruszył dalej. Sil zerknęła na Ilyari, a ta tylko wzruszyła ramionami. Średnio interesowało ją miejsce zatrudnienia wybawcy, bardziej przejmowała się tym, co czekało ją i jej przybraną siostrę. Tak okropnie się bała...
      Mijani pracownicy pozdrawiali Yukiego, niejeden skinął mu głową. Na dziewczęta nie zwracano tu żadnej uwagi, co bardzo je cieszyło. Prawdopodobnie mieli je za jedne z wielu ludzi znajdujących w Karczmie zatrudnienie.
      Szli tak dobrych kilka minut, ale wreszcie znaleźli się w części, w której, sądząc po tabliczkach, urzędowało kierownictwo. Wystrój był tu nieco inny niż wcześniej, dało się zauważyć eleganckie i droższe elementy. Zapewne przyjmowano w tym miejscu niejedną ważną personę. Silya i Ilyari czuły się w nim nieswojo, ale, mając na głowie inne, dużo poważniejsze zmartwienia, postanowiły za dużo o tym nie myśleć.
      Yuki zapukał do dębowych drzwi na końcu korytarza i nie czekając na odpowiedź, otworzył je i zaprosił dziewczęta do środka. Zdziwiły się trochę na tę samowolkę, ale, coraz bardziej zestresowane, nie pisnęły na ten temat ani słowa i prędko o tym zapomniały.
      Gabinet był ładnie wyposażony i choć teoretycznie na pierwszy rzut oka wydawał się dość skromny, całość sprawiała poważne i niemal królewskie wrażenie. Po lewej stronie znajdowały się dwie skórzane sofy, gdzie pewnie przyjmowano wielu interesantów, prawą ścianą rządziły wysokie do sufitu ciemne regały zapełnione książkami i segregatorami, natomiast na wprost drzwi pyszniło się potężne mahoniowe biurko, za którym siedział dobrze zbudowany mężczyzna. Prawdopodobnie miał czterdzieści kilka lat. Iri i Sil speszyły się porządnie pod wpływem jego spojrzenia, choć zdecydowanie nie było ono wrogie.
      - Dobry wieczór - szepnęły nieśmiało, patrząc pod nogi. Stały tuż obok siebie, bliżej drzwi aniżeli biurka, i nerwowo bawiły się palcami.
      Nieznajomy uśmiechnął się lekko i przywitał je, po czym spojrzał na ich towarzysza.
      - Możesz już iść, Yuki, zajmę się resztą - rzekł poważnym, acz spokojnym tonem. Jego głos ewidentnie wskazywał na to, że był to człowiek raczej pewny siebie, ale nie wywyższający się. Surowy, gdy trzeba, lecz jednocześnie łagodny, jeśli wymagała tego sytuacja.
      Yu skinął głową, po czym odwrócił się ku wyjściu.
      - Przepraszam - mruknęła płochliwie Silya, zwracając się do mężczyzny za biurkiem, po czym skierowała się ku Yukiemu i złapała go za rękę, by powstrzymać go przed opuszczeniem pokoju. Gdy zdziwiony się zatrzymał, natychmiast puściła jego dłoń. Czuła, że się rumieni, trochę głupio postąpiła, ale chyba nie myślał, że może tak wyjść bez pożegnania? - Dziękujemy za wszystko - powiedziała cicho, lecz pewnie.
      - Tak, dziękujemy - dołączyła się Ilyari, wykonując tradycyjny gest dziękczynny. Silya zreflektowała się szybko i sama też go wykonała.
      - Nie ma za co - odparł, najwyraźniej lekko zawstydzony. Silyi przeszło przez myśl, że w takich sytuacjach chłopak wygląda doprawdy uroczo. - Powodzenia. Nie poddawajcie się - dodał.
      - Naprawdę nie chcecie niczego w zamian? - spytała Iri. - Ty i twoi przyjaciele - uzupełniła. Nie podawała imion, bo nie była pewna, ile mógł wiedzieć nieznajomy mężczyzna, który siedział za nimi.
      - Oczywiście, że nie - odpowiedział, uśmiechając się leciutko.
      - Dziękujemy - szepnęła jeszcze raz Sil. W przypływie odwagi uścisnęła go lekko. Ilyari najwyraźniej nie zamierzała ruszyć się z miejsca, więc Yu jeszcze raz się pożegnał, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
      Dziewczęta powoli odwróciły się do mężczyzny za biurkiem.
      - Przepraszamy - rzuciła Ilyari, nie będąc pewną, jak się zachować.
      - Nie szkodzi - odparł z sympatycznym i uspokajającym uśmiechem mężczyzna. - Wiem mniej więcej, przez co przeszłyście. Jest mi naprawdę przykro z tego powodu, jak i z tego, który was tu zawiódł. - Spochmurniał trochę. - Gdyby czasy były inne, z przyjemnością dałbym wam inną pracę, ale niestety...
      Spuściły głowy. Iri zagryzła wargę. Nienawidziła tego świata, nie tak powinien przecież wyglądać.
      - Proszę o wasze tożsamościówki - odezwał się znowu mężczyzna, już dość urzędowym tonem. - Muszę przepisać wasze dane - wyjaśnił na wszelki wypadek, nie chcąc, by młode dziewczyny bezsensownie się czymś stresowały.
      Podały mu dokumenty tożsamości. Na chwilę zapanowała cisza - mężczyzna przepisywał dane, dziewczęta skupiały się na tym, by nie myśleć zbyt dużo o tym, co je czekało, oraz o tym, by uspokoić szaleńczo bijące serca.
      - No, jest - odezwał się nagle mężczyzna, oddając Ilyari i Silyi tożsamościówki. - Musicie się podpisać. Tutaj i tutaj - poinstruował je, wskazując palcem miejsca do złożenia podpisu. Sil od razu się podpisała, Iri rzuciła okiem na tekst, zanim to zrobiła. Nie wyglądało na to, by coś było nie w porządku. Poza tym, że wszystko było nie tak, biorąc pod uwagę to, co miały zacząć robić, by nie zginąć w męczarniach.
      - Mamy środek nocy, więc sam zaprowadzę was na miejsce - oznajmił mężczyzna, wstając. Był wysoki i całkiem przystojny. Brązowe oczy zdradzały bystrość i inteligencję, ale również przemożne zmęczenie, którego to odczucie potęgowały siwe włosy. Nie wydawał się na tyle stary, by zupełnie zsiwieć, Iri przeszło nawet przez myśl, że może stało się tak przez wzgląd na jakieś przykre wydarzenie z przeszłości. Słyszała o takich przypadkach.
