piątek, 20 lipca 2018

Rozdział XIV


                                                                                                          Ainerey, 1. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Po egzekucji pięciu armańskich ważniaków - Wielki Przywódca oraz czterech Naczelników - udało się na wspaniałą ucztę, na którą zaproszono wszelkich innych oficjeli przebywających akurat w Ainereyu lub jego okolicach. Przywódca opowiedział zebranym, jak wyglądało wykonanie wyroku w Marrymocie przed dwoma tygodniami - nie było tam tak ciekawie jak w Dameyu. Para królewska została rozstrzelana bez większych dramatów, zaś pięcioletniego księcia Shuto przygotowywano już do pobierania nauk w iście armańskim stylu. Chłopczyk miał zostać wychowany na Armanina, w przyszłości pojąć za żonę wysoko urodzoną Armankę i zarządzać Marrymotem jako wierny poddany Wielkiego Przywódcy Armanu.
      Zajadając się pysznymi potrawami z najwyższej półki i popijając wszystko wybornymi trunkami, Armanie zaśmiewali się z rozhisteryzowanej królewny Leyny. Po zamordowaniu na jej oczach rodziny małolata wpadła w szał, który jednak szybko przerodził się w zupełną apatię. Dziewczątko zemdlało, jeszcze zanim jeden z żołnierzy przerzucił ją sobie przez ramię i zabrał z celi z powrotem do pokoiku, który w najbliższym czasie miał być całym jej światem.
      - Zostaniesz w Ainereyu kilka dni, Fremd? - zapytał w którymś momencie Naczelnik Zachodniego Dameyu.
      - Nie, mam w Salgarienie wiele spraw do załatwienia - odparł ten.
      W duchu już się na nie cieszył. Pomyślał o tożsamościówce pewnej kobiety, którą trzymał w kieszeni mniej oficjalnego munduru.
      Jeszcze trochę cierpliwości i zacznie się zabawa.

