niedziela, 18 października 2015

Rozdział III


Salgarien, 4. dzień 7. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Wróciłyśmy - zakomunikowała Silya, widząc, że Ilyari buja w obłokach. Przez niemal całą drogę powrotną z Dzielnicy Upraw milczała jak zaklęta. Z reguły gadatliwa Sil z początku próbowała zainteresować ją jakimkolwiek tematem, ale zauważywszy, że to na nic, dała sobie spokój. Cóż, prędzej czy później jej przejdzie, nie ma sensu się tym przejmować. Iri tak już miała.
      - Witajcie, dziewczęta - przywitała się z nimi Miira. Wyglądała, jak gdyby z całych sił powstrzymywała się od obdarzenia ich szerokim uśmiechem zwycięzcy. Silya, zdziwiona nieco, spojrzała na Ilyari, ale ta chyba tego nie zauważyła, wciąż pogrążona we własnych myślach. Na znak powitania skinęła tylko głową. - I jak tam praca?
      - Dobrze, pani matko - odparła od razu Sil, domyślając się, że Ilyari oberwałoby się, gdyby Miira zauważyła, w jakim jest stanie. - Oto nasz przydział - dodała, podając kobiecie dwa koszyczki jabłek, które były ich zapłatą za pracę. W ciągu czterech pierwszych dni zbiorów pracowały z całych sił i miały nadzieję, że entuzjazm - albo raczej chęć zdobycia jak największej ilości jedzenia - nie opadnie aż do końca.
      Miira z uznaniem pokiwała głową, odebrała od Silyi wiklinowe koszyczki, po czym zaniosła je do kuchni. Dziewczęta w tym czasie zdjęły buty. Sil już chciała ruszyć do łazienki, gdy Iri zatrzymała ją, upominając, że muszą wyczyścić obuwie, gdyż pobrudziły je w sadzie. O tak, pani matka byłaby co najmniej niezadowolona, gdyby to spostrzegła.
      - Oho, widzę, że wróciłaś na ziemię - rzuciła Silya, wykręcając oczyma. Zaraz potem uśmiechnęła się jednak.
      - O co ci chodzi? - zapytała Iri.
      - Znów odleciałaś - wyjaśniła Sil. Jak ona mogła nie mieć tej świadomości? Czasami bywała doprawdy dziwna, ale chyba między innymi właśnie za to ją kochała. - O czym tak myślałaś?
      - Hm. Sama nie wiem - przyznała. To było u niej normalne, od czasu do czasu po prostu uciekała myślami hen, daleko, tam, gdzie nikt jej nie znał, nikt nie patrzył jej na ręce, nikt niczego od niej nie chciał…
      - Śmieszna jesteś - skwitowała Silya, po czym z westchnieniem męczennicy chwyciła za szczotkę do butów. Kiedy obie czyściły obuwie, w polu widzenia pojawiła się Miira. Uśmiechnęła się delikatnie z aprobatą, zadowolona, iż dziewczęta od razu wzięły się za to, co powinny, a nie odkładały tego na później, czego bardzo nie lubiła. Samodyscyplinę uważała za niezwykle ważną i niezmiennie próbowała wszczepić ją wychowankom.
      - Gdy skończycie, chodźcie do stołu. Kolacja już gotowa - oznajmiła, a następnie oddaliła się.
      Obie poczuły, jak burczy im w brzuchach. Były okropnie głodne, ale przecież przywykły do tego, więc coraz częściej zdawały sobie sprawę z tego, że nie zwracają na ten fakt szczególnie dużej uwagi.            Zadowolone z rezultatów swoich działań, zmiotły jeszcze piasek z podłogi, po czym wyszorowały ręce i obmyły zmęczone twarze, by wreszcie przejść do pokoiku dziennego. Zasiadły do stołu, odmówiły modlitwę do Najstarszych i wreszcie mogły zatopić zęby w jabłkach. Ach, jakże soczyste i słodkie się wydawały! Przed wojną, w czasach względnego dobrobytu, pamiętałyby jeszcze smak prawdziwie pysznych owoców, ale teraz… Teraz każdy posiłek był niemalże świętem i smakował o niebo lepiej niż takie „dania” za czasów wolności.
      Kiedy Ilyari umyła szklanki po mdłej herbacie (uwielbiała herbatę i początkowo nie mogła przywyknąć do tego czegoś, co nią teraz nazywano), a Silya je wytarła i ułożyła na miejsce, Miira gestem przywołała je do siebie. Myślały, że tradycyjnie zaczną wieczorną modlitwę, jednak tak się póki co nie stało. Pani matka poleciła przybranym córkom usiąść na kanapie, na której zwykła spać, odkąd przyjęła do siebie Silyę, a sama stanęła przed nimi.