      Posłusznie wyruszyły za nim w plątaninę kolejnych korytarzy. Nie wiedziały nawet, czy nimi wcześniej przechodziły, czy też na wszystkich po raz pierwszy stawiały kroki. Droga do celu znowu zajęła im ładnych kilka minut. I w tym przypadku ich towarzyszowi kłaniano się lub go pozdrawiano, gdy ktoś na nich wpadał, osób tych nie było jednak wiele przez wzgląd na późną godzinę. Obecnie w Karczmie przebywali tylko klienci i ci, którzy mieli pecha otrzymać nocną zmianę.
      W końcu weszli na ciemne, drewniane, idealnie wypastowane, kręte schody. Mniej więcej w ich połowie ciszę przerwały liczne odgłosy rozmów, chichoty i inne dźwięki, których dziewczęta wolały nie interpretować. Serca prawie im stanęły, gdy zrozumiały, że oto nadszedł czas, w którym przypieczętuje się ich los.
      Trafili na długi, rozgałęziający się w niektórych punktach korytarz. Z obu jego stron znajdowało się wiele drzwi, z prawie każdego zaś pomieszczenia - mimo środku nocy - dobiegały różnego rodzaju odgłosy. Ściany zdobione były tapetą i obrazami, parkietowa podłoga zaś bordowym dywanem. Znajdowały się najpewniej w tej części domu publicznego, z którego korzystali ci bardziej zamożni obywatele.
      Mężczyzna stanął przed jednym z pokoi i gestem pokazał, że mają do niego wejść. Obie znieruchomiały, drżąc jedynie.
      - Nie bójcie się - poprosił. - To naprawdę najlepsze, co miałyście do wyboru.
      Wiedziały, że ma rację - w końcu przeanalizowały już wiele różnorakich możliwości - ale nadal przerażało je to, co miały niebawem zacząć robić. Przerażało tak bardzo, że momentami miały wrażenie, że umrą ze strachu, wstydu bądź wyrzutów sumienia.
      - To najbezpieczniejsze miejsce w Salgarienie - rzekł jeszcze, jakby pragnął dodać im otuchy. - Jeśli stąd wyjdziecie, zginiecie bądź przypadnie wam los nawet gorszy od śmierci. Poza tym nie macie dokąd wrócić, a tu zapewniony macie dach nad głową, regularne posiłki i kąpiele, słowem wszystko.
      - Tyle że cena jest zbyt wysoka - szepnęła pod nosem Ilyari, na tyle jednak cicho, by mężczyzna tego nie dosłyszał.
      Uśmiechnął się smutno, a dziewczęta pozwoliły się wreszcie poprowadzić do wnętrza najbliższego pomieszczenia.
      W środku znajdowało się osiem łóżek, cztery po prawej stronie i cztery po lewej. Naprzeciwko wejścia stała duża szafa dwudrzwiowa. Niedaleko niej znajdowały się drzwi, zapewne prowadzące do łazienki. Łóżka przedzielały szafki nocne i stoliki. Na niektórych z nich stały wazony z kwiatami, na innych leżały gazety bądź stare książki.
      Pięć łóżek było zajętych. Na jednym z nich, drugim po prawej patrząc od strony wejścia, dwudziestokilkuletnia dziewczyna przyjmowała akurat klienta. Dwie inne dziewczęta leżały na swoich łóżkach zupełnie nagie, lecz mimo tego nieskrępowane, jedna, ubrana, w spokoju czytała książkę, a ostatnia najpewniej brała kąpiel, gdyż z łazienki dobiegał odgłos puszczanej do wanny wody.
      Zabawiająca się w najlepsze para nie zwróciła na przybyłych najmniejszej uwagi, zaś dwie rozebrane dziewczyny chichotały na widok Silyi i Ilyari, a dokładniej ich zatrwożone, zniesmaczone i przerażone miny.
      - Nowe ptaszęta, co? - zaśmiała się jedna z kobiet. Wstała i z gracją podeszła do mężczyzny, wpatrując się w niego kusząco. - Może szybki numerek, panie ojcze?
      - Innym razem, Erri - odparł łagodnie, uśmiechając się lekko. - Zajmiesz się nimi?
      - Oczywiście, panie ojcze - zapewniła z szerokim uśmiechem.
      Skinął głową, po czym wyszedł. Zdezorientowane dziewczęta nie zdążyły nawet podziękować mu za fatygę.
      - „Panie ojcze”…? - zapytała szeptem Ilyari.
      - Wszystkie tak go tu nazywamy - rzekła Erri, wzruszając przy tym ramionami. Długie do ramion, zakręcone na końcach rudoblond włosy zakołysały się.
      - To był Amao? - spytała cicho Silya.
      - Naturalnie. A wy myślałyście, że kto?
      Trudno było im uwierzyć, że nieświadomie spędziły jakiś czas sam na sam w towarzystwie najbogatszego i być może również najbardziej wpływowego człowieka Salgarienu, przynajmniej sprzed okupacji Arman. Cóż, jak by nie patrzeć, nie przedstawił im się, a one były zbyt przestraszone i zestresowane, by o to zapytać.
      - Wybierzcie sobie łóżka - poleciła Erri. - Wolne są te - mówiła, wskazując poszczególne palcem prawej ręki.
      Nawet się nie zastanawiając, wybrały łóżka obok siebie - oba po lewej stronie patrząc od wejścia. Ilyari zajęła to bliżej ściany z oknem, Silya następne.
      Erri pokazała im szafę i ich półki oraz wyjaśniła, że ubrania, które się na nich znajdują, należą teraz do nich, a także że jeśli nie będą na nie pasowały, ktoś z pewnością załatwi inne. Następnie oświadczyła, że pierwsze dni spędzą na doprowadzaniu się do porządku, czyli na myciu się od stóp do głów, pielęgnacji skóry, włosów i paznokci oraz tym podobnych czynnościach. Koniecznie musiały też nieco przytyć, ale zostały zapewnione, że w tym miejscu głód im nie grozi i szybko zażegnają niedobór witamin i minerałów oraz niedowagę.
      Kiedy Erri zauważyła, jak zmęczone są nowe, nakazała im odpocząć, gdyż w takim stanie i tak zapewne nie dotarłyby do nich żadne jej nauki. Dziewczęta zgodziły się z tym, choć bardziej przez wzgląd na to, że bynajmniej nie miały ochoty na bycie wtajemniczonymi w świat kurtyzan niż na zmęczenie. Grzecznie ułożyły się na swych łóżkach, ale przez ładnych kilkanaście minut, ciągnących się w nieskończoność, nie były w stanie zapaść w sen. Tępo patrzyły na siebie nawzajem bądź na ścianę albo sufit, wciąż nie mogąc uwierzyć w to wszystko, co się wydarzyło. W końcu jednak zasnęły, mimo hałasu dobiegającego zarówno z ich pokoju, jak i tego zza ścian.