*
                                                                                                      Salgarien, 1. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Silya nie rozglądała się dookoła, lecz siedziała ze wzrokiem wbitym w stolik, zatopiona w rozbieganych na wszystkie strony myślach. Nawet nie próbowała ich ścigać i poskładać, wiedziała już, że na nic się to nie zda.
      Ostatecznie podskoczyła jak poparzona, gdy ktoś nagle się do niej dosiadł. Gwałtownie podniosła głowę, po czym rozdziawiła buzię. Nie wierzyła własnym oczom. Z początku wydawało jej się, że ma omamy bądź coś w tym rodzaju. Może to ze zmęczenia? Albo po prostu wyobraźnia płatała jej figle…
      - Shin?! - wydusiła z siebie nieco zbyt głośno.
      - Ciii. - Przyłożył palec do ust, po czym wyszczerzył do niej zęby. - Dobry wieczór. - Mimo jego uśmiechu, gołym okiem widziała, że Shin czuje się nieswojo w tym miejscu.
      - Co ty tu robisz?! - pisnęła oburzona, cofając się lekko.
      - Hej, no przecież nie zdradzam Miny! - rzekł wzburzony, po czym, na powrót nieco ściszając głos, dodał: - Właściwie to ona mnie tu przysłała. Oboje chcieliśmy wiedzieć, jak sobie radzicie, ty i twoja siostra.
      Choć z jakiegoś powodu Sil czuła się zestresowana, jednocześnie zrobiło jej się ciepło na sercu. Tych dwoje nadal o nich myślało? To niesamowite, jak dobrymi i miłymi ludźmi byli. Jak by nie patrzeć, prawie ich nie znali. Owszem, pomogli jej i Ilyari, ale po tym wszystkim mogli zwyczajnie o nich zapomnieć i żyć dalej własnym życiem. Na pewno mieli przecież własne problemy.
      - Ehm, nie mogliście spytać Yukiego? - spytała zakłopotana, nie patrząc na Shina. Jakoś tak głupio było jej o nim wspominać. Gdy ostatnio widziała się z całym trio, ani jej, ani Iri przez myśl by nie przeszło, że Yuki niebawem pojawi się w Karczmie z wyłącznością w kieszeni. Miała ochotę spytać Shina, czy wiedział… ale stchórzyła.
      - Eee… - Shin też wyglądał na nieco zmieszanego. Odchrząknął lekko. - Wiesz, on raczej niechętnie o tym mówi. Znaczy… Eee… Tak jakby ma wyrzuty sumienia i woli się samobiczować niż podzielić się z Miną i ze mną jakimiś pożytecznymi informacjami - mruknął.
      - Och.
      - Słuchaj, to naprawdę dobry gość - zaczął bronić przyjaciela. - On…
     - Wiem - przerwała mu Silya. - Wiem, że jest w porządku. To widać, słychać i czuć - zapewniła z delikatnym uśmiechem, chcąc pocieszyć Shina.
      - To świetnie, że też tak myślisz. - Uśmiechnął się szerzej. - Tylko… Ilyari chyba nie podziela tej opinii, co? Wybacz, że o to proszę, ale nie mogłabyś może czasem szepnąć jej o nim dobrego słówka? On się wreszcie załamie… - Przegryzł wargę, wyraźnie zmartwiony.
      - Wciąż to robię. - Sil westchnęła i odchyliła się lekko na krześle. - Ona… Jestem przekonana, że gdzieś głęboko… bardzo głęboko ona to wszystko wie. Tylko nie potrafi się do tego przyznać. Bo… za bardzo cierpi. - Zamilkła na sekundę, gdy zdała sobie sprawę, jak to mogło zabrzmieć. Nie chciała, by Shin odebrał to jako atak na swojego najlepszego przyjaciela. - Znaczy: nie że to Yuki robi jej coś złego! - zaczęła spanikowana. - Znaczy… W sumie robi, ale… Och, przepraszam, nie to miałam na myśli! Chodzi o to, że, że…
      - Że nie rani jej bardziej niż musi - łaskawie dokończył za nią Shin. - Tak?
      - Taak. - Silyę ledwie już było słychać. Jej twarz, obecnie purpurowa, wydała się Shinowi bardzo słodka. Zaraz jednak się zganił: chyba nie powinien tak opisywać - choćby w myślach - kobiety innej niż ukochana żona? Z drugiej strony, to przecież kuzynka jego bratniej duszy, a to w jakiś pokręcony sposób oznaczało, że i dla niego Sil była prawie jak rodzina.
      Przez co najmniej minutę siedzieli w ciszy. Czuli się trochę jak w bańce mydlanej, jak gdyby cały gwar Wspólnej Sali, ludzie w niej przebywający, muzyka… Jakby wszystko zniknęło. Myśleli o najbliższych sobie osobach i o tym, jak mogłoby wyglądać ich życie, gdyby nie zniszczyli go Armanie.
      - Aa - przypomniał sobie nagle Shin. - Nie mów Yukiemu, że tu byłem. Wkurzyłby się. Nie lubi, gdy się wtrącam.
      - Dobrze. - Sil uśmiechnęła się leciutko. Jak się zastanowić, w sumie i tak nie zamieniła z Yu słowa, odkąd trafiła do domu publicznego. A tak swoją drogą, więź łącząca Shina i Yukiego skojarzyła jej się z tą, jaka łączyła ją i Ilyari. - Jest dla ciebie trochę jak brat, prawda? - zapytała. Nie musiała dopowiadać, o kogo jej chodzi.
      - Uhm. - Shin z uśmiechem skinął głową. - Jest nawet lepiej. Z rodzeństwem pewnie jeszcze częściej bym się kłócił - zachichotał, po czym zamyślił się trochę, opierając brodę na ręce. - Jak by to ująć? Jest dla mnie jak brat, którego sam sobie wybrałem. A może zrobili to za mnie bogowie? Mina i on są dla mnie najważniejsi na świecie - podsumował.
      - To tak jak dla mnie Iri - powiedziała Silya. - Tylko ona mi została. Chciałabym, by była szczęśliwa, ale ona nawet nie zauważa - albo przynajmniej nie chce zauważyć - że ma pod nosem skarb. Nikt nie traktuje żadnej z nas tak, jak Yuki traktuje ją. Masz pojęcie, co widać w jego oczach, gdy tam przychodzi? To niesamowite. Nie wiem, jak ona to robi, że to ignoruje. Ja bym nie potrafiła. Bogowie, oddałabym wszystko, by być na jej miejscu… Dlaczego wybrał ją? Aż tak bardzo się różnimy? Jestem aż taka zła?
      Zorientowawszy się, że znów popłynęła za daleko i powiedziała coś, czego zdecydowanie mówić nie powinna, zakryła sobie usta dłońmi. Poczuła, że zaraz spali się ze wstydu. Jak mogła palnąć coś takiego?! Nie dość, że wyszła na zazdrośnicę, to jeszcze na zapatrzoną w siebie egoistkę i żałosną wariatkę, której tylko miłostki i rozwiązłość w głowie. Cudownie. Shin powinien jeszcze dopowiedzieć sobie, że to wszystko dlatego, że Yu jest najbogatszym człowiekiem na Shantos, a nie będzie dla niej ratunku.
      Już prawie się popłakała, gdy Shin się odezwał.
      - Wcale nie jesteś zła - zaoponował. Nieśmiało podniosła na niego wzrok i zauważyła, że jest chyba niemal tak czerwony jak ona. - Yu i ty nie mo… Eee… - Yuki zabiłby go, gdyby powiedział Silyi, że są spokrewnieni, odchrząknął więc i rzekł: - Nie pasowalibyście do siebie.
      - Uhm - mruknęła tylko pod nosem Sil, niezdolna do tego, by coś powiedzieć. Chciała zapaść się ze wstydu pod ziemię. A potem szybko umrzeć, by na dobre zniknąć z tego świata. Ktoś tak okropny nie powinien żyć. Jak mogła powiedzieć coś takiego?! Żałosna idiotka!
      - Słuchaj, miłość nie wybiera. Ja do teraz zastanawiam się, czemu Mina wyszła za mnie, a nie za Yu, który jest dużo lepszym facetem ode mnie, ale to chyba nie ma sensu, bo po prostu tak jakoś wyszło, że miałem szczęście i zakochała się we mnie, a w Yu widzi raczej brata, tak jak ja. Tutaj musiało być podobnie. Coś gościa strzeliło i padł ofiarą nieszczęśliwej miłości. Naszą rolą jest więc ich zeswatać, tak? - Spojrzał wyczekująco na Sil.
      - Tak - odparła potulnie.
      - Nie ma sensu się zadręczać. I nie miej wyrzutów sumienia czy coś, bo wiesz, gdybym ja był kobietą, pewnie też bym się w nim zakochał…
      - Ale ja się nie zakochałam! - zaoponowała przerażona, z jakiegoś powodu w panice rozglądając się na boki.
      - Dobrze, dobrze. - Shin uniósł ręce w obronnym geście. To nieco ułatwiało sprawę. Nie chodziło więc o zakochanie się, tylko o sam fakt, że „Ilyari ma lepiej”. Cóż, miała, każdy by to przyznał, więc naprawdę nie dziwił się Silyi, że czuje się tak, a nie inaczej. - Posłuchaj, po prostu róbmy, co w naszej mocy, by jakoś wyprostować sytuację tych głuptasów, dobrze? Wiadomo, wiele zdziałać nie możemy, ale może wreszcie wezmą sobie do serca którąś z naszych delikatnych sugestii.
      Sil energicznie pokiwała głową.
      - To jesteśmy wspólnikami - oświadczył Shin, znów uśmiechnięty, po czym wyciągnął nad stołem rękę, by Silya mogła ją uścisnąć na znak współpracy.
      Zadał jej jeszcze kilka pytań, by upewnić się, jak ona i Iri sobie radzą. Niedługo potem zdecydował się wracać, jako że doglądający porządku w Wielkiej Sali armański żołnierz zaczął się na niego ze zniecierpliwieniem patrzeć, jak gdyby poganiał go wzrokiem, by wybrał sobie jakąś panienkę i udał się z nią na górę.
      Ale nie z nim te numery, on miał żonę i nigdy w życiu by jej nie zdradził.
      Pożegnał się z Silyą i życzył jej wszystkiego, co najlepsze, w duchu modląc się, by i ona odnalazła kogoś, kto zdejmie z jej ramion choć część ciężaru.
      Wyszedłszy na ulicę, mocniej opatulił się płaszczem. Było naprawdę zimno, temperatura spadła do około zera. Jak tak dalej pójdzie, lada moment może zacząć padać śnieg…
      Minaili miała dobry pomysł z wysłaniem go do Karczmy. Oboje wciąż martwili się o Yu i dziewczęta, a skoro przyjaciel nie chciał niczego im mówić i właściwie ich unikał, odwiedzenie dziewczyn wydawało się najlepszym wyjściem. Do Wspólnej Sali mógł wejść każdy mężczyzna. Może raz na jakiś czas zdarzało się, że ktoś jednak zmieniał zdanie i wychodził, nie zaznawszy małych chwil rozkoszy z jedną z pracownic, prawda? Cóż, a jeśli wcześniej tak nie bywało, to teraz już tak.
      Shin cieszył się też, że udało mu się zachowywać przy Silyi względnie normalnie. Czyli… po swojemu. Tak, jak zachowywałby się na co dzień, gdyby nie sprawa z porwanymi ze szkoły dziewczynkami.
      Swoją drogą, miał niebywałe szczęście, że spotkał Sil. Nie miał przecież pewności, czy będzie we Wspólnej Sali. Na Ilyari nie liczył, w końcu nie miała po co tam przychodzić. I właściwie to dobrze, bo z nią o wiele trudniej by mu się rozmawiało. Wątpił, by jakiekolwiek jego argumenty mogły do niej przemówić. Silya tymczasem zdawała się myśleć podobnie do niego, co wlało nieco otuchy do jego serca. Może jeśli Sil w kółko będzie powtarzała Iri, że Yu nie jest zły, to i ona zacznie w to wierzyć? Uch, oby. Shin błagał w duchu, by bogowie wreszcie zdjęli część ciężaru z bark Yukiego. Czy ten człowiek naprawdę nie mógł wreszcie zaznać w życiu trochę szczęścia, radości, miłości? Do licha! Zasługiwał na to jak nikt inny, a odkąd stracił matkę, nic, tylko cierpiał w ten czy inny sposób. Shin i Mina nie mogli na to patrzeć…
      Po powrocie do domu Shin długo tulił żonę, ciesząc się, że ją ma.
      - I jak? - zapytała wreszcie, nie mogąc doczekać się sprawozdania. Shin opowiedział jej wszystko ze szczegółami, choć najchętniej trochę podkoloryzowałby fakty. Nie chciał dobijać Minaili, ale wiedział, że ona wymaga od niego szczerości.
      - Biedactwa. I one, i Yu - szepnęła, ponownie wtulając się w męża. Miała niebywałe szczęście, że zdążyła za niego wyjść, nim zrobiło się za późno. - Czy możemy coś dla nich zrobić?
      - Nie wiem, kochanie - odparł ze smutkiem. - Naprawdę nie wiem.

