Ainerey,
25. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu
Meirik, szerzej znany jako król Dam’Ey XIX, ponuro uśmiechnął
się pod nosem. Niech to, zostanie pewnie zapamiętany jako najgorszy władca w
historii kraju. Jako ten, który pozwolił Dameyowi upaść. Ten, który nie
potrafił go obronić. Żałosne.
Powiódł zmęczonym wzrokiem po członkach swej rodziny. Jedyny
syn, pierworodne dziecko - Rik - najprawdopodobniej najlepiej znosił
wielomiesięczny pobyt w celi. Cóż, miał niemal dwadzieścia lat, był silny i
zawsze odznaczał się odwagą. Jaka szkoda, że nie zostanie królem. Na pewno
poradziłby sobie z rządzeniem lepiej niż ojciec. Meirik był z niego dumny, choć
rzadko kiedy o tym mówił.
Starsza córka, trzynastoletnia Leyna, przez pierwsze dni była
roztrzęsiona, wręcz rozhisteryzowana, teraz jednak niemal się nie odzywała.
Przez większość czasu wtulona w matkę - tak jak i młodsza córeczka, niespełna
czteroletnia Kliyo, wyglądała na nieobecną. Meirik sam nie wiedział, czy
chciałby znać jej myśli.
No właśnie: myśli. Co siedziało w głowach jego dzieci? Czy
miały świadomość, co je czekało? On nie miał złudzeń. Prędzej czy później
Armanie się ich pozbędą. Nie utrzymywaliby ich przy życiu tak długo, gdyby nie
chcieli tego wykorzystać - najpewniej przygotowując ciekawy spektakl, który on
sam nazwałby po prostu egzekucją. Cóż, Rik zapewne spodziewał się rychłego
końca. Co jednak z Leyną, oraz małą Kliyo? Ta ostatnia raczej nie miała
pojęcia, co się wokół niej dzieje, Leyna z kolei… Biedne dziecko.
Meirik napotkał spojrzenie żony, Kleyny. Posłała mu coś w
rodzaju łagodnego, pocieszającego uśmiechu. Wiedział jednak, że to tylko gra.
Nocami, gdy dzieci spały, rozmawiał z nią szeptem i z doby na dobę widział, jak
marnieje. Przede wszystkim bała się o ukochane dzieci. On oczywiście też, lecz
równie mocno przeżywał fakt KOŃCA. Końca życia, dynastii, władzy. Właściwie
końca Dameyu, bo czymże on będzie bez swego króla?
Westchnął bezgłośnie, po czym przymknął oczy i począł się
modlić. Od dłuższego czasu była to jego jedyna rozrywka…
*
Salgarien,
25. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu
Silya porządnie zrugała się w duchu za to, że była tak
małostkowa, iż poczuła ulgę, gdy okazało się, że jej drugi klient jest młody i
niebrzydki. Czy naprawdę była aż taką idiotką? Właściwie co za różnica? Stary,
młody, brzydki, ładny, bogaty, biedny… I tak każdy przychodził tu po jedno, a
jej pozostawało zaciskać powieki i modlić się, by „gość” jak najszybciej się od
niej odsunął i sobie poszedł.
Tym razem również nie potrafiła powstrzymać się od płaczu.
Chociaż tyle dobrego, że dzisiejszy klient się na nią z tego powodu nie
zdenerwował. Wyglądał, jakby było mu wszystko jedno - z kim to robi i co ta
osoba czuje.
Następny facet do skreślenia. Na bogów, czy istnieją tacy,
którzy jakkolwiek dbają o partnerkę? Tacy, którzy być może nawet chcieliby
jakoś wyratować ją z opresji?
Gdy tylko sobie poszedł, szybko się umyła. Jak zwykle miała
ochotę zagadać do Iri, ale ta od obiadu siedziała za swoją zasłonką i do nikogo
się nie odzywała, dołując się w samotności. No dobrze, Silya nie była wiele
lepsza, ale przynajmniej próbowała być nieco bardziej… otwarta i towarzyska. Od
czasu do czasu zamieniała parę słów z koleżankami z pokoju. W przeciwieństwie
do Ilyari, która była tak cicho, że gdyby nie to, że Sil wiedziała, iż ta jest
niemal tuż obok, sądziłaby, że jest nieobecna.
- Sil, kochanie, nie ma co beczeć. - Erri dopadła do Silyi, gdy
ta wyszła z łazienki. O bogowie, to aż tak było widać i słychać, że płacze przy
kliencie? Co za wstyd! Ogółem to, że wszystko odbywało się tak okropnie jawnie,
było dla niej chyba najgorsze. Gdyby chociaż każda para miała jakiś oddzielny
pokoik, choćby malutki… A tak? Wszyscy wiedzieli o wszystkim, uch. Dramat. -
Chyba nie jest tak źle, co? Nie byli przecież agresywni?
Na widok przerażonych oczu nowej wtrąciła się Bomi.
- Erri, trochę wyczucia - mruknęła.
- No co? Wszystkie wiemy, jacy są faceci, bez sensu to ukrywać.
Niektórzy są… napastliwi i niedelikatni, że się tak wyrażę. Nasze nowe ptaszęta
powinny mieć tego świadomość.
- Myślę, że mają, skoro jak zapewne każdy widziały już
chociażby, co potrafią Armanie - rzuciła Fima.
- No nic, w każdym razie będzie dobrze - rzekła Erri,
uśmiechając się pocieszająco i klepiąc Silyę po ramieniu. Choć miewała chwile,
w których traciła pogodę ducha przez wzgląd na nowe armańskie zasady,
generalnie starała się jednak choć trochę dodawać otuchy innym. Mogła się
wydawać nieczuła czy nietaktowna, ale tak naprawdę była dobrą dziewczyną i tym,
których lubiła, życzyła jak najlepiej. Obecnie każda z koleżanek po fachu
automatycznie stawała się jedną z grona lubianych.
- Ehm… - Silya spuściła wzrok, jednocześnie mnąc rąbek różowej
koronkowej koszulki. - Mogę was o coś zapytać? - wymruczała cicho.
- O co tylko pragniesz! - zaćwierkała Erri.
Pytanie to już od jakiegoś czasu siedziało w jej głowie i
pragnęło wydostać się przez usta, ale Silya albo nie była w stanie zebrać w
sobie dostatecznie dużo odwagi (ciężko było jej rozmawiać na takie tematy -
szczególnie z każdym, kto nie był Ilyari), albo okoliczności nie sprzyjały - w
końcu nie mogła pytać o takie rzeczy podczas gdy którakolwiek ze współlokatorek
przyjmowała klienta.
- Jak dawałyście radę na samym początku? Jak można się do tego…
przyzwyczaić? - powiedziała to tak cicho, że tylko dziewczęta znajdujące się
najbliżej to usłyszały.
- Ech, wiesz, okoliczności się teraz zmieniły, więc w sumie nie
dziwię się, że aż tak to przeżywasz, tym bardziej, że i ty, i Ilyari ogólnie
wydajecie się niezłymi cnotkami - rzuciła bez ogródek Erri. - Ale… Hm. Jeśli
umiejętnie to rozegrać, to może być przyjemnie.
Sil zaczerwieniła się. Bogowie, nie była stworzona do takich
rozmów, naprawdę.
- Sporo zależy od klienta, oczywiście - kontynuowała Erri. -
Niektórzy są beznadziejni, to fakt. O takich trzeba po prostu szybko zapomnieć.
Innych najlepiej owinąć sobie wokół palca. Jeśli się da, dobrze jest nieco z
nimi poflirtować, trochę ich zauroczyć… Wtedy niekoniecznie będą myśleli tylko
o sobie, ale i o twoich potrzebach.
- Ale… Nie bałaś się na początku?
- Za pierwszym razem owszem, trochę. Ale potem już z górki. -
Erri wzruszyła ramionami.
- Ja zazwyczaj odpływam gdzieś myślami - wyznała Bomi. -
Wszystko dzieje się jakby tuż obok. Czasem niemal udaje mi się uwierzyć, że
jestem jedynie biernym obserwatorem.
- Wiesz, ze wszystkim jest tak, że początki są najgorsze -
zauważyła Orra. - Nie bój się, przywykniesz. Za jakiś czas znajdziesz własny
sposób na to, by sobie radzić - zapewniła.
- Ale mimo wszystko pamiętaj, żeby nie zatracić siebie - dodała
cicho Ama, patrząc na Silyę z powagą. - Szczególnie teraz. Wszystkie o tym
pamiętajmy - poprosiła.
Każda - poza Ilyari siedzącą za zasłonką - skinęła głową w
niemej zgodzie. Choć tak źle je potraktowano, choć obdarto je z godności, nie
zamierzały zapomnieć o tym, kim są.
Erri już nabrała powietrza, by znów coś powiedzieć, ale
zamilkła, gdy ujrzała w drzwiach Yukiego.
- Nie przerywajcie sobie - mruknął.
Erri chyba trochę się zarumieniła (a może Silyi tylko się
wydawało?) i pokłoniła się lekko. Sil, choć okropnie zmieszana, nie mogła nie
patrzeć na tego, który uratował ją i Iri. Kiedy przechodził obok niej, zerknął
na nią i dałaby sobie głowę uciąć, że dojrzała w jego oczach wstyd i żal. No
nie, czego by nie robiła, nie potrafiłaby myśleć o nim tak jak Ilyari - jako o
zdrajcy. Ten człowiek przecież nie mógł być zły! Jaki okrutnik ma takie
słodkie, psie oczka, które błagają o wybaczenie?
Poczuła ukłucie zazdrości. Ależ z niej wredna zołza, jak mogła?
Powinna cieszyć się… „szczęściem” Iri. Ona tego nie dostrzegała i zatracała się
w nienawiści, ale kto wie, może kiedyś jej się odwidzi. Mniejsza z tym… Nie
powinna tyle o tym myśleć. Dobrze byłoby skupić się na czymś innym. Tylko na
czym? Wszystko teraz kręciło się tylko wokół jednego. A rozmowa na poważniejsze
tematy odpadała, póki Yuki był w pomieszczeniu.
Nabrał powietrza w płuca i odchylił zasłonkę Ilyi. Szczerze
mówiąc, był przerażony. Bał się, jak bardzo pogardliwym spojrzeniem go obdarzy.
Jednocześnie jakaś jego cząstka poczuła chwilową ulgę, gdy skrył się przed resztą
obecnych w pokoju dziewczyn. Uch, niby był dość przyzywczajony do tego, że
swoją obecnością wzbudza pewną sensację, ale w takim miejscu jak to… było to
dość kłopotliwe i zawstydzające. A już najbardziej zażenowany czuł się,
przechodząc obok Silyi. Jak mniemał, do wczoraj z pewnością wyobrażała go sobie
zupełnie inaczej…
Odważył się spojrzeć na Ilyari. Nie widział, w co była ubrana,
bowiem niedbale zasłaniała się kołdrą. Najwidoczniej zakryła się naprędce,
słysząc, że się zjawił. Usta zacisnęła w cienką linię, wzrok utkwiła w białej
pościeli.
