piątek, 20 listopada 2015

Rozdział IV


Salgarien, 1. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Kiedy tylko wyszła z terenu Głównej Świątyni Najstarszych, Minaili przyspieszyła kroku. Wciąż trudno było jej uwierzyć w to, co usłyszała przed paroma minutami. Jak każdego pierwszego dnia miesiąca, na koniec nabożeństwa kapłani podzielili się z wiernymi ogłoszeniami dotyczącymi salgarienowskich wydarzeń związanych z ich religią. Wśród nich była informacja o zbliżającej się ceremonii zaślubin w Dzielnicy Północnej…
      Zniecierpliwiona, że w drodze do domu musi zahaczyć o sklep - zapasy powoli się kończyły, więc póki Shin nie wybierze się na większe zakupy, powinna zaopatrzyć się choćby w coś na najbliższe dni - zrobiła minę, która z pewnością rozśmieszyłaby jej męża. Zazwyczaj to on był tym, który zachowywał się dziecinnie, teraz jednak to ona wyglądała niczym naburmuszone dziecko. Ale czyż nie miała do tego prawa w takiej chwili? Coś, czego próbowali się dowiedzieć od ładnych paru tygodni, na swój sposób samo do nich przyszło. Niebywałe.
      Kupiła pieczywo, nieco warzyw oraz ryż i kaszę. Po kilku sekundach zastanowienia poprosiła też o garść cukierków. Bieda nie zaglądała im w oczy (co czasem wywoływało u niej wyrzuty sumienia, jako iż zdecydowana większość Dameyczyków miała o wiele gorszą sytuację), więc od czasu do czasu decydowała się na trochę łakoci, choć nigdy nie brała ich dla siebie. Jednego cukierka schowała do kieszeni marynarki, by dać go potem Shinowi, a resztę rozdała dzieciakom biegającym po ulicy. Gdy tak patrzyła na te małe urwisy, mocniej niż zwykle odczuwała potrzebę zostania matką. Westchnęła cicho. Ciekawe, czy doczekają się z Shinem dziecka… Oboje bardzo go pragnęli.
      Wszedłszy do domu, szybko zdjęła buty i przeszła do salonu. Miała nadzieję zastać w nim Shina, ale gdzieżby tam, pewnie latał jeszcze po mieście, robiąc nie wiadomo co. Akurat teraz, gdy miała takie ważne wieści! Poczęła zastanawiać się, czy w takim razie natychmiast nie ruszyć na poszukiwania Yu, ale z drugiej strony, jego również mogła nie zastać. Nie zdziwiłaby się, gdyby był w tej chwili z jej mężem. Z tego powodu zrezygnowana rozpakowała zakupy, a następnie zabrała się za szycie sukienki, o którą poprosiła ją jedna z sąsiadek. To był jeden ze sposobów, dzięki którym dorabiała, niemniej nie miała serca brać od potrzebujących zbyt wiele. Naprawdę biednym osobom we wszystkim pomagała za darmo, zaś od reszty przyjmowała jedynie symboliczną opłatę. To i zarobki Shina w zupełności wystarczało im dwojgu do wiedzenia wygodnego i dostatniego jak na te czasy życia.
      Praca pochłonęła ją do tego stopnia, że ostatecznie niemal podskoczyła, gdy usłyszała przekręcający się w zamku klucz. Odłożyła igłę i materiały, po czym natychmiast ruszyła do przedpokoju.
      - Kochanie moje najukochańsze, zabieram cię na romantyczną kolację! - zawołał wyszczerzony od ucha do ucha Shin. Z powodu tego, co miała mu do powiedzenia, poniechała na razie zganienie go za niedbale zrzucone z nóg buty, walające się teraz po podłodze.
      - Mamy do pogadania - oświadczyła nieznoszącym sprzeciwu tonem. Mina Shina zrzedła.
     - Serio? - mruknął niezadowolony. - Ja tu zapraszam cię na kolację, a ty mówisz mi coś takiego? A gdzie: „Och, kochanie, z przyjemnością, dziękuję!”? - marudził.
      - Shin, mówię poważnie - rzekła zniecierpliwiona. Już chciał coś odpowiedzieć, gdy mu na to nie pozwoliła i wyjaśniła: - Chodzi o Silyę.