*
Atten, 2. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Kennis westchnęła cicho, przewracając się w łóżku z boku na bok. Mimo że to głupie, czasami myślała sobie, że lepiej byłoby, gdyby coś zaczęło się dziać - cokolwiek - byle tylko skończyła się ta ciągnąca się w nieskończoność bezczynność.
      Kiedy Armanie przywieźli ją do jej własnego domu, tego, który kupiła już jako sławna aktorka, zaprowadzili ją prosto do sypialni. Doskonale znali drogę, więc musieli wcześniej poznać rozkład pomieszczeń. Niebawem zresztą okazało się, że zdążyli już opróżnić pokój z wielu przedmiotów. Szybko zorientowała się, jaką zasadą się kierowali: nie chcieli, by zrobiła sobie krzywdę. Zniknęło wszystko, co ostre, wszystko, co mogłoby posłużyć za broń… No, prawie wszystko. Gdyby się uparła, mogłaby przecież powiesić się na prześcieradle, prawda? Choć z drugiej strony… Co rusz ją sprawdzano. Tuż za drzwiami zawsze warowało co najmniej dwóch żołnierzy. Gdyby usłyszeli, że coś się dzieje, na pewno od razu wparowaliby do środka. Poza tym kontrolowali ją, wchodząc bez uprzedzenia w nieregularnych odstępach czasu.
      Co jeszcze się zmieniło? Ach, tak. Kraty w oknach. Wcześniej ich nie było… Innymi słowy: stała się więźniem we własnym domu. Ba, we własnej sypialni. Nie mogła jej opuścić, chyba że prosiła o pozwolenie na udanie się do znajdującej się tuż obok łazienki. Wówczas jednak i tak ktoś jej towarzyszył. Na szczęście w tym przypadku była to kobieta, ale i tak Armanka, więc co Kennis po tym? Jeden jedyny raz próbowała do niej zagadać swoim łamanym armańskim, ale ta odpowiedziała tylko, że to nie ma sensu, że ona nigdy nie stanie się jej sojusznikiem.
      - Jesteś sama, pogódź się z tym - dodała. Kennis poczuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
      Obecnie najbardziej irytujący był dla niej fakt, iż w sypialni nie miała niczego, czym mogłaby się zająć. Książki i przybory papiernicze trzymała w bibliotece, gramofon i hafty w salonie… Oczywiście kilkakrotnie prosiła Arman, by przynieśli jej coś, cokolwiek, ale ci naturalnie nie spełniali jej zachcianek. Jeśli w ogóle się do niej odzywali, rozkazywali, by zamilkła i była grzeczna.
      - Czego ode mnie chcecie? Po co mnie tu trzymacie? - pytała również, ale jedynymi odpowiedziami, jakie otrzymywała, były te w stylu „Za jakiś czas się dowiesz”.
      No cóż, w sumie nie kłamali. Faktycznie w końcu się dowiedziała.
      Stało się to tydzień po przywiezieniu jej tutaj. Bladym świtem do jej sypialni wparowało dwóch żołnierzy i dwie Armanki w cywilu. Mundurowi stali z pewnym znudzeniem nieopodal drzwi, z kolei kobiety wyciągnęły Kennis z łóżka i zaczęły przekopywać szafę oraz szuflady toaletki w poszukiwaniu najpiękniejszych ubrań i najlepszych kosmetyków, jakie posiadała Kennis. Wkrótce zabrały się za nią, od czasu do czasu szczebiocząc coś między sobą - Kennis niestety nie rozumiała połowy tego, co mówiły, ale z tego, co wyłapała, wynikało, że komentują jej wygląd.
      Kiedy skończyły, po prostu wyszły. Żołnierze zostali.
      Kennis dopiero wtedy przyjrzała się w lustrze. Niechętnie musiała w duchu przyznać, że nieznajome wykonały kawał dobrej roboty: wyglądała pięknie. Co prawda troszkę schudła (oczywiście przynoszono jej posiłki, lecz ona nie zawsze miała apetyt, czasami ze stresu z powodu bezsilności bolał ją żołądek i wówczas prawie nic nie brała do ust), ale nie na tyle, by wydawała się przez to mało kobieca. Od okresu dojrzewania była świadoma swoich niemal idealnych kształtów i czasami ten fakt wykorzystywała. Głównie na scenie. Szczupła, ale nie chuda, lekko zaokrąglona tu i ówdzie, właśnie tam, gdzie takie krągłości powinny u kobiety występować. Miała szczęście, bo figura nie zmieniła jej się, mimo wojny i okupacji. Co tu dużo mówić, miała pieniądze oraz znajomości, więc ani ona, ani jej rodzina nie cierpiała na brak pożywienia.
      Pomyślawszy o rodzinie, znów posmutniała. Co się z nią działo? W tym domu mieszkała z siostrą, brat i jego żona zamieszkiwali z rodzicami Kennis kilka przecznic dalej. Jeszcze niedawno wszyscy mieli się względnie dobrze, ale odkąd zaczęły się te łapanki niezamężnych kobiet… Kennis obawiała się, że jej siostrę zabrano do któregoś z tych okrytych złą sławą armańskich domów publicznych. Kiedy dowiedziała się o zapowiadanych łapankach, oczywiście poinformowała o tym siostrę, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że raczej mało która kobieta dała radę się uchować. Zresztą z Kennis powinni byli zrobić to samo, dlaczego więc tkwiła w domu?
      Zauważyła w lustrze, że ma zaszklone oczy. Nagle przeszło jej przez myśl, że skoro Armanie najwyraźniej nie chcieli, by zrobiła sobie krzywdę, powinni byli wynieść toaletkę. Gdyby się postarała, mogłaby przecież zbić lustro i podciąć sobie żyły jednym z odłamków, prawda? Ale nie, chwila, nie starczyłoby jej przecież czasu. Wartownicy usłyszeliby dźwięk tłuczonego szkła i zareagowaliby, zanim zdążyłaby się pociąć albo przynajmniej zatamowaliby jakoś krwotok na tyle szybko, by nie umarła.
      Z drugiej strony, dlaczego miałaby się zabić? Z nudów? Jak by nie patrzeć, póki co nie wyrządzono jej krzywdy, jedynie się nudziła i czuła upokorzona, przebywając w niewoli. Mimo wszystko cieszyła się jednak, że nie zabrali jej toaletki. Gdyby to uczynili, straciłaby zawartość szuflady z biżuterią, a wraz z nią… Cóż, grunt, że nie byli na tyle przebiegli, by sprawdzić każdy drobiazg w jej pokoju, bo…
      Nie zdążyła tego do końca przemyśleć, bowiem usłyszała na korytarzu jakieś poruszenie. Stojący w sypialni żołnierze nagle stanęli na baczność. Po chwili drzwi się otworzyły. Mundurowi zasalutowali z pewnym uniżeniem.
      Do środka wszedł wyprostowany mężczyzna - naturalnie Armanin. Żołnierz obwieszony paroma orderami, oczywiście blondyn, choć z ledwo widocznymi na tle i tak jasnych włosów siwymi pasmami. Szarooki, mniej więcej pięćdziesięcioletni, przynajmniej na oko Kennis. Z twarzy nie wyglądał na potwora, ale kto ich tam wie. Pewnie był takim samym zwyrodnialcem jak większość najeźdźców.
      Uczynił ręką gest, na który pozostali dwaj ponownie zasalutowali, po czym wymaszerowali z sypialni. Kennis bezwiednie się spięła. Miała dziwne wrażenie, że zaraz ostatecznie przekona się, dlaczego ją „oszczędzono”.
      - Dzień dobry - rzekł mężczyzna. Czuć było obcy akcent, ale poza tym prawidłowo wymówił marrymockie powitanie.
      Nie odpowiedziała, nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Bała się, że zostanie za to ukarana, ale choć otworzyła usta, żaden dźwięk nie przeszedł jej przez krtań.
      - Nie obawiaj się, pani, nie zrobię ci krzywdy. - Armanin uśmiechnął się sympatycznie. - Nazywam się Drez Bonweld.
      Usłyszawszy to, przełknęła ślinę. Miała przechlapane. Stał przed nią Naczelnik Attenu we własnej osobie. Człowiek będący zwierzchnikiem tych, którzy ją tu przytargali. Tych, którzy napadali na niewinne dziewczęta i je porywali. Jeden z zaufanych ludzi Wielkiego Przywódcy Armanu.
      Bogowie, może jednak trzeba było postarać się jakoś popełnić samobójstwo?
      Mimo przerażenia, jakie ją opanowało, jej umysł poczęły nawiedzać zupełnie idiotyczne - szczególnie w takiej sytuacji - myśli, na przykład taka, że z tego, co jak dotąd zauważyła, co najmniej jedna trzecia armańskich nazwisk kończyła się na „weld”. Czy to słowo niosło ze sobą jakieś znaczenie?
      Uspokój się, dziewczyno, to nie ma sensu, karciła się w duchu Kennis. Mimo tego nadal nie była w stanie ani się poruszyć, ani odezwać.