Bogowie, znów nie miał pojęcia, jak się zachować. Powiedzieć
coś? Milczeć? Załatwić sprawy szybko? A może jednak nie?
- Dobry wieczór - powiedział w końcu.
Ilyari zebrała w sobie skromne pozostałości odwagi, po czym
spojrzała mu prosto w oczy.
- Dobry wieczór, jaśnie panie - rzekła tonem tak zimnym, że
przeszły go dreszcze.
Odezwałby się, ale jakoś odjęło mu mowę. Cóż, niby domyślał
się, że Iri szybko dowie się, kim jest, ale… Cóż, cała ta sytuacja była
naprawdę niezręczna. Czuł się, jakby ją oszukał, zdradził… i może faktycznie
tak było. Ale - pomijając sprawę z bywaniem w przybytku rozpusty i wyłącznością
- nie zawinił chyba aż tak bardzo, prawda? Przecież nie miał obowiązku latania
w tę i we w tę i chwalenia się każdej napotkanej osobie, że jest bogaczem i
synem najsłynniejszego mężczyzny na Shantos.
- Poważnie? Książę Salgarienu? - wysyczała. - O tym też nie
zamierzałeś mi powiedzieć? Och, w sumie po co. W końcu potrzebna ci jestem
tylko do jednego. A kiedy już się znudzisz, po prostu pójdziesz do innej. - Dwa
ostatnie zdania powiedziała bardzo cicho, ledwie je dosłyszał. Ale jednak. A
może lepiej by było, gdyby te słowa przepadły. Poczuł się okropnie.
- To nie tak - zaczął, ale uniosła dłoń, by mu przerwać.
- Nie chcę tego słuchać.
Ciekawe, czy miała świadomość, że zachowuje się z wyższością i
na swój sposób rozkazuje członkowi najważniejszej rodziny na wyspie.
Yuki z jednej strony miał ochotę jakoś się wytłumaczyć, z
drugiej… Ach, gdyby nie te wszystkie uszy dookoła! Gdyby tylko mogli
porozmawiać prywatnie…
- Pospiesz się - szepnęła. Miała co prawda zamiar zabrzmieć
groźnie, ale oczywiście jej nie wyszło. Żałosna mała dziewczynka…
*
Ainerey,
27. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu
- Mamo!
Krzyk Żaby rozniósł się po całym domu. Jak ten siedmioletni
dzieciak to robił, że potrafił być tak głośny? Finn czasami dziwił się, że
jeszcze nigdy żaden z sąsiadów nie przyszedł do nich ze skargą. Chociaż to
jeszcze nie byłby problem. Gorzej, gdyby mała ściągnęła im na głowy Arman.
- Co się stało, Kaeri? - W głosie matki słychać było zmęczenie.
- A bo Finn ani nie trenuje, ani się nie uczy, a nie chce się z
nami pobawić - zamarudziła Żaba.
- Alyeo, to prawda? - zapytała matka Mysz.
- Uhm - odparła niezbyt zainteresowana, nie odrywając wzroku od
podręcznika i zeszytu. Siedziała właśnie przy kuchennym stole i rozwiązywała
zadanie domowe z matematyki.
- Finn, chodź no tu na chwilę!
Westchnął. Wiedział, że tak będzie. Ponieważ i tak już stał na
schodach, w mgnieniu oka znalazł się na dole, w kuchni.
Zajmowali niewielki, ale jednak własny domek w Dzielnicy
Zachodniej Ainereyu. Na parterze znajdowały się tylko kuchnia, niewielki pokój
dzienny i łazienka, a na piętrze - sypialnia rodziców, pokój dziewczynek i małe
królestwo Finna. Bardzo małe. Zajmował najmniejsze pomieszczenie, bo był sam.
- Nie mógłbyś się nimi zająć? - spytała Tolyea, pocierając
skroń. Był wieczór, dopiero wróciła z pracy, a przecież kolacja sama się nie
zrobi. Co prawda Finn siedział cały dzień w domu, ale, jakkolwiek by nie był
utalentowany w innych dziedzinach, w kwestiach kulinarnych został pokarany
zupełnym brakiem wyczucia, jeśli można to tak eufemistycznie określić. Jak to
zawsze podkreślała (ku niezadowoleniu Finna), był w stanie przypalić nawet wodę
na herbatę. Z tego powodu miał kategoryczny zakaz dotykania kuchenki. Jedynie
kanapki go nie przerastały, ale że ostatnio ciężko było zdobyć chleb, żywili
się głównie owsianką czy jakimiś - używając określenia Finna - brejami, a to już
była wyższa szkoła jazdy, ponad kwalifikacjami chłopaka. Dlatego też Tolyea
codziennie rano, przed pracą, przygotowywała dzieciom zapasy jedzenia -
pierwsze i drugie śniadanie oraz obiad, z kolei kolację robiła po powrocie do
domu. Finn zaprowadzał i przyprowadzał dziewczynki ze szkoły (Alyea miała już
co prawda prawie jedenaście lat i mogłaby chodzić sama, ale z powodu okupacji
rodzice nie chcieli do tego dopuszczać), a potem ślęczał z nimi sam na sam aż
do powrotu matki lub - ostatnio raczej od święta - ojca.
Sam nie chodził do szkoły. Uczył go głównie ojciec, ale nie
tylko. Miewał różnych nauczycieli, którzy szkolili go w rozmaitych dziedzinach
- i pewnie zrujnowałoby to budżet domowy, gdyby nie fakt, że większość jego
korepetytorów była przyjaciółmi taty, a to równało się zniżkom… albo nawet
zupełnie darmowym lekcjom.
- Zajmuję się nimi cały dzień! - zaprzeczył wzburzony.
- Siedzenie z nimi i i pilnowanie ich to nie do końca to samo
co zajmowanie się nimi - odparła matka, wyciągając z szafki garnek. Finn nawet
nie próbował odgadnąć, co potem do niego wrzuciła. - Zrozum, to twoje siostry,
potrzebują uwagi i zainteresowania ze strony starszego brata. Jesteś dla nich
wzorem - tłumaczyła cierpliwie. Stara śpiewka.
- Wcale nie! - obruszyła się Żaba, wydymając usteczka. Byłaby
urocza z tymi swoimi brązowymi loczkami i dużymi, ciemnymi oczętami, ale była
zdecydowanie zbyt ruchliwa, a jej miny pewnie przejdą kiedyś do historii. Z
tego powodu od niemowlęctwa kojarzyła się Finnowi z małą, skoczną żabką i otrzymała
od niego takie, a nie inne przezwisko.
Mysz z kolei - czyli Alyea - była… No cóż, cicha i raczej
spokojna, taka szara myszka. I to mówi samo przez się.
- Żabo, niech no ja cię dorwę! - Finn nie mógł się powstrzymać.
Gwałtownie ruszył na Kaeri, a ta zarechotała radośnie, domyślając się, że
nadszedł czas na zabawę. Zaczęła uciekać, piszcząc i skacząc, ale ledwie
dotarła do salonu, a już ją złapał i zaczął tarmosić. Wygilgał ją całą,
wyczochrał jej włosy za wszystkie czasy, a nawet skradł kilka całusów. Mała
cały czas śmiała się radośnie, a Finnowi przeszło przez myśl, że gdyby nie to,
co działo się za oknami, życie nie byłoby takie złe. Miał rodzinę, miał cel,
miał przyszłość… No, z tą przyszłością to teraz niekoniecznie. Ale nadziei nie
tracił. Wierzył, że wszystko się ułoży. Musiało, prawda?
- Ciszej trochę! - zawołała z kuchni matka.
- Cii. - Finn popatrzył na Żabę i przyłożył palec do ust.
- Ciiiiiiii. - Spapugowała jego gest z iskrzącymi się oczyma,
po czym znowu wybuchła śmiechem, na co Finn tylko pokręcił głową.
- Oj, Żabko, Żabko.
Pobawił się z nią jeszcze chwilę, aż wreszcie stracił
cierpliwość. Już miał się poddać, gdy na pomoc pospieszyła mu matka, wołając na
kolację.
Wziął Kaeri na barana i przeszedł do kuchni. Posadził małą na
jej krześle, a sam usiadł na swoim. Zauważył, że kiedy on bawił się z Żabą,
Mysz zdążyła już posprzątać na stole.
- Smacznego - rzekli wszyscy i zabrali się za jedzenie.
- Kiedy wróci tata? - zapytał Finn. - Miałaś od niego jakieś
wieści?
Tolyea tylko pokręciła przecząco głową.
- Chyba nic mu się nie stało, co? - spytała cicho Alyea.
Finn spojrzał na nią. Tak jak i Kaeri, miała brązowe włosy i
oczy, ale z twarzy siostry były zupełnie inne. On plasował się jakoś pośrodku,
ale od obu dziewczynek odróżniał go kolor oczu - były brązowozielone, zupełnie
jak u ojca.
- Żartujesz, Myszko? Tata jest niezniszczalny! - Wyszczerzył
zęby, chcąc pocieszyć siostrzyczki, które widocznie spochmurniały. Zauważył, że
matka spojrzała na niego z wdzięcznością. Skinął jej głową, po czym wrócił do
jedzenia brei.
O ile Żaba najwyraźniej odzyskała humor, o tyle Mysz nie
bardzo. Momentami Finn zastanawiał się, ile Alyea rozumie z sytuacji, w której
znaleźli się Dameyczycy. Kaeri oczywiście była za mała, by się domyślać, a nikt
przecież bezsensownie nie karmił jej strasznymi szczegółami. Naturalnie
widziała, że dzieją się złe rzeczy, że ludziom czasami dzieje się krzywda, że
wrogowie opanowali kraj i trzeba na nich uważać, ale niewiele więcej. Z kolei
Myszka… Czy miała świadomość tego, że pozostały jej maksymalnie trzy lata normalnego
życia? Co słyszała w szkole? Jak zareagowała, gdy jej starsze koleżanki
porywano? Czasami Finn chciał nawet o to zapytać, ale zwyczajnie tchórzył. A
Alyea sama z siebie niczego nie opowiadała. Milczała jak zaklęta, gdy tylko
ktoś poruszał temat łapanek i wywózek dziewczynek niewiele starszych od niej.
Patrzył tak na nią i niedowierzał. Przecież to było dziecko!
Mała dziewczynka w dwóch warkoczykach i z paroma piegami na twarzy. Jak ci
pieprzeni Armanie śmiali wyrządzać takim niewinnym istotkom krzywdę?!
Zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nikt nie zna dnia
ani godziny. Musiał obmyślić jakiś plan, coś, co uratuje jego siostrzyczki.
Kiedy tylko wróci ojciec, natychmiast naradzi się z nim i matką. Przecież
musiał być jakiś sposób, prawda?