      - Wierzcie lub nie, ale znalazłam wam mężów - oznajmiła. Ilyari miała wrażenie, że gdyby nie siedziała, upadłaby. Serce zaczęło jej niesamowicie walić, ostatkiem sił powstrzymała się od grymasu. Silya zestresowała się trochę, bowiem nie spodziewała się w najbliższym czasie takiej informacji, niemniej nie mogłaby powiedzieć, że jest zupełnie zawiedziona czy zdenerwowana. Nieraz, zazwyczaj tuż przed zaśnięciem, wyobrażała sobie życie u boku męża. Często dostrzegała u siebie zamiłowanie do romantyzmu, co zdecydowanie ujawniało się w jej wizjach. Och, gdybyż któraś z nich mogła się spełnić! Byłaby naprawdę szczęśliwa! Marzyła o tym, by jej przyszły mąż zaakceptował ją w pełni i - nie miała złudzeń, że tak nie będzie - po początkowym nieśmiałym poznawaniu się pokochał ją całym sercem. Pragnęła gromadki uroczych dzieci. Chciała szyć im czapki i szaliki na zimę, śpiewać kołysanki, mimo iż okropnie fałszowała, karmić je (oby jej mąż miał dobrą pracę, by miała co im do ust włożyć!)… Westchnęła z rozmarzeniem. - Co więcej, są braćmi - dodała Miira, wyrywając dziewczyny z zamyślenia. Ilyari wzięła głęboki wdech, mając nadzieję, że nie dała po sobie poznać, co dzieje się w jej sercu. Rozluźniła ręce, które jeszcze przed sekundą zaciskała na sukience i z pozornym spokojem wpatrywała się w panią matkę. - Starszy, Ren, ma dwadzieścia cztery lata, a młodszy, Kan, do ceremonii zaślubin zdąży ukończyć dwadzieścia trzy. Rozmawiałam już z ich przedstawicielką. Uznałyśmy, że starszy chłopak ożeni się z tobą, Ilyari, a młodszy z tobą, Silya - tłumaczyła, patrząc to na jedną, to na drugą. - Dziesiątego, dwudziestego i trzydziestego dnia obecnego miesiąca oraz dziesiątego dnia ósmego odbędą się nauki przedmałżeńskie, dostaniecie od kapłanów stosowne zawiadomienie, byście mogły w te dni wcześniej wrócić z Dzielnicy Upraw. Ceremonia zaślubin odbędzie się zaś piętnastego dnia ósmego miesiąca. Liczę na to, iż z uwagą poświęcicie się lekcjom na temat wzorowego małżeństwa i z radością oddacie się powinnościom żon.
      Silya z zapałem pokiwała głową, Ilyari jedynie skinęła swoją w milczeniu.
      - Jak wyglądają? - wyrzuciła z siebie Sil. Iri trąciła ją lekko, ale było już za późno.
      - To chyba nie powinno mieć dla ciebie znaczenia, moja droga. Lepiej skup się na sobie i nauce - zestrofowała ją Miira, patrząc na nią karcąco.
      - Oczywiście, pani matko, przepraszam - mruknęła, patrząc na złożone na kolanach dłonie, dzięki czemu nie zauważyła grymasu na twarzy pani matki. Gdyby to do niej pasowało, Miira z dezaprobatą wykręciłaby w tej chwili oczami.
      - Czy to nie dziwne, że w tym wieku nie są jeszcze żonaci? - zapytała spokojnie Ilyari, jak zwykle przybierając grzeczny ton. Robiła to już automatycznie.
      - Ach tak, zapomniałam wam powiedzieć. - Miira puściła w niepamięć złość na Silyę i ożywiła się odrobinkę. - Otóż młodzieńcy ci nie pochodzą z Salgarienu. Do niedawna mieszkali w Menos, wiecie, tej wiosce na południowy zachód od Salgarienu. Z początku planowali tam zostać, ale że w najbliższej okolicy nie było żadnych panien na wydaniu - oczywiście mowa tu o wyznawczyniach Najstarszych - w końcu zdecydowali się przenieść do miasta. Ich ojciec jest kowalem, a matka zajmuje się domem i rodzinnym ogrodem, a w wolnym czasie pomaga na poletkach sąsiadów. Chłopcy, którzy od małego pomagali obojgu rodzicom, znają się więc na tym i owym. Są teraz zatrudnieni w warsztacie wuja. Pewnie przybyliby tu wcześniej, gdyby nie fakt, iż ciężko byłoby im znaleźć pracę. Niestety, poprzednich pracowników ich krewnego Armanie przyłapali na czymś, co im się nie spodobało, przez co ponieśli karę… - Obie domyśliły się, że owa „kara” polegała zwyczajnie na zabiciu ich, ale nic nie powiedziały, przełknęły tylko ślinę. - W każdym razie - kontynuowała Miira po chwili ciszy - wysłał do bratanków wiadomość o wolnych posadach, więc ci skorzystali z okazji i przenieśli się do Salgarienu. Od razu zapisali się do rejestru świątynnego i poprosili o przedstawiciela. Została nim Karia, więc przy pierwszej lepszej sposobności powiadomiła mnie o tych młodzieńcach, dzięki czemu nikt nie zwinął nam ich sprzed nosa. - Wydawała się naprawdę zadowolona. Karia od lat była jej najbliższą przyjaciółką, a ponadto mieszkała w kamienicy naprzeciwko, toteż nic dziwnego, że z łatwością udało jej się powiadomić najlepszą koleżankę o możliwości wydania jej wychowanek za mąż. - I co o tym myślicie? - Wszystkie trzy wiedziały, że to pytanie to tylko formalność, bowiem dziewczęta nie miały prawa się sprzeciwić, niemniej Silya oznajmiła, że choć jest nieco zestresowana, bardzo się cieszy, natomiast Ilyari podziękowała tylko za troskę.