      Po chwili zarejestrowała jednak coś dziwnego. Nieznajomy patrzył na nią… z zachwytem. Oczy praktycznie mu błyszczały, miało się wrażenie, że spogląda na klejnot, a nie na zwykłą Marrymotkę. Z jednej strony była przyzwyczajona do tego, że patrzy się na nią z niejakim ubóstwieniem, ale dotyczyło to raczej jej rodaków. Armanie zazwyczaj spoglądali na nią z pogardą, tak jak na resztę Marrymotek czy Dameyek.
      - Jestem zaszczycony, mogąc cię wreszcie poznać osobiście, pani - rzekł uroczystym tonem Drez Bonweld. Podszedł do niej, ujął jej rękę i złożył na niej pocałunek. - Jakie zimne dłonie… - szepnął. - Zmarzłaś, pani?
      - N-nie - wyjąkała. Niemal się zdziwiła, gdy odkryła, że głos wreszcie jej nie zawiódł. No, może trochę, bo zadrżał, ale jednak wybrzmiał, a to już spory sukces. Być może otrząsała się powoli z szoku. Postanowiła to wykorzystać. - M-mnie również miło - skłamała. - Co cię skłoniło, panie, do przyjścia w moje skromne progi? - zapytała. Postanowiła zabrzmieć dość niewinnie, ale podejrzewała, że gość i tak wyczuje sarkazm. W końcu ona go nie zapraszała, nie miała też tu żadnej władzy. Już nie. Była tylko i wyłącznie więźniem.
      - Ach, pani, jestem twym wielkim wielbicielem! - wykrzyknął Drez z uśmiechem, nie przejmując się postawą Kennis. - Odkąd ujrzałem twój występ w sztuce „Nadzieja dla umarłych”, zakochałem się w twej grze. Jesteś najlepszą aktorką tych czasów, pani!
      Kennis znów zaniemówiła. Gdyby były to czcze pochlebstwa, zupełnie by je zignorowała, ale od tego człowieka biła szczerość. Co jak co, ale jako profesjonalna aktorka umiała odróżnić rzeczywistość od gry. Ten mężczyzna zdecydowanie nie udawał. Naprawdę ją doceniał jako artystkę.
      - Od lat marzyłem, by móc z tobą porozmawiać, pani. Odkąd przebywam w Marrymocie, obejrzałem każdy ze spektakli, w jakich występowałaś. Niektóre kilkakrotnie. Wcześniej widywałem cię jedynie od czasu do czasu. Największym przeżyciem było, gdy dałaś gościnny występ w Ferdanie. Jak ci się podoba nasza stolica, pani? No, co prawda trochę się zmieniła od tamtego czasu, jeszcze wyładniała, śmiem twierdzić, ale wówczas też nie było chyba źle, hm?
      - Aa… Tak, oczywiście. Ferdan to całkiem ładne miasto - wydukała, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Czuła się zażenowana. Wiedziała, że ma niemałe grono fanów w Armanie, nie sądziła jednak, że zalicza się do nich obecny Naczelnik Attenu.
      Przypomniała sobie, jak dwa lata przed wojną zaproszono ją do stolicy sąsiedniego kraju, by wystąpiła w tamtejszym Teatrze Stołecznym. Stresowała się okropnie, bo było zdecydowanie zbyt gorąco jak na jej gust, przez co czuła się słabsza niż zazwyczaj, a do tego bardzo się pociła. Bała się, że na scenie da ciała. Jednak gdy stanęła w blasku reflektorów, jak zawsze zapomniała o prawdziwym świecie i zatopiła się w tym teatralnym. Spektakl zakończył się burzą oklasków. Choć sztukę wystawiono w języku marrymockim, Armanie przygotowali wcześniej broszury z całością tekstu w ich języku, dlatego każdy widz wiedział, o co dokładnie chodzi.
      - Wiesz, że to z twojego powodu nauczyłem się marrymockiego? - zagaił znów Bonweld. - Wcześniej znałem jedynie podstawy, ale kiedy ujrzałem „Nadzieję dla umarłych”, stwierdziłem, że to nie wystarczy. Uczyłem się w wolnych chwilach i w rezultacie podczas oglądania „Ogrodu potępieńców” w Ferdanie prawie w ogóle nie musiałem zerkać do broszury z tłumaczeniem.
      I co, miała go za to pochwalić? Podziękować? Czuć się zaszczycona? Bogowie, czego on od niej chciał? Kennis nie wiedziała, co powinna zrobić. Czego on oczekiwał?
      - Masz jakąś ulubioną rolę? - zapytał.
      Znów musiała skłamać. Nie mogła przecież wyznać, że obecnie jej ulubioną rolą jest ta, którą grała w teatrze podziemnym. Wcześniej było inaczej, ale w obecnych czasach…
      - Ciężko stwierdzić - odparła. Odchrząknęła lekko, bo jej głos dziwnie brzmiał. - Wiele z nich ciepło wspominam. Między innymi pierwszą. Jako dziecko zagrałam leśną nimfę w „Puszczy Samotnego Lwa”. Miałam dziewięć lat. Po premierze postanowiłam, że chcę zostać aktorką. - Nie wiedziała o tym, ale uśmiechnęła się na to wspomnienie. Po przeprowadzce do Attenu zaczęła chadzać z rodzicami i rodzeństwem do teatru. Niedługo potem namówiła rodziców, by pozwolili jej wziąć udział w przesłuchaniu do jednego z przedstawień familijnych. O dziwo, od razu ją wybrano. Sam dyrektor, Tannes, wyczuł, że mała ma talent. Od początku był jej teatralnym patronem i szybko zrobił z niej gwiazdę sceny. - Inna rola, która przychodzi mi teraz na myśl, to ta w moim pierwszym musicalu. Priscilla z „Tańca ze słońcem i księżycem”.
      - Och, widziałem! - Drez klasnął w dłonie. - Byłaś niesamowita, pani. Nie dość, że tak pięknie deklamujesz i grasz, to jeszcze śpiewasz i tańczysz. Coś pięknego. Byłem urzeczony.
      - Dziękuję, panie. - Dygnęła lekko. Póki co postanowiła go po prostu zagadać. Nie miała pewności, jakie co do niej miał plany (choć już się ich domyślała), ale zamierzała odwlekać nieuniknione jak najdłużej. - Bardzo się wówczas stresowałam - paplała. Weszła już w rolę mogącej godzinami rozmawiać o teatrze aktoreczki. No, jeszcze niedawno to była prawdziwa ona. Teraz trochę się to zmieniło. W końcu nie tak dawno temu niemal na jej oczach zamordowano czworo dobrych ludzi… - Choć reżyser i inni aktorzy mówili podczas prób, że dobrze mi idzie, jako jedyna byłam musicalową nowicjuszką. Zastanawiałam się, czy naprawdę tak myślą, czy po prostu chcą połechtać moją dumę. Miałam już przecież wyrobiony dobry status jako aktorka teatralna. Ale musical? Właściwie przypadkiem dostałam w nim angaż. Przez jakiś czas wręcz tego żałowałam. Nigdy przecież nie szkoliłam się w śpiewie i tańcu. Podczas tygodni prób trenowałam jak szalona, raz nawet zasłabłam. Na szczęście potem jakoś poszło i zebraliśmy wiele pozytywnych recenzji. Ostatecznie polubiłam musicale i do dziś od nich nie stronię.
      - O tak. Co tu dużo mówić, jesteś wszechstronnie utalentowaną artystką, pani!
     - Ależ przesadzasz, panie - rzekła, chowając oczy za firanką rzęs. Wiedziała, że gdy tak robi, wygląda słodko i niewinnie.
      - Gdzieżby tam.
      Bonweld uśmiechnął się i ciągnął rozmowę. Wypytywał Kennis o różne rzeczy, ale wszystkie miały związek z jej działalnością aktorską. Nie wkraczał na tematy osobiste, w żaden sposób się jej też nie narzucał. Gdyby nie to, że Kennis miała w pamięci wszystkie okropieństwa, za którymi stali Armanie, być może nawet opuściłaby gardę i niemal polubiła tego człowieka. Wydawał się dobrze wychowany, był obyty w świecie sztuki, społeczeństwa i polityki, ładnie się wysławiał, często niewymuszenie uśmiechał. Kennis musiała jednak pamiętać, że za tym wszystkim kryła się jego druga twarz: Naczelnika Attenu.
      Mimo wszystko po raz pierwszy od dziewiętnastego dnia ósmego miesiąca czas minął jej jak z bicza strzelił. Dopiero gdy zaczęło się ściemniać, zauważyła, że przegadała z Drezem Bonweldem cały dzień. W międzyczasie przeszli nawet do jadalni, by zjeść uroczysty obiad, co dodatkowo pokrzepiło Kennis, bowiem po raz pierwszy od tygodnia mogła wyjść z sypialni dalej niż do łazienki. Po drodze do stołu zauważyła co prawda, że część jej własności Armanie zdążyli już ukraść, ale czymże to było w obliczu tego, co dopiero miało się zdarzyć?
      Koło osiemnastej, gdy na dworze było już całkiem ciemno, Drez oświadczył, że na niego już czas. Ponownie ucałował dłoń Kennis, po czym opuścił jej pokój, jednocześnie zapowiadając, że wróci do niej za kilka dni i wówczas „poznają się bliżej”.
      Dobrze wiedziała, co miał na myśli.