      Znów nie była w stanie jej uratować. Choć tym razem doskoczyła do niej w porę i nawet zasłoniła ją własnym ciałem, wystrzelony z okolic automobilu pocisk w niewiadomy sposób ominął ją, by dopaść upatrzoną sobie wcześniej ofiarę.
      Pani matka osunęła się na bruk. Ilyari ledwo zdążyła się odwrócić i ją chwycić, by zapobiec uderzeniu jej głowy o ziemię.
      - Proszę, nie - szeptała w amoku, na nowo przeżywając rozpacz, której nigdy nie zapomni.
      Oczy Miiry zmatowiały. Przyciśnięta do brzucha dłoń pokryta była szkarłatną krwią, która zresztą torowała sobie drogę pomiędzy palcami, by zmierzyć ku brukowi. Kilka sekund później wiła się już pomiędzy poszczególnymi kocimi łbami. Gdzieś w oddali rozległo się szczekanie bezpańskiego psa. Świat stał się przerażającym obrazem namalowanym przez psychopatycznego artystę używającego jedynie farb barwy czerni i wszelakich odcieni czerwieni.
      Wieki później do Ilyari dotarło wreszcie, że nie może już nic zrobić. Nie zważając na to, że sukienkę ma do cna przesiąkniętą krwią pani matki, dźwignęła się na nogi. Poczuła, że się chwieją, ale nie to miało teraz znaczenie.
      Uniosła pełne bólu i nienawiści zielonobrązowe oczy i spojrzała w stronę, z której wcześniej nadleciała śmiercionośna kula.
       Morderca nadal stał przy samochodzie. Wyglądał na rozbawionego całą tą sytuacją, choć właściwie tylko usta rozciągały się w pogardliwym uśmiechu, zaś oczy wyrażały swego rodzaju niezrozumiałą pustkę. Prawdopodobnie była to po prostu obojętność. Tak... Ten człowiek - nie, potwór - nawykł do zabijania bez mrugnięcia okiem. I czerpał radość z odbierania życia.
      Nienawidziła takich bestii. Według niej, nie zasłużyli na to, by stąpać po tej ziemi, świętej ziemi nadanej ludziom przez Najstarszych. Wiedziała, że ten ohydny zabójca pani matki spłonie w Ogniu Sprawiedliwości. Pytanie brzmiało: kiedy to się stanie? I czy będzie jej dane ujrzeć jego śmierć? Och, jakże tego w tej chwili pragnęła!
      Przez jakiś czas stali tak nieruchomo, mierząc się nawzajem wzrokiem. W końcu jednak coś się zmieniło, choć Ilyari nie od razu zrozumiała, co to było.
      Wystarczyło, że mrugnęła, a Armanin zniknął jej z oczu. Przestraszona poczęła rozglądać się na boki, chcąc odnaleźć go wzrokiem.
      Kiedy jej spojrzenie padło na miejsce, w którym powinna leżeć Miira, Ilyari niemal podskoczyła. Nie było jej!
      Serce niemal wyskoczyło jej z piersi, w oczach poczuła piekące łzy.
      - Oddawaj ją! - krzyknęła.
      Miała zamiar znów zacząć rozglądać się za oprawcą, ale ledwie uniosła wzrok, a okazało się, że on już przed nią stoi. Zupełnie się tego nie spodziewając, wrzasnęła z zaskoczenia i ze strachu. Szare oczy mordercy, widziane teraz z bliska, przeraziły ją jeszcze bardziej. Nie panując nad sobą, zaczęła uciekać. Czuła jednak, że Armanin depcze jej po piętach. Teraz twoja kolej, słyszała - albo raczej „poczuła”, jako że nie znała dźwięku jego głosu - w myślach.
      Szybko zaczęło brakować jej tchu. Była okropnie słaba fizycznie. Często chorowała, niemal codziennie przynajmniej raz kręciło jej się w głowie. Teraz też dopadło ją okrutne zmęczenie, do tego pociemniało jej przed oczami. Zaczęła obawiać się, że zaraz uderzy w jakiś budynek. Zdała sobie sprawę z tego, że od pewnego czasu nie biegnie już, lecz idzie, rozpaczliwie chwytając powietrze. Wreszcie stanęła zrezygnowana i pogodzona z losem. Zamknęła oczy - w końcu i tak nic nie widziała - i nakazała sobie się uspokoić. Powoli wyrównywała oddech, co okazało się o wiele łatwiejsze niż się spodziewała.
      Poczuwszy, że to już ten czas, powoli uniosła powieki, pochyloną głowę wyprostowała.
      Znów stał przed nią. Stalowe oczy przeszywały ją na wylot, twarz zdobił kpiący uśmieszek. Nieznośnie powoli wyjął z kabury pistolet, po czym bezceremonialnie przyłożył go do jej czoła. Poczuła chłód metalu.
      Po raz ostatni nabrała powietrza i zamknęła oczy. Nie zdążyła usłyszeć wystrzału.