      Pomodliły się wspólnie, po kolei umyły się porządnie, po czym rozeszły się do łóżek. Dziewczęta były przekonane, że tak jak to było od czterech dni, zasną od razu - były przecież bardzo zmęczone - ale po tych rewelacjach nie były w stanie zmrużyć oczu.
      - Jejku - szepnęła Sil, wiedząc, że Iri nie śpi. - Nieraz rozmawiałyśmy o potencjalnym małżeństwie, ale jakoś nie sądziłam, że to nastąpi tak szybko. Denerwuję się - zachichotała nerwowo, patrząc w sufit. - Kan… Ciekawe, jaki jest?
      - Dowiesz się za miesiąc z kawałkiem - stwierdziła tylko Ilyari, ze smutkiem wpatrując się w fragment nieba widoczny za oknem. Więc to tak… Czas opuszczenia jednej klatki, by zostać zamkniętą w drugiej, miał nadejść już niebawem…
      - Nie ekscytujesz się? - zdziwiła się Silya. Wiedziała, w jaki sposób Ilyari podchodziła do instytucji małżeństwa i tak dalej, niemniej sądziła, że jak przyjdzie co do czego, to i ona się ożywi. - Nasze życie wreszcie się zmieni. Poza tym, Kan i Ren mają pracę. I będziemy razem mieszkać! Czy mogłoby być lepiej? - ucieszyła się. Po wieczornej modlitwie Miira zdradziła im bowiem jeszcze kilka szczegółów, w tym ten, iż chłopcy zamieszkują jeden lokal, podobno dostatecznie jednak duży, by pomieściły się w nim dwa małżeństwa. Kiedy urodzą się dzieci, zapewne jedna z rodzin będzie musiała przenieść się gdzie indziej, niemniej na początek i bracia, i przybrane siostry nie będą musieli się rozstawać, co było plusem i dla jednych, i dla drugich.
      - To chyba jedyny pozytyw - mruknęła Iri. - Nie bardzo mi się to podoba - stwierdziła. - Nie znamy ich… No i wiesz… Mąż i żona robią różne rzeczy, których nigdy nie miałyśmy okazji robić. Szczerze mówiąc, stresuje mnie to - wyznała cicho.
      - Cóż, mnie też, ale… Chyba po to są nauki przedmałżeńskie, prawda?
      - To będzie sama teoria, nic takiego. Przeraża mnie, jak to będzie wyglądało w praktyce - zasępiła się Ilyari, odwracając wzrok od okna i siadając po turecku na łóżku. Skoro i tak nie spały, nie musiała wciąż leżeć. Powinny jedynie uważać na to, by być cichutko, aby pani matka ich nie usłyszała. Na szczęście Miira miała względnie mocny sen.
      Widząc, że Iri się podniosła, Silya wygramoliła się ze swojego łóżka i bez krępacji weszła pod kołdrę przybranej siostry. Szczerze mówiąc, uwielbiała to robić, czego nie można było powiedzieć o Ilyari. Pod względem bliskości upodobniła się trochę do pani matki i zazwyczaj unikała jej. Właściwie nic dziwnego więc, że bała się małżeństwa… Spanie w jednym łóżku z mężczyzną, spełnianie małżeńskich powinności… Och.
      - Może nie będzie tak źle - wysunęła przypuszczenie Sil. - Znaczy… Ja też się boję, ale… - Wyraźnie zbierała w sobie uwagę, by kontynuować. - Właściwie ciekawa jestem, jak to jest… - przyznała tak cicho, że Iri ledwo ją dosłyszała.
      - Naprawdę? - spytała, krzywiąc się. Wzrok obu doskonale przyzwyczaił się już do ciemności, więc Silya dobrze widziała jej minę. Westchnęła.
      - A ty nie? Ani trochę? - pytała.
      - Nie sądzę. Raczej się boję i brzydzę niż interesuję - mruknęła, nerwowo bawiąc się powłoczką od pościeli.
      - Ale to… No wiesz, ważna część małżeństwa. I miłości szeroko pojętej - plątała się Sil.
      - O jakiej miłości ty mówisz? - prychnęła Iri. - Nie poznamy ich do dnia zaślubin.
      - Miłość może przyjść z czasem - trwała przy swoim Silya.
      - Może, ale nie musi.
      - Może jednak.
      - A może nie.
      Przez co najmniej minutę walczyły na spojrzenia. Silya jak zwykle przegrała.