*
Salgarien,
28. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu
Po pracy Shin wszedł do kamienicy, w której mieszkał, tylko po
to, by wyciągnąć z piwnicy swój rower. Choć to nie było w jego stylu, w
międzyczasie nawet nie przywitał się z Minaili. Zbyt mocno mu się spieszyło.
Dotarł do Parku Śródmiejskiego w ciągu kilku, może kilkunastu
minut. Największe w obrzeżu Salgarienu połacie zieleni znajdowały się właściwie
po części w Śródmieściu, po części w Dzielnicy Zachodniej, ale z jakiegoś
powodu nazwa parku przyjęła się taka, a nie inna. Choć to niesamowicie głupie,
niegdyś Shin uważał, że to krzywdzące dla mieszkańców Zachodu, teraz jednak
bynajmniej nie takie drobnostki miał w głowie. Odkąd niemal dwa tygodnie temu
na oczach jego i wielu innych pracowników oraz uczniów szkoły podczas zajęć
lekcyjnych Armanie porwali dziewczynki w wieku czternastu lat i starsze,
głównie o tej sprawie myślał.
Wjechawszy na teren parku, Shin zwolnił. Nie ruszał głową, ale
kątem oka na bieżąco sprawdzał otoczenie. Zauważył tylko jednego Armanina, ale
ten był w cywilu, a do tego towarzyszyły mu żona i dwoje dzieci w wieku mniej
więcej trzech i pięciu lat.
W głowie Shina pojawiły się nieproszone myśli. Jak te
skurczybyki śmiały być takie beztroskie? Jak śmiały wieść szczęśliwe życie,
podczas gdy oni - Dameyczycy i Marrymoci - skazani przez nich byli na płacz i
zgrzytanie zębów?
Na nowo rozpaliła się w nim nienawiść. Jeszcze nie tak dawno - choć
jemu wydawało się, że od tego czasu minęły wieki - potrafił myśleć o okupantach
choć trochę życzliwie. Uważał, że nie każdy Armanin jest zły. Ale po tym, co
stało się piętnastego dnia tego miesiąca… O nie. Żadnej litości dla
ciemiężycieli, nawet tej duchowej.
Była już druga połowa jesieni, liście opadły i nagie drzewa
jedynie dodatkowo dobijały. Zgniła zieleń trawy, błoto, zasnute szarymi,
deszczowymi chmurami niebo… Wszystko zdawało się potęgować smutek, który
zalewał serca rodaków Shina i jego same.
Pedałował dalej, zwracając się ku stawowi. Umówiona ławka
znajdowała się po drugiej jego stronie, dlatego musiał objechać zbiornik. Woda
wydawała się brudna, lodowata i ogólnie nieprzyjemna pod każdym możliwym
względem. Wiedział, że staw jak zwykle zostanie na wiosnę dokładnie
oczyszczony, teraz jednak w żadnym razie go to nie pocieszało. Dlaczego nawet
przyroda musiała go załamywać? Gdzie podziała się cała radość? Cały jego
optymizm? Oby nie przepadły na zawsze…
Dotarłszy na miejsce, zsiadł z roweru i oparł go o ławkę, na
której sam zaraz usiadł. Wyciągnął z torby dzisiejszą gazetę i zaczął udawać,
że ją czyta. Niestety, obecnie wszelkie czasopisma poddawane były cenzurze,
dlatego najważniejszych rzeczy zwyczajnie nie można było się z nich dowiedzieć.
Na szczęście ruchowi oporu jak dotąd udawało się produkować własne gazetki i
ulotki, dzięki czemu część informacji, które ocenzurowali Armanie, można było
poznać właśnie dzięki nim. Niestety, nakład nie był szczególnie duży, a i z
czytaniem takich pisemek trzeba było uważać. Przyłapani na lekturze
„nielegalnej prasy” byli surowo karani - zazwyczaj dotkliwym biciem.
Shin nadal badał otoczenie wzrokiem, ale nie dostrzegł żadnego
Armanina. Ba, w pobliżu nie było nawet żadnego Dameyczyka. Cóż, pogoda nie
zachęcała do spacerów - w każdej chwili mógł spaść deszcz, a do tego było
zimno, prawdopodobnie koło pięciu, może siedmiu stopni. Ponadto… Cóż, wiadomo,
nikt już nie czuł się w tym kraju bezpiecznie. Człowiek mógł sobie wyjść na
przechadzkę i już z niej nie wrócić, bo Armanom zachciało się urządzić łapankę.
Czasami Shin dziwił się, że na Shantos nadal jest tak wielu ludzi, skoro tylu
już zamordowano…
Łącznik okazał się łączniczką, która zaszła Shina od tyłu.
Poruszała się na tyle cicho, że zorientował się o jej obecności dopiero wtedy,
gdy była jakiś metr za nim. Zdradziły ją oczywiście gęsto ścielące podłoże
opadłe liście.
Kobieta, mniej więcej trzydziestoletnia szatynka, usiadła po
prawej stronie Shina.
- Krążą pogłoski, że te, które nie zakwitły, zostaną odesłane
do domów, ale nie wiemy kiedy - powiedziała cicho. Nie patrzyli na siebie. Shin
nadal „czytał” gazetę, zaś łączniczka jakby z zamyśleniem wpatrywała się w
pływającą po stawie kaczą rodzinę. - Potem będą regularnie badane. Niestety,
te, które już dojrzały, nie zostaną odesłane do dameyskich ośrodków.
Shin na moment przymknął powieki. Bardzo się ucieszył na wieść,
że część dziewczynek najprawdopodobniej wróci jednak do swych rodzin, dobił go
jednak fakt, że reszta będzie skazana na armańskie domy publiczne. Nie
wyobrażał sobie, jak bardzo musiały się biedactwa bać. Poza tym… Oczywiste
było, że większość z nich raczej nie pożyje długo. Ale może to dla nich lepiej?
Może to te, które zmuszone zostaną poślubić Arman, będą bardziej nieszczęśliwe?
Pewnie tak…
- Nie ma zgody na żadne akcje, nie możemy ryzykować, że
zemszczą się na dzieciach. Są plany wykupienia dziewczynek, niedługo zaczną się
negocjacje, ale prawdopodobieństwo zgody jest znikome. To tyle.
Shin bez słowa wstał, schował gazetę, po czym niespiesznie
wsiadł na rower.
Gdyby ci złoczyńcy byli łasi na pieniądze, wystarczyłoby
poprosić Amao i może paru innych dobrze sytuowanych ludzi o pomoc. Na pewno by
się zgodzili. Ba, Amao i Yuki wręcz sami rwaliby się do tego, by sfinansować
wykupienie niewinnych dziewczynek z rąk okupantów. Shin wątpił jednak, by tak
miało się stać. Pewnie, każdemu zależało na pieniądzach, ale sęk w tym, że te
wszystkie idiotyczne zasady Arman ustalili niby ich bogowie. A bogom nie wolno
się było sprzeciwiać, szczególnie takim jak Feremo
Krezdo Irfo, którzy znani byli ze swego okrucieństwa. No, Armanie zresztą
nie byli wiele lepsi. Będą raczej woleli jeszcze bardziej pognębić Dameyczyków
i Marrymotów aniżeli trochę się wzbogacić, tym bardziej, że odkąd wygrali
wojnę, chyba nie narzekali na brak jakichkolwiek dóbr.
Wrócił do domu, odłożył rower z powrotem do piwnicy, wspiął się
po schodach, po czym wszedł do mieszkania.
- Już jestem - rzucił bez swej zwykłej radości. Stracił ją
trzynaście dni temu. Minaili ciężko to znosiła. Shin zawsze był taki wesoły,
często zachowywał się jak wariat lub dzieciak, ale ostatnio zdarzało mu się to
nader rzadko, żeby nie rzec: wcale.
- Witaj, kochanie.
Mina podeszła do niego i przytuliła się. Objął ją mocno,
zatapiając twarz w jej włosach.
- I jak? - zapytała cichutko, spoglądając na jego posiniaczoną
twarz. Wyglądał okropnie.
Przeszedłszy do salonu, opowiedział jej o tym, czego dowiedział
się od łączniczki. Potem razem obgadali sprawę i okazało się, że mają na ten
temat identyczne zdanie. Raczej nie warto łudzić się o uwolnienie wszystkich
dziewczynek.
- Yuki się odezwał? - zapytał Shin, opierając się o zagłówek
fotela. Yu to właśnie druga sprawa, którą się ostatnio zadręczał.
- A gdzie tam - mruknęła Mina. - Naprawdę się o niego martwię.
Wydaje mi się, że powinniśmy do niego pójść, bo sam chyba nie zamierza do nas
wpaść. Znowu robi to samo. Odcina się. Głupek…
Shin zauważył w oczach żony łzy - zapewne smutku i złości
jednocześnie. Oboje nie znosili, gdy Yuki ich odpychał, a to niestety zdarzało
się dość często, odkąd zginęła jego matka, Allana.
- O tak, głupek - potwierdził Shin. - Wiesz co, masz rację.
Złożymy mu wizytę i mu nagadamy. To chyba logiczne, że chcemy go wspierać i być
z nim w takich… no wiesz, ciężkich chwilach.
Minaili skinęła głową. Przeszli do kuchni, zjedli obiad
składający się z kaszy jaglanej i paru skromnych kawałeczków mięsa, po czym
ruszyli do Karczmy.
Yukiego zastali w jego gabinecie. Na korytarzu, jak zwykle w
ciągu dnia, czatował armański żołnierz. Zapytał, po co przyszli, a oni
odpowiedzieli, że to sprawa osobista. O dziwo, Armanin ich nie odprawił,
jedynie wzruszył ramionami, sprawdził ich dokumenty, a następnie wpuścił do
środka.
Yu nie wyglądał na zaskoczonego ich przybyciem. Zdawał się raczej
ich spodziewać. Cóż, znał ich bardzo dobrze, w końcu przyjaźnili się od zawsze.
Obawiał się, że tych dwoje wreszcie nie wytrzyma i przyjdzie go wypytać o
sprawę związaną z Silyą i Ilyari. Oczywiście było mu miło, że martwili się o
jego kuzynkę i jej przybraną siostrę, ale… O losie, to było zbyt osobiste, zbyt
uwłaczające, zbyt straszne. Od czterech dni czuł się jak zdrajca i gnębiciel.
Nienawidził siebie. Bał się spojrzeć przyjaciołom w oczy, a do tego nie chciał
mówić o tym, co robił, dlatego nie odwiedzał ich od ładnych paru dni.
- Stary, koniec tego dobrego - powiedział na wstępie Shin,
siląc się na coś, co w zamierzeniu miało być energicznym gestem wskazania Yu
palcem, ale wyszło trochę słabo.
- Martwimy się o ciebie i nie chcemy, byś znów nas od siebie
odpychał - dopowiedziała łagodnym tonem Minaili.
Yuki potarł skroń, po czym niechętnie wstał zza biurka i
zaprosił przyjaciół na skórzaną kanapę. Jego gabinet był niemalże identyczny
jak ten ojca.
- Jak sobie radzisz? - zapytał Shin, gdy wszyscy się usadowili.