*
Przedmieścia Salgarienu, 3. dzień 9. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Witaj - rzekła Roza Resweld, patrząc na męża. - I jak udała się egzekucja? Jak minęła podróż?
      Fremd uśmiechnął się pewnie do swojej pierwszej żony.
     - Całkiem nieźle - oznajmił. Przeszedł z Rozą do jadalni i rozkazał służbie podać sutą kolację. Choć nie mógł powiedzieć, że wycieczka do Ainereyu nie była udana, cieszył się, że wrócił już do swojego obecnego domu, który mieścił się na przedmieściach Salgarienu. Wcześniej należał do jakiegoś miejscowego bogacza, ale jakiś czas temu Armanie wypędzili z posiadłości jego i jego rodzinę, ponieważ Fremd zażyczył sobie właśnie tego, a nie innego domu na czas pełnienia funkcji Naczelnika Shantos. Pod wieloma względami wygodniejsze byłoby mieszkanie w samym Salgarienie, niemniej tutaj panował większy spokój. A spokój był od czasu do czasu potrzebny nawet najmłodszemu w historii Generałowi I Rangi.
      Opowiedział Rozie o egzekucji. Choć w teorii nie powinien nikomu o tym mówić, wiedział, że jej może ufać. W końcu nieprzypadkowo wybrał na pierwszą żonę właśnie ją. Po ukończeniu szkoły wojskowej zdecydował, że czas na małżeństwo. Nie przeżywał przelotnych przygód z innymi dziewczętami w Wielkich Domach Rozkoszy - najpierw zrobił porządne rozeznanie, dowiedział się, które są dostępne, które mają potencjał, które mogłyby mu się przydać. Najlepiej wypadła Roza Shvar. Jej ojciec był absolwentem salgarieńskiej Akademii Dyplomatycznej i piastował wysokie stanowisko w jednym z najważniejszych urzędów w Ferdanie. Matka miała tytuł magistra armanistyki, a dodatkowo była utalentowaną skrzypaczką. Fremd dokopał się nawet do ocen Rozy ze szkoły - były celujące. Tak samo opinie nauczycieli na jej temat.
      Od razu wykupił ją na wyłączność. Nie mógł mieć pewności, czy zanim on się pojawił, ktoś przypadkiem jej już nie zapłodnił, ale szybko się okazało, że na szczęście tak nie było. Piętnastoletnia wówczas Roza zdawała się jakoby czekać właśnie na niego. Szybko zaszła z nim w ciążę, a następnie urodziła mu upragnionego syna, następcę. Kiedy Vern miał półtora roku, Fremd zasugerował, by zostawić syna pod opieką służących, aby Roza mogła dokończyć kształcenie, a następnie wstąpić na uczelnię wyższą. Niespełna osiemnastoletnia dziewczyna z radością przyjęła propozycję. Od zawsze miała nadzieję, że po urodzeniu dziecka dostanie okazję kontynuowania nauki.
      Fremd był z niej niezwykle zadowolony. Co więcej, Rozie udało się to, co nie udało się jemu: została przyjęta na Akademię Dyplomatyczną.
      Dobrze wybrał sobie żonę. Oj, dobrze.
      Druga i trzecia też zresztą go nie zawiodły, niemniej nie ufał im aż tak jak Rozie. Zostawił je w Armanie, by doglądały rodzinnego dobytku i dbały o wykształcenie dzieci.
      - Wiadomo już, kto zostanie przyszłym królem Dameyu? - zapytała Roza, gdy wysłuchała opowieści męża do końca.
      - Ostateczna decyzja zostanie podjęta, gdy królewna Leyna zakwitnie, ale póki co największe szanse ma na to Kral Presen, Naczelnik Ainereyu - odparł.
      Następnie opowiedział Rozie o tym, czego podczas uczty dowiedział się od Wielkiego Przywódcy. Zanim ten przybył do Ainereyu, jakiś czas spędził w Attenie, stolicy Marrymotu, gdzie brał udział w egzakucji króla Marry’Mota XXI i jego żony, a także królewskiej matki Marry’Mota. Ci pierwsi byli jeszcze młodzi, młodsi od niego, i mieli póki co tylko jednego syna - pięcioletniego obecnie królewicza Shuto. Marry’Mot podobno wydawał się pogodzony z losem, podobnie jak jego matka, jedynie królowa Shinta błagała o łaskę dla swego synka. Z pewnością miała świadomość, że Armanie zamierzają zrobić z niego jednego ze swoich. Fremd podejrzewał, że dla Shinty było to gorsze aniżeli śmierć. No cóż, Armanie bynajmniej nie wysłuchali jej próśb. Armańska indoktrynacja Shuto już się rozpoczęła.
      Kiedy tylko Wielki Przywódca dotarł do Ainereyu, dopadł do niego posłaniec z Ferdanu, który wiedział, gdzie spodziewać się wodza o tej porze. Okazało się, że podczas nieobecności Przywódcy w stolicy Armanu przyszedł do niego oficjalny list od Rady Piętnastu Narodów, nawołujący go do zaprzestania działań okupacyjnych. Wcześniej już dostawał wezwania do zakończenia wojny i inne nudne dokumenty, ale naturalnie nic sobie z tego nie robił. I dwanaście póki co niezaangażowanych w konflikt państw ostatecznie nie podejmowało żadnych działań przeciwko Armanowi.
      - Żałosne - skwitował Roza. - Naprawdę myślą, że wskórają coś samymi słowami? Jeśli tak bardzo nie podoba im się obecna sytuacja polityczna na świecie, niech spróbują nam przeszkodzić.
      - Nie miałbym nic przeciwko. - Fremd uśmiechnął się groźnie. - Zmietlibyśmy ich na proch.
      Porozmawiali potem na temat Tozera Kardama, który zawiódł podczas egzekucji.
      Każdy z czterech Naczelników oraz sam Wielki Przywódca Armanu miał obdarzyć zaszczytem jednego z podległych sobie żołnierzy i wyznaczyć go na towarzysza swej podróży do Ainereyu oraz mordercy jednego z członków dameyskiej rodziny królewskiej. Wielki Przywódca wziął ze sobą tego, który odczytał wyrok. Tozer Kardam był zaś podwładnym Naczelnika Wschodniego Dameyu, który po jego porażce chciał go dotkliwie ukarać. Fremd zauważył jednak w oczach młodzika ogromny zachwyt, gdy wyręczył go w zadaniu, i uznał, że może warto go sobie wziąć. Nigdy zbyt mało ślepych popleczników. Podczas uczty przekonał więc podpitego Naczelnika Wschodu, by oddał mu chłopaka. Ten od razu się zgodził, być może nawet ciesząc się, że pozbędzie się tego, który zbłaźnił się przed samym Wielkim Przywódcą.
      Fremd przywiózł więc Tozera ze sobą na Shantos i póki co oddał pod rozkazy jednemu ze swoich zaufanych ludzi.
      Rozmowa przeszła potem płynnie na temat obecnej sytuacji w Salgarienie. Ruch oporu oczywiście próbował raz na jakiś czas swoich żałosnych sztuczek, ale na Armanach nie robiło to większego wrażenia. Dameyczyków było zwyczajnie za mało, by im zagrozili. Według statystyk, na jednego dameyskiego mężczyznę przypadało dwoje dzieci, na armańskiego zaś - pięcioro. To robiło swoje. Do tego Arman był z sześć razy większy od Dameyu. Fakt faktem, że część jego terenu nie nadawała się do zamieszkania, niemniej nie sprawiało to, że Arman było niewielu. Wręcz przeciwnie. Po prostu mieli więcej dużych miejscowości. Według standardów armańskich, w Dameyu tylko Ainerey i Salgarien można było nazwać miastami z prawdziwego zdarzenia.
      - Skoro już tak sobie szczerze rozmawiamy - zagadnęła w którymś momencie Roza, popijając herbatę - może zdradzisz mi, czyimi to dokumentami tak namiętnie się ostatnio bawisz?
      - Och, w swoim czasie, Rozo, w swoim czasie.
      Na twarz żony zstąpiło coś na kształt chmury. Na czole pojawiła się zmarszczka, ale nawet ona nie zdołała jej oszpecić. Roza Resweld była po prostu piękna, Fremd uważał, że ładniejsza niż Erza i Hega, jego pozostałe żony. Naprawdę mu się z nią udało!
      - Nie mów mi tylko, że zamierzasz mi tu sprowadzić jakąś dameyską żonę - rzuciła z grymasem niezadowolenia.
      - Czyżbyś była zazdrosna, moja droga?
      - Żartujesz? - Uniosła brew. - Raczej zniesmaczona. Nie brzydzisz się tych niecywilizowanych robaków? Ja bym w życiu nie tknęła nikogo pochodzącego spoza Armanu.
      - Twoje szczęście - powiedział cicho, a jego oczy na moment złowieszczo zabłysły. Zaraz jednak zaśmiał się niewymuszenie. - Póki co nie planuję nowych żon. Ale jeśli przypadkiem jakaś by się trafiła, spokojna głowa, odeślę ją do Armanu, by Erza i Hega się nią zajęły.
      Nie udobruchał tym Rozy, ale nawet mu na tym nie zależało. Mógł ją szanować i jej ufać, ale to nie znaczyło, że miała jakikolwiek wpływ na jego decyzje. W końcu to on tu rządził. Tu i na całym Shantos.
      Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl.