      - Nie bądź taką pesymistką - poprosiła w końcu. - Nie nastawiaj się w ten sposób. Może być naprawdę miło!
      - Może jeszcze głośniej? - warknęła Ilyari. Sil wymamrotała pod nosem jakieś przeprosiny. - I nie, nie sądzę, aby miało być miło. Tutaj przynajmniej nikt nie narusza mojej prywatności. No, poza tobą, gdy włazisz mi do łóżka albo się na mnie rzucasz… Niemniej nikt nie… Sama wiesz.
      - Ale jesteś urocza, gdy się tak peszysz! - rzuciła z zachwytem Silya. Nie wiedziała dlaczego, ale uwielbiała wyraz twarzy siostry, gdy ta była zawstydzona bądź nadąsana. Wyglądała wówczas tak słodko! Trochę jak dziecko, któremu coś nie wyszło. - Renowi też na pewno się to spodoba - dodała, z powagą eksperta kiwając głową i na chwilkę przymykając oczy. Gdy ponownie uniosła powieki i spojrzała na przyjaciółkę, była pewna, że mimo ciemności dostrzega jej rumieńce. Jejku, jak uroczo! - Ach, wiedziałam, wiedziałam! - chichotała.
      - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi - mruknęła naburmuszona Iri, czując, że jej gorąco. Nie, wcale nie cieszyła ją wizja małżeństwa, a tym bardziej wizja jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z tym całym Renem. Od przytulania, poprzez pocałunki, aż po „wiadomo co”. Nie, nie, bynajmniej! Po prostu te sprawy okropnie ją zawstydzały. Przez myśl przeszło jej pytanie, czy jej rodzice również mieli problemy ze zbliżeniem się do siebie. Przecież najprawdopodobniej byli w identycznej sytuacji jak ona teraz… Jako wyznawcy Najstarszych zapewne zostali zwyczajnie zeswatani. Czy możliwe więc, że nie było między nimi prawdziwej miłości? Ba, czy kiedykolwiek żywili do siebie jakieś poważniejsze uczucia? Z jakiegoś powodu zrobiło jej się przykro. Silya wiedziała, że poczęła się z miłości i jej rodzice niesamowicie się na nią cieszyli i ją kochali, a ona… Co myśleli jej mama i tata? Jacy byli? Jak wyglądały relacje między nimi?
      Poczuła w oczach piekące łzy, więc przymknęła powieki, by się ich pozbyć.
      - Dobrze się czujesz? - zapytała z troską Sil.
      - Uhm - mruknęła, otwierając oczy i uśmiechając się wymuszenie. Silya zauważyła jednak, że jej oczy błyszczą delikatnie w świetle księżyca i gwiazd.
      - Uwierz, będzie dobrze - powiedziała przekonana, zbliżając się do Ilyari i przytulając ją. Zazwyczaj ta odpychała ją lekko, gdyż czuła się niezręcznie, będąc tak blisko innego człowieka, ale tym razem tego nie uczyniła.
      Rozmawiały szeptem jeszcze bardzo długo. Słaniały się ze zmęczenia, ale nie mogąc zasnąć, któraś co rusz inicjowała kolejną pogawędkę.
      - Przede wszystkim chciałabym dziewczynkę. A najlepiej co najmniej dwie albo nawet trzy… - roztaczała swoje wizje Sil. - Na pewno byłyby słodkie. Uszyję im urocze ubranka…
      - Ledwo przyszywasz guziki - zauważyła bezlitośnie Ilyari.
      Silya zrobiła minę naburmuszonego dziecka. Iri miała rację.
      - Nauczę się - oznajmiła po prostu, po czym ciągnęła z zamiłowaniem: - Pierwszej na pewno nadam imię po mamie. Rikka. Tak, będzie cudownie. A jeśli trafi mi się jakiś chłopczyk, no trudno, to dostanie imię po tacie, Maron. Co o tym sądzisz? - zaświergotała podniecona.
      - Wspaniale - odparła bez entuzjazmu Ilyari. Sil postanowiła nie zwracać uwagi na jej ton i po prostu kontynuowała swój monolog.
      Nagle jednak zamilkła, bowiem obie usłyszały jakieś hałasy dobiegające zza ścian. Jakby krzyki i do tego przewracanie czegoś… Trudno dokładnie określić. Zdziwione i przestraszone nieco, spojrzały po sobie z niepewnymi minami. Nieruchomo i w milczeniu nasłuchiwały. Czy im się wydawało, czy ktoś płakał? Co się działo?
      Niemalże dostały zawału, gdy ktoś ni z tego, ni z owego zaczął walić do drzwi ich mieszkanka. Podskoczyły jak oparzone, a serca tłukły im się w piersi. Oddychały szybko i nierównomiernie, trzęsąc się lekko. Ilyari jako pierwsza wstała i ze strachem podeszła do drzwi. Uchyliła je, chcąc zobaczyć, co z panią matką. Ta szła już w kierunku drzwi, ale mimo tego zauważyła podopieczną, której gestem nakazała wrócić do sypiali i z niej nie wychodzić. Iri cichutko zamknęła drzwi do pokoju i cofnęła się kilka kroków.