Yuki siedział ze zwieszoną głową, a on i Mina, no cóż, jak na szpilkach. Trudno
było przecież rozmawiać o czymś takim.
Shin żałował, że Yu to spotkało. Zawsze marzyło mu się, by
znalazł sobie jakąś pannę i w normalny, cywilizowany sposób ją w sobie
rozkochał. Shin i Mina mogliby go wtedy wesoło dopingować. Teraz zaś… Sytuacja
była wręcz tragiczna. Małżeństwo nadal codziennie dziękowało swoim bogom za to,
że są razem i nie grozi im coś takiego jak Yukiemu i Ilyari.
Yuki milczał. Co miał im powiedzieć? Że czuje się jak
gwałciciel? Bogowie, właściwie zwyczajnie nim był. Zrobił coś, czego miał nigdy
w życiu nie zrobić, zdradził to, w co wierzył, zdradził swoje ideały.
Zasługiwał na karę, na wieczne potępienie, na wszystko, co najgorsze.
- Yu, jak one się mają? - Minaili postanowiła podejść
przyjaciela od drugiej strony.
- A jak się mają mieć? Zostały tak strasznie skrzywdzone… Nie
rozmawiałem z Silyą, ale widać po niej, że często płacze. A Ilyari…
Zamilkł. Nie był w stanie wyrzec tego na głos. Tego, że
dziewczyna, którą tak się zauroczył, nienawidziła go z całego serca. Że gdy go
widziała, jej oczy wyrażały wszystkie możliwe najgorsze emocje. Że nie dawała
mu dojść do słowa, że za każdym razem drżała, że próbowała grać silną, ale łzy
zdradzały, jak bardzo jest skrzywdzona. Że serce waliło jej ze strachu tak
mocno, że niemal to czuł, niemal słyszał. Że tak naprawdę chciałby jej
podarować cały świat, ale zamiast tego obdzierał ją ze wszystkiego, co miała.
- Wiesz przecież, że to najlepsze wyjście - powiedział cicho
Shin. Serce łamało mu się na widok zrozpaczonego przyjaciela.
- Nie wiem. Niczego już nie wiem.
Zastanawiał się, czy dobrze postąpił. I co tak naprawdę nim
kierowało. Chęć ochrony Ilyari czy jednak egozim? Naprawdę nie miał pojęcia i
to go przerażało.
- Posłuchaj, pomożemy ci, jak tylko możemy i… - zaczął Shin,
ale Yu mu przerwał.
- Wybacz, stary, ale nie możecie mi pomóc. Wiecie, jak to jest,
gdy patrzycie w lustro i na własny widok robi wam się niedobrze? - Yuki
przeszywał spojrzeniem to Shina, to Minaili. Oboje spuścili wzrok. - No
właśnie.
Yu wstał, po czym wrócił za biurko.
Mina i Shin próbowali jeszcze nieśmiało coś powiedzieć, jakoś
go pocieszyć, trochę wypytać, ale w końcu, zorientowawszy się, że to na nic,
dali za wygraną i wyszli. Być może w końcu Yuki się otworzy, ale nawet jeśli
tak, póki co ten moment zdecydowanie nie nadszedł.
*
Salgarien,
29. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu
Zanim Armanie wprowadzili swe nieludzkie zasady, Wspólna Sala
była typowym wesołym miejscem w stylu karczemnym. Ludzie zapoznawali się,
żartowali i choć wszyscy wiedzieli, że każdy męski gość zawitał tam w jednym
celu, a każda kobieta jest panną lekkich obyczajów, atmosfera była niemalże
swojska. Obecnie rzecz przedstawiała się nieco inaczej. Każdą z pracownic domu
publicznego można było odnaleźć w specjalnych albumach, więc przez pierwsze dwa
dni we Wspólnej Sali tak naprawdę przybywali niemalże tylko mężczyźni. Popijali
sobie, przeglądając zdjęcia dziewcząt i wybierając towarzyszkę na najbliższy
czas. Szybko jednak zorientowali się, że fotografia to nie wszystko, że stary
system odpowiadał im dużo bardziej. Oczywiście i wcześniej, i teraz bywali
tacy, dla których nie liczyło się, z kim to będą robić, liczył się sam akt.
Większość wolała jednakże choć trochę poznać dziewczynę, z którą miała obcować.
Sprawujący w tym miejscu kontrolę Armanie uznali, że w takim wypadku interes
będzie lepiej kwitł, jeśli rozkaże się pracownicom przychodzić do Wspólnej Sali
tak jak niegdyś. Zarządzili, by te, których nikt nie wybrał do godziny
osiemnastej, schodziły do Sali i starały się o klientów. A ponieważ rządzili
przede wszystkim za pomocą strachu, często przypominali, że konieczny jest co
najmniej jeden gość na dobę. Dziewczyny chcąc nie chcąc musiały więc porządnie
starać się zadbać o to, by nie zasłużyć na karę.
Ilyari oczywiście nie miała takiego problemu. Yuki kupił ją na
wyłączność, a to równało się zapewnieniu jej wyrabiania normy. Z wieloma
dziewczynami było jednak inaczej, tym bardziej, że dameyscy panowie też
bynajmniej nie cieszyli się z nowych zasad i dziwnie się czuli, wybierając
dziewczęta poprzez albumy. Większość klientów oczywiście znała już część
pracownic, mogli więc prosić właśnie o nie, reszta z kolei miewała od czasu do
czasu problemy ze znalezieniem odpowiedniej partii. Ostatecznie więc Wspólna
Sala już po paru dniach od wprowadzenia nowych zasad ponownie wypełniła się
życiem.
Tego dnia Silya po raz pierwszy zmuszona była zejść do Wspólnej
Sali. Czuła się na swój sposób upokorzona, że nikt jej do tej pory (czyli do
osiemnastej) nie wybrał, choć jednocześnie wiedziała, że to głupie i żałosne.
Dodatkowo zresztą bała się tego, co miała zrobić. Niby jak miała zachęcić kogoś
do wybrania jej? Nie umiała flirtować ani nic w tym stylu, w końcu nigdy
wcześniej tego nie robiła. Poza tym była raczej dość nieśmiała, co dodatkowo
utrudniało sprawę.
Iri zdecydowała, że nie puści Sil samej do tej jaskini lwa i
zeszła do Sali razem z nią. Jakaś jej cząstka cieszyła się z tego, że sama nie
musi szukać klienta - byłaby chyba zresztą skazana na niepowodzenie, skoro
każdego zbijała wzrokiem - ale inna stresowała się już przed kolejnym
spotkaniem z Yukim. Przychodził zawsze w okolicach dziewiętnastej, dlatego
stwierdziła, że może pozwolić sobie na pójście z Silyą. Miała więc jeszcze
trochę czasu, ale niepokój i tak ją już zalewał. Nie wiedziała, dlaczego tak
jest. Czemu tak się tego bała? Przecież to już szósty dzień, to będzie szósty
raz. Mogło zostać zniesmaczenie, nawet obrzydzenie, mogły zostać złość i
nienawiść, ale dlaczego nadal odczuwała strach? Czy tak miało być zawsze?
Silya czuła swego rodzaju wdzięczność z powodu tego, że Ilyari
jej towarzyszy, wiedziała, że siostra chce dobrze, ale tak naprawdę wolałaby
być w chwili takiej hańby sama. Już i tak wszystko, co działo się w tym domu
publicznym, było całkowicie jawne, a więc tak strasznie uwłaczające, jak tylko
się dało. Miała więc ochotę wyperswadować Iri ten pomysł, w końcu jednak
zacisnęła zęby i tego nie zrobiła. Ostatnio, choć powinny szczególnie się
wspierać, praktycznie nie rozmawiały, a kiedy już to robiły, prychały na siebie
albo się sprzeczały. Ilyari dalej przeżywała jak głupia swoją sytuację, a
przecież miała o niebo lepiej od reszty dziewcząt. Sil denerwowała się, że ta
tego nie widzi. Jednocześnie dalej jej zazdrościła szczęścia. Yu był w miarę w
porządku, więc Iri nie miała na co narzekać. Mogła mieć pewne poczucie
bezpieczeństwa - wszak miała gwarancję, że Yuki wyrobi jej normę. Sil z kolei
drżała na myśl o tym, że codziennie stresować się będzie, czy danego dnia ktoś
ją zechce, dzięki czemu ona sama uniknie kary.
Nie odzywały się do siebie, jakoś nie mogły. Usiadły w kącie,
sztywno wyprostowane, siedząc jak na szpilkach. Czuły się trochę jak produkty
wystawione w sklepowej witrynie na sprzedaż. To wszystko było tak uwłaczające…
Nawet w myślach ciężko im było wyartykułować, jak bardzo czują się poniżone.
Czy większość dziewcząt czuła się z tym aż tak źle? A może tylko te, która
zaczęły pracę tych kilka dni temu?
Silya uparcie gapiła się w stół, Iri z kolei taksowała wzrokiem
otoczenie, czym prawdopodobnie odstraszała część potencjalnych klientów Sil.
Jednakże po kilkunastu minutach ktoś jednak odważył się podejść do ich stolika.
- Dobry wieczór, drogie panie - przywitał się Ridryk, którego
poznały, gdy Erri oprowadzała je po Wspólnej Sali ich pierwszego dnia w
Karczmie. - Pamiętacie mnie?
Silya nieśmiało skinęła głową, Iri odburknęła coś pod nosem.
Ciężko było go nie pamiętać. Erri powiedziała, że ten jegomość zalicza
wszystkie pracownice po kolei, napomknęła też o tym, że skoro tak, to Iri i Sil
na pewno też spotkają się z nim jako swoim klientem. Oczywiście żadna nie miała
wtedy jeszcze pojęcia, że Armanie zmienią zasady, a tym bardziej, że Ilyari
zostanie wykupiona na wyłączność, więc w tym przypadku Ridryk będzie musiał
obejść się ze smakiem.
- Cóż ja widzę, czarna bransoletka? - Ridryk spoglądał na rękę
Iri. - Niesamowite, widzę ją po raz pierwszy. Ktoś cię chyba naprawdę lubi,
pani - rzekł z uśmiechem. W Ilyari się zagotowało, choć facet nie miał przecież
na myśli nic złego. - A koleżanka bez bransoletki, prawda? - Ridryk ujął dłonie
Silyi w swoje. Ta była tak wstrząśnięta tym gestem, że nie zareagowała. Ilyari
miała z kolei ochotę wyrwać ręce siostry z uścisku Ridryka. Ogółem zresztą
najchętniej zabiłaby każdego, kto ośmielał się ją tknąć. Problem w tym, że nie
mogła. - Jak miło! Wiem już więc, z kim spędzę ten wieczór.