      Wyraz twarzy smutnego dziecka zastąpiła powaga zmieszana ze zdziwieniem. Zaraz jednak skinął głową, chwycił dłoń żony i poprowadził ją do salonu, by tam w spokoju porozmawiać. Odłożył materiały, które Minaili zostawiła na jednym z foteli, by zrobić jej miejsce. Sam zajął drugi fotel.
      - Poszłam do świątyni - zaczęła. Shina to nie zdziwiło, bo Mina regularnie chodziła na nabożeństwa. Wychowała się w rodzinie wyznającej Najstarszych i sama do dziś pielęgnowała tę tradycję. On wierzył w Nowych bogów, ale to nigdy nie było problemem dla żadnego z nich. Oboje byli tolerancyjni. - Prawie się wyłączyłam, gdy przyszedł czas na ogłoszenia miesięczne, ale nagle zapowiedziano ceremonię zaślubin. Zdziwiłam się, bo ostatnio z wiadomych względów nieczęsto takowe organizują. Właściwie ostatnia miała miejsce chyba z półtora roku temu… - Skinął głową, słuchając jej uważnie. - Jak zawsze z takiej okazji, kapłani powiadomili nas, kto stanie na ślubnym kobiercu. Słuchałam, bo a nuż to ktoś znajomy, i co słyszę? Imię Silyi.
      - Jesteś pewna? S-i-l-y-a? - dociekał.
      - Nie jestem głupia - żachnęła się. - Sprawdziłam to. To ona, na pewno.
      - Niesamowite… - wydukał po kilku sekundach. Na minutę zaległa cisza, po czym Shin niespodziewanie poderwał się z fotela. - Musimy natychmiast zawiadomić Yu! - zawołał.
      - Tak, tak - zgodziła się z nim. - Czyli co, nici z naszej romantycznej kolacji? - rzuciła, lekko wytykając na niego język.
      - Cha, cha! - zaśmiał się pogodnie. - Nie, nie, nie, nie, nie! - szczebiotał, śmiesznie modelując głos. Włożyła wszystkie siły w to, by nie wybuchnąć śmiechem i zachować względną powagę. - Daj spokój, przecież i tak poszlibyśmy do Karczmy - zauważył z uśmiechem. - Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.
      Pospiesznie doprowadzili się do porządku i wyszli, trzymając się pod rękę. Nie przypominali statecznej pary małżonków. Mieli dopiero niewiele ponad dwadzieścia lat, a do tego szli tak szybko, że wyglądali wręcz nieco śmiesznie. Niemniej nie mieli przecież tyle czasu, ile by chcieli. Przed godziną policyjną woleli wrócić do domu, choć nieraz już zdarzało im się zostać na noc w Karczmie, bo zasiadali się i ostatecznie robiło się za późno, by zdążyli dojść do mieszkania, mimo iż nie była to wielka odległość. Ledwie kilka ulic. Mimo wszystko woleli nie kusić losu, a w tym przypadku - Arman.
      Weszli do Karczmy, największego budynku na całej wyspie Shantos, i od razu poprosili jednego z pracowników, by poszedł po Yu. Mężczyzna oddalił się pospiesznie. Jak się domyślił po minach Shina i Minaili, których nieraz już dane mu było obsłużyć, chodziło o coś niezwykle ważnego.
      Na poczekaniu usiedli przy jednym ze stolików w kącie. Podeszła do nich kelnerka, pytając, co zamawiają. Znali menu na pamięć, więc wybrali szybko swoje ulubione potrawy. Nim je dostali, zjawił się Yuki.
      - O co chodzi? Coś się stało? - zaczął pytać, zamiast się przywitać. Szybko się do nich dosiadł, zupełnie nie czując skrępowania. Od lat byli ze sobą tak blisko, że Shin i Mina nie mieliby nawet większych obiekcji, gdyby razem mieszkali.
      - To dobre wiadomości, spokojnie - powiedziała z lekkim uśmiechem Minaili. Shin już chciał zabrać głos, gdy do stolika wróciła kelnerka, tym razem niosąc parujące potrawy. Zauważywszy, że dosiadł się do nich Yuki, zapytała go grzecznie, czy coś mu podać. Podziękował, więc ukłoniła się i odeszła, a on nachylił się do przyjaciół.
