wtorek, 6 września 2016

Rozdział XI


Salgarien, 18. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Wszyscy rozeszli się w milczeniu. Grobowa cisza jedynie podkreślała dramatyczność sytuacji, w której znaleźli się Dameyczycy. Wiadomym było, że w najgorszym położeniu postawione zostały kobiety, jednakże dla mężczyzn też wiele miało się zmienić. Nowe armańskie zasady wykluczały normalne wiązanie się z ukochanymi. Śluby przed obliczem Najstarszych lub Nowych bogów straciły na ważności. Niektórzy zastanawiali się, co też Armanie zamierzają zrobić z tymi, którzy zawarli małżeństwo stosunkowo niedawno bądź z parami, które nie doczekały się dzieci. Chyba ich nie rozdzielą? To już by była przesada. Nie, chwila: wszystko, co robili okupanci, było szaleństwem. Po Armanach Dameyczycy i Marrymoci mogli spodziewać się dosłownie każdego okrucieństwa…
      Przez ładnych kilka minut po powrocie Ilyari, Silyi i ich współlokatorek do pokoju panowała cisza. Każda z dziewcząt usiadła na swoim łóżku i tępo wpatrywała się w ścianę czy podłogę albo sufit. Ciężko było znaleźć słowa, by opisać to, co się czuło. Ciężko było przerwać milczenie. Ciężko było zaakceptować, a nawet wręcz zrozumieć to, co się usłyszało.
      - Nie wierzę - szepnęła w końcu Erri. - Tak nie może być! - niemal krzyknęła, podrywając się nagle z łóżka i zeskakując z niego. Tupnęła nogą niczym dziecko. - Za kogo oni nas mają?!
      - Ciszej - poprosiła Orra. - Oni mogą wciąż gdzieś tu być - zauważyła. Nieco lękliwie zerknęła na zamknięte drzwi, jak gdyby bała się, że ktoś za nimi stoi i je podsłuchuje. Iri i Sil zdziwiły się lekko, widząc ją przestraszoną, bowiem zdążyły poznać Orrę jako twardo stąpającą po ziemi, zdystansowaną nieco dziewkę ze wsi. Była silna, choć niekoniecznie na to wyglądała, i dość poważna. Jakoś nie wyglądała na strachliwą. Z drugiej strony, kto normalny nie bałby się w takiej sytuacji?
      - Przepraszam - mruknęła Erri, z powrotem siadając na łóżku. - Po prostu nie mogę w to wszystko uwierzyć. Nie chcę.
      - To uwłaczające - szepnęła Fima. Otoczyła nogi rękoma i położyła brodę na kolanach. Jej krótkie, ciemnobrązowe włosy opadły tak, że zasłaniały jej połowę twarzy, jednak nie zwracała na to uwagi.
      - Owszem - zgodziła się z nią Bomi.
      - Porąbało ich - warknęła Erri. - Do licha, jak oni mogą? Robią z nas niewolnice. Chcą nas tu zamknąć i nawet nam za to nie zapłacą!
      Wspomniały niektóre z wielu okropnych informacji, jakimi uraczyli je Armanie poprzez kodeks odczytany przez jednego z pracowników. Okazało się, że nie wolno im wyjść z Karczmy, póki nie zostaną żonami. Od tej zasady mogły wystąpić wyjątki, ale były one raczej rzadkie. Inną niesprawiedliwą nowiną było, że przestaną im płacić. A jeśli chodzi o takie jak Iri i Sil - nawet nie zaczną. Miały służyć za darmo, ponieważ „to był ich obowiązek”. Czuły się, jak gdyby nagle uczyniono z nich niewolnice. Najgorsze było to, że nie mogły się sprzeciwić. Gdyby to zrobiły, czekałyby ich srogie kary, w ostateczności nawet śmierć. Ilyari przeszło co prawda przez myśl, że może dobrze byłoby zostać rozstrzelaną, póki nikt jej nie tknął, ale obawiała się, że zanim by ją zabito, i tak by się nią zabawiono, a może nawet by ją torturowano. Ponieważ straszliwie bała się bólu, porzuciła myśl o „samobójstwie”.
      Iri kątem oka zauważyła, że na wzmiankę o braku zapłaty Ama przegryzła wargę, ale żadna z nich nic nie powiedziała.
      Silya siedziała nieruchomo, a jej oczy błyszczały od łez. Od czasu do czasu jedna spływała jej po policzku. Nie do końca docierało do niej to, co usłyszała. Przecież już było tragicznie, jak to możliwe, że miało być jeszcze gorzej? Nie była w stanie tego pojąć. Jak ludzie mogą robić coś takiego innym ludziom? Dlaczego Armanie uważali się za lepszych? Bo ich kraj miał większą powierzchnię i liczniejsze społeczeństwo? Bo byli nowocześniejsi? Przecież jak by nie było, wszyscy ludzie powinni być sobie równi. Dlaczego oni tego nie rozumieli?
      - Najchętniej bym… - zaczęła znów gniewnie Erri, ale wtedy drzwi otworzyły się z rozmachem. Ze zgrozą zauważyły za nimi Armanina.
      - Za godzinę zaczną się badania. Macie się wykąpać i być gotowe, gdy ktoś po was przyjdzie, by zaprowadzić was do gabinetu - wyrecytował całkiem niezłym dameyskim. Nie kojarzyły, czy był wcześniej we Wspólnej Sali. Raczej nie, bo wówczas to on mógłby przecież tłumaczyć. Chociaż może Armanom chodziło o to, by pobawić się kosztem jakiegoś Dameyczyka, zmuszonego do przekładania ich słów?
      Zatrzasnął drzwi, a one przez minutę znów siedziały cicho i nieruchomo. W końcu jednak odezwała się Orra.
      - Dobra, lepiej faktycznie się umyjmy. Nie chcemy problemów, tak?
      Wszystkie zgodnie skinęły głowami. W łazience miały dwa prysznice i jedną wannę. Najpierw zajęły je Orra, Fima i Bomi, potem weszły Silya, Ilyari i Erri, na koniec Ama.
      - Ilyari, tym razem załóż coś tutejszego - poradziła jej Erri, gdy we trzy siedziały w łazience. - Armanie mogą się zdenerwować, widząc cię tak skromnie ubraną - zauważyła.
      - Wiem - mruknęła tylko Iri. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła znieść tego, że nie dość, że musi ubrać coś tak żenująco prześwitującego, to jeszcze ma się w tym pokazać wrogom kraju. Najchętniej ukatrupiłaby tych wszystkich zuchwalców. Że też śmieli panoszyć się w Dameyu i nakazywać jego obywatelom robić takie rzeczy! Tak bardzo chciała, by zostali ukarani, by zapłacili za wszelkie krzywdy… Ale gdzie tam. Panoszyli się u nich coraz bardziej, za nic mieli ich prawa i zwyczaje. Gardzili nimi i robili wszystko, by ich o tym uświadomić. Korzystali z każdej sytuacji, by pokazać im, kto nimi rządzi. Nienawidziła tego.
      Przejrzała wszystko, co miała na swojej półce i ostatecznie wybrała jakiś seledynowy ciuszek, który był chyba najmniej prześwitujący ze wszystkich. Sięgał jej do połowy ud, więc i tak nie było źle, zważywszy na to, że wyższym od niej dziewczętom większość ubrań ledwo zasłaniała pośladki.
      Kiedy tylko to założyła, poczuła się jak upadła kobieta. Cóż, właściwie tym właśnie była. A jeśli nie, to niebawem się stanie. Wstyd i hańba, nic więcej… Ach, nie mogła na siebie patrzeć. Wyglądała ładnie, choć nie powiedziałaby tego na głos, ale bardzo wstydziła się komukolwiek w tym pokazać. Nawet Silyi, a więc co dopiero Armanom.
      Ama zdążyła się wykąpać w samą porę. Ledwie wyszła z łazienki, już ubrana, a do ich pokoju wpadł armański żołnierz, gestem i jakimś armańskim słowem nakazując im iść za nim. Jak się okazało, na korytarzu stał jeszcze jeden okupancki wojak. Jeden prowadził, drugi zamykał pochód.
      Przeszli kilka korytarzy i w końcu zatrzymali się przed ostatnim pomieszczeniem. Armanin idący na przedzie otworzył drzwi. Ten drugi wepchnął dziewczęta do środka. Potykały się o siebie, dlatego nie od razu zwróciły uwagę na miejsce, w którym się znalazły. Kiedy uniosły oczy, zauważyły wystrój, który skojarzył im się raczej z salą tortur. Dziwne krzesła, dziwne przyrządy, dziwne zapachy. Najgorsze było jednak to, co robiono ich koleżankom z pokoju obok. Zorientowały się, że Armanie przyprowadzają tu mieszkanki każdego pokoju po kolei. Obecnie dwie ich znajome były badane, reszta już się ubierała. Tamte dwie leżały jednak w niepokojących pozycjach i poddawane były jakimś zabiegom, które mroziły przybyłym krew w żyłach. Ponadto jak na zawołanie poczuły się jeszcze bardziej skrępowane i przerażone. Co prawda wszystkie poza Ilyari i Silyą były już dotykane przez mężczyzn i współżyły z nimi, jednak nie przechodziły przez coś takiego, a także nigdy nie były tykane przez Arman, swoich największych wrogów. Automatycznie więc znieruchomiały ze strachu. Jedynie Silya bezwiednie cofnęła się o krok, marząc tylko o tym, by stamtąd uciec. Na jej nieszczęście, wszystkie wciąż były obserwowane przez armańskich żołnierzy, którzy je tu zaprowadzili. Jeden z nich, od razu zauważywszy ruch Silyi, natychmiast pchnął ją z powrotem do przodu. Zesztywniała z przerażenia i nie ruszyła się już nawet o milimetr.
      Jeszcze zanim puszczono tamte dziewczęta, zaczęto brać je. Jedną stawiano na wadze, drugiej mierzono wzrost, trzeciej pobierano krew, czwartą brano na ten straszny fotel… Każdej coś robiono i po skończonej kolejce wszystkie przesuwały się o jedno stanowisko.
      Całość obsługiwali armańscy lekarze oraz ich pomocnicy, w tym jedna kobieta. Miały nadzieję, że znajdą u niej jakieś wsparcie albo że chociaż będzie obchodziła się z nimi delikatnie, ale na owej nadziei się skończyło. Była szorstka i nieprzyjemna. Pobierała krew: robiła to tak, by specjalnie sprawić im ból, kiedy wbijała im igły. Wiedziały, że zostaną im po tym siniaki, ale nie tym najbardziej się przejmowały. Najgorsze czekało je na tych okropnych krzesłach.
      Ilyari i Silya trafiły najpierw do mierzenia i ważenia. Widziały, jak odpowiedzialne za to osoby wpisują potem ich dane do jakichś formularzy. U Silyi metr pięćdziesiąt wzrostu i czterdzieści kilogramów, a u Ilyari - metr pięćdziesiąt sześć i czterdzieści dwa kilogramy. Obie miały niedowagę, na co pomocnicy zacmokali z niezadowoleniem czy może po prostu pogardą. Zdecydowanie nie spodobały im się również ich skromne wymiary.
      Krew pobrano im wręcz brutalnie. Wywiad okazał się okropnie krępujący, pytano je o bardzo szczegółowe intymne sprawy. Nie zwykły o nich rozmawiać nawet z panią matką, a co dopiero z zupełnie obcymi osobami, na dodatek mężczyznami i to Armanami! Chociaż tyle jednak, że ten Armanin znał dameyski i nie musiały prosić o pomoc jakiegoś tłumacza bądź próbować dogadać się na migi.
      Najgorsze trafiło im się na koniec. Na myśl, że będą musiały to przechodzić od czasu do czasu, chciało im się szlochać. Zresztą Silya i tak się popłakała, ponadto trzęsła się jak osika, przez co została niejednokrotnie zrugana. Ilyari ze wszystkich sił starała się myśleć o czymś innym, zacisnęła mocno powieki, ale i tak drżała ze strachu, obrzydzenia, wstydu i poczucia poniżenia. Z jednej strony miała ochotę posłać okupantom mordercze spojrzenie, z drugiej, za bardzo się bała, a poza tym miała świadomość, że pewnie nie uszłoby jej to płazem.
      Kiedy wreszcie mogły się ubrać, nagle poczuły się wdzięczne za te ledwie zakrywające najbardziej intymne części ciała stroje. Miały nadzieję, że będą mogły już pójść, uciec do swojego pokoju i po prostu schować się pod kołdry albo najlepiej zapaść się pod ziemię, ale kazano im czekać na pozostałe dwie koleżanki. Żadna z dziewcząt nie patrzyła na inne, by nie krępować ani ich, ani siebie.
      Gdy przebadano już wszystkie, niektórym z nich rozdano bransoletki. Ilyari i Silya dostały białe, co, jak im niechętnie wyjaśniono, oznaczało, że są jeszcze nietknięte i zaznaczono ze złośliwym uśmiechem, że długo ich nie ponoszą. Każdej wręczono czerwoną - te miały zakładać w „te dni”. Czuły, że to uwłaczające, poza tym znów przypomniały sobie przerażenie, którego doświadczyły, gdy dowiedziały się, że niedyspozycja nie zwalnia ich z obowiązków. Dotychczas, jak Iri i Sil usłyszały od koleżanek, w „te dni” miało się wolne. Teraz odebrano im ten komfort.
      Po czasie zdającym się trwać wieki wróciły do pokoju, znów odprowadzone przez Arman. Kiedy drzwi się za nimi zatrzasnęły, wszystkie wybuchły płaczem.