Ridryk dalej się uśmiechał, nawet dość sympatycznie, ale
dziewcząt to bynajmniej nie udobruchało. Silya ze zgrozą zauważyła, że to
pierwszy niemłody klient, jaki jej się trafił, do tego też dobijało ją, że
fakt, iż gość „zalicza każdą po kolei” jest powszechnie znany. Miała być po
prostu następną dziewczyną do odhaczenia na liście około pięćdziesięcioletniego
jegomościa z wyraźnym zamiłowaniem do domów publicznych. Ilyari czuła się wręcz
oburzona postwą Ridryka, wiedziała jednak, że nic nie może zrobić. Posłała
tylko Silyi współczujące spojrzenie, a potem odprowadziła ją wzrokiem, gdy ta -
po krótkiej rozmowie Ridryka z urzędnikiem - wychodziła ze Wspólnej Sali. Iri
odczekała kilka minut, po czym sama również wróciła do pokoju, czując się,
jakby szła na ścięcie.
Coraz bliżej dziewiętnastej.
*
Ainerey,
1. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu
Księżniczkę
Leynę oderwano od maminych ramion trzy dni temu. Cała rodzina jak zwykle
siedziała w lochu, czekając nie wiadomo na co. A przynajmniej Leyna nie
wiedziała. Rodzice i Rik pewnie się domyślali, ale gdy Ley o to pytała, albo
nie doczekiwała się żadnej odpowiedzi, albo musiała zadowalać się jakimiś nic
niewnoszącymi półsłówkami. Szczerze mówiąc, trochę zazdrościła Kliyo, która
raczej nie za bardzo miała pojęcie, co się dzieje. Jej największym problemem
była nuda, nie dostała bowiem żadnych zabawek. Ach, no i nie smakowało jej
jedzenie, więc często marudziła. Leyna z kolei na początku była wielce oburzona
tym, co się działo, wrzeszczała, płakała, obrażała się, słowem - zachowywała
się jak stereotypowa rozpuszczona królewna. W końcu jednak dni zaczęły zmieniać
się w tygodnie, a te w miesiące - przynajmniej tak podejrzewała. Nie miała
pojęcia, ile czasu minęło, odkąd kilka tygodni po rozpoczęciu okupacji zamek
królewski zupełnie upadł i ona wraz z rodziną została wtrącona do lochu. Rik,
który starał się liczyć poszczególne dni, utrzymywał, że siedzą zamknięci już
niemal od roku. Ley była tym przerażona. W normalnych okolicznościach tyle by w
tym czasie zrobiła! Życie było takie piękne, zanim zaczęła się wojna… Jak
Armanie śmieli najechać jej kraj? To się przecież nie godziło!
Obecnie
Leyna niezbyt przypominała panienkę, którą była. Bardzo schudła, ubrania, które
jej dano, wisiały na niej jak na wieszaku. Skóra wydawała jej się niemal szara.
Nie mogła na siebie patrzeć. Co się stało z tą śliczną księżniczką? Niegdyś
piękne, lśniące, zdrowe loki w kolorze czekolady zastąpiło coś, co mogła nazwać
tylko szczeciną. Brązowe oczy straciły cały blask. Stała się brzydka, blada i
chuda. A nade wszystko przerażona.
Kiedy
zabierano ją od reszty, krzyczała i płakała. Nie rozumiała, dlaczego oddzielają
ją od rodziny. Nawet gdy zagrożono jej bronią, rozkazując, by się uspokoiła,
nie zareagowała. Władzę nad nią przejęła panika. Zawyła z bólu, gdy wykręcono
jej ręce. Przestała wrzeszczeć dopiero wtedy, gdy straciła siły, co stało się
mimo wszystko dość szybko, jako że od długiego czasu nie dostarczała
organizmowi tylu wartości odżywczych i witamin, ile powinna.
Zaprowadzono
ją do łaźni dla służby, gdzie posługaczki porządnie ją wyszorowały. Od czasu do
czasu jej i jej rodzinie pozwalano się myć. Wówczas również przychodzili do
łazienki dla plebsu. Leyna od dawna nie widziała porządnej łazienki czy łaźni.
Kiedy
uznano, że jest czysta, obcięto jej paznokcie i odziano ją w sukienkę. Z
przyjemnością zamieniła łachy, które przyniesiono jej jakiś miesiąc temu, na
porządne odzienie, któremu jednak daleko było do tego, co niegdyś nosiła.
Materiał był nieprzyjemny w dotyku, dziwnie szorstki, ale odkąd ją zamknięto,
wciąż nosiła coś takiego, dlatego na swój sposób była już do tego
przyzwyczajona.
Niebawem
zaprowadzono ją do pokoju, którego nie znała. Nadal jednak znajdowała się na
terenie zamku. Podejrzewała jednak, że to pomieszczenie zostało przerobione
przez Arman. Miało w sobie coś ze szpitala, ale Ley miała dziwne wrażenie, że
jest w nim coś złowrogiego.
Poddano
ją wielu nieprzyjemnym badaniom. Momentami próbowała jakoś się buntować, ale
była tak wykończona, że nie na wiele się to zdało. W końcu jednak ten dramat
się skończył, przeniesiono ją do jakiegoś niewielkiego i skromnego, ale jednak
pokoiku (podejrzewała, że to jedna z izb dla służby). Dostała ciepły i dość
smaczny posiłek oraz gorącą herbatę. Denerwowało ją, że podczas jedzenia jest
stale obserwowana, ale próbowała nie zwracać na to większej uwagi i delektować
się daniem. Od dawna nie jadła bowiem czegoś tak konkretnego. W lochu zazwyczaj
karmiono ją suchym chlebem i wodą albo jakimiś dziwnymi paćkami, których nie
potrafiła nazwać. Teraz z kolei dostała niewielką miseczkę rosołu oraz kurczaka
i warzywa ugotowane na parze. Prawdziwa uczta.
Kiedy
zjadła, obserwująca ją kobieta (Armanka) zabrała naczynia i wyszła. Leyna
usłyszała szczęk zamka. Została zamknięta.
Dopiero
wtedy rozejrzała się po pokoju. Okno było zakratowane. I nawet nie dało się go
otworzyć, wołanie o pomoc nie wchodziło więc w grę. Łóżko stojące pod lewą
ścianą patrząc od drzwi wyglądało na nieszczególnie wygodne w porównaniu z tym,
jakie miała w swej królewskiej komnacie, i niesamowicie luksusowe, porównując
je z pryczą z lochu. W prostej, drewnianej szafie Ley odkryła kilka ubrań w
swoim rozmiarze, w tym bieliznę. Poza tym w izdebce znajdowały się jeszcze
tylko krzesło i stolik, przy którym wcześniej jadła obiad.
Westchnęła
i usiadła na łóżku, rozkoszując się jego miękkością i czystością. Nie
wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Próbowała przypomnieć sobie wszystko,
czego uczyła się na temat Armanu, ale jej umysł zdawał się nie pracować tak jak
trzeba.
Zatęskniła
za rodzicami i rodzeństwem. Czy ich też wyprowadzono z celi i umieszczono w
różnych pokojach? Czemu ich rozdzielono?
Same
pytania, żadnych odpowiedzi. Gdy próbowała się czegoś dowiedzieć podczas
dostawania posiłków albo waląc w drzwi, zupełnie ją ignorowano. I tak minęły
jakieś dwie doby.
Przyszli
po nią między śniadaniem a obiadem - nie miała w pokoju zegara, więc czas wyznaczały
jedynie posiłki oraz wschody i zachody widocznego za zamkniętym oknem słońca.
Zaprowadzono
ją do lochów. Pomyślała, że z powrotem trafi tam, skąd niedawno ją zabrali.
Żołnierze wtrącili ją jednak do celi naprzeciwko tej, w której siedzieli jej
rodzice i rodzeństwo.
- Mamo!
Tato! - wołała, odkąd tylko znów ich zobaczyła.
- Ley,
skarbie! - płakała matka.
Okupanci
ignorowali ich krzyki, prośby, szlochy. Leyna trafiła do osobnej celi, w której
nie było dosłownie nic, choćby pryczy czy koca, nawet ławki, czegokolwiek.
Naprzeciwko niej znajdowała się jej rodzina, a pomiędzy nimi - kilku armańskich
żołnierzy.
- Na
bogów, uciszcie tę histeryczkę - rozkazał jeden z nich. Mówił oczywiście po
armańsku, ale Ley od dawna uczyła się tego języka, więc doskonale zrozumiała
jego słowa.
Inny
Armanin zasalutował, po czym wszedł do celi Ley i ją zakneblował. To, że udało
jej się go wcześniej lekko ugryźć, Leyna uznała za swój mały sukces.
Mężczyzna
wyszedł i znów zamknął drzwi celi. Leyna zaczęła więc tupać i walić rękoma w co
popadnie - czyli w kraty i ściany - co znów wyprowadziło z równowagi żołnierzy.
Doigrała się w końcu - związano jej kończyny i posadzono pod murem. Ley straciła
całą siłę, poddała się i już cicho siedziała, starając się nie zwracać uwagi na
to, jak bardzo jej twardo i niewygodnie. Zamiast tego skupiła się na tym, co
widzi.
Na
korytarzu między celami stało pięciu żołnierzy wyglądających na bardzo ważnych
oraz pięciu raczej normalnych. To jeden z tej pierwszej grupy kazał ją
zakneblować i związać, a inny z drugiej wykonał owe polecenia.
Rodzice i
rodzeństwo Leyny zostali zakuci w kajdany przywiązane do jakichś haczyków na
ścianie ich celi, tej równoległej do korytarza.
Bogowie,
co tu się działo?
- Możemy
zaczynać - oznajmił łaskawie mężczyzna, który wydawał się być darzony
największym spośród zebranych szacunkiem.
- Tak
jest - zasalutował jeden z tych „raczej normalnych” żołdaków. Wysunął się na
lewo (patrząc od strony Ley) i odwrócił się do reszty rodaków. Odchrząknął, po
czym rozłożył zrolowaną wcześniej kartkę papieru. - „Wyrok z pierwszego dnia
dziewiątego miesiąca czterysta dwudziestego czwartego roku Ery Paktu”.
Leyna z
przekąsem pomyślała, że Pakt najwyraźniej przestał obowiązywać już jakiś czas
temu, w końcu został złamany przez Arman. Przez myśl przeszło jej również, że
wreszcie wie, jaka jest data.
Chwila,
moment, czy on powiedział „wyrok”?
- „Na
mocy zwycięzcy Wojny Trzech Nacji skazuje się na śmierć poprzez rozstrzelanie
byłego króla Dameyu, Meirika znanego jako Dam’Ey XIX, byłą królową, Kleynę z
Ainereyu, oraz ich dzieci, Rika i Kliyo.”
Członkowie
głównej gałęzi rodziny królewskiej nigdy nie mieli w dowodach części o
pochodzeniu. Jedynie osoby wchodzące do rodu, tak jak królowa, ją zachowywały.
Leyna
szeroko otworzyła oczy. Co oni opowiadali? Żartowali, prawda? Chyba nie
zamierzali zabić całej rodziny królewskiej?! Nie, nie całej… Dlaczego nie
wymienili jej imienia? O co chodzi?!