      Ilyari obudziła się nagle, oddychając ciężko. Natychmiast zdała sobie sprawę z tego, że jest zupełnie mokra od potu. Odsunęła poły białej kołdry, by nieco ochłodzić zgrzane ciało. Serce nagle rozszalało się, jak gdyby zmęczyło się wyśnioną wcześniej szaleńczą ucieczką.
      Próbując wyrównać oddech, odwróciła głowę w prawo, by upewnić się, że z Silyą leżącą na sąsiednim łóżku wszystko jest w porządku. Okazało się, że przyjaciółka śpi jeszcze, jak zresztą większość dziewcząt w pokoju. Kto wie, może miały tu w zwyczaju dłużej spać, skoro w nocy często były zajęte... pracą? Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Nie chciała poznawać zwyczajów tych kobiet na własnej skórze. Nie chciała tu być. O bogowie, nie chciała nawet żyć. Co ją tu właściwie przygnało? Jak mogła być taka głupia? Co nią kierowało? Tylko Silya? Kto nadał tej osiemnastoletniej dziewczynie prawo do decydowania o losie przybranej starszej siostry?
      Z powrotem odwróciła głowę i utkwiła spojrzenie w drewnianym - bądź stylizowanym na taki - suficie. Po kilku minutach zaś podniosła się na łóżku i po raz pierwszy uważniej przyjrzała się całemu pomieszczeniu.
      Drzwi wejściowe - z tego, co zdążyła w nocy zauważyć, jak wszystkie na tym korytarzu - wykonane były z ciemnego drewna i znajdowały się po drugiej stronie pokoju, po prawej stronie Ilyari, na środku tamtejszej ściany pokrytej farbą u góry oraz ciemnobrązową boazerią u dołu. Po obu stronach drzwi ustawione były łóżka: cztery z prawej (wszystkie zajęte) oraz cztery z lewej (po przybyciu Silyi i Ilyari zajęte były już trzy), przedzielane zgrabnymi szafkami nocnymi, na których ustawione były między innymi lampki naftowe, mimo że do budynku doprowadzona była elektryczność. Może miało to na celu sprzyjać klimatowi właściwemu takiemu przybytkowi? Iri przeszło przez myśl, że w takim razie lepsze byłyby świece, ale one stanowiły większe zagrożenie, jeśli chodzi o potencjalny pożar, więc być może dlatego wybór padł na lampy naftowe?
      Szafka nocna Ilyari mieściła się po jej lewej stronie. W kącie stał wieszak - jak po chwili zauważyła, kolejny mieścił się na drugim końcu pomieszczenia, choć również po lewej stronie, patrząc od wejścia. Po prawej by się nie zmieścił, jako że na samym końcu pokoju, a jednocześnie niemal naprzeciwko łóżka Ilyari, znajdowały się drzwi do łazienki. Sąsiadowały z szafką nocną dziewczyny, która obecnie coś czytała i nawet nie zwracała uwagi na Ilyari oraz, można powiedzieć, z oknem po drugiej stronie. Na lewo od okna mieściła się szafa. Iri przypomniała sobie jak przez mgłę, że... Erri bodajże, ta naga dzikuska, wspominała coś o tym, że każda z dziewcząt ma w niej swoją półkę i ubrania. Aż bała się na nie zerknąć. Nie zdziwiłaby się, gdyby dostała tylko bieliznę albo jakieś inne skąpe ciuszki, które więcej odkrywają niż zakrywają. W życiu czegoś takiego nie ubierze, do licha. Nie wytrzyma tu...
      Obiektywnie trzeba było stwierdzić, że te części budynku, które zdążyła już zobaczyć, prezentowały się niezwykle zachęcająco. Atmosfera miała w sobie coś na swój sposób magicznego, ale Ilyari nie potrafiła się tym zachwycić. Nie w takiej sytuacji. Miała tu zaprzedać siebie, wszystkie wyznawane od dziecka wartości... Miała zdradzić Najstarszych i zostać grzesznicą oraz krzywoprzysięzcą.
      Nagle poczuła, że znów robi jej się słabo, więc z powrotem opadła na poduszkę. Przez kilka chwil miała zamknięte oczy, a potem ze smutkiem ponownie utkwiła wzrok w suficie. Z jakiegoś powodu dopiero wówczas zauważyła jakieś cienkie szyny ciągnące się tam na kształt owali. Odkryła, że przy ścianach są zasłonki, które można było sobie przesuwać wedle uznania. Coś takiego znajdowało się przy każdym łóżku. Na moment ucieszyła się, że w ten sposób Silya i ona będą mogły zapewnić sobie nieco prywatności, oddzielić się na trochę od reszty świata, ale potem zdała sobie sprawę z tego, że zapewne owe zasłony mają inny cel: odgrodzenie się pary kochanków od pozostałych osób w pomieszczeniu. Co prawda ta para, która zabawiała się tu tej nocy, nie skorzystała z dobrodziejstwa kotary, niemniej niektórzy pewnie woleli czegoś takiego używać, czy to z powodu krępacji, czy to zwykłego kaprysu.
      I znowu zaczynała myśleć „o tym”. Teraz wszystko się do „tego” sprowadzało. O bogowie, tak bardzo się bała i brzydziła! Naprawdę, ale to naprawdę wolała umrzeć. Przezwyciężyła jednak egoizm dla dobra Silyi, czym skazała się na wieczne potępienie. Cudownie...
      Sil wymruczała coś przez sen, więc Ilyari odwróciła się w jej stronę. Wyglądała tak spokojnie... W przeciwieństwie do Iri, Silyi chyba nie śnił się żaden koszmar. Ilyari zaś wciąż odczuwała dreszcze na myśl o tym, co jej się przytrafiło w sennej marze. Ten Armanin... Doprawdy, nie umiałaby go opisać i gdyby ujrzała go z daleka czy od tyłu lub z boku, za nic by go nie poznała. Nie pamiętała żadnych szczegółów jego wyglądu poza dwoma. Szarymi oczyma i złośliwym uśmiechem.
      Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech. Nie o tym mordercy powinna teraz myśleć. Czy istnieje jakaś szansa na to, by umknąć niechybnej zgubie? Czy dla niej i dla Silyi jest jeszcze jakaś nadzieja? Jakaś ucieczka poza śmiercią? Wiedziała, że nie, ale mimo tego desperacko próbowała coś wymyślić. Nie mogła ot tak pogodzić się z tym, że mają stać się zabawkami mężczyzn, którymi gardziła. Ani z tym, że Damey nigdy już nie będzie taki, jak kiedyś, gdy była dzieckiem. Przez jedną krótką chwilę zastanawiała się nawet, jak by to było, gdyby ona i Silya zdążyły wyjść za mąż za Rena i Kana. Czy wtedy byłyby bezpieczne? Co prawda całym sercem nienawidziła tych dwóch za to, jak je ostatecznie potraktowali i była pewna, że nigdy nie zaznałaby szczęścia u boku tego całego Rena, ale z drugiej strony... Wówczas służyłaby jednemu mężczyźnie, a tutaj? Co ją tutaj spotka? I w jaki sposób ma chronić Silyę, skoro czeka ją taki sam los jak ją? Obie zostaną zupełnie zbrukane. Nie do końca to do niej docierało, choć pojmowała całą grozę, która płynęła z tego faktu.