      - Co się dzieje? - szepnęła przestraszona Silya.
      - Nie mam pojęcia - odparła cichutko równie przerażona Ilyari. Złapały się za dłonie, chcąc dodać sobie nawzajem otuchy. Usłyszały skrzypienie otwieranych drzwi wejściowych.
      - Rewizja! - wrzasnął z obcym akcentem jakiś mężczyzna.
      - Armanie… - wydukała Sil. Zaczęły drżeć jeszcze bardziej. Gdyby nie hałas, jaki nastał w pokoju obok, zapewne słyszałyby szaleńcze bicie swych serc. Blade jak śmierć, cofnęły się aż pod okno.
      Nie wiedziały, jak długo to trwało, w końcu jednak również drzwi do ich pokoiku zostały otwarte. Wpadło doń dwóch Arman, którzy najpierw powywracali i przeszukali wszystko, co się dało - czyli niewiele, zważywszy na wielkość pomieszczenia i ilość rzeczy w nim przechowywanych - a następnie zaczęli rozmawiać po armańsku. Nie zrozumiały ani słowa. Ilyari na chwilę oderwała od nich wzrok, by przenieść go na to, co działo się w saloniku. Pani matka, odziana jednie w koszulę nocną, tak samo zresztą jak Sil i Iri, stała dumna i wyprostowana, udając, że nic nie robi sobie z tej całej rewizji. Ilyari znała ją jednak na tyle dobrze, że domyśliła się, iż jest wściekła i najchętniej wygarnęłaby Armanom to i owo. Była jednak rozsądna i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to jedynie pogorszyłoby ich sytuację, trzymała więc język za zębami.
      Wyczuwszy na sobie wzrok Arman w jej pokoiku, Iri znów na nich zerknęła. Silya nie odrywała od nich przerażonych oczu.
      Jeden z mężczyzn powiedział coś do drugiego, wciąż na nie patrząc, na co tamten zaśmiał się obleśnie i odpowiedział, co zaowocowało już śmiechem obu. Wyglądali, jakby mieli zamiar kontynuować, lecz wówczas ten trzeci krzyknął coś, co brzmiało jak rozkaz, więc ci dwaj odwrócili się z zamiarem opuszczenia wreszcie izdebki dziewcząt.
      - Do rychłego baczenia - zarechotał na odchodnym jeden z nich. Domyśliły się, że pomylił „baczenie” z „zobaczeniem”, niemniej chcąc nie chcąc poczęły zastanawiać się, o co mu mogło chodzić. Czyżby mieli w planach kolejną rewizję? Oby nie… Dawno się tak nie bały. Ostatnio chyba podczas wojny…
      Kiedy nareszcie opuścili mieszkanie, Miira natychmiast zamknęła drzwi na zasuwkę. Wówczas dopiero dziewczęta odważyły się opuścić swoją sypialnię. Powoli weszły do pokoiku dziennego. Silya zakryła dłonią usta, a Ilyari bezsilnie opuściła ręce. Ci żołnierze wywrócili ich niewielkie mieszkanko do góry nogami. Przewrócili stolik i krzesła, porwali pościel, wyrzucili z każdej możliwej szafki całą zawartość… W kuchni to samo. Z przerażeniem zauważyły też, że zabrali niemalże wszystkie zapasy ich żywności. Nic szczególnie wartościowego już dawno nie miały, sprzedały wszystko, co się dało i teraz ich największym bogactwem było jedzenie. A poza tym niewielkie ilości pieniędzy, które zarabiała pani matka.
      - O bogowie… - szepnęła Silya.
      - Bezczelność… - dodała cicho Ilyari, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, jak Armanie traktują Dameyczyków. To był pierwszy raz, gdy widziała coś takiego.
      - Owszem - zgodziła się z nią Miira. Wyglądała na zmęczoną, straciła właściwą sobie surową, nie do końca pojętą i pozwalającą się opisać energię. - Idźcie spać - dodała po kilkudziesięciu sekundach, klękając i zaczynając składać wyrzucone na podłogę ubrania.
      - Ależ, pani matko… - rzekła łagodnie Ilyari. - Nie ma mowy - oświadczyła, sadowiąc się obok i również zabierając się za sprzątanie. Miira wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać. Silya jak nic po raz pierwszy widziała taki wyraz twarzy u pani matki, a Iri… Cóż, w tej chwili nie mogła sobie przypomnieć, czy miała już okazję go ujrzeć. - Spokojnie - powiedziała, uśmiechając się kojąco.