9 komentarzy:

  1. Eh.. . Serio, czy tam nikt nie myśli o buncie??? Ja już bym planowała zatłuczenie Arman... (dobrze napisałam?) Szkoda mi Sil... W sumie to ma mocno przechlapane ;/ NIe wiem czy w jej sytuacji dałabym radę... Może już dawno znalazłabym sposób by się zabić... Chociaż to zadziwiające ile człowiek jest w stanie znieść.
    Wiesz, w tym opku jest tylu bohaterów, że czasem zapominam kto z kim, dlaczego itepe.
    A tak swoją drogą, czy kulturę Arman wzorowałaś na Islamie? Bo mi się tak od pierwszego rozdziału kojarzy...
    Swoją drogą, kawał dobrej roboty. Idealnie opisane krainy, emocje i ta beznadzieja, jak bije od bohaterów. Ta nieuchronność... Właśnie z jej powodu czekam na jakieś BUM ;)
    Pozdro!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem się buntują, ale Armanie mszczą się wówczas na cywilach. </3
      Też wolałabym się zabić niż znosić coś takiego. :/ Ale fakt, człowiek jest w stanie wiele znieść i to jest naprawdę zadziwiające.
      Oj, nie dziwię się, tym bardziej, że dodaję rozdziały tak rzadko. :(
      Uhm, w pewnej mierze na Islamie, owszem. Ale Armanie mają też trochę wspólnego z III Rzeszą.
      Dziękuję. :*
      Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ah, jakie to typowe dla tyranów!
      Spoko, sama mało piszę ostatnio - zwłaszcza, że laptop mi zdechł ;/
      O! III Rzesz? W sumie... Nie domyśliłabym się! o.O

      Usuń
    3. Przykre, ale prawdziwe. :(
      Uch, to problem. :/
      Nie? Ja tam jak myślę o armańskich żołnierzach, to widzę SS-manów. A Wielki Przywódca Armanu to taki trochę Führer...

      Usuń
    4. Tak, dzięki Bogu, usterke dało się szybko naprawić i znowu mam swojego komp! :) Szkoda, że pomysłów brak ;/ Jak to jest, że Wena pojawia się, gdy nie mam na czym pisać, a ulatnia się, gdy już mam i czas, i chęci, i sprzęt??
      Tak? Cóż, mi się nie wiedzieć czemu kojarzyło z Islamem, Muzułmanami i ich przywódcą xD Może to z powodu nagonki medialnej??