*
Salgarien, 19. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Wymęczone z powodu wydarzeń poprzedniego dnia i wieczornego płaczu, ledwo były w stanie wstać około godziny dziewiątej. Niemrawo się ubrały, po czym poszły na śniadanie. Atmosfera na stołówce była co najmniej niewesoła. Prawie nikt nie rozmawiał, wszyscy cicho spożywali posiłek. Tak naprawdę mało kto miał apetyt, więc większość odebranych porcji wróciła w stanie ledwo naruszonym. Jedynie kilka pojedynczych osób ze stresu jadło więcej niż zwykle i prosiło o dokładki, próbując zajeść zmartwienia.
      Po powrocie do pokoju nie miały zbyt wiele czasu na jakiekolwiek rozmyślania czy pogawędki. Do pomieszczenia wpadło kilka Armanek po cywilu. Jedna, najprawdopodobniej jako jedyna potrafiąca wydukać coś po dameysku, oznajmiła, że przyszły tu, by przygotować je do sesji zdjęciowej. Zanim zdążyła ugryźć się w język, Erri spytała, po co komu jakiekolwiek ich fotografie. Armanka lodowatym tonem oznajmiła, że do albumów dla klientów. Będą mogli je sobie przeglądać, obejrzeć zdjęcia dziewcząt i poczytać informacje o nich i dzięki temu wybrać odpowiednią. Dziewczętom zrzedły miny. Nie mało miały upokorzeń? Musiano je znów traktować jak przedmioty na sprzedaż?
      Armanki, nie siląc się na delikatność, zabrały się za ich przygotowanie. Malowały je, układały im włosy, zajęły się ich strojami. Jedyne, co dobre, to fakt, że okazało się, iż nie będą musiały pozować nago, czego się obawiały, gdy powiedziano im, po co będą im robione zdjęcia. Armanka wyjaśniła z wyższością, że gdyby zapozowały bez ubrań, klienci nie mieliby już nic do odkrycia.
      - Nuda - skwitowała, po czym bezceremonialnie pociągnęła za włosy Bomi, którą akurat czesała.
      Po południu sprowadzono wszystkie dziewczęta na jeden z korytarzy, ustawiono w kolejce i wysyłano pojedynczo na szybką sesję zdjęciową. Każdej robiono aż osiem zdjęć: zbliżenie twarzy z przodu i z profili, całą sylwetkę z czterech stron oraz mniej lub bardziej przypadkową pozę mającą rozpalić wyobraźnię klienta. Większość dziewcząt znów poczuła się zupełnie znieważona.
      Zawstydzone, wracały potem do swoich pokojów, przez całą drogę patrząc uparcie pod nogi.