      Poczuła, że zaczyna drżeć, a do jej oczu napływają łzy. Miała ochotę porządnie się wypłakać, ale nie bardzo miała ku temu sposobność, wszak nie była w pokoju sama. Wstała jednak po cichutku, nie chcąc nikogo budzić, po czym czmychnęła do łazienki. Skorzystała z toalety, a następnie umyła ręce i twarz zimną wodą. Miała nadzieję, że to jakoś ją otrzeźwi. Ze wszystkich sił starała się nie popłakać, świadoma, że nie byłaby w stanie tego ukryć, bo jej twarz natychmiast pokryłyby czerwonawe plamy. Silya od razu zaczęłaby wypytywać, co się dzieje i starałaby się ją pocieszać, a ona zdecydowanie nie miała na to ochoty. Co jej po pustych słowach? Pewnie, wiedziała, że Sil zależy tylko na jej dobru, ale czcze pocieszenia w niczym Ilyari teraz nie pomogą. Silya co prawda lubiła być zapewniana, że wszystko będzie dobrze, że dadzą radę, że życie jakoś się ułoży i tak dalej, nawet jeśli było to oczywistym kłamstwem czy po prostu mydleniem oczu, ale to przecież tylko oszukiwanie siebie. Iri starała się czasem jakoś podnieść Sil na duchu, zazwyczaj jednak osiągała przeciwny rezultat. Wszystko przez to, że nie potrafiła kłamać, za to była mistrzynią w szczerym wyrażaniu tego, co myśli. Wolała się nie odzywać zamiast wypowiadać puste słowa. Z tego i z wielu innych powodów nieraz zastanawiała się, jak to możliwe, że tak bardzo pokochała Silyę i że mimo wszystko tak dobrze się z nią dogaduje. Miały wiele wspólnych cech, to prawda, ale różnice, które je dzieliły, były dość znaczące i trudne do zignorowania. Obie czasami miały siebie dość, zdarzało się, że się poprztykały, kłótnie nigdy nie trwały jednak długo, bo obie ich nie znosiły, a ponadto momentalnie dopadały je wyrzuty sumienia i jedynie prześcigały się ze sobą, która pierwsza wyciągnie rękę do zgody.
      W tym samym czasie Silya się obudziła. Przez moment zastanawiała się, gdzie właściwie jest. Ledwie zaczęła przyzwyczajać się do pokoiku w mieszkaniu Minaili i Shina, a już trafiła gdzie indziej. Poza tym to „gdzie indziej” było domem publicznym. O bogowie, jak to się mogło stać? Czuła się, jakby ten fakt latał gdzieś wokół jej głowy, lecz nie mogła go uchwycić i do końca przyjąć do świadomości. Zmiany, jakie zaszły w jej życiu na przestrzeni kilku ostatnich lat, przerastały ją. Najpierw straciła rodziców, potem znalazła schronienie u pani matki, pokochała Ilyari jak siostrę i to wszystko tylko po to, by Armanie zburzyli świat, który sobie z pomocą Miiry i Iri zbudowała. Czym sobie na to zasłużyła? Ona i reszta Dameyczyków oraz Marrymotów... Dlaczego Armanie byli tak okrutni? Jak bardzo by się nie starała, nie potrafiła tego pojąć. Czyny, jakich dopuszczali się okupanci, zwyczajnie nie mieściły się jej w głowie. Z natury była dobrą i współczującą pokrzywdzonym dziewczyną, tym bardziej więc smuciło i przerażało ją to, co się ostatnio działo. I jeszcze ta sytuacja, w jakiej znalazła się teraz wraz z Ilyari... Ciężko było jej uwierzyć w to, że niebawem miała stać się czyjąś zabawką. Bo czymże innym będzie? Ot, przedmiotem do kupienia. Co innego, gdyby wyszła za mąż i spełniała obowiązki żony. To zupełnie odmienna sytuacja. Tutaj będzie pewnie musiała usługiwać wielu różnym mężczyznom i niemądrze było się łudzić, że każdy będzie miły, młody i przystojny. Aż tak naiwna nie była, co to, to nie. Pewnie, zdarzały się nieśmiałe myśli, w których wyobrażała sobie spadającą na nią niczym grom z jasnego nieba miłość, młodzieńca, który zrobiłby wszystko, by ją stąd wydostać i zaciągnąć przed ołtarz Nowych bogów. Cóż, na Najstarszych w tej kwestii też by się zgodziła, choć wiary i tak nie zmieni. Po prostu przez cztery lata spędzone w towarzystwie dwóch zagorzałych wyznawczyń Najstarszych przyzwyczaiła się już do obrzędów związanych z tą religią. Zresztą miała przecież wziąć ślub w świątyni bogów przodków.
      Nagle naszły ją myśli związane z wiarą. Od czasu do czasu zdarzało jej się nad tym debatować samej ze sobą albo z Ilyari. Nie ryzykowałaby bowiem takiej rozmowy z panią matką, dość konserwatywną.
      Prawdą było, że to wiara w Najstarszych była pierwotną wiarą Dameyczyków. Przed ustanowieniem Ery Paktu Dameyczycy i Marrymoci - wówczas jeszcze się tak nienazywający - byli jednym Starożytnym Plemieniem, tyle że dzielącym się na ludzi mieszkających na północy i na południu. Tak się złożyło, że północ zamieszkiwały osoby o rudoblond włosach, a południe o brązowych, z czasem jednak poprzez mieszane małżeństwa wszystko się zmiksowało, choć do teraz to w Dameyu spotkać można było więcej szatynów aniżeli w Marrymocie.
      Całe plemię wyznawało Najstarszych, nazwanych tak na znak, że to jedyni prawdziwi bogowie. Byli na świecie pierwsi, zanim jeszcze inne plemiona wymyśliły sobie swoich bożków (oczywiście inne kraje miały własne teorie).
      Władzę nad plemieniem sprawowali akurat bracia będący potomkami brązowowłosego człowieka południa i rudoblond kobiety z północy. Jeden odziedziczył urodę po ojcu, drugi po matce. Po Wojnie Ziemi ustalili, że łatwiej będzie zarządzać mniejszym terytorium, postanowili więc podzielić ziemie plemienia na północny Marrymont i południowy Damey. Nazwy państw wzięły się od mian braci - Marry’Mota oraz Dam’Eya. Już w imieniu swoich narodów wraz z przywódcami trzynastu pozostałych byłych plemion podpisali Pakt, jednocześnie przyrzekając sobie nawzajem wieczną współpracę między Dameyem a Marrymotem. I faktycznie, Dameyczycy po dziś dzień szczycili się całkiem dobrymi kontaktami z Marrymotami, z pewnością nie była to już jednak zażyłość na miarę tej sprzed czterystu lat. Zdarzały się również konflikty, jak w każdym związku międzynarodowym. Jeden ze sporów przypadł na rok dwieście osiemdziesiąty czwarty. Ówczesny władca, Dam’Ey XIV, wstąpił na tron w wieku zaledwie jedenastu wiosen i po pięciu latach poprztykał się o coś z dużo starszym i bardziej doświadczonym od siebie królem Marrymotu. W rezultacie na kilkanaście lat zerwał stosunki z północnym sąsiadem, a sam ogłosił, że Damey będzie odtąd wierzył w Nowych bogów. Zdania ludu były jednak podzielone. Większość możnych rodów poszła w ślady króla, ale zwykli mieszczanie czy plebs raczej niechętnie zmieniali wiarę. Choć przez jakiś czas ludzie władcy dość brutalnie szerzyli nową religię, ostatecznie nie dało się wyplenić wiary przodków i do teraz jedni Dameyczycy wierzyli w Najstarszych, a inni w Nowych bogów. Jak by jednak nie patrzeć, z roku na rok przybywało wyznawców raczej tych drugich. Silya była zdania, że należy szanować każdego człowieka, bez względu na jego religię, lecz ostatnio poczynała wątpić, czy wszyscy bogowie są dobrzy. Nieraz obiło jej się już o uszy, że to bogowie Arman nakazali im napaść na niewinnych sąsiadów.