      Usuń
    5. To dobrze, czasem to takie naprawy wieki trwają...
      To tak właśnie działa. Zazwyczaj mam wenę, gdy totalnie nie mam możliwości pisania (głównie przez naukę itp.), a w wakacje milczy. Aczkolwiek na szczęście niedawno był wyjątek i mnie wzięło. Szkoda tylko, że szybko się to skończyło. :/
      Nie no, na nich też to jest wzorowane, także nic dziwnego. Wiesz, to taki miszmasz.

      Usuń
  2. Dobra jak już się biorę za komentarze to trzeba iść za ciosem że się tak wyrażę. Zatem zabieram się za kolejny komentarz pod tą zacną historią.

    Nie no spoko nie ma co. Chwile wcześnie było się świadkiem zabójstwa niemal całej rodziny a teraz jak gdyby nigdy nic baluje się na imprezie. Czy tylko ja uważam że coś tu jest „lekko” nie tak? ^ ^ Swoją drogą tak bardzo żal mi tej Leyny… Nie no nie wyobrażam sobie być na jej miejscu… Być świadkiem jak jacyś zwyrole gwałcą matkę, jak rozstrzeliwuje się rodziców i brata jak strzelają w głowę czteroletniej siostry… Nie noooo to jakiś koszmar… Weź ciągle przeżywam tą egzekucję… Dramat jakiś… Hmmm no i mamy kilku Armańskich ważniaków… Wiesz co liczę że uda ci się wstawiać właśnie jakieś scenki polityczne… No i proszę znów mamy Naczelnika Salgarienu :D Swoją drogą ciekawe cóż takiego Fremd ma do załatwienia w Salgarienie i czyj to dowód :>

    Ja na miejscu Sil chyba padłabym na zawał na widok Shina ^ ^” Ale jego szczęście że nie poszedł tam na panienki! Swoją drogą już od dłuższego czasu tak się zastanawiałam… W sensie wiesz… Shin jest żonaty i kurna przecież wiesz niektórzy (o ile nie większość) nie mają takich skrupułów jak on i chodzą sobie na panienki i wiesz… Nie nooo masakra ja nie wyobrażam sobie jak bym była Sil czy tam inną dziewczyną i przyszedł do mnie żonaty… Matko kochana przecież ja bym nie mogła na siebie spojrzeć w lustrze! D: Po za tym wiesz Sil zna Shina ale on nie przyszedł na panienki i nie chciał z nią iść na górę a kurna jak ona spotka kogoś kogo znała wcześniej! D: Chociażby jakiegoś typa ze swojej kamienicy! Noo weź wstyd i hańba… Aż mi się niedobrze robie jak o tym pomyśle T^T No ale dobra wracając do tematu… Shin na przeszpiegach! Jejku kochany mój! Q.Q W ogóle on i Mina są wspaniali! No naprawdę więcej ich się należy! Ta para zasługuje na więcej czasu antenowego że się tak wyrażę :p Nie nooo jaki on jest uroczo nieporadny Xd Niby taki kurczę wyluzowany a tu proszę jaki skrępowany Xd Swoją drogę to naprawdę musi być żenujące tak spotykać się w domu publicznym -.- Nie noooo żal… Hahahaha miło że Shin stwierdził że Sil ma uroczą twarzyczkę i jest w jakimś tam stopniu rodziną <3 Jeżeli miało to połechtać moją próżność to ci się udało Xd Już o tym ci mówiłam ale to wspomnienie o przybranym rodzeństwie które wybrali im Bogowie… Nie dobrze wiesz że to tak bardzo rozczula moje serduszko Q.Q
    Eeeee wiesz co ci powiem… Ja pierwszy raz czytałam co ta głupie dziecko wygaduje do Shina autentycznie walnęłam się w czoło i tak WTF czy ty dziewczyno masz odrobinę godności i rozumu w tej pustej mózgownicy… Na miejscu Sil zapadłabym się pod ziemie i uciekła ze Wspólnej Sali Xd Chociaż tyle że Shin jest wyrozumiały <3
    Ech chociaż tyle że Sil się przyda w misji zeswatania ze sobą Yu i Iri co prawda Iri ma jej zdanie w głębokim powarzeniu ale cóż zrobić jak nic się nie zrobi Xd W sumie fakt to całkiem ciekawe czy ktoś oprócz Shina wszedł do Wspólnej Sali a potem wyszedł że się tak wyrażę bez niczego… Powiem ci całkiem ciekawa kwestia.
    „Czy ten człowiek naprawdę nie mógł wreszcie zaznać w życiu trochę szczęścia, radości, miłości?” Mój drogi Shinie odpowiedź brzmi… NIE ^ ^ Mój drogie Dziecię Lata autorem tego dzieła jest R.R. Martin w spódnicy więc nie licz na za wiele i w przypadku Yukiego i twoim ^ ^
    Swoją drogą to naprawdę rozczulające jak Mina i Shin martwią się o Yu i dziewczyny Q.Q

    Kennis… Kennis… Matko jak mi jej żal… Weź… Jakieś typy zamykają cie we własnej sypialni i nie możesz się z niej ruszyć, chodzą za tobą krok w krok… MASAKRA JAKAŚ. Po za tym weź jakaś obca baba łazi za tobą do łazienki! D: No weźcie sobie ze mnie jaj nie róbcie! I kurna jaka wredna. „Jesteś sama, pogódź się z tym”!!! Co to kurna ma być! Gdzie babska solidarność ja się pytam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee na jej miejscu padłabym chyba na zawał ^ ^” Jakaś szycha wpada ci do pokoju i zaczyna gadać do ciebie jak jakiś dżentelmen z pałaców i gapi się na ciebie jak na jakąś śliczną lalkę… Zdecydowanie to jest pochrzanione ^ ^” W ogóle ta cała sytuacja jest nieźle porąbana. Gościu który okupuje suwerenny kraj wpada i wyznaje zauroczenie dziewczyną z tegoż kraj… I co on kurna myślał że co?! Że kurde dziewczyna nie rozumie kim on jest i w mik zapomni o całym złu które dzieje się w jej ojczyźnie i urządzą sobie miłą popołudniową pogawędkę przy herbatce? Znaczy wiesz… Nie miłość dobrzy ludzie i miłość wśród Niemców i Polek się zdarzała i niektórzy były nawet biedni (patrz Wojenne Dziewczyny czy Czas Honoru) ale kurna naprawdę cała ta sytuacja jest iście kuriozalna… I kurna to durne pytanie czy stolica Armanu się jej podoba! No wiesz gości stolica całkiem spoko tylko kurna weźcie jedzcie sobie do tej stolicy a nas zostawcie w spokoju co kurna?! Nie nooo luz twój kraj napada na inny a ty sobie zapierniczasz w podskokach do kogoś z tego kraju i pytasz czy ci się podoba twoja stolica, no po prostu GENIUSZ! Czy tylko ja uważam że to tak trochę nie na miejscu?
      Tak swoją drogą cudownie że wplątałaś te wszystkie niuanse związane z Teatrem! Q.Q Kurka to naprawdę buduje świat NK! Liczę że uda ci się wtrącić jeszcze jakieś małe wzmianki o kulturze, teatrze itp… Wiesz jak ja to kocham :*
      Taaaa coś mi się wydaje że dziewczyna nie chce cię typie poznać bliżej więc wiesz ODCZEP SIĘ OD NIEJ ! Taaa pobożne życzenia -.-