      Yuki wszedł do swojego gabinetu i bezsilnie opadł na krzesło. Rozmowa z Shinem i Minaili sprzed dwóch dni nie do końca mu pomogła. Nadal nie wiedział, co powinien zrobić. Był zupełnie skołowany.
     Za każdym razem, gdy zamykał oczy, nachodziły go myśli, że wszelkie zło, które wyrządzili Armanie, nie miało miejsca. Że to tylko koszmary senne, które zaraz się skończą. Że nie było wojny, nie ma okupacji. Że Fremd Resweld nie istnieje, a jeśli nawet, to nie zagraża nikomu spośród jego bliskich.
      Że jego matka nadal żyje.
      Potem jednak unosił powieki i szara rzeczywistość uderzała go z całą mocą. Dameyczycy i Marrymoci przegrali wojnę, Armanie przejęli nad nimi kontrolę. Resweld odebrał mu matkę, a jego rodacy, z Wielkim Przywódcą na czele, pozbawiają Dameyczyków honoru. Na każdym kroku w jakiś sposób ich poniżają i odbierają im nadzieję na lepszą przyszłość.
      To, co wprowadzali w życie teraz, było ciosem poniżej pasa. Zaczęli od szkół i domów publicznych, lecz już jutro zamierzają przeprowadzić akcję na wielką skalę. A oni, Dameyczycy, nic tak naprawdę nie mogą zrobić. Zabicie kilkunastu czy kilkudziesięciu Arman nic nie da, bo to ich było znacznie więcej i jedni zostaną po prostu zastąpieni innymi. Na dodatek próba zamachu odbije się na niewinnych. Yu i inni mu podobni dobrze to wiedzieli, bo brali już udział w tego typu operacjach. Nie kończyły się one dla nich dobrze. Część z nich, członków ruchu oporu, zginęło, ale nie to było najgorsze. Armanie w odwecie zabijali cywili, w tym dzieci. Po prostu zgarniali pierwszych lepszych Dameyczyków z ulic, ustawiali ich pod murem i rozstrzelali.
      Duża część członków ruchu Wolny Damey wahała się przed każdą akcją. Ostatecznie częściej skłaniała się ku sabotażowi aniżeli dywersji oraz potajemnie pomagała najbiedniejszym. Nikomu nie zależało przecież na tym, by tracić cywili, a to groziło Dameyczykom za każdym razem, gdy wymierzali przeciwko Armanom broń.
      Yuki nieraz zastanawiał się, jak została odkupiona akcja, w której on i Shin uratowali Silyę i Ilyari. Przecież Shin najprawdopodobniej zabił wówczas jednego z napastników. Inaczej nie byliby w stanie odbić dziewcząt. Jednakże tamten drugi - Yu nie zdążył mu się w żaden sposób przyjrzeć, bo myślał wówczas tylko i wyłącznie o tym, by na czas dobiec do Ilyi i zabrać ją w bezpieczniejsze miejsce - przeżył i nie wiadomo, co zaraportował przełożonym. Czy zamordowanie pani matki dziewczyn oraz tej drugiej kobiety wystarczyło Armanom? A może to ich nie pocieszyło i wyżyli się na kimś innym? Yukiego nieraz to męczyło.
      Teraz jednak miał inne zmartwienie. Za nic nie mógł wpaść na żaden idealny plan, dzięki któremu mógłby uratować kuzynkę i jej przybraną siostrę od hańby. Roztrząsał w nieskończoność wszelkie opcje, ale każda równała się zgubie. Momentami z przerażeniem zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby to on był kobietą i został postawiony w takiej sytuacji, wolałby umrzeć. Na swój sposób rozumiał więc Ilyari, która z początku chciała wysłać do Karczmy jedynie Silyę, a samej odebrać sobie życie. Niemniej, choć to może głupie, naiwne czy dziwne, teraz, gdy poznał te dwie istoty, nie potrafił już wyobrazić sobie, że miałoby ich nie być.
      Ach, niemądre serce, dałobyś sobie spokój! Nic dobrego nie wyniknie z takich uczuć…
      Gdyby nie ci parszywi Armanie! O bogowie, gdyby tylko nie oni… Gdyby zniknęli, gdyby z jakiegoś powodu się wycofali… Och, byłoby tak cudownie! Mógłby powiedzieć Silyi prawdę, a Ilyari… Cóż, mógłby spróbować normalnie się z nią zaznajomić. Kto wie, może coś by kiedyś z tego było? Póki co tak naprawdę praktycznie się nie znali, więc ciężko było cokolwiek przewidzieć, ale…
      Nie, to bez sensu. Takie gdybanie donikąd nie prowadzi. Nie stanie się cud, dzięki któremu zostanie uratowany przed podjęciem decyzji. Znajdował się między młotem a kowadłem i powinien to zaakceptować.
      Tylko, bogowie drodzy, dlaczego to było tak trudne?

*
Salgarien, 20. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Armanie już od dawna przygotowywali się na ten dzień. Z uwagą przestudiowali dokumenty z Wielkich Urzędów poszczególnych miast czy regionów wiejskich, a także przydatne informacje z placówek medycznych. W rezultacie, dzięki wspólnym staraniom, w dużej mierze dowiedzieli się, gdzie powinni uderzyć. Resztą zajmą się później, nie było powodów do pośpiechu czy zmartwień. I tak wszystko pójdzie po ich myśli. Te żałosne dameyskie robaki nie są w stanie im się sprzeciwić. Próby oporu zostaną bezzwłocznie i bez litości ukarane.
      Nie obyło się bez ofiar, to oczywiste. Ale ich, Arman, to nie obchodziło. Wkraczali do domów i porywali niezamężne kobiety, aby przetransportować je potem do swoich przybytków rozkoszy. Uciekające łapali na ulicach. Przetrząsnęli szafy, piwnice, strychy, zeszli nawet do kanałów, po których wcześniej nie chadzali.
      Dameyczycy płakali, krzyczeli i klęli. Błagali o litość. Prosili o łaskę. Wznosili modły do swych nic niewartych bogów, nie wiedząc lub nie chcąc przyjąć do wiadomości, że jedyni prawdziwi bogowie to armańscy Feremo Krezdo Irfo.
      Ale Arman to nie obchodziło. Niektórzy uśmiechali się jadowicie, inni beznamiętnie wykonywali swoją robotę. Ci nieliczni, którzy nie chcieli się do tego mieszać, być może z powodu współczucia, być może jakichś chorych ideałów, byli karani na równi z Dameyczykami. Rozkazy są wszystkim, nie wolno im się sprzeciwiać. Nie wolno pozostać obojętnym. Ku chwale Armanu.

      Na zmianę spoglądały przez okno, zakrywając sobie usta dłońmi. To, co działo się na ulicach, przechodziło wszelkie wyobrażenia. To musiał być początek końca świata. Jak inaczej wytłumaczyć to szaleństwo?
      Ze ściśniętymi gardłami odsunęły się wreszcie od szyby i poszukały schronienia w swoich łóżkach. Nie były w stanie wypowiedzieć ani słowa. Przerażone, wpatrywały się w transie w bliżej nieokreślone punkty. Silya płakała. Ilyari zakryła sobie uszy, nie chcąc słyszeć wrzasków dochodzących z zewnątrz. Erri ukryła twarz w poduszce.
      O bogowie, niechże ten koszmar się już skończy…