      Usiadła na łóżku, zastanawiając się, co właściwie powinna zrobić i jak się zachować. Nic sensownego nie przychodziło jej jednak do głowy. Cała sytuacja, w jakiej się znalazła, wydawała jej się po prostu absurdalna.
      Wówczas z łazienki wyszła Ilyari. Sil posłała jej uśmiech, a Iri starała się go odwzajemnić, ale zupełnie jej nie wyszło. Silya doceniła jednak samą próbę.
      - Dzień dobry - przywitała się cicho, by nie obudzić czterech śpiących jeszcze dziewcząt. Ta, która czytała książkę, nagle jakby się ocknęła. Ilyari skinęła głową w stronę Sil, a potem owej nieznajomej.
      - Cześć - rzuciła ta. Miała długie do łopatek, kręcone brązowe włosy i bardzo ładne, inteligentne brązowe oczy. - Mam na imię Ama. A wy? - zapytała sympatycznym tonem, odkładając książkę w ciemnozielonej oprawie na szafkę nocną.
      - Jestem Silya, a to Ilyari - odezwała się Sil, wiedząc, że siostra pewnie niechętnie wdałaby się w jakąkolwiek pogawędkę. Mogłaby coś odburknąć, a Silya wolała, by nie zrażały do siebie wszystkich wokół już na wstępie.
      - Miło mi was poznać - rzekła z uśmiechem Ama. Sil odpowiedziała tym samym i zapytała o wiek. Ama nie wyglądała na wiele starszą od nich i, jak się okazało, rzeczywiście tak było. W tym roku miała skończyć dwadzieścia jeden lat.
      Przez chwilę rozmawiały niezobowiązująco. Ilyari tylko się przysłuchiwała. Nieszczególnie interesowało ją, co ma o sobie do powiedzenia Ama, wolałaby raczej zobaczyć, co tak namiętnie czytała. Sama uwielbiała książki i była częstym gościem w bibliotece. Pani matka nie lubiła co prawda, gdy brała się za „bzdury” (czyli większość powieści), ale pozwalała jej czytać, co chce, o ile tylko nie było w tym nic zdrożnego. Ilyari pochłonęła więc niezliczoną liczbę romansów, powieści historycznych, obyczajowych, baśni i innych. Czasami sięgała po poezję, ale szybko odkryła, że tylko proza jest w stanie ukoić jej nerwy i przenieść ją do lepszego świata. Książki były jej ucieczką. Kochała je za to.
      Silya również lubiła czytać, ale nie czyniła tego aż tak nałogowo jak Ilyari. Pani matka z kolei czytywała chyba tylko książki religijne.
      - Co czytasz? - nie wytrzymała wreszcie Iri. Sil i Ama niemal podskoczyły, zdziwione tym nagłym wtrąceniem się Ilyari w rozmowę.
      - „Zatracenie” Famii z Eksodosu - odparła Ama. - Słyszałaś o tej powieści?
      - Tak, ale nie miałam jeszcze okazji po nią sięgnąć - przyznała Ilya. O ile dobrze kojarzyła, w książce przewijał się motyw samobójstwa.
      - Mogę ci ją przekazać, gdy skończę. Zostało mi kilka rozdziałów.
      - Będę wdzięczna. - Ilyari uśmiechnęła się leciutko, na chwilę zapominając, gdzie jest. Przypomniała sobie nagle historię, którą niedawno czytała… i której nie zdołała dokończyć. Akcja rozgrywała się w czasach Wojny Ziemi. Mężny rycerz z terenów obecnego Kherimu, mający żonę i córkę, zakochał się podczas jednej z licznych walk w pięknej wojowniczce z ziem Sharienu. Jako że Iri nie zdążyła przeczytać książki, nie dowiedziała się w końcu, czy Arkel, bo tak miał na imię ów odważny człek, zdecydował się porzucić rodzinę dla cudownej Esmariell, czy też wrócił do żony i córeczki. Odczuwała ogromne niezadowolenie z powodu niemożności doczytania powieści, choć obecnie był to przecież jej najmniejszy problem.
      - O, hej, maleńkie! - Erri wyskoczyła spod kołdry przepełniona energią. Jej łóżko mieściło się na drugim końcu pokoju, było pierwsze po prawej, patrząc od strony wejścia. - Wyspane? Mam nadzieję, że tak - rzekła, nie czekając na ich odpowiedź. Podeszła do nich. - No, wstawać, zdążycie jeszcze należeć się w tych łóżkach. Lepiej się troszkę ogarnijcie, bo wyglądacie, jakbyście wyszły ze stodoły, a trzeba będzie was wiele nauczyć - oświadczyła.
      - Erri, może byś się tak ubrała? - mruknęła karcąco Ama. - Nie widzisz, jakie są przestraszone i zdezorientowane? Nie dokładaj im stresu.
      - Niech się przyzwyczajają. - Erri wzruszyła ramionami. Ama posłała jej pełne dezaprobaty spojrzenie. - No już dobrze, dobrze - westchnęła, wywracając oczyma. Podeszła do szafy, otworzyła odpowiednie drzwiczki i wybrała coś na chybił trafił. Założyła na siebie coś, czego Silya i Ilyari nie potrafiłyby nazwać, a co składało się ze stanika i opadającej z niego haleczki ledwie zasłaniającej pośladki. Erri zatrzasnęła drzwiczki szafy i odwróciła się do Amy. - Zadowolona? - spytała tonem cierpiętnicy.
      Ama tylko westchnęła.
      - Nie przejmujcie się nią, tak już ma - wyjaśniła przepraszająco w stronę nowych.
      - „Tak już ma” - prychnęła przedrzeźniająco Erri, idąc już w stronę toalety.
      Zaraz potem zaczęły budzić się i inne dziewczęta. Łóżko obok Erri okazała się zajmować Orra o krótkich, brązowych włosach, zaś obok niej i Amy - rudoblondwłosa Bomi. To po lewej stronie drzwi było własnością Fimy. Wszystkie dziewczyny były starsze od Ilyari i Silyi, były po dwudziestce. Koleżanki zdawały się dobrze się między sobą dogadywać, choć każda była inna. Gdyby nie fakt, gdzie się znajdowały, Sil ucieszyłaby się z poznania nowych osób. Iri teoretycznie nic do nowopoznanych nie miała, jednak kiedy przypominała sobie, czym się na co dzień parają, jakoś nie potrafiła myśleć o nich do końca przychylnie. Mimo tego starała się nie być w stosunku do nich niemiłą - wszak nie wiedziała jeszcze, jak trafiły do tego przybytku. Pewnie miały swoje powody, tak jak ona i Sil.
      Minęło jakieś pół godziny, gdy wreszcie któraś z dziewcząt stwierdziła, że umiera z głodu. Siostry dopiero wówczas zauważyły, że również z chęcią by coś zjadły, dlatego bez większych oporów dały zaciągnąć się do stołówki. Ze zdumieniem dowiedziały się, że pełne posiłki będą im wydawane trzy razy dziennie. Na śniadanie miały dziś do wyboru płatki zbożowe z mlekiem lub kanapki z szynką i żółtym serem. Nieśmiało poprosiły kuchtę o płatki. Dostały do tego gorącą herbatę - podobno jakieś ziółka, które miały pomóc im się uspokoić. Od razu bowiem widać było, że są nowe i zupełnie zagubione.
      Usiadły naprzeciwko siebie przy podłużnej ławie i bez słowa zajęły się jedzeniem. Miały świadomość, że ten stan względnego spokoju długo się nie utrzyma i niebawem ktoś położy kres ich niewinności.