- „Wyrok
został wydany z powodu zagrożenia, jakie stanowią skazani dla wielkiego
Armanu.”
Jakie
zagrożenia, do licha? Można to było jeszcze powiedzieć o Meiriku i Riku, na
upartego nawet o Kleynie, ale Kliyo?! Przecież to małe dziecko!
-
„Zostanie wykonany w trybie natychmiastowym. Świadkami zostaną Wielki Przywódca
Armanu oraz najważniejsze osobistości Dameyu - Naczelnik Ainereyu, Naczelnik
Wschodniego Dameyu, Naczelnik Zachodniego Dameyu oraz Naczelnik Shantos. Ku
chwale Armanu” - zakończył żołnierz.
- Ku
chwale Armanu - powiedziała cała reszta.
- No
dobrze, część oficjalną mamy za sobą - rzekł mężczyzna, który najwyraźniej był
Wielkim Przywódcą we własnej osobie. - Zanim popatrzymy na egzekucję, proponuję
zabawić się z królową. Jacyś chętni? - Trzech Naczelników z lubieżnymi uśmiechami
pokiwało głowami. - Oter, Fremd, a wy? - zwrócił się do pozostałych dwóch.
- Dameyki
mnie brzydzą - odparł jeden.
- Nie
gustuję w starszych od siebie - wyjaśnił drugi.
- Wasza
wola. - Wielki Przywódca wzruszył ramionami, po czym wszedł do celi rodziny
Leyny. Ta nie widziała wszystkiego, jedynie to, co była w stanie dojrzeć
pomiędzy nogami wrogów, ale doskonale słyszała każde słowo.
- Ani się
ważcie! - krzyczał jej ojciec.
- Rik,
Ley, Kliyo, nie patrzcie! - wołała matka.
- Jak
śmiecie?! - wrzeszczał brat.
-
Mamusiu, boję się - płakała siostra.
Potem
Leyna musiała zacisnąć oczy i bynajmniej nie tylko dlatego, że mama jej kazała.
Pragnęła też zakryć uszy, ale nie mogła tego zrobić ze związanymi rękami.
Czuła, że płacze. Starała się ignorować to, co się działo, lecz było to
niemożliwe. Wiedziała, że - jeśli przeżyje - zapamięta to wszystko do końca
swoich dni.
Tata i
Rik chyba jakoś się rzucali, trzeba było ich uspokoić. Ley usłyszała jęki bólu,
gdy ich kopano.
A może to
tylko zły sen? Może jednak kiedyś się obudzi? Leyna błagała w duchu, by tak
było, ale nic się nie zmieniało.
Wieki
później, kiedy wszelkie najbardziej niepokojące odgłosy już umilkły i Ley na
powrót zdołała otworzyć oczy, Armanie zapytali z wielką łaską, czy skazani mają
jakieś ostatnie słowa. Kleyna powiedziała dzieciom i mężowi, że ich kocha. Rik
przez zaciśnięte zęby oświadczył okupantom, że jeszcze pożałują. Meirik bez
większego przekonania rzekł, że Damey nie upadnie, a nawet jeśli - odrodzi się
z popiołów. Zapłakana Kliyo pytała tylko ciągle, co się dzieje i mówiła, że
chce do mamusi. Kleyna, siedząca na podłodze w porwanej sukni, a właściwie jej
strzępkach, najwyraźniej nie mogła znieść myśli o tym, że jej dzieci mają
zginąć. Błagała o łaskę, ale oprawcy byli niewzruszeni.
-
Oszczędźcie chociaż dziewczynki - szlochała, a Leyna chcąc nie chcąc
zastanawiała się, dlaczego mówi i o Kliyo, i o niej. Przecież jej chyba nie
chcieli zabić, tak? A może? Niczego już nie rozumiała.
- Dobra,
koniec gadania. Na pozycje - zarządził Przywódca.
Czterej
podwładni - piąty był tym, który wcześniej odczytał wyrok - weszli do celi i
ustawili się, każdy przed jednym z członków rodziny królewskiej. Od lewej byli
to kolejno: Rik, Meirik, Kleyna i Kliyo. Leyna nie mogła na to nie patrzeć, jej
oczy wydawały się jakby przyklejone do tego widoku. Próbowała krzyczeć, ale nie
była w stanie z powodu knebla. Wiła się przez chwilę, próbując odwrócić uwagę
od swojej rodziny, ale to jej się nie udało. Tylko jeden z ważniaków - ten,
który nie zgwałcił jej matki - odwrócił się do niej na moment i obdarzył ją tak
przerażającym uśmiechem, jakiego nigdy wcześniej nie widziała. Natychmiast
znieruchomiała.
- Na
rozkaz.
Żołnierze
wycelowali.
- Ognia.
Celę
zalała fontanna krwi. Pomiędzy nogami żołnierzy Leyna ujrzała, jak mama, tata i
Rik padają martwi na ziemię.
Jednakże
Kliyo nadal żyła. Trzęsła się jak osika i wielkimi ze strachu oczyma wpatrywała
się w młodego żołnierza, który stał nad nią z karabinem. Ten też drżał.
Wyglądało na to, że zaszczytne zadanie zamordowania jednego z członków
dameyskiej rodziny królewskiej go przerosło. Prawda była taka, że ów młodzian,
Tozer Kardam, bardzo cieszył się na dzisiejszą egzekucję, nie przewidział
jednak, że nie dane mu będzie rozstrzelanie króla, królowej lub następcy tronu,
lecz akurat trafi mu się mała, niewinna dziewczynka w wieku jednej z jego
licznych sióstr.
Bogowie,
obdarzcie mnie odwagą, pomyślał. Przecież Wielki Przywódca na mnie patrzy!
Niestety,
nie był w stanie się ruszyć.
Minęły
ledwie ze trzy sekundy od rozstrzelania reszty, ale Tozerowi wydawało się,
jakby minęły już wieki. Za sobą usłyszał coś jakby westchnięcie. Nagle tuż przy
nim pojawił się jeden z Naczelników. Fremd Resweld był wzorem dla większości
młodych żołnierzy. Był najmłodszym Generałem I Rangi w historii Armanu. Ponadto
w wieku zaledwie trzydziestu dwóch lat został Naczelnikiem Shantos. Dla
porównania, reszta dameyskich Naczelników oraz Naczelnicy z Marrymotu mieli co
najmniej czterdzieści cztery lata.
- Patrz i
ucz się - powiedział spokojnie Resweld, wyjmując z kabury pistolet. Bez
mrugnięcia okiem, bez żadnej zbędnej emocji, strzelił prosto w czółko
czteroletniej królewny.
Tozer
przełknął ślinę, Fremd z kolei poklepał go pocieszająco po ramieniu.
- Tak to
się robi - rzekł. - Przed tobą jeszcze długa droga, ale pamiętaj, by nigdy się
nie poddawać.
- Tak
jest! - zasalutował Kardam.
Teraz już
na pewno Fremd Resweld będzie jego idolem, niedoścignionym ideałem armańskiego żołnierza.
O Matko, ostatnia scena była masakryczna! Jak mogli to zrobić, no jak?? Z historii kojarzy mi się egzekucja rodziny carskiej...
OdpowiedzUsuńPoza tym-serio, aż człowiek nie wie co napisać... Ilyari, planujesz może jakiś zwrot akcji? Bo aż mnie to przeraża! Czy nie ma już dla Sil i Ily nadziei? A dla beznadziejnie zadurzonego Yukiego?
Pozdro!
Kiran Lilith
Uhm, bo trochę się na tej egzekucji wzorowałam, jeśli można to tak ująć.
UsuńW tym opowiadaniu dla nikogo nie ma litości. :(
Normalnie polski George R.R. MArtin! I to w spódnicy!
UsuńAh, coś tak czułam... Historia to niewyczerpane źródło inspiracji! ;)
Ajjj... Mimo to liczę na jakiś bunt, albo coś, natura ludzka nie została stworzona do uległości. Dlatego liczę na jakąś iskrę buntu. Na jakiś przełom... Hm... Ale na razie zobaczmy co się będzie dalej działo z naszymi dziewczętami... Poza tym- Silya znajdzie swojego księcia? Taka romantyczka po prostu na to zasługuje!
To komplement? xD
UsuńO tak!
Większość wyjdzie w praniu, tylko część tego całego ustrojstwa jest zaplanowana. Więc zobaczymy, czym nas ludki zaskoczą!
Mówisz, że zasługuje? No cóż, to się okaże. :P
Tak :D
UsuńZasługuje! ;) Czekam na to ;)
Chociaż moim obywatelskim obowiązkiem jest śledzenie losów pytona nad Wisłą, zwrócę na chwilę oczy swe ku temu rozdziałowi, ażeby stosownym komentarzem opatrzyć go.
OdpowiedzUsuńNa wstępie powiem, że bardzo się ucieszyłam, kiedy opublikowałaś rozdział! W skrytości mojego malutkiego serduszka czekałam na coś Twojego pióra, bo posucha straszna, a taki rozdzialik zaspokaja tymczasowo zapotrzebowanie na dobrą prozę. Ale! Czekam na więcej! :D <3
Uprzedzam, że bawią mnie rzeczy niepoprawne politycznie i moralnie, więc z góry ostrzegam, że to co piszę, w większości przypadków trzeba dzielić na dwa albo i więcej. Ja tak naprawdę nie myślę w ten sposób na poważnie. Dobra, jak już się wytłumaczyłam z góry, to zaczynam! :D
Ja nie mogę, co za typo. Kraj upadł, giną ludzie, okupanci zmuszają kobiety do nieopodatkowanej prostytucji, sam siedzi w celi z całą rodziną, zabiją ich jak nic, a ten myśli o tym, że opiszą go jako złego króla. Uwaga, teraz hit: „przeżywał fakt KOŃCA. […] Właściwie końca Dameyu, bo czymże on będzie bez swego króla?”. Co ja tam wiem o życiu, jestem tylko prostym człowiekiem, ale zdaje się, że Francja bez Ludwika XVI wciąż była Francją! Czym była Anglia bez Karola I? Chyba wciąż Anglią! Czym będzie Damey bez króla? Hm. Będę strzelać, Dameyem? To, że ktoś zabija króla, nie znaczy, że państwo przestaje istnieć. Co, panie królu, przysypiało się na lekcjach? xD
W każdym razie, król jest ważny. Ale nie tak ważny jak się mu wydaje. xD Bardzo łatwo można się go pozbyć. Oczywiście, pomijając fakt, że mnie trochę bawi, bo jest nieudacznikiem, to mu współczuję, ponieważ świadomość, że zostaniesz zamordowany razem z całą rodziną przez durną walkę o władzę, dlatego że jesteś jakimś tam królem jest bardzo przygnębiająca.