      Sil patrzyła na nie i poczuła, że coś kłuje ją w serce. Ilyari miała w sobie tyle ciepła, którego normalnie nie pokazywała… Czy w ogóle była świadoma jego istnienia? Zazwyczaj była dość oschła i niewylewna w uczuciach. Jakby… Jakby bała się, że zostaną one wykorzystane przeciwko niej. Jakby każdy na świecie w jakiś sposób był jej wrogiem… albo w dowolnej chwili mógł się nim stać. Właściwie sama nie wiedziała, jak to określić, ale w momentach takich jak ten albo wtedy, gdy dokarmiała Rudego, w jej oczach pojawiało się coś, co określiłaby jako iskierka życia. Dlaczego nie mogło tak być cały czas? Dlaczego w tej dziewczynie było tyle niewypowiedzianego smutku? Silya kochała ją jak siostrę i po stracie rodziców bez wahania przyznałaby, że jest dla niej najważniejszą osobą na świecie, dlatego okropnie bolało ją to, że Ilyari najwyraźniej nie czerpała z życia żadnej przyjemności. W duchu liczyła na to, że Ren przypadnie jej do gustu i nareszcie odnajdzie szczęście… Chyba niczego bardziej nie pragnęła, nawet swojego własnego powodzenia…
      Powstrzymując cisnące jej się do oczu łzy, zabrała się za sprzątanie. Wiedziały, że nie zdążą ze wszystkim do rana. Wiedziały, że o świcie będą musiały zacząć zbierać się do wyjścia do Dzielnicy Upraw. Że prawdopodobnie nie włożą nic do ust co najmniej do wieczora. Że będą tak zmęczone, iż pewnie nie będą wiedziały, co się dookoła nich dzieje… Niemniej najważniejsze teraz było to, by okazywać sobie nawzajem wsparcie. Tylko to się w tej chwili liczyło…

*
Salgarien, 10. dzień 7. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Tradycja głosiła, że cykl czterech spotkań nauk przedmałżeńskich rozpoczyna się, gdy znajdzie się co najmniej pięć par gotowych do zawarcia tego sakramentu. Paleo i Goi czekały już ponad rok, zaś Kamma od trzech miesięcy. Te dwie pierwsze, zmęczone już czekaniem, bardzo cieszyły się na czekające je „przygody” (podobnie jak Silya, która jednak starała się tego po sobie nie pokazywać, co jednakże nie najlepiej jej wychodziło), Kamma z kolei bynajmniej nie wyglądała na zadowoloną.
      - Miałam nadzieję, że nieprędko kogoś znajdą - marudziła pozostałym dziewczętom, które czekały w jednej z salek przyświątynnych na kapłankę. - A tu dwie naraz, cudownie. - Wykręciła oczyma, niezadowolona.
      - Wybacz - mruknęła Ilyari, która również najchętniej by stamtąd uciekła. Silya pocieszająco ścisnęła jej dłoń, ale Iri ze zniecierpliwieniem delikatnie ją z niej wysunęła.
      - Och, przestańcie, będzie fajnie - zapewniła z promiennym uśmiechem Paleo. - Ciekawa jestem, jacy chłopcy nam się trafią! Na pewno są już z drugiej strony budynku i czekają na kapłana. Zastanawiam się, jak oni do tego wszystkiego podchodzą…
      - Pewnie są zachwyceni - burknęła Kamma. - Faceci myślą tylko o jednym. Prymitywy jedne.
      - Aż tak nie znosisz mężczyzn? - zachichotała Goi.
      - Trudno się nie zgodzić - mruknęła pod nosem Iri. Zrobiła to tak cicho, że tylko stojąca tuż obok niej Silya ją dosłyszała. Zganiła ją spojrzeniem, na co ta wzruszyła ramionami.
      - Same musicie przyznać, że są beznadziejni. Mam czterech braci, uwierzcie, wiem, co mówię - oświadczyła Kamma.
      - Tak, tak - westchnęła Paleo, a Goi znów cicho się zaśmiała.
      Nim któraś zdążyła ponownie się odezwać, nadeszła odziana w biel kapłanka. Uśmiechnęła się do nich sympatycznie, po czym oznajmiła, że na dobry początek pomodlą się o szczęście w małżeństwie. Wszystkie sześć kobiet klęknęło więc i wpatrując się w symbol Najstarszych, uczennice powtarzały za kapłanką słowa modlitwy. Gdy skończyły, podniosły się wszystkie. Ubrana w śnieżnobiałe szaty kobieta zaproponowała dziewczętom, by usiadły na jednej z nielicznych ławek.
      - Widzę, że niektóre z was nie są szczególnie zadowolone - zagaiła. - Spokojnie, doprawdy nie ma się czego bać. Instytucja małżeństwa czasami wydaje się straszna, ale to nic złego. Wręcz przeciwnie, to dar od naszych bogów. Dar, który trzeba jak najpełniej wykorzystać. Nic nie dzieje się bez przyczyny, moje drogie - oznajmiła z łagodnym uśmiechem. Mogła mieć koło trzydziestu lat. Rudoblond włosy naturalnie związane miała w obowiązkowy ciasny kok, tak samo zresztą jak wszystkie inne obecne tu dziewczęta. - Och, właśnie, przedstawcie się, proszę.