*
Salgarien, 21. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Słyszałem, jak Armanie mówią, że w Ainereyu wybuchły zamieszki co najmniej trzy razy większe niż u nas. W akcji zginęło kilkaset osób, a rozstrzelać zamierzają jeszcze więcej. Planują łapanki. U nas pewnie też.
      Przystojny szatyn westchnął i oparł głowę o ścianę. Zaraz jednak, jakby nie mogąc wytrzymać, wyjął z kieszeni marynarki cygaro i zapalniczkę.
      - Chcesz? - spytał Yukiego, ale ten pokręcił głową. Szatyn wzruszył ramionami, zapalił cygaro i mocno się zaciągnął. Siedzieli właśnie w jednej z najbardziej eleganckich części Karczmy, takiej, do której wstęp mieli tylko ci, którzy reprezentowali sobą naprawdę wysoki poziom. - O bogowie, nie wierzę, że do tego wszystkiego doszło. Jeszcze jak pomyślę, że nasi przyjaciele mogliby nie dowiedzieć się o tych wczorajszych łapankach i nie udałoby mi się przyprowadzić tu Linei, to mnie krew zalewa. - Przegryzł wargę, wyobrażając sobie swoją narzeczoną w rękach Arman. Szlag go trafiał, gdy o tym wszystkim myślał. Do licha, mieli już ustaloną datę ślubu! Wszystko zapięte na ostatni guzik. Goście zaproszeni, sala i zespół wynajęte, kwiaty zamówione, menu ustalone… Wszystko, po prostu wszystko. Miało być idealnie. A ci degeneraci ot tak sobie to zniszczyli. Przez nich zmuszony został zostawić Lineę w Karczmie. Oczywiście od razu wykupił na nią wyłączność, nie pozwoliłby jej nikomu tknąć. Niemniej oboje czuli się przez tę całą sytuację poniżeni, zniesmaczeni i zwyczajnie nieszczęśliwi.
      - Thamey, powiedz… - Yuki wahał się przez chwilę. Thamey był jego przyjacielem, znali się prawie od zawsze. Nie należał on do grupy, którą Yu tworzył z Shinem i Minaili, po części dlatego, że był rok starszy, po części dlatego, że otaczał się raczej ludźmi w swoim kręgu społecznym. Był dziedzicem dużej fortuny. Jego rodzina kontrolowała większą część portowych przedsiębiorstw i czerpała z nich wielkie zyski. Niemniej nawet to nie wystarczało, by dorastać do pięt Królowi Salgarienu, który rządził bynajmniej nie tylko Karczmą.
      Thamey spojrzał na przyjaciela i pytająco uniósł brwi.
      - Gdybyś ledwo znał Lineę, gdyby nic was jeszcze nie łączyło, a ty przyprowadziłbyś ją tutaj, by uratować jej życie, zdecydowałbyś się na to, by jej patronować, wiedząc, że ona może cię za to znienawidzić? - spytał wreszcie Yu.
      - Dlaczego miałaby mnie za to znienawidzić? Patronat to najlepsze, co tym dziewczynom może się trafić. A o bogatym facecie marzą wszystkie - oznajmił, jakby to było oczywiste.
      - No nie do końca. Co poniektóre mają nas za „paniczyków”, a dostanie się tutaj jest dla nich gorsze niż śmierć - mruknął Yuki. Przypomniał sobie słowa Ilyari po tym, jak on i Shin odprowadzili ją i Silyę do domu. „Zwariowałaś”, stwierdziła wówczas, zwracając się do Sil, gdy oni już odchodzili. „Nie wiadomo, kim oni są, paniczyki jedne… Mam nadzieję, że już więcej ich nie zobaczymy”.
      Zrobiło mu się przykro. To głupie, ale wziął to sobie do serca. Tak samo jak pierwsze spojrzenie, którym go obdarzyła. Było pełne nieufności i jakiegoś takiego jadu… Ale potem zobaczył, jak ryzykuje życiem, by pomóc nieznajomej dziewczynce. Jak troszczy się o Silyę. Jak cierpi po stracie pani matki. Jak płacze, siedząc samotnie na podłodze w kuchni Minaili…
      Zalała go fala gorąca. Nie, nie, nie. Ile by o tym wszystkim nie myślał, nie mógł wyobrazić sobie, by miał ją dotknąć ktoś poza nim. Próbował oczywiście nie myśleć o niej jak o swojej własności. Nie chciał przecież jej uprzedmiotowić. Do licha, przeciwko temu w końcu walczył. To Armanie chcieli zniewalać innych, nie on. Ale, do jasnej cholery, jeśli ktoś odważy się ją tknąć…
      Zacisnął pod stołem pięści.
      - Mówisz? - Thamey nie do końca mu wierzył. Milczał przez moment, wydychając dym i zastanawiając się nad czymś. - Cóż, jak by nie było, nie oddałbym nikomu Linei. Zwariowałem na jej punkcie od razu kiedy ją poznałem.
      Yu skinął głową.
      - Też cię wreszcie trafiło, co? - Thamey uśmiechnął się pod nosem. - Najwyższy czas - stwierdził. - Ale najwidoczniej masz problem. Dziewczyna ma charakterek, powiadasz?
      - Można to tak ująć.
      - Słuchaj, stary, innego wyjścia nie masz. Albo ją bierzesz, albo oddajesz zgrai innych - rzekł bez ogródek Thamey. Yuki natychmiast zrobił się czerwony na twarzy, na co Thamey uniósł ręce w obronnym geście. - Ja tylko mówię, jak jest. Wiesz, że mam rację.
      Miał. I to właśnie było najgorsze.
      - Która to? - zapytał po kilkudziesięciu sekundach, pukając w album, który przyniósł ze sobą. Był wcześniej w wiadomej części Karczmy, by zobaczyć, co się tam dzieje. Póki co nie mógł jeszcze spotkać się z Lineą. Obecnie Armanie nie pozwalali widywać się z dziewczętami. Przygotowywali je na to, co miało się niebawem zacząć, zaś przyszli klienci mogli powoli zaznajamiać się z „towarami” i nawet się na nie zapisywać. Thamey od razu wykupił Lineę na wyłączność, nie mógł pozwolić sobie na zwłokę. Obecnie więc we wszystkich dostępnych albumach przy jej zdjęciach pojawiła się czarna karteczka oznajmiająca, że ta kobieta jest akurat niedostępna. Mimo wszystko Thamey był jednak wściekły, że tak naprawdę każdy będzie mógł oglądać sobie zdjęcia jego narzeczonej w tak skąpym odzieniu.
      Yuki niechętnie sięgnął po album. Widział te zbiory już wcześniej i krew go zalewała, gdy myślał o tym, przez co musiały przechodzić wszystkie te niewinne istoty. Gdy ujrzał Ilyari i Silyę, miał ochotę się popłakać.
      Życie było tak cholernie niesprawiedliwe…
      Przekartkował album i znalazł odpowiednie strony. Na każdą dziewczynę przypadały dwie sąsiadujące ze sobą. Osiem zdjęć, dane osobowe, nawet dokładne ich wymiary w biuście, talii i biodrach.
      Przez moment patrzył na nią z jakimś dziwnym uczuciem w sercu. Nie do końca rozumiał, co się z nim ostatnio działo.
      Przez chwilę wahał się, czy pokazać ją Thameyowi. Jakoś… czuł się nieswojo i tak, jakby był zazdrosny, że ktokolwiek poza nim może na nią patrzeć. Ale, do licha, niebawem każdy będzie mógł.
      W końcu oddał Thameyowi album. Ten z nieodgadnionym wyrazem twarzy przestudiował dokładnie otwarte strony.
      - Nie da się ukryć, że ma w sobie jakieś nieokreślone coś - przyznał po namyśle. - Z jakiegoś powodu wydaje mi się, że pasuje do rodziny królewskiej. - Uniósł do góry jeden kącik ust.
      Coś w tym było. Dopiero gdy do jego rąk dostały się albumy, Yuki zauważył, że było coś szlachetnego w rysach Ilyari. Gdyby odziać ją w królewskie szaty, mogłaby uchodzić za wysoko urodzoną. Miała w sobie coś lekko niepokojącego. Nie był pewien, czy to coś, z czym się urodziła, czy spojrzenie, jakim innych obdarzała, a może jeszcze coś innego? Dziwne. Niby zwyczajna dziewczyna z ludu, wcale nie najpiękniejsza na świecie, ot, taka sobie, a jednocześnie jakże niezwykła.
      - O, co za słodka panienka - usłyszał za sobą czyjś głos Yuki. Odwrócił się. Thamey siedzący naprzeciwko uniósł wzrok. Na otwarty album patrzył jakiś czterdziestokilkuletni jegomość. - Od trzech lat jestem wdowcem, powinienem wreszcie pomyśleć o nowej żonie - oznajmił, jakby z namysłem patrząc na zdjęcia Ilyari.
      W Yukim coś pękło. Wyrwał Thameyowi album, zamknął go, po czym lodowatym tonem zwrócił się do nieznajomego.
      - Ta nie wchodzi w rachubę. Jest moja. - Choć w żyłach mu wrzało, oznajmił to lodowatym tonem, zanim zdążył cokolwiek przemyśleć. Jegomość nieco się obruszył, ale w końcu tylko wzruszył ramionami i odszedł. Thamey znów uśmiechnął się pod nosem.
      - No i masz swoją odpowiedź - rzekł tylko.

*
Salgarien, 24. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Minęło kilka dni od czasu spotkania z Armanami, badań i robienia zdjęć. Ten okres kojarzyły przede wszystkim z uczuciem strachu. Na okupantów natykały się na każdym kroku, bowiem niemal całkowicie przejęli tę część Karczmy, która była domem publicznym. Nieraz spotykały się z wrednymi komentarzami na swój temat. Prawdopodobnie było ich dużo więcej, lecz mało która z dziewcząt znała armański, dlatego rozumiały tylko te wyzwiska, które rzucali po dameysku, co Armianie robili wyłącznie po to, by wszystkie pracownice wiedziały, że są przez nich obrażane.
      Silya i Ilyari w ciągu tych paru dni zauważyły, że dziewcząt noszących białe opaski jest znacznie więcej niż się spodziewały. Właściwie myślały, iż być może będą jedynymi, które takowe otrzymały. Nie miały odwagi zapytać, jak to się stało, ale i tak wszystkiego się dowiedziały. Niektóre koleżanki z ich pokoju miały znajome w innych i okazało się, że te „białe dziewczątka” trafiły do Karczmy w podobny sposób jak Iri i Sil. Zostały powiadomione o planowanych łapankach, więc przyszły tu same bądź zostały tu wysłane przez rodziców, przyjaciół czy innych bliskich. Lamentowały też nad tymi, którzy nie uwierzyli roznoszącym wiadomości członkom ruchu oporu bądź im nie zaufali. Płakały nad przyjaciółkami czy siostrami, które, jak przypuszczały, gniły już w armańskich przybytkach.
      Dwudziesty czwarty dzień ósmego miesiąca ogłoszony został tym, w którym dziewczęta mają rozpocząć pracę na nowych zasadach. Zanim ten nadszedł, stworzono albumy z ich zdjęciami, oznakowano pokoje listami ich mieszkanek, zawieszono na ramie każdego z łóżek informacje na temat zajmującej go dziewczyny. W międzyczasie dotarły wyniki badań krwi, o których jednak ich właścicielek nie informowano. Równocześnie dopuszczono już przyszłych klientów do wybierania sobie kobiet na później, a także ich badano, by wykluczyć choroby, i pobierano im ślinę w celu zbadania DNA.
      Choć duża część Dameyczyków w duchu oburzała się na nowe zasady, było też wielu takich, którym zmiany się spodobały, choć naturalnie nie każdy by się do tego przyznał. Jedni cieszyli się, że być może uda im się wreszcie kogoś poślubić, bo jak dotąd żadna ich nie chciała, inni zamierzali skorzystać z tego, że przechadzki do domów publicznych nie będą już tak źle odbierane przez krewnych i znajomych. Wielu przychodziło do Karczmy w nadziei odnalezienia w niej córki, siostry czy przyjaciółki, ale te, które zostały porwane podczas łapanek, bez wyjątku trafiły do armańskich Wielkich Domów Rozkoszy w różnych częściach nie tylko Dameyu, ale i Armanu.
      Jak się szybko okazało, w Marrymocie działo się dokładnie to samo.
      Ze stolicy Dameyu, Ainereyu, co rusz dobiegały niepokojące wieści. Niektórzy nadal się buntowali, lecz każdą akcję udawało się Armanom zniweczyć. Odpłacali okupowanym pięknym za nadobne. Ofiar przybywało z każdym dniem.
      A one mogły się tylko za nie modlić.