4 komentarze:

  1. Oto i nastała wiekopomna chwila i dodajesz ostatni z posiadanych rozdziałów! Naprawdę to jakieś niesłychane że od chwili w której dodałaś prolog tegoż zacnego opowiadania minęło już tyle czasu… Ech masakra… Cóż życie… No ale dobra już dość tych rozkminek bo cóż nigdy nie napiszę tego komentarza a czas leci…

    No i nastało wiekopomna chwila dziewczęta przekroczyły próg Karczmy! Bijcie w dzwony gdyż koniec jest już bliski! Ach i pomyśleć że gdy ponownie będą mogły przekroczyć jej próg tyle zdąży się wydarzyć a Sil i Iri już nie będą tymi niewinnymi i dziecinnymi dziewczętami które teraz wkraczają do Karczmy. Massssaaaaakra w tym miejscu mogłabym wysnuć jakiś wywód filozoficzny ale raczej nie powinnam tego robić z kilku względów. W każdym razie Yu z tym swoim zestresowaniem był doprawdy uroczy <3 Koooocham mojego kuzynka!
    Na miejscu dziewczyn chyba bym umarła ze stresu! Ej no weź jak niby udawać pracownice w takiej sytuacji?! Q.Q No nic jak trza to trza! Nie no w tej scenie Silya naprawdę mnie rozbraja! Kurczę może w każdym momencie zostać wydana, właśnie idzie zapisać się do pracy w domu publicznym a ta zachwyca się atmosferą! Noż ona naprawdę jest jak dziecko! Kurczę nooo ona jest okropnie niedojrzała psychicznie! „obserwowała otoczenie (przy jednym ze stolików zauważyła nawet mężczyznę, który zdecydowanie musiał być Ramarczykiem - widziała takiego po raz pierwszy w życiu, a gdy pochwycił jej spojrzenie, nie wiedzieć czemu poczuła, że się rumieni)” <- eeeeee cóż co będzie to będzie ufam ci Xd Ta akcja z Ilyari i tym kolesiem była po prostu GENIALNA! Tak bardzo pasuję do naszej małej krnąbrnej dziewoi że po prostu nie da się inaczej! Jak to przeczytałam wybuchłam śmiechem :D Normalnie mam to przed oczyma!
    Wow wow Yu taki ważny! Xd wow wow kłaniają się mu! Xd Wow wow tak bardzo książę! Xd Dobra powiedziałabym coś ale raczej nie wypada xD A co się Yuki będzie przejmować otwieraniem drzwi jemu wolno a co! Najlepiej z buta i „wróciłem mamy dwie nowe pracownice!” xD Opis wystroju gabineciku był świetny! Mogę go zobaczyć oczyma wyobraźni! Ach i jaki sympatycznie wyglądający pan w średnim wieku <3 Jeeeeej to pożegnanie z Yukim było uroczę! Q.Q Ej no serio ja to widzę ślepiami swoimi! Po za tym Ekhem noooo wiesz o co mi chodzi <- rozkminki rodzinne <3 Nie no Amao był naprawdę świetny jeżeli chodzi o delikatność w stosunku do Sil i Iri. Ech noooo cudny człowiek. „Iri przeszło nawet przez myśl, że może stało się tak przez wzgląd na jakieś przykre wydarzenie z przeszłości. Słyszała o takich przypadkach” <- a żebyś się nie zdziwiła dziewczyno! Phi ja chce o tym poczytać T^T No i proszę nasze bohaterki wkraczają na ścieżkę swego przeznaczenia… Jejku noo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić że podpisuję zgodę na pracę w takim miejscu, później iść tam gdzie one… Nie nooo to nie na moje nerwy! Swoją drogą naprawdę świetnie opisałaś tą scenę w której dziewczyny idą do pokoju… Czuć w nim taką nutkę napięcia, taki nooo… nieco patos…? W każdym razie podoba mi się <3 [mroczna melodia] Oto nastała chwila w której nasze bohaterki przypieczętowały swój los! Ach patos, patos! Eeeee na miejscu dziewczyn chyba bym padła na zawał jak bym zobaczyła coś takiego jak one… Nie no spoko nie ma to jak publicznie zabawiać się ze sobą -.- „Nowe ptaszęta, co? - zaśmiała się jedna z kobiet. Wstała i z gracją podeszła do mężczyzny, wpatrując się w niego kusząco. - Może szybki numerek, panie ojcze?” <- eeeee Erin normalnie mnie zagięła tym tekstem… Nieee no dziewczyno opanuję się! No i proszę wyszło nam na jaw któż to taki jest ten tajemniczy jegomość co przyjął dwie zbłąkane duszyczki! Swoją drogą Iri ma łóżko z oknem! Pfff czemu mnie to nie dziwi! Ale ja też chce okno nooo Q.Q