      Paleo, wysoka i szczupła dziewczyna o włosach niemalże identycznego odcienia jak kapłanki, wyglądała na pełną życia i szczęśliwą osobę. Goi, niewiele niższa od Paleo szatynka, wydawała się wiecznie ze wszystkiego zadowolona. Kamma, będąca mniej więcej wzrostu Ilyari, ale mocniej od niej zbudowana, prawie wypluła z siebie własne imię. Iri i Sil przedstawiły się na końcu.
      - Bardzo miło mi was poznać - rzuciła kapłanka. - Ja jestem Lara. Dopiero drugi raz jest mi dane przeprowadzić podobny kurs, więc bądźcie wyrozumiałe, proszę - zaśmiała się lekko. - Nie zaprzeczę, że żyjemy w niezwykle ciężkich czasach. Ale wiecie co? Uważam, że w takim trudnym okresie zawarcie małżeństwa jest jeszcze wspanialsze i ważniejsze niż normalnie. Wsparcie drugiej osoby, zaufanie, bliskość… To wszystko z pewnością pomoże wam przezwyciężyć zło czające się pod postacią Arman i nie tylko. - Ilyari nie mogła nie zauważyć, iż kapłanka w swej jakże budującej wyliczance pominęła miłość. Miała ochotę uśmiechnąć się lekceważąco. - Poza Najstarszymi najważniejsi są nasi bliźni, przede wszystkim współwyznawcy. Wszystkie macie niebywałe szczęście, gdyż zostało wam dane odnalezienie swych drugich połówek wśród praktykujących wyznawców naszych bogów - ciągnęła z uśmiechem. - Nie da się bowiem nie zauważyć, iż ostatnio ślubów jest coraz mniej. Gdy wstępowałam do szkoły kapłańskiej, szkolenia takie jak to odbywały się praktycznie każdego miesiąca. Teraz, jak widać, niektóre pary muszą czekać nawet rok - rzekła, zasmucając się przy tym. - Z tego też powodu powinnyśmy tym bardziej cieszyć się nadchodzącą ceremonią zaślubin.
      Mówiła tak jeszcze bardzo długo. Paleo i Goi słuchały jej niemalże z namaszczeniem, Silya, gdyby nie jej wyrzuty sumienia z powodu tego, że tak naprawdę nie wierzyła w Najstarszych, pewnie byłaby tak samo nastawiona, Kamma wydawała się coraz bardziej zirytowana i ledwo siedziała na miejscu, zaś Ilyari co rusz odpływała myślami do zupełnie innej rzeczywistości.
      Ponieważ Lara miała widoczne zamiłowanie do wykładania czegokolwiek oraz do teoretycznego podnoszenia innych na duchu, a na koniec znów „zaproponowała” modlitwę, całość trwała co najmniej cztery godziny, a zapewne nawet przedłużyłaby się, gdyby nie fakt, że zaczęła zbliżać się godzina policyjna, a co za tym idzie, by dziewczęta zdążyły bezpiecznie dotrzeć do domów, Lara musiała je wreszcie puścić.
      - Widzimy się dwudziestego! - zawołała na odchodnym.
      Iri z lubością nabrała wieczornego powietrza, szczęśliwa, że wreszcie może iść do domu. Silya rozmawiała z Paleo i Goi, zaś Kamma ulotniła się tak szybko, iż żadna z nich nawet tego nie zauważyła. Kiedy zbliżały się do bramy, zauważyły, że właśnie przechodzi przez nią pięciu młodzieńców. Wszystkie cztery spojrzały na nich z mniejszą lub większą ciekawością.
      - Ciekawe, który to który… - zastanawiała się Goi, wspinając się na palce i wychylając głowę, jak gdyby dzięki temu mogła poznać odpowiedź.
      - Dowiemy się za miesiąc - westchnęła Paleo. Była już naprawdę zmęczona tym czekaniem.
      - Hm, czy jakaś dwójka z nich wygląda ci na braci? - szepnęła do Ilyari Silya. Ta wzruszyła tylko ramionami, choć niechętnie musiała przyznać, że sama jest ciekawa, który z tych chłopaków zostanie jej mężem. Wszyscy byli krótko ostrzyżeni i żaden niczym szczególnym się nie wyróżniał. W sumie co to za różnica? Tak czy owak pewnie będzie beznadziejnie.
      Któryś z młodzieńców też je zauważył i pomachał im radośnie. To przykuło uwagę reszty. Teraz już wszyscy mierzyli się nawzajem wzrokiem, nie ruszając się z miejsca. Mieli świadomość, że nie wolno im rozmawiać przed ceremonią zaślubin. Tak mówiła tradycja. Dlatego też, chcąc nie chcąc, chłopcy wreszcie rozeszli się w swoich kierunkach, by pozwolić dziewczętom wyjść z terenu świątyni i zdążyć do domów przed godziną policyjną.
      Wszystkie ruszyły przed siebie, albo pogrążając się we własnych myślach, albo debatując nad tym, który młodzieniec trafi się której.