      Spory wysyp klientów nadszedł w godzinach popołudniowo-wczesnowieczornych, kiedy to mężczyźni zazwyczaj wracali z pracy. Niektóre dziewczęta przyjęły panów wcześniej, ale w pokoju Silyi i Ilyari tak się akurat nie stało.
      Najpierw, w tym samym momencie, przyszli klienci Orry i Fimy. Najwyraźniej byli dobrymi znajomymi, bo weszli do pokoju, rozmawiając przyjaźnie o tylko sobie znanych sprawach. Potem zajęli się swoimi paniami, kryjąc się za zasłonkami. Kiedy odeszli, do pomieszczenia wszedł armański lekarz, który akurat miał dyżur na tym korytarzu. Tak jak wcześniej je poinformowano, Armanie sprawdzili, czy dziewczyna aby na pewno wyrobiła normę. Niewiele się to różniło od tego, co robiono im kilka dni temu, podczas badań na tych strasznych krzesłach. Przerażone i obrzydzone, nie mogły sobie wyobrazić, by miało je to spotykać każdego dnia.
      Silya coraz bardziej się denerwowała, ale wiedziała, że Ilyari musi czuć się jeszcze gorzej - zarówno przez wzgląd na to, że dużo bardziej bała się „tych spraw”, jak i na dawno temu złożoną Najstarszym przysięgę. Pewnie gardziła sobą z powodu tego, co miała zrobić. Ale czy miała jakieś wyjście? Nie. Mogła albo oddać się klientom, albo wpaść w ręce Arman, którzy zrobiliby z nią dużo gorsze rzeczy, a może nawet by ją zabili… No, Iri może i wolałaby umrzeć, ale Silya by tego nie zniosła. Nie myślała w takich momentach o tym, że jest egoistką, skoro podchodzi do tego w ten sposób. W jej mniemaniu to było słuszne podejście. Chęć oddania się w ramiona śmierci nie była godna pochwały, była raczej przerażająca.
      Niedługo potem w niewielkich odstępach czasowych przyszli klienci Erri i Bomi. Gdy ci zaczęli już się ze sobą zabawiać, nadszedł mężczyzna, który przedstawił się jako Ureno i oświadczył, że przybył do Silyi. Ta struchlała natychmiast. Nie była w stanie się poruszyć. Spuściła wzrok, nie mogąc znów podnieść na niego oczu. Niby powinna poczuć ulgę, bo gość był przynajmniej młody, na oko kilka lat starszy od niej, ale…
      Zresztą… Naprawdę ktoś ją wybrał? Naprawdę ktoś chciał z nią… no, wiadomo co? Z jednej strony była przerażona, z drugiej wiedziała przecież, że to się w końcu stanie. Poza tym i tak wraz z Ilyari otrzymała dodatkowy dzień wolny od pracy. Przybyły do Karczmy szesnastego, więc normalnie zaczęłyby pracować dwudziestego trzeciego, jednak z powodu tych wszystkich szaleństw Arman zyskały ten jeden dzień. To jedyne, co dobrego z tego wyniknęło.
      Mimo wszystko w tej chwili nie była w stanie myśleć pozytywnie. Była przestraszona, zawstydzona i zupełnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Niby starsze dziewczyny próbowały ją czegoś nauczyć i dawały jej wiele rad, ale nagle wszystkie wyparowały z jej umysłu. Poczuła się niczym męczennica, zmuszona do przetrwania tortur - tylko po to, by po kilkunastu godzinach zostać im poddaną znowu. O bogowie, czy ona naprawdę miała teraz tak żyć? Ona, Ilyari i reszta dziewcząt? Jeszcze pół biedy z tymi, które pracowały tu już wcześniej, z własnej woli. Ale co z tymi, które do dzisiaj nosiły białe bransoletki? Co z tymi, które trafiły do armańskich domów publicznych? Co z tymi, które tak jak Iri złożyły Najstarszym przysięgę?
      Nie miała czasu roztrząsać tego wszystkiego w nieskończoność, bowiem Ureno już do niej podszedł i przyglądał jej się, marszcząc brwi. Czekał na coś? Czy powinna coś powiedzieć, coś zrobić? Cóż, nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie. Ot tak, po prostu. Znieruchomiała niczym sparaliżowana.
      W końcu to on przejął inicjatywę. Zasłony zasunął tak niedbale, że i tak połowę było widać. Spanikowana Silya już niemal się poruszyła, by to naprawić, a najlepiej zwyczajnie uciec jak najdalej stąd, jednak Ureno złapał ją i bez zbędnych ceregieli zaczął ją obmacywać.
      Nigdy w życiu nie czuła się tak przerażona i skrępowana, choć podczas armańskich badań była przekonana, że nic gorszego jej już nie spotka. Jednakże to nie wtedy, a teraz straciła cnotę. To teraz wodzono nieznajomymi rękoma po jej ciele, w tym po najintymniejszych jego częściach. Płakała cicho, nie mogąc się powstrzymać. Jej klienta najwyraźniej to irytowało, ale nic nie powiedział, tylko, zapewne ze złości, stał się jeszcze mniej delikatny.
      Kiedy tylko Ureno nieumiejętnie odgrodził siebie i Sil od świata, Ilyari usłyszała jej stłumiony szloch. Nie mogła tego wytrzymać. Wstała i wybiegła na korytarz, nie będąc w stanie patrzeć i słuchać tego wszystkiego, co działo się wokół niej. Była przerażona. O niczym w tej chwili tak nie marzyła jak o tym, by umrzeć.
      Nie zwracając uwagi na podśmiewających się z niej Arman patrolujących korytarz, osunęła się po ścianie tuż przy drzwiach do swojego pokoju. Ukucnęła, dbając o to, by za bardzo się nie obnażyć (miała na sobie jedną z tutejszych „sukienek”, nie wolno już jej było ubrać odzienia Minaili), oplotła ramionami kolana i schowała twarz. Łzy wypływały z jej zielonobrązowych oczu jedna po drugiej. Wyłączyła się na rzeczywistość, utonęła w ciemności oraz paraliżującym strachu i smutku.
      I znów, tak jak zaledwie półtora tygodnia temu, ocknęła się dopiero, gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. W pierwszej chwili podskoczyła jak oparzona, bo pierwsze, co jej przyszło na myśl, to Armanin, który czegoś od niej chce, na przykład ukarać ją za niewłaściwe zachowanie czy histerię.
      Ale nie. Ujrzała tę samą osobę co przed jedenastoma dniami. Jej struchlałe serce nieoczekiwanie zalała fala ciepła i nadziei. Błyszczącymi oczyma wpatrywała się w jednego ze swoich wybawicieli. Yuki patrzył na nią z taką troską, ale i jednocześnie przestrachem…
      Nie namyślając się ani odrobinę, wczepiła palce w jego koszulę.
      - O bogowie, jesteś - szeptała. - Proszę, zabierz nas stąd, pomóż nam, proszę, proszę - płakała.
      Jego serce roztrzaskało się na kawałki. Przytulił ją, bo nie był w stanie się powstrzymać. Głaskał ją po jedwabiu jej ciemnych włosów, tak samo jak wtedy, w domu Shina i Minaili. Położył policzek na czubku jej głowy i przymknął oczy, próbując nie myśleć o tym, że zaraz to wszystko się skończy, że zaraz przestanie być jej bohaterem, a stanie się najgorszym w świecie zwyrodnialcem. Wiedział, że tak będzie, bo zdążył poznać ją na tyle, by przewidzieć akurat tę jej reakcję. Wystarczająco nasłuchał się jej zdania na temat prostytucji w jakiejkolwiek formie, czy to dobrowolnej, czy też wykonywanej pod przymusem.
      - Yuki, co wymyśliliście? Pospiesz się, zabierz nas stąd - szeptała dalej Ilyari. Odsunęła się od niego odrobinę i z nadzieją, ale i niemal z nutą obłędu spojrzała mu prosto w oczy. - Silya… Ona… Pomóż jej, szybko!
      O bogowie, tak bardzo chciałby móc to uczynić! Ale nawet gdyby nie było wokół tylu Arman, jakakolwiek akcja nie miała szans się powieść. W Salgarienie roiło się od okupantów. Więcej kręciło się tylko po Ainereyu. Salgarien, jako drugie co do wielkości, a także co do wysokości dochodów miasto Dameyu, było dla Arman niezwykle ważne pod względem strategicznym oraz ekonomicznym. Nie chcieli pozwolić sobie na rozróby, dlatego każdy bunt tłumili w zarodku, za „winy” najczęściej karząc cywili.
      - Ilya, chciałbym… - powiedział tak cicho, że nie był pewien, czy ona to dosłyszy. Najwyraźniej jednak usłyszała, bo spojrzała na niego pytająco, wciąż tym swoim naiwnym wzrokiem pełnym nadziei. - O bogowie, tak mi przykro… Tak mi przykro… - powtarzał, tuląc ją do siebie. W końcu jednak zmusił się do tego, by lekko ją od siebie odsunąć i znów spojrzeć jej głęboko w oczy. - Ale nie mogę. Nie da się.
      Znieruchomiała. Jedynie usta jej drżały. Usta, w które miał ochotę natychmiast się wpić. Siłą woli powstrzymał się od tego i po prostu na nią patrzył. Na jego oczach jej twarz się zmieniała. Najpierw ukazało się na niej niedowierzanie, potem obojętność, na koniec podejrzenie.
      - Cóż więc tu robisz? - zapytała pozornie beznamiętnie.
      Nie zwracali żadnej uwagi na to, że poza nimi na korytarzu były przecież inne osoby, w tym dwóch armańskich żołnierzy na służbie.