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech sen Iri był straszny noooo… Serio pamiętam jak go pierwszy raz przeczytałam miałam ciarki na całym ciele ^ ^” Ale wiesz co ja uwielbiam opisy snów! A gdy to jakieś koszmary tym lepiej! . „Tak... Ten człowiek - nie, potwór - nawykł do zabijania bez mrugnięcia okiem. I czerpał radość z odbierania życia”, „Stalowe oczy przeszywały ją na wylot, twarz zdobił kpiący uśmieszek. Nieznośnie powoli wyjął z kabury pistolet, po czym bezceremonialnie przyłożył go do jej czoła. Poczuła chłód metalu. Po raz ostatni nabrała powietrza i zamknęła oczy. Nie zdążyła usłyszeć wystrzału.” <- Nooooż po prostu ciary człowiekowi po plecy przechodzą!

      No to mamy pobudkę w Karczmie…
      „Nie chciała tu być. O bogowie, nie chciała nawet żyć. Co ją tu właściwie przygnało? Jak mogła być taka głupia? Co nią kierowało? Tylko Silya? Kto nadał tej osiemnastoletniej dziewczynie prawo do decydowania o losie przybranej starszej siostry?” <- Nie nooo serce moje krwawi i woła o pomstę do Nieba! Maaaaatuluuu to po prostu ryje mi psyche dziewczyno noo! ;( Bieeeeedna po stokroć biedna Iri T.T Ech i już widać że wiele się zmieni między dziewczętami T^T
      Nie noooo opis pokoju jest naprawdę fajny! Uwierz mi naprawdę przyjemnie się go czytało! Ach nooo taki pokoik musi mieć swój klimacik Q.Q Chciałabym takie pomieszczenie zobaczyć na własne oczy! Ech czemu mnie nie dziwi że Iri tak zareagowała na szafę i ubrania które mogą tam się znajdować ^ ^” „Erri bodajże, ta naga dzikuska” <- nie nooo ja po prostu nie mogę! Kurczę ilekroć to czytam wybucham śmiechem Xd Nie noooo Iri ależ że podsumowała dziewczynę! Xd
      „Przezwyciężyła jednak egoizm dla dobra Silyi, czym skazała się na wieczne potępienie. Cudownie...” <- eeee na miejscy Iri chyba bym nie wiem co… Serio noooo wychodzi na to że Sil jest najgorszą egoistką która stąpa po ziemi ^ ^” Cóoóóóż live is brutal and full of zasackas o! „Co jej po pustych słowach? Pewnie, wiedziała, że Sil zależy tylko na jej dobru, ale czcze pocieszenia w niczym Ilyari teraz nie pomogą. Silya co prawda lubiła być zapewniana, że wszystko będzie dobrze, że dadzą radę, że życie jakoś się ułoży i tak dalej, nawet jeśli było to oczywistym kłamstwem czy po prostu mydleniem oczu, ale to przecież tylko oszukiwanie siebie. Iri starała się czasem jakoś podnieść Sil na duchu, zazwyczaj jednak osiągała przeciwny rezultat.” <- eeeeee noooo cóż kolejny przejaw dziecięcej natury Sil ^ ^” Nooo serio on to taki bachor jeszcze. No i kolejna różnica pomiędzy dziewczętami. Cóż chodź muszę przyznać że fakt znam to dobrze! W sensie że KTOŚ chce cię pocieszyć a wychodzi mu na odwrót :P „Miały wiele wspólnych cech, to prawda, ale różnice, jakie je dzieliły, były dość znaczące i trudne do zignorowania. Obie czasami miały siebie dość, zdarzało się, że się poprztykały, kłótnie nigdy nie trwały jednak długo, bo obie ich nie znosiły, a ponadto momentalnie dopadały je wyrzuty sumienia i jedynie prześcigały się ze sobą, która pierwsza wyciągnie rękę do zgody” <- ech trochę to przykre i w ogóle… no ale cóż chociaż tyle że koniec końców się godzą.

      Jeeeeej wiem że mówię ci to chyba tysięczny raz ale genialnie wpłatach historię świata NK w fabułę! I w ogóle świetne wyszła ci ta historia początku Dameyu! Jeeej noooo gratuluję świetnie to wymyśliłaś! <3
      Ech Sil taaaaki dzieciak noooo ^ ^” No ale chociaż zdarza jej się od czasu do czasu myśleć i przedstawiła Iri bo wiedziała że ta miałaby problem z tym <3 Ama jest taaaaaaaaaaaaaka kochana noooo <3 Hahaha Iri kochająca książki musi być! ;P Nie noo spoko straciłaś dom, opiekunkę, możesz trafić w ręce facetów którzy będą cię torturować, trafiłaś do domu publicznego i czym się przejmujesz? Tym że nie dokończyłaś książkę Xd Nie nooo po prostu paaadam Xd Znaczy rozumie ale to naprawdę śmiesznie brzmi Xd Swoją drogą to książka musiałaby być naprawdę ciekawa xD

      Usuń
    2. Hahahaha pobutka Erin i ja po prostu padam Xd Jej energia po prostu oślepia Xd Nieeee no dziewczyna jest po prostu nieziemska Xd Dobrze chociaż że Ama ją ogarnia! Przynajmniej jedna tu trzyma rękę na pulsie ^ ^” A te przekomarzania dziewczyn są genialne Xd Fiu fiu noo to ładne rzeczy tam noszą! Nie żeby coś ale… :p „- Nie przejmujcie się nią, tak już ma - wyjaśniła przepraszająco w stronę nowych. - „Tak już ma” - prychnęła przedrzeźniająco Erri, idąc już w stronę toalety.” <- WIELBIĘ Xd Nooo po prostu rozbraja mnie to Xd

      Ech nooo i oto dziewoje nasze zaczynają nowe życie… Czy im to na dobre wyjdzie to się okażę! Ach ach jest to też ostatni rozdział napisany przez ciebie ! Me serce krwawi i płaczę! A tak n serio dziękuję za super, emocjonalny i dający do myślenia rozdział <3

      Buziaki!
      Silya

      Usuń
  2. Dzięki za info! :*

    Ojej, naprawdę współczuję dziewczynom! Ja byłabym przerażona na ich miejscu! I pewnie wściekła... Może spróbowałabym uciec, co niechybnie skończyłoby się moją śmiercią.
    Erin jest boska! Już ją lubię :D Taka pozytywna, nieco walnięta i bezpruderyjna! Kocham! <3
    Hm... No i co zrobi Yu??? Naprawdę mam uwierzyć, ze to koniec?? Nie! Ja się na to nie zgadzam!

    Oki, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!

    Pozdro!
    K.L.:*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.