Mam pomysł co zrobić z Silyą. Niech nosi włosiennicę! Tak się dziewczyna lubi umartwiać, jeszcze bicz w rękę (tego tam pewnie nie brakuje xD) i ascetka-męczennica jak żywcem ze średniowiecznej ikony wyrwana! No ja pierniczę, szkoda mi jej, ale mentalnie jest chyba niereformowalna. „Następny facet do skreślenia. Na bogów, czy istnieją tacy, którzy jakkolwiek dbają o partnerkę?”. Ta to jest dobra, czeka w burdelu na księcia na białym koniu, który będzie o nią dbał, szanował ją i jeszcze wyratuje z opresji. Może jeszcze frytki do tego? To nie telewizja na kartę, nie proponują full pakietów z HBO przez pół roku za połowę ceny. xD Doceniam jednak, że stara się wpasować i jej głupio, że ryczy przy klientach. Może jeszcze będzie z niej pracownik miesiąca, lubię ludzi profesjonalnych, najwyższa jakość usług to podstawa!
Erri mnie drażni, ale odsuwając moją niechęć na bok, to dobra dziewczyna, taka… prostoduszna. „Będzie dobrze” - TAK! ZAKLINAJ RZECZYWISTOŚĆ!
Spoko, że starają się jakoś trzymać. Odarli je ze wszystkiego, co im więcej pozostało?
Święta makrelo, a to? „Jaki okrutnik ma takie słodkie, psie oczka, które błagają o wybaczenie?” - seriously? No ok, rozumiem, całkiem słusznie nie widzi w nim potwora, no ale „słodkie psie oczka”?
Sytuacja Iri i Yukiego jest tak przygnębiająca, że mi się nawet śmieszkować nie chce. Oni mieli szansę być taką piękną parą, to im nawet chwili szczęścia nie dałaś. :( Nic, tylko dramaty. Ona myśli, że on jest potworem i ją wykorzystuje, on ma się za potwora, ale w sumie chce dobrze… Podsumowując: symfonia bólu i rozpaczy. Najgorsze jest chyba to, że nie ma wyjścia z tego bagna, czego on już by nie powiedział, Iri mu nie uwierzy (i wcale się jej nie dziwię), sam zaraz dostanie jakiejś depresji i skończy marnie. Tak czy siak, nie spodziewam się historii ze ślubem i „żyli długo i szczęśliwie”, a widzę, że ich dusze grają „dumkę na dwa serca”. No aż żal. Jeszcze zaraz głupi Armanie pewnie coś odwalą i już w ogóle będzie mi smutno.
Następna scena jakoś tak chwyta za serce. Dookoła mordują ludzi, dzieci wychodzą do szkoły i już nie wracają, generalnie piekło… A tu robią co mogą, żeby zapewnić dzieciakom chociaż namiastkę normalności. Zaintrygowałaś mnie tym Finnem, pewnie będzie istotną postacią, pewnie cholernie nieszczęśliwą postacią, bo jak inaczej. A ten ojciec, który znika na nie wiadomo jak długo? Dobrze zrozumiałam, że jest w gwardii królewskiej? Może już nie żyje? Tyle spekulacji i znikąd odpowiedzi.
UsuńMuszę wspomnieć, bo nie da mi to spokoju. Żaba i Mysz? To chyba najsłodsza rzecz, jakiej się można w NK dopatrzyć! <3
Ja nie mogę, po prostu brak mi słów, kiedy to czytam. Cała akcja, z porwaniem dziewczynek, z dziewczynami w Karczmie, z Yukim i Ilyari, z Shinem, który jest w szachu i nic nie może zrobić – ani pomóc uprowadzonym dzieciom, ani przyjacielowi, jest po prostu tak nieludzka, że aż wyć się chce z rozpaczy. Dzisiaj zwykłemu człowiekowi się to wszystko w głowie nie mieści, a przecież jeszcze nie tak dawno temu na ogromną skalę ludzie ludziom robili tak bestialskie rzeczy, że głos w gardle grzęźnie, kiedy się o tym mówi. Żadne inne zwierze nie zabije zwierzęcia tego samego gatunku, jeśli nie wynika to z przyczyn naturalnych. Żadne, poza człowiekiem, który jest przy tym dodatkowo okrutny. Mało tego, wydawałoby się, że okrucieństwo jest czymś prymitywnym, że cywilizowany człowiek w życiu by się do niego nie posunął. Nic bardziej mylnego. Okazja czyni złodzieja, a jeśli ktoś nie ma mocnego kręgosłupa moralnego, kiedy tylko sytuacja będzie sprzyjająca, przeistoczy się w potwora. Daleko nie szukając, czy wszyscy Armanie są źli? Na pewno nie, na pewno są tacy, którzy widzą, że najeżdżanie obcego państwa i ciemiężenie jego obywateli jest łamaniem wszelkich praw natury. Ale że człowiek ma dużą skłonność do czynienia zła, tych słabszych, którzy łatwo ulegają jest więcej. I kiedy okazuje się, że nie ma kogoś, kto trzymałby ich w ryzach, a zamiast groźby kary autorytet przyzwala im na takie zachowanie, dostają małpiego rozumu. Prześcigają się tylko w coraz to bardziej wyrafinowanych formach okrucieństwa. Bo czemu mieliby tego nie robić, skoro nikt im nie zabrania, a nawet mogą zdobyć sławę i szacunek jako żołnierze w służbie ojczyzny? I może na tym skończę, bo jak się nakręcę mogę godzinami mówić o podłości ludzkiej. Już wracam do treści.
Matko, Armanie i ich chore zasady. Nawet nie wiesz, ile mnie kosztuje wyrażanie się we w miarę kulturalny sposób, bo tu wiązanka sama się na usta ciśnie. Kiedy nie masz klienta do określonej godziny masz iść go sobie znaleźć? No dobre sobie. Co mają robić? Chodzić za typami i prosić, żeby raczyli skorzystać z ich usług? Z cyklu: „ kiedy myślisz, że nie da się bardziej upodlić człowieka, ale Armanie mówią potrzymaj piwo i patrz”. Poza tym, kto przed 18 przychodzi do domu publicznego? Nie żebym była znawcą, ale to jacyś zwyrole. xD
UsuńWidzisz? Ja czułam, że Silya ma potencjał na pracownika miesiąca! Już jej wstyd, że koleżanki z pracy wyrabiają normę, a ona nie! Jest słabszym ogniwem młodego, dynamicznego zespołu, ale nic to, poprawi się, wierzę w nią!
Iri mimo wszystko ma gorzej, Sil ma przynajmniej jako taką zdolność do dopasowania się do sytuacji. Po swojemu, nieco nieporadnie i infantylnie, że aż momentami zęby bolą, ale jakoś sobie radzi. A Iri? Jest w lepszej sytuacji, bo Yuki to nie jakiś stary zbok, który w domu się nie najada, to szuka na mieście, tylko całkiem w porządku facet, który tak jak może stara się jej pomóc. A że Armanie zostawili niewielkie pole do manewru, to już nie jego wina. Fakt, mógł zanim co do czego doszło wyjaśnić sytuację, bo teraz spalił za sobą wszystkie mosty i Iri go nienawidzi (chociaż myślę, że tak szczerze, z głębi trzewi, to ona nie potrafi nienawidzić). Mam jednak nadzieję, że jeśli już nie mogą być nawet chwilę szczęśliwi, to że chociaż wszystko się wyjaśni i Iri w jakimś przynajmniej niewielkim stopniu zrozumie, że nie chciał źle.
Ej, Ridryk to całkiem spoko gość! Lubi różnorodność, ale przynajmniej jest miły i na pewno nie będzie się na nią wydzierał! Co z tego, że niemłody. Niemłody to nieporywczy, chwila moment i z głowy. A kto wie, może „książę” jest starym kawalerem, przejdzie nawrócenie i wybawi ją z opresji? xD
Biedna Leyna! Jeszcze nie wiem, co ją czeka, ale mam wrażenie, że kiedy już tego doczeka, będzie żałowała, że nie rozstrzelali jej razem z rodziną.
Po tej scenie zbierałam szczękę z podłogi bardzo długo. Też jak przeczytałam pomyślałam o egzekucji Romanowów, w końcu jestem niepoprawną miłośniczką wszystkiego, co rosyjskie. Ale żeby nawet rosyjscy zamachowcy mieli więcej litości niż Armanie? Bo jak dobrze pamiętam, carycy nikt nie gwałcił na oczach dzieci. Ja pieprzę. Jakim zwyrolem, popieprzonym, psychopatycznym odszczepieńcem trzeba być, żeby z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem strzelić czteroletniemu dziecku w głowę, tak jak zabija się robaka? Nie ogarniam typa. Z jednej strony czuję, że Fremd będzie wybitną postacią, ale z drugiej – już go nienawidzę. Wiem, że jeśli chodzi o sadyzm, przebijasz wszystkich; po stokroć biję pokłony i rozpływam się w zachwycie, ale aż się boję, co to będzie.
Słowem podsumowania. Rozdział absolutnie fenomenalny. Niszczysz mi mózg, ale i tak Cię kocham!
Pozdrawiam,
Andzik
Miło mi, że ucieszyłaś się na coś nowego. Kolejne 2 rozdziały też gotowe, więc niebawem się ukażą.
UsuńJakoś tak stwierdziłam, że król nie będzie kryształowym człowiekiem. Pasowało mi, by był taki, a nie inny, a co! Przynajmniej mniej ciężko mi się go zabijało. Gorzej z resztą rodzinki, z nimi już było trochę trudno. Niby nie przywiązałam się do tych postaci, bo z góry pojawiły się na chwilę, ale jednak… Ech.
Taa, Silya to jednocześnie księżnisia nieznająca życia i męczennica. ^^’ Nie wiem, skąd to dziecko się wyrwało, ale dobra! I tak radzi sobie nieco lepiej niż Ilyari, choć w sumie ma gorzej. ALE! To przecież dopiero początek, prawda? <3
A Yuki akurat naprawdę ma słodkie psie oczka, mówię Ci! Widzę je doskonale, szkoda, że tylko w wyobraźni… -.-
Uhm, sytuacja Iri i Yu jest nie do pozazdroszczenia, łagodnie mówiąc. :(
Dobrze podejrzewasz, Finn będzie istotną postacią. I tak, jego ojciec jest/był w gwardii królewskiej. Na wyjaśnienia trzeba poczekać, aż je wreszcie napiszę. -.-
Żabka i Myszka są cudne, bardzo je lubię! Aczkolwiek (o dziwo) pojawią się jeszcze inne urocze postaci. Jakoś trzeba osłodzić to opowiadanie, bo od goryczy zaraz wszyscy umrą. Ze mną na czele.
Podłość ludzka nie zna granic… Między innymi o tym jest to opowiadanie. O tym, co w człowieku najgorsze… ale i o tym, co najlepsze. Także jest (małe) światełko w tunelu, aczkolwiek lepiej się go nie chwytać, bo ogółem to świat nastawiony na samozniszczenie…
Spoko, uwierz, że mi też się wiązanki cisną, gdy o tym myślę, gdy to piszę, gdy to czytam… Co ja sobie najlepszego zrobiłam, biorąc się za to opowiadanie?
Przed Iri, Yu i Sil jeszcze wiele przygód. Stay tuned!