      - Ja… Przyszedłem do ciebie - wyznał cicho, ale pewnie. Nie mógł się już wahać. W końcu podjął decyzję, która zaważy na życiu ich obojga. Wybrał tę opcję, choć nie był pewien, czy bardziej przez wzgląd na chęć zapewnienia jej bezpieczeństwa, czy też na własną dumę i egoizm.
      Na jej twarz zstąpiła chmura obrzydzenia i nienawiści. Przymknęła oczy, jakby chcąc nad sobą zapanować. Potem uniosła powieki i uśmiechnęła się pogardliwie.
      - Więc to tak? - prychnęła z nutą histerii w głosie. - „Nie chcesz nic w zamian”? Dobre sobie! Jesteś żałosny, jak oni wszyscy! - wykrzyknęła, zrywając się na równe nogi. Widać było, że choć bardzo chciała, nie była w stanie do końca nad sobą zapanować. Trzęsła się, nie wiedział, czy ze strachu, ze złości czy jeszcze z innego powodu, a usta nadal jej drżały, jakby miała na nowo wybuchnąć płaczem.
      Nie miał pojęcia, co zrobić. Wszystko wydawało się bezsensowne. Pocieszanie, zapewnianie, że to dla jej dobra, przemawianie do rozsądku… To na nic. Przecież gdyby był na jej miejscu, też nie chciałby się z tym pogodzić. Poczułby się wręcz… zdradzony, jak sądził. Czy właśnie tak ona się teraz czuła?
      Owszem. Dokładnie tak. Nie mógł tego wiedzieć, ale jej serce kłuło boleśnie i żałośnie kwiliło. Jak mogło dać się tak oszukać? Dlaczego myślało, że na tym chorym świecie komukolwiek można zaufać? Jak mogło uwierzyć w ludzką bezinteresowność?
      Robiła wszystko, by nie dać po sobie znać smutku i poczucia zdrady. Pozwalała wypłynąć tylko uczuciom nienawiści, wstrętu i pogardy. Nie miała pojęcia, jak idealnie jej się to udawało. Yuki nigdy nie czuł się tak mały i żałosny. Miał ochotę uciec, byle tylko nie musieć patrzeć na tę pełną wzgardy twarz, mając świadomość, że to on jest źródłem tej ogromnej niechęci.
      Mierzyliby się tak spojrzeniami wyrażającymi całą gamę negatywnych uczuć prawdopodobnie w nieskończoność, gdyby nie przerwał im jeden z armańskich żołnierzy. Powiedział coś po armańsku, po części z rozbawieniem, po części twardo. Yuki odmruknął coś w jego języku, po czym automatycznie ujął dłoń Ilyari, by pociągnąć ją ku jej pokojowi. Pełna obrzydzenia natychmiast wyrwała rękę z uścisku. Pozwolił jej na to, nie użył siły, by ją przed tym powstrzymać.
      Z wysoko podniesioną głową weszła do pomieszczenia, w którym od ponad tygodnia mieszkała. Patrzyła prosto przed siebie, bo wiedziała, że gdyby rozejrzała się na boki, jej pozorna odwaga by prysła, zastąpiona tylko i wyłącznie strachem i wstydem.
      Z założonymi rękoma stanęła między ścianą a swoim łóżkiem, ale twarzą do ściany. W duchu nakazywała sobie spokój, ale serce waliło jak oszalałe. Bała się. Nie, więcej: była przerażona do granic możliwości. I jeszcze to poczucie zdrady, tak okropnie bolesne… Po kilku dniach spędzonych w towarzystwie Shina i Yukiego zaczęła myśleć, że nie każdy mężczyzna jest beznadziejny. Że nie każdemu zależy tylko na jednym. Okazało się jednak, że była w błędzie i teraz miała za to słono zapłacić. Tym razem nie miał wydarzyć się żaden cud, bo skoro sam sprawca poprzedniego okazał się zwykłym dewiantem, nikt inny jej nie pomoże. Jej ostatni płomyk nadziei zgasł, zdmuchnięty przez tego, kto go wcześniej zapalił.
      Kiedy tak patrzył na jej wyprostowaną postać zgrabnie i, mimo sytuacji, w pełen dostojeństwa sposób przemierzającą pokój, poczuł się, jak gdyby patrzył na księżniczkę bądź przynajmniej arystokratkę. Z pewnością miała w sobie całe pokłady dumy. Przez to będzie tylko bardziej cierpiała… Nie tylko z powodu tego, co się zaraz stanie. Miał świadomość, że może w ten sposób podpaść niektórym Armanom. Wielu z nich chciało, by tylko się ich bano, a na pewno nie traktowano z wyższością, choćby pozorną.
      Ostrożnie osłonił ich przed światem. Potem na chwilę stanął nieruchomo i spojrzał na wciąż odwróconą do ściany Ilyari. O bogowie, była taka śliczna. Wydawała się taka mała i krucha. Nie wiedział, czy miała tego świadomość, ale nadal drżała lekko. Przełknął ślinę, powstrzymując się przed porwaniem jej w ramiona. Tylko by ją wystraszył. Zresztą teraz na pewno nie chciałaby być przez niego przytulana.
      Miał ochotę umrzeć z rozpaczy, ale zamiast tego po prostu się do niej zbliżył.
      - Mogłabyś się położyć? - szepnął. Podejrzewał, że najlepiej będzie, jeśli Ilya szybko będzie miała to za sobą. Pierwszy raz zawsze był najtrudniejszy. Ze smutkiem spojrzał na białą bransoletkę, którą nosiła. Niebawem ją jej zabiorą. Przez niego.
      Nie odpowiedziała. Całą siłę woli przeznaczyła na powstrzymanie się od płaczu bądź próby ucieczki. Zaciskając usta, zrobiła to, o co ją poprosił, czując, że zaraz umrze ze strachu i zawstydzenia.
      Gdy jednak zobaczyła, że on się zbliża, spanikowała. Nigdy wcześniej aż tak mocno nie pragnęła zniknąć z powierzchni ziemi. Była przerażona, chciała uciec. Poderwała się do pozycji siedzącej.
      - Nie! - wyrwało jej się. Zrodziłby się z tego krzyk, gdyby nie fakt, że ścisnęło jej się gardło. W tym stanie przypominało to raczej jęk konającego zwierzęcia.
      Przerażony, że ktoś ich usłyszy, nie mając większego wyboru, zakrył jej usta dłonią.
      - Proszę - szepnął. - Nie krzycz ani nic z tych rzeczy, bo zabiorą cię do siebie. Wiesz, co cię tam czeka.
      Umarłby, gdyby ją zabrali.
      Jej bajeczne oczy wypełniły się łzami, ale zamiast patrzeć na niego jedynie z przerażeniem czy smutkiem, zionęły też nienawiścią i pogardą. Czuł się okropnie. Nie miał pojęcia, jak ona to robi. Jak jedna para oczu może wyrażać tyle emocji jednocześnie?
      - Proszę - powtórzył, po czym ostrożnie odsunął rękę, gotów, by w razie czego znów położyć ją na jej buzi.
      Chyba nie zamierzała się już odzywać, wciąż jednak sztyletowała go wzrokiem.
      Umierała ze strachu, choć Yuki wyglądał tak niepozornie i niewinnie. Jego aparycja tak bardzo nie pasowała do tego, co się pod nią kryło! Wydawać by się mogło, że to cichy, spokojny chłopak, pełen współczucia i empatii, a nie przebrzydły zdrajca zgrywający bohatera.
      Nie zdjął z niej odzienia, podwinął tylko jej koszulkę, jakby nie chciał jej dodatkowo peszyć. Sam też się nie rozebrał, mimo że tak robiła większość klientów, choć nie wszyscy. Obserwował jej reakcje, czując się, jakby faktycznie bezcześcił księżniczkę. Trochę chyba jednak wyidealizował sobie jej postać. Z drugiej strony, to chyba normalne, gdy jest się co najmniej zauroczonym?
      Od kiedy w grę wchodziła jakakolwiek nagość, Ilyari nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Widać było, jak bardzo się wstydziła i bała, niemniej kiedy niechcący ponownie napotykała wzrok Yukiego, swoim okazywała jedynie nienawiść, mimo że kosztowało ją to wiele trudu.
      - Przepraszam - mruknął ledwo dosłyszalnie z miną zbitego psa. Na co jej jednak jego przeprosiny?! Nakazywała sobie w duchu myśleć o Silyi. Przecież robi to dla niej, by jej nie opuścić, choć najchętniej po prostu by się zabiła.
      Silya, Silya...
      Tylko pozornie opanowana, postanawiając zapomnieć o wstydzie (co udawało jej się jedynie po części), utkwiła spojrzenie w oprawcy. Mimo bólu, nawet nie pisnęła i nie spuściła z niego wzroku ani na moment. Chciała, by zapamiętał te chwile do końca życia, by nigdy sobie nie wybaczył, by trawiły go jego nic niewarte wyrzuty sumienia i by po śmierci spłonął w Ogniu Sprawiedliwości Najstarszych bogów. Chyba udało jej się przekazać mu pogardę, jaką do niego żywiła, bo bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego z siebie czy dumnego z odebrania jej cennego dziewictwa.
      - Dlaczego ja? - spytała tonem, który mógłby zmrozić najgorętsze serce. Yuki jednak nie odpowiedział. Zamilkła więc, ale nie zrezygnowała z mrożenia Yukiego spojrzeniem.
      Przypomniał sobie, co Ilyari krzyczała, gdy wraz z Minaili powiadomił ją i Silyę o jedynym możliwym sposobie uratowania ich. „Nie pozwolę, by jakiś zboczeniec tknął Silyę i mnie! Nigdy w życiu!”
      O bogowie, czy właśnie tym się stał...?