      No i kogo my tu mamy…? Fremd jak miło!
      Nie noooo kolejna kuriozalna scena w tym rozdziale… Twój mąż wraca do domu i o czym rozmawiacie? A no o tym jak w czasie pracy zabił czteroletnie dziecko i oglądał sobie zabójstwo jego rodziców i brata… No powiem ci że to wyśmienity temat na rozmowę przy kolacji. Brawo Roza! ^ ^
      Taaaa wysyłajmy do jakiegoś psychola wezwania do pokoju na pewno posłucha! ^ ^ No brawa przywódcy naprawdę brawo!^ ^ Swoją drogą naprawdę jestem ciekawa czy oni się kiedyś ogarną czy nie… Swoją drogą mam nadzieje że uda ci się jeszcze pokazać coś na temat tych pozostały krajów czekam na to!
      Nie nooo biedne dziecko… Chcą zrobić z niego swoją marionetką… Ech masakra… Ciekawa jestem czy będzie coś więcej o nim… W sensie czy kiedyś dowiem się czy faktycznie uda się Armaną ich indoktrynacja czy jednak chłopak jakoś pozostanie Marymotem (dobrze napisałam? ^ ^”) i może jakoś pomoże w przyszłości wyzwolić Marymot …
      Taaaa Panie Fremdzie ślepych popleczników nigdy za wiele! Widzę że już Fremd nam pokazuje swoją inteligencje ^ ^
      Swoją drogą fajnie że pokazałaś historie Rozy i Fremda… Jak widać on bieżę co najlepsze ^ ^ Nie ma to jak zrobić sobie casting na żonę ^ ^ Tak między nami powiem ci że to że ta jego żoneczka dostała się na tą uczelnie jest dla mnie dość jakby to powiedzieć… Wkurzające i kuriozalne… I jakże wielce łaskawy że dał żonce iść na studia… Nooo normalne łaskawca… Weź… Mam nadzieje że jeszcze pokażesz i Roze i pozostałe żony i ogóle ich kulturę.
      Ja widzę Roza i Fremd dobrali się jak w korcu maku ^ ^ Taaaa robaki.. . Czemu mnie nie dziwi że Fremd ma wyrąbane na to czy jego żona jest na niego wkurzona… Pfff kretyn… Swoją drogą to trochę dziwnie brzmi jak jego żona mówi o nowe żonie Xd W każdym razie jeżeli faktycznie przyprowadzi do domu jakąś biedną dameyską dziewuszkę z całego serca jej współczuję…
      „W końcu to on tu rządził. Tu i na całym Shantos. Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl.” Powiem tylko tak. To zdanie mnie do szewskiej pasji doprowadza.


      Dobra chciałam coś jeszcze chyba napisać ale cóż… Chyba nie pamiętam ^ ^”
      W każdym razie czekam na NOWOŚCI :P

      Pozdrawiam
      Sil

      Usuń
  3. Ostrzegam, będę komentować!

    Podbij, zabij, ucztuj. To są prawdziwi zwycięzcy! Zabrakło mi tylko ceremonialnego picia krwi z czaszek wrogów, ale już trudno, nikt nie jest doskonały, jakoś to przeżyję. :/ Nieźle to wymyślili z księciem z Marrymotu, wypiorą mu mózg, będzie „rządził”, a ludzie, przynajmniej ci głupsi, łykną jak młode pelikany, bo to jednak „swój”, a że pod rozkazami Armanu, to ciii…
    Oj, Fremd, Fremd, już ja cię rozgryzłam, ty mały zboczuszku! Wiele spraw do załatwienia, taaak? Tożsamościówka w mniej oficjalnym mundurze, taaak? Przyznałby się lepiej, że sobie panienkę do dręczenia w Dameyu upatrzył, a nie. Kolegom nie powiedzieć? Wstyd!

    Ej, co to za bujanie w obłokach?! O nie, nie na mojej warcie! Silya by się do roboty wzięła, a nie się obija, w końcu nie płacą jej za bezczynne siedze… och, wait… w ogóle jej nie płacą. XDDDDD
    „Co ty tu robisz? - pisnęła oburzona, cofając się lekko” - posiedzieć przyszedł. Poplotkować o starych, dobrych czasach, w końcu kiedyś to było… Najgłupsze pytanie ever. A co się robi w burdelu? No dobra, Shin może niekoniecznie, ale nawet jeśli? Stupid question, Silya. Generalnie konwersacje nie są jej mocą stroną. XD
    No fajnie, miło, że chcą przekonać Iri do Yukiego, tylko że to jest skazane na niepowodzenie. Co jej powiedzą: „Iri, kochanie, on cię gwałci, bo chce dobrze”? Nie, nie, to nie ma żadnej szansy na powodzenie, szkoda, cholernie szkoda, ale co zrobisz, oka nie wyjmiesz.
    Słodki jeżu w morelach! Co też ta dziewczyna wygaduje?! „Jestem aż taka zła?” Nie, tylko naiwna i głupiutka, lol. Ojej, powiedziałam to na głos? Och, tak mi przykro, później się spoliczkuję. xD Matko, czemu ona tak robi? Jak coś palnie, to jak gajowy o sosnę, a potem chciałaby umrzeć, bo jest „taka okropna, fuj i w ogóle nie chce żyyyyyyć T.T” . Starczy myśleć. Kiedyś była taka bajka, z Kubusiem Puchatkiem i brygadą detektywów. Zawsze przed piosenką Kubuś tak stukał się w główkę i mówił: „Myśl, myśl, myśl”. Widzisz, Silya? Nawet Kubuś wie, że trzeba!

    Kennis to ma przerąbane. Gdyby ktoś się tak rozpanoszył w moim domu, chybaby mnie krew zalała! A ten naczelnik, psia jego mać?! „Nie obawiaj się, pani, nie zrobię ci krzywdy” - uwaga, bo ci uwierzę! Paskudny typ. I cudowny! Poniekąd podziwiam nawet wytrwałość, nauczył się marrymockiego (zawsze propsuję inwestowanie w siebie!), obejrzał wszystkie sztuki, w których grała… prawdziwy fan! A teraz jeszcze może podziwiać (wiadomo, na podziwianiu nie poprzestanie) Kennis, kiedy tylko będzie chciał! I co, słaby jest? XD Wszystkie fanki Shawna Mendesa mogłyby się od niego uczyć! „Bliżej poznać”… czy oni wszyscy są niewyżytymi bestiami, ogarniętymi żądzą zgwałcenia wszystkiego, co się rusza? No dobra, Drez przynajmniej jest wybredny, ale reszta? Gorzej niż zwierzęta.

    Roza robi mi nie tylko dzień, ale cały miesiąc! XD „No cześć kochanie, jak się udała egzekucja? Odgrzać ci ziemniaczki? O… było dużo krwi? Mhm. To super, polać ci sosikiem?” xD Serio, jestem jej fanką! I tak pasuje do Fremda! Swoją drogą, skąd on się urwał, żeby przy poszukiwaniu żony dokopać się nawet do jej ocen ze szkoły? Chociaż, w sumie rozumiem. Też bym nie chciała użerać się z nieukiem. Piątka, Fremd!
    List nawołujący do zaprzestania działań okupacyjnych? To prawie jak te ulotki zrzucane z samolotów w 39’, no nieoceniona pomoc! Roza ma rację. Żałosne.
    Ej, tak tu się te dokumenty przewijają… Pamięć zawodna! Czy to tylko Iri straciła tożsamościówkę czy Silya też? Liczę na więcej dramatu i tak sobie myślę, że to mogą być dokumenty Ilyari.
    Czekam na dalszy rozwój wątku Fremda! Intryguje mnie, jest tak cholernie nieczułą gnidą, że mogę tylko podziwiać. On nadaje nowy wymiar powiedzeniu "po trupach do celu".

    Krótko, bo krótko, ale nadrobione! Czekam na ciąg dalszy!

    Buziaki!
    Andzik

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.