Co do Leyny - masz rację, będzie żałowała. Ale cicho sza, to za jakiś czas.
Fremd jest… Uch, nawet nie wiem, jak to opisać. W każdym razie jeszcze się pokaże. I nie będzie miło. No, ogółem w tym opowiadaniu nie będzie miło. Po co Wy to czytacie? Wróć - po co ja to piszę? Wszystkich tylko w depresję wpędzę - tak jak siebie. Ech. Ale co zrobić, gdy coś z głębi trzewi każe mi to pisać? Właściwie to już od jakiegoś czasu się siebie boję. A jak już TY mnie sadystką nazywasz, to wiem, że coś się dzieje. D:
Dziękuję, kochana, za ten komentarz! I w dalszym ciągu czekam na nowość u Ciebie! ;)
Cieszy mnie to bardzo! <3
UsuńNo cóż, król też człowiek. Takie postacie, które są krócej, to czasami nawet ciężej zabić, bo jeszcze nie zdążyły zasłużyć. xD
Ona jest na swój sposób słodka! Ale ja bym ją prędzej zabrała do Disneylandu niż do Karczmy. xD Wiem, że to początek. Powinnam się martwić, ale czekam z niecierpliwością. Wiesz, jak taki dzieciak, który ogląda straszny film i zakrywa oczy palcami, ale jednak przez te palce zerka. :D
Może i ma słodkie oczka, ja tam nie wiem... Ale z mojej perspektywy to wyglądało tak, że Sil przeprowadziła proste równanie, ma słodkie oczka = nie może być zły. Tylko w tej chwili na myśl przyszły mi cztery osoby z niewinnymi oczkami, co do których to się nie sprawdza. W tym trzech dyktatorów! xD
"Nie do pozazdroszczenia"? Moja droga, wpakowałaś ich na minę! xD
Dlatego czekam! Czekam niecierpliwie! Właśnie tak się zastanawiałam, czy doczekamy się trochę słodyczy, chociażby na przełamanie tych wszystkich okropieństw. Masz pojęcie, że ja po przeczytaniu rozdziału muszę sobie dla równowagi zaaplikować dożylnie dawkę cukru w postaci odcinka My Little Pony? Tu są bardzo cienkie ściany, sąsiedzi wiedzą, że nie mieszkają ze mną żadne dzieci i patrzą na mnie jak na debilkę. To nie jest fajne.
Małe światełko w tunelu. Ta, chyba znicze. xD
Nie wiem, jak psychicznie to zniesiemy do końca, ale kiedy opublikujesz ostatni rozdział, będziesz mogła być z siebie dumna, bo to cholernie dobry kawał ciężkiej pracy. Co ja gadam, już możesz być z siebie dumna! Kiedy nazywam Cię sadystką, odbieraj to jako komplement. xD
Buziaki i powodzenia w dalszym rujnowaniu życia postaciom! Ja z kolei idę realizować mój ambitny plan stworzenia rozdziału!
Mnie też, dobrze jest wreszcie mieć co dodać.
UsuńHahah, Twoje komentarze, porównania itp. niemal doprowadzają mnie do łez (śmiechu). xD
No to spokojnie, czasem będzie trochę słodyczy. Z naciskiem na „czasem”. ;)
… Naprawdę oglądasz „My Little Pony”? xD
A owszem, bardzo możliwe, że znicze! :D
Hm, cóż, dziękuję więc za te komplementy. xD Ale czy to opowiadanie doczeka się końca… tego nie wiem. A jeśli nawet, to póki co nie mam pojęcia, jakie to zakończenie miałoby być! Bo wiesz, większość „pisze się sama”.
Dzięki i powodzenia!
Dobra wiem że wstyd i hańba że tyle już minęło od wstawienia tego rozdziału a ja dopiero teraz się za to zabieram ale mam nadzieje że mi wybaczysz co? ^ ^”
OdpowiedzUsuńDobra zacznijmy od początku…
Taaaaa nasz drogi król… W sumie mi go jakoś żal… Taki biedny żałosny i naiwny człowieczek… Ech po za tym serce mi pęka jak czytam o jego rodzince… No naprawdę nie jestem wstanie sobie wyobrazi co on i jego bliscy musieli czuć siedząc w więzieniu i mając świadomość że zaprze proszeniem ich zabiją… Żal mi ich ;( A ten jego syn Rik… Jejku to takie smutne… Chłopak wydaje się być naprawdę porządku, pewnie byłby z niego dobry król a tak to lipa ci idioci go zabiją… Ale na wojnie tak chyba właśnie jest… Zazwyczaj giną ci najważniejsi, najinteligentniejsi, najwrażliwsi… Słowem ludzie którzy mogliby tak wiele dobrego zrobić… Straszne… Ech dobra pewnie mogłabym rozwodzić się nad tym jeszcze baaaardzo długo ale chyba lepiej żebym tego nie robiła xD
Sil… Matko kochana to dziecko mnie tak dobija że ilekroć o niej czytam mam ochotę walność się w czoła i wywrócić oczami… Nie nooo ona jest tak naiwna i dziecinna a zarazem żałosna że aż człowiekowi jej się robi żal ^ ^”
Co do Erri… Dziewczyna jest naprawdę specyficzna Xd Normalnie ilekroć ona się pojawia to mam ochotę wybuchnąć śmiechem Xd Ona naprawdę jest śmieszna Xd Niby taka noooo nie wiem jak to nazwać… bez wyczucia a jest naprawdę wrażliwą dziewczyną lubię ją Xp Mam nadzieje że dziewczyną naprawdę uda się nie stracić swojej tożsamości mimo wszystko…
O matko Yuu… Weź żal mi go tak bardzo że aż mnie coś skręca w środku T.T Nie nooo chłopak ma przerąbane… W sumie jak wszyscy w tym opowiadaniu… Ech ja nie mogę się już doczekać momentu aż zacznie się między nimi układać (bo ogromnie liczę na to że tak właśnie będzie Xd) <3 Choćby nie wiem co ich spotkało to mam wrażenie że mimo wszystko dalej będą się kochać i to da im siłę na przezwyciężenie tego co ich czeka…
Mówiłam ci to już setki razy ale powiem ci to jeszcze raz kocham Finna!!! <3 Gościu jest wspaniały! Co prawda dla nas jest małolatem (matko strasznie to brzmi D: DRAMAT!!! ) ale i tak go uwielbiam <3 Żabka i Myszka są taaaakie uroczę *.* Nie nooo chce ich więcej !!! W ogóle świetnie że dzięki nim powróciły scenki rodzajowe <3 Świetnie że dzięki Myszcze i Żabce możesz pokazać coś z perspektywy takich właśnie dzieci… Liczę na więcej i Finna i dziewczynek! :*
O ludzie jak ja kocham konspiracje! Świetnie że nareszcie jest cokolwiek o ruchu oporu bo jak dotychczas praktycznie nie ma w NK nic na jego temat… Liczę że jednak uda ci się pokazać te wszystkie konspiracje itp :p Co prawda wiem co na ten temat myślisz ale wierze że ci się uda :* W końcu jesteś genialną pisarką już nieraz to udowodniłaś wiec pora na kolejne wyzwanie :D Tak że szeregowa Iri ma kolejne zadanie ;P No ale wracając do rozdziału… Shina mi tak cholernie żal… Nie no naprawdę nie jestem wstanie opisać jak bardzo moje serduszko krwawi jak o nim czytam… Wiesz co
to takie smutne jak bardzo Shin zaczyna się zmieniać… Aż mi się płakać chce… Choć w sumie to takie prawdziwe… Mam nadzieje że mimo wszystko jakoś dojdzie do siebie i choć w pewnym stopniu stanie się tym kim był… Wiesz co to mi w sumie przypomina tego chłopca z „Sobiboru”… To straszne i tak okropnie bolesne… Po za tym ta scena z Armańską rodziną… Niby nic tak niewiele, niby nawet można na to nie zwrócić zbytnio uwagi a tak genialnie pokazuje jak bardzo różne może być życie ludzi mieszających nawet zaraz obok siebie. Nietak dawno był opis jak wygląda życie Damejczyków w dzielnicy gdzie mieszkała Silya i Ilyari, cierpienia i porwań dziewczynek a teraz widzimy kogoś kto jak gdyby nigdy nic chodzi sobie na spacer z rodziną i żyje pełnią życia. Podczas gdy masa ludzi cierpi i fizycznie i psychicznie garstka żyje sobie szczęśliwie zupełnie nie przejmując się okrucieństwem dziejącym się przed ich oczami… To przerażające choć tak prawdziwe… W sumie dziś jest tak samo… Ech żal…
UsuńI po raz kolejny pięknie jest pokazane jak bardzo Yu ma przerypane… Jak miło! ^ ^
Nie no nie wyobrażam sobie być zmuszoną do czegoś takiego jak dziewczyny z Karczmy… Łazic za facetami żeby namówić ich by… Nie noooo TOTALNA MASAKRA… Nie nooo naprawdę nie chce sobie wyobrażać czegoś takiego… Wiesz co… Może to totalnie śmieszne ale mi naprawdę głupio się zrobiło jak czytałam o tym Ridryku… Nie wyobrażasz sobie coś takiego… Aż mnie ciary przechodzą… I weź później spotkaj takiego typa na ulicy czy nawet we Wspólnej Sali… W ogóle weź przecież Sil (tudzież sama wiesz kto) może spotkać każdego ze swoich klientów dosłownie wszędzie… Nie nooo nie wyobrażam sobie czegoś takiego przecież zapadłabym się pod ziemie! D: T.T
Dobra a teraz powiem ci tak… Sceną egzekucji rodziny królewskiej mnie totalnie ZMASAKROWAŁAŚ! A uwierz mi biorąc pod uwagę że trochę cię znam to duży wyczyn. Nie nooo spodziewałam się wszystkiego ale czego takiego nie… Nie nooo jak ja to pierwszy raz czytałam to miałam ciarki na całym ciele… Weź nie wierzyła w to co czytam… Noż powiem ci że ty to umiesz samym opisem człowiek wbić w fotel (Tudzież łóżko :D) Nie nooo choć może to straszne i nienormalne opis jest wprost genialny i po prostu świetny. No i trzeba oczywiście wspomnieć o naszym drogim Fremdzie który doczekał się wielkie wejścia ^ ^ I jak widać zrobił to w iście armańskim stylu! Nie ma to jak pokazać się z jak najlepszej strony strzelając czterolatce w głowę. No i jeszcze jak dba o młody narybek wojska! No po prostu człowiek zasługuje na Pokojową Nagrodę Noble ^ ^ Po za tym genialnie oddałaś prawa rządzące się psychiką ludzką ten młody żołnierzyk jest idealnym przykładem ludzkiej indoktrynacji. No po prostu gratulacje moja droga!
Czyli biorąc cały mój wywód do kupy rozdział świetny choć nieźle rozdziera serduszko! Weny kochana moja i do następnego rozdziału! :*
Sil