14 komentarzy:

  1. Dzięki za powiadomienie ::*
    Jezu... Aż nie wiem co powiedzieć/napisać! Po tym rozdziale czuję się...zdruzgotana. Nie wiem czemu. W końcu taki koszmar nie mnie spotkał, ale... Ale lubię te dziewczyny. Szkoda, że musiało im się coś tak strasznego przytrafić...
    Ilyari z Salgarienu, czy Ty chołdujesz zasadzie G.R.R. Martina, że każdy musi zginąć? Choć można to nieco przerobić na: nikt nie jest bezpieczny; nawet najlepszych spotykają złe rzeczy.
    I niestety, to nadaje realizmu całej opowieści...
    Współczuję też Yukiemu - mimo wszystko nie miał złych zamiarów... Biedak! Pewnie będzie czuł się z tym podle...
    Ha! Czekam na ciąg dalszy!
    Pozdro,
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co. :)
      Ehm, czułam się tak samo, gdy to pisałam. ;_; Ogółem tworzenie tego opowiadania wywołuje we mnie tyle skrajnych emocji, że czasem mam ochotę to rzucić, a innym razem nie wyobrażam sobie życia bez NK. ^^'
      Tak, hołduję. :D U mnie nikt nie jest bezpieczny. Radzę do nikogo się za bardzo nie przywiązywać. :3
      O to własnie chodzi, żeby było realistycznie, choć to zmyślony świat. Pragnę pokazać tu różnego rodzaju problemy, które mają miejsce i w naszym świecie...
      Pewnie, Yuki ma dobre intencje. Żal mi go, serio. Ale Iri też. I całej reszty. ;_;
      Dziękuję za odwiedziny i komentarz!

      Usuń
    2. Tia, cóż, ja tak nie umie, przywiązuję się do bohaterów opowieści, które tworzę, nawet do tych złych... Szkoda, ale powinnam w końcu z tego wyrosnąć. To zabija realizm ;)
      Co do Yukiego - Karo miała rację! Popieram jej wypowiedź!
      Nmzc :D

      Usuń
    3. Też się przywiązuję, dlatego czasem uronię nad którymś łezkę bądź dwie (ewentualnie sto). ;_;

      Usuń
  2. Yuki źle to rozegrał. Powinien powiedzieć Ilari o co chodzi. Powinien dbać jej wybór "ja albo inny oblech". Jestem pewna że ona by to wybrała. Jak wcześniej potrafiła wybrać mniejsze zło to teraz też.
    Powiem szczerze że czekałam na ich pierwszy raz i mimo że był tragiczny ja się cieszyłam moim stopem. Wiem co myślisz "karo ty psychopatko" xD Ale na swoją obronę powiem tyle, że nikogo nie było mi tak szkoda jak sił.dzięki Bogu że nie trafił się jej jakiś Stary, śmierdzący i bolesny gruby Arman. Dziękuję za litość nad ta postacią xD
    Szkoda ze nie opisałam dokladnie tych badań na tym starszym krzeselku. Zaciekawilo mnie (znowu psychopata), ale robienie zdjęć i te albumy... masakra.
    Bardzo mi się podobał mi sie fragment rozmowy Yukiego i jego przyjaciela. To jak na koniec powiedział ze Ilu jest jego. Ah... Ale też fragment o tym, że ona może być księżniczka. Podkreslilaś to jeszcze później kiedy Yuki zamierzał odebrać jej dziewictwo. Myślę ze coś w tym musi być. :)
    Pozdrawiam i dzięki za info <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie już to do siebie mają, że źle różne rzeczy rozgrywają. :D Zresztą Iri i tak poczułaby się zdradzona i już sama wrodzona duma mogłaby jej podsunąć głupią odpowiedź...
      "Karo, Ty psychopatko"! xD Ładnie to tak? :P Swoją drogą, litość... Hm, rzadko będzie się w tym opowiadaniu zdarzała. :3
      Nie umiałabym opisać ze szczegółami tych badań. Raz, że się na tym nie znam, ale główny powód jest taki, że, no ten... Wiesz, raczej krępują mnie takie rzeczy (co może wydawać się śmieszne, zważywszy na połowę wątków w tym opowiadaniu).
      Też lubię ten fragment. :3
      Mówisz? :D Cóż, czy coś w tym jest, może się kiedyś dowiesz. xD
      Również pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny i komentarz. <3

      Usuń
    2. Ja jeszcze Ci odpowiem i przeproszę za mój słownik w tablecie. XD ostatni raz komentuje sramsungiem. XD
      Wiadomo, że by się poczuła i tak zdradzona, ale za to może kiedyś by mu wybaczyła. A teraz to nie. XD Znaczy nie wiem czy nie, ale na pewno ciężko będzie.
      Domyślam, że z litością będzie rzadko. Czuje że Silya będzie bardziej gnojona z tej dwójki, chyba że Armanie zabiorą wyłączność Yukiemu. A to chyba możliwe, bo Armanie jak powiedzieli sami "mogą wszystko" XD

      Usuń
    3. Tak to jest z tymi słownikami. xD
      Cóż, Ilyari ma dość trudny charakter, z nią nigdy nic nie wiadomo. xD
      Tak, Armanie mogą wszystko i nieraz z tej możności skorzystają. ^^

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  3. Zapraszam na rozdział w wolnej chwili :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Zapraszam w wolnej chwili na nowy rozdział :)

      Usuń
  4. Dobra zabieram się za napisanie komentarza choć powiem szczerze nie mam bladego pojęcia jak się za to wziąć... Ech naprawdę NK wzbudza we mnie tak wiele emocji że nie wiem od czego zacząć... No ale dobra dość ględzenia o niczym...