1 komentarz:

  1. Dobra Sil musi się wziąć za siebie i napisać wreszcie kom :p No to zaczynamy!


    Pierwsza sytuacja… Hahahahaha Iri wpada w swoją zadumę Xd No cóż skoro ona odzwierciedla ciebie nie mogło się bez tego obejść czyż nie? :p Cóż przynajmniej Sil ją kryje przed Panią matką :D Nooo ale lecim z tą akcją dalej! Że co?! Że jak?! Mamy wyjść za mąż?! Nooo to nieźle! Matko jak sobie wyobrażam że na serio któregoś dnia ktoś mi oświadcza że wychodzę za mąż to nie wiem czy bardziej mam się cieszyć czy płakać ^ ^” Aczkolwiek wydaje mi się że areagowałabym tak jak Sil ^ ^” Cóż w końcu to moje odzwierciedlenie xD Uwielbiam ją <3 Nie noooo ilekroć czytam jak Silya wyrywa się z tym pytaniem o swego „przyszłego męża” jak filip z konopi wybucham śmiechem xD Ech biedna Iri widać że jest niezadowolona ^ ^” Cóż trudno dziewojo czekają cię większe problemy ^ ^” No ale nie wybiegajmy w przyszłość… W ogóle strasznie podoba mi się jak wątki historyczne, czy tło fabuły wplatasz w NK. Chociażby to jak nakreśliłaś podczas rozmowy dziewczyn z pani matką traktowanie przez Arman Damejczyków. Strasznie naturalnie to wychodzi <3 Dobra ale wracając do fabuły… Heh nie dziwie się dziewczyną że nie mogły zasnąć xD My miałybyśmy tak samo :D Jejku noooo ta rozmowa między Ilyiari i Sil jest tak w naszym stylu <3 Jejku Silya jest taka urocza !!! <3 Kurczę nooo uwielbiam ją! Kurczę nooo strasznie mnie rozczula to jak ona myśli o swoich dzieciach Q.Q Szczególnie o tym śpiewaniu piosenek, o tym szyciu czapeczek Q.Q Kurczę noo <3 Kurczę nooo naprawdę obie są uroczę <3 To jak bardzo się o siebie troszczą nooo <3 Nooo cóż z małżeństwem wiąże się wiele obowiązków z czego jak widać Iri jest niezadowolona ^ ^’ Heh musiałaś wcisnąć w usta Sil że chce wiedzieć jak to jest w tych sprawach :p I mamy „wojnę na spojrzenia” którą wygrała a jak że Iri :/ Phi dziewczyna jest tak samo uparta jak ty -.- U nas też zwykle to ja się poddaje ech… No ale Sil stara się pocieszać przybraną siostrzyczkę jak ja ciebie <3
    Kurczę nooo… Tak bardzo żal mi Iri… Kurczę nooo nie dziwie się że w takiej sytuacji pomyślała o rodzicach których defakto nie znała… Kurczę nooo na jej przykładzie naprawdę dobrze widać jak bak rodziców wpływa na dziecko… Silya świergota i roztacza cukierkowe wizje a Ilyari ją zlewa ^ ^” Hmmm jak dobrze jest mi to znane Xp Cóż taki żywot ;p
    Matko nie wyobrażam sobie takiej sytuacji że ktoś kurna wparowuje mi do domu w środku nocy i przewraca całe mieszkanie do góry nogami… Nooo weź… Chyba bym umarła za strachu i wstydu biorąc pod uwagę to jak były ubrane dziewczyny ^ ^” I kurczę te jakieś głupie tekściki których nie rozumiały dziewczyny… Właściwie zawszę jak czytam że ktoś gada po jakiemuś i nie jest napisane co powiedział zastanawiam się co to znaczy… Mam nadzieje że rozumiesz o co mi chodzi ^ ^” A ta scena gdzie dziewczyny wychodzą do Pani matki jest taka wzruszająca Q.Q Nie nooo naprawdę ilekroć to czytam płakać mi się chce… Jejku jest tu tyle cierpienia a jednocześnie miłości, zrozumienia i miłości że nie wiem ;( I te słowa mojej bohaterki kiedy zobaczyła Ilyari i Mirę… Kurczę po za okolicznościami ja też tyle razy myślę podobnie o tobie… Ech no kończę bo się popłaczę…

    Noooo i mamy pierwsze nauki przedmałżeńskie <3
    Hahahahahahaha dziewczyny są niezłe xD Paleo, Goi i Kamma to fajne postaci :p Urozmaicają opo :D Tylko szkoda ty wiesz czego  Noooo nic… Taki trochę podziała wśród dziewczyn :P Kamma i Iri przeciw Sil, Goi i Paleo za :p Uroczę <3 To przypatrywanie się sobie pod świątynią uroczę <3 W ogóle na ich miejscu zrobiłabym tak: Po prostu mówiłabym głośno po imieniu i już wiadomo kto jest kim xP Mam nadzieje że rozumiesz o co mi chodzi ^ ^”

    W każdym bądź razie rozdział zacny <3 Czekam na więcej jeżeli wiesz o co mi chodzi :P

    Buziaki :*
    Sil

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.