    Na wstępie powiem że całość tego rozdziału widzę zupełnie jak w jakimś serialu... Kurdę normalnie nie mogłabym się od takie serialu oderwać! Zupełnie jak od Gry o Tron xD (Tęsknie za Westeros ;_;) Nie inaczej jest z pierwszą sceną. Ja nie tylko widzę lecz wręcz czuję atmosferę jaka panowała w pokoju dziewczyn i ogólnie w całym domu publicznym... Jak widać każda z dziewczyn jest załamana i co się kurna dziwić jak jacyś idioci robią z nich niewolnice! Erri ma świętą rację dziewczyny nie są już noooo... paniami lekkich obyczajów lecz najzwyczajniej w świecie niewolnicami! Brak słów na to co wyprawiają ci #*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#. MAKABRA!!!
    Nawet teoretycznie najodważniejsze z dziewczyn się boją... Cóż nic dziwnego... Tak btw strasznie podoba mi się jak ogólnie opisałaś całą tą sytuacje w pokoju... Doskonale czuć co każda dziewczyna czuła nawet bez szczegółowych opisów z perspektywy każdej oddzielnie. Naprawdę nie wiem jak ty to robisz... A to klasyczne zagranie z wejściem tego żołnierza kiedy akurat Errin się wściekała mistrzostwo!
    Ech biedna Iri w końcu jednak musiała założyć te nieprzyzwoite ciuchy ^ ^” W sumie nie dziwie się że tak przeżywała że musiała na wpół goła pokazywać się żołnierzom którzy podbili jej kraj... Serio też by mnie to denerwowało... Chociaż tyle że Iri poszła po zdrowy rozum i zrezygnowała z TAKIEGO samobójstwa... Bo faktycznie na logikę zanim by ją rozstrzelano albo zabito w jakiś inny sposób zapewne jak to sama ujęła by się nią „zabawiono”... Właściwie przypomina mi to trochę fragment z „Quo Vadis” gdzie Akte ostrzega Lidie by nie drażniła Nerona bo nie tylko śmierć ją czeka lecz również hańba. Tu mamy niemal dokładnie tak samo : (
    Kurdę ja na ich miejscu bym chyba się popłakała ze strachu idąc w takim pochodzie a co dopiero gdyby wepchnięto mnie do takiego gabinetu i zobaczyłabym to co one... Na studiach uczy się nas jak szanować intymność i w ogóle a tu...?! Zero poszanowaniu godności tych wszystkich dziewczyn! >.< Normalnie szlak może trafić... Ech mamy wreszcie pierwszą Armankę (dotychczas byli sami Armanie nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie xD) i kurna okazuję się żmiją >.< Ja się pytam kulturalnie jak kobieta może tak traktować inną kobietę! To mi się w moim małym rozumku nie mieści... A tak z innej beczki... kurczę widzę że dziewczyny faktycznie są chudziutkie ^ ^" Biedactwa…
    Hahahaha widzę że Karo chciałaby lepszych i obszerniejszych opisów na temat "strasznych foteli" z miłą chęcią pomogę ci moja droga Ilyari z Salgarienun gdyż również sama bym z chęcią poczytała o jeszcze większym gnębieniu tych biednych istotek ^ ^ Taaaaak jestem sadystką i potworem ^ ^” No dobra ale tak na serio nie wyobrażam sobie żebym miała przejść przez to co dziewczyny… Nie nooo ja bym chyba ze wstydu nie wiem… Noż kurde nie mogę sobie tego wyobrazić… NIE NIE NIE NIE!!! Przecież... Matko mi słabo i ryczeć się chce jak w ogóle o tym pomyśle! ;(
    / Kilka miesięcy później/
    O matko ja wciąż i wciąż nie napisałam kom do tego jakże obfitującego w akcję rozdziału! D: Dobra to po ogarnięciu tego co już napisałam mogę wrócić do pisanie mojej recenzji :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wracając jeszcze do tych badań... Tam było napisane że jak Sil cofnęła się to jedne z żołnierzy pchnął ją na miejsce. Mam nadzieje że ja źle zrozumiałam... To chyba nie znaczy że ci żołnierze BYLI PODCZAS CAŁEGO BADANIA nie? D: A co do bransoletek... Ich chyba pogięło. Przecież to takie upokarzające >.< Nie wyobrażam sobie bym musiała nosić takie oznaczenia... I ten durny tekst że dziewczyny nie ponoszą długo tych biały bransoletek T.T

      No i nie dość że poprzedniego dnia tak je upokorzono to teraz jeszcze coś takiego?! Nie no ludzie na miejscu tych dziewczyn w ogóle nie wychodziłabym z pokoju! NIE NIE NIE! Jak widzę te Armanki są równie miłe jak ta od pobierania krwi :]

      Ech... Ten wewnętrzny monolog Yu rozdziela mi serce... To jest tak biedny facet że nie wiem jak mam wrazić mój ból i żal gdy o nim myślę. Gdyby nie wojna mogłoby być tak pięknie jak zresztą sam zauważył a tak to lipa... BEZSENSU T^T

      No i nastał ten dzień... Wiesz co ty po prostu genialnie pokazujesz cierpienie i mękę ciemiężonego narodu. Twoje opisy są jednocześnie bezuczuciowe ale przekazujące tak wiele że nie jeden kwiecisty opis nie umywa się do twoich. Po za tym co charakterystyczne brak tu jakiś makabrycznych opisów bicia, popychania czy ogólnie tego dramatu jednak uwierz mi że doskonale oddaje ten ogrom cierpienia, nieszczęścia i tragedii. Z chęcią jednak przeczytałabym o tym dniu nie tylko jako ogólny opis lecz także z perspektywy osób które były że się tak wyrażę „w centrum” tych dramatycznych wydarzeń np Yu, Miny, Shina czy takiego jednego z małą siostrzyczką (:p)... No ale wracając do tego co mamy w rozdziale... Naprawdę nie chce myślę co ja bym czuła widząc coś takiego za oknem i nie móc nic zrobić... Chyba bym wyła wniebogłosy! NIE NIE NIE!!!

      Ta rozmowa Yukiego z Thameyem jest GENIALNA!!! Ach, czuć tu taką specyficzną atmosferę! Ja to widzę zupełnie jak z „Czasu Honoru” <3 Ten zacny klimacik <3 Widzę że przyjaciel Yu ma troszku inne podejście do życia nisz nas drogi Yuki ^ ^” Aczkolwiek wydaje się całkiem spoko facetem liczę więc na to że wątek jego i jego narzeczonej będzie rozwinięty ;) Masakra w tej scenie zazdrość facetów była taaaaaaka fajna! Nooo naprawdę w genialny sposób pokazałaś tą stronę miłości! Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać Xd I ta kulminacyjna scena gdzie Yu oświadcza że Iri należy do niego! Noż po porostu piękne!

      No i nastał ten dzień... Dzień hańby
      Chronologicznie zajmę się najpierw Silyą... Powiem ci tak... Po prostu cudownie przedstawiłaś targające nią uczucia... Gdy czytałam te wszystkie emocja, jej wewnętrzną walkę czułam się naprawę jakbym to ja była nią Q.Q Cuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudo po prostu! Co do tego gościa. O matko jedyna co za palant idiota i nie wiem kto jeszcze! >.< Dobra wiem że mogło być gorzej ale kurna mimo wszystko! :[ Strasznie żal mi że na pierwszego klienta trafił jej się taki typ ;( Ale centralnie widzę to przed oczami! Aż mi serduszko pęka ;( I tak btw ja bym chyba umarła ze wstydu gdybym robiła to co to dużo mówić praktycznie przy przybraniej siostrze czy ogóle przy kim kol wiek nie no nie wiem jak ja bym miała później spojrzeć komukolwiek w oczy...

      Usuń
    2. No to teraz pora na Iri... Powiem jedne ta scena łamie mi serce. Mamy tu po prostu mistrzowskie opisy! Już na wstępnie gdzie zrozpaczona Ilyari wybiega na korytarz i wśród drwin i śmiechów Arman płacze sprawił że moje biedne serduszko po raz setny w tym rozdziale rozpadło się na kawałeczki ;( Później ta pełna ufności i nadziei radość a na końcu tak wielkie rozczarowanie i poczucie zdrady! Noooż moja droga Ilyari z Salgarienu popisałaś się tu mistrzostwem! Najgorsze w tym wszystkim jest to że Yuki jest tu tak bardzo w pewien sposób pokrzywdzony i zdruzgotny że nie można nie chcieć przytulić go i pogłaskać po głowie ;( Buuuuuuuuuuuu mam złamane serce T^T Wiesz co wręcz biło w tej scenie oprócz dramatu tylu kobiet? Ta duma i niewinność Iri... Serio jak nic zrobiłaś z tej bohaterki idealny materiał na królową :3 Muszę powiedzieć że chyba najbardziej wstrząsnęła mną i trafiła do mojego serduszka scena gdzie Yuki zakrywa usta Iri... Nie wiem czemu ale to chyba ona najdosadniej przekazuję tragedię i ból tych dwóch bohaterów. Tak na marginesie wspomnę że jakość tak wzruszyłam się gdy Ilyari prosiła Yu o ratunek dla Sil! Q.Q
      Ech no i stało nasze bohaterki zaczęły pracę... Żegnaj niewinności witaj hańbo i zgubo! ^ ^

      Dobra rozpisałam się chyba jak nigdy O.o No ale chyba sama wiesz że mnustwo się tu działo więc musiałam się uzewnętrznić Xd

      Weny i Czasu!
      Sil

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.