      - Znaleźliśmy ją - oznajmił szeptem Shin, na wszelki wypadek posługując się językiem marrymockim. Nie mógł mieć pewności, czy ktoś ich nie podsłucha, więc wolał użyć języka obcego niż ojczystego. Z oczywistych przyczyn nie wybrał armańskiego, który również znał w stopniu umożliwiającym komunikację. Marrymocki co prawda miał wiele wspólnego z dameyskim - w końcu w Erze Starożytnych Plemion przodkowie Dameyczyków i Marrymotów byli jednym plemieniem - ale i tak był w tym miejscu bezpieczniejszy do takich rozmów niż dameyski.
      - Naprawdę? - spytał zdumiony. - O bogowie, nareszcie. - Wyglądało na to, że kamień spadł mu z serca.
      Cichutko i wciąż po marrymocku przekazali mu szczegóły, zupełnie zapominając o kolacji.
      - Będziemy musieli to obgadać - rzekł do Shina Yuki. Ten skinął głową.
      - Jutro?
      - Jutro. - Odchylił się na krześle i wziął głęboki oddech. Nareszcie… Wciąż ciężko mu było w to uwierzyć. Zamyślił się na moment, ale w końcu wrócił na ziemię i spojrzał po przyjaciołach. - Dziękuję, Mina - dodał potem.
      Uśmiechnęła się, mówiąc, że przecież nie ma za co, tylko szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że dowiedziała się, gdzie szukać Silyi.
      - Uch, wszystko wam wystygło - zauważył Yu, marszcząc czoło. - Każę podać ciepłe - rzucił.
      - Nie trzeba, jaśnie panie - zapewnił żartobliwie Shin, wytykając język. Minaili z uśmiechem potwierdziła.
      - Jak chcecie. To ja już wam nie przeszkadzam - powiedział, wstając.
      - Nigdy nam nie przeszkadzasz - zaoponował Shin.
      - Jasne, jasne - zaśmiał się Yu. - Do jutra. I jeszcze raz dziękuję - rzekł z uśmiechem.
      Pożegnali się, po czym Yuki wrócił do swoich spraw, a małżeństwo z apetytem zaczęło wreszcie pałaszować kolację. Nie mieli czasu na delektowanie się smakiem, więc zjedli wszystko raz-dwa, zapłacili, a następnie niemalże biegiem wrócili do domu.

*
Salgarien, 10. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Wyluzuj - szepnął do Yukiego Shin, widząc, że przyjaciel jest nerwowy. Z jednej strony nie dziwił mu się - w końcu nie mieli pewności, iż wszystko się uda. Z drugiej, bardziej powinien chyba się cieszyć albo ekscytować. Chociaż… Yu taki już był. Zupełnie inny od Shina, a mimo tego najlepszy przyjaciel, jakiego ten mógł sobie wymarzyć.
      - Boję się, że nie zdążą - powiedział cicho i lekko zagryzł wargę. - Jeśli Armanie nie będą mieli poślizgu albo, jeszcze gorzej, zmienią plany i przyspieszą działanie, może być krucho.
      - Ciesz się, że w ogóle udało nam się dowiedzieć o tych łapankach. Trochę optymizmu, Yu! - Klepnął druha w plecy, ale ten tylko westchnął.
      - Ta jest - mruknął. - Ale pamiętaj. Samo rozeznanie. Nie palnij czegoś głupiego - przestrzegł.
      - Ja miałbym powiedzieć coś głupiego? Ja? - Shin teatralnym gestem pukał się w pierś. - Błagam! Jestem najpoważniejszym człowiekiem na świecie!
      - Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć… - Yuki uśmiechnął się pod nosem.
      Wkroczyli już na najdalej wysunięte na północ terytoria Salgarienu. Zazwyczaj nie zapuszczali się na obrzeża miasta, jako iż całe ich życie związane było z centralną jego częścią, więc nie bardzo się tu orientowali. O drogę też nie chcieli za bardzo pytać, bo po prawdzie nikomu nie można było do końca ufać.
      Gołym okiem widać było, że mieszkańcom tych okolic żyje się trudniej niż tym ze śródmieścia. Właściwie czuli się niejako niczym w innym świecie, atmosfera była tu inna. W centrum o tej porze było gwarno i względnie wesoło (naturalnie nie tak bardzo jak sprzed armańskiej okupacji), tu zaś stosunkowo cicho. Ludzie mijani na ulicach wyglądali nędzniej niż ci, których oglądali na co dzień. Oczywiście nie było tak w każdym przypadku, niemniej wyraźnie się to wyczuwało.
      - Biedactwo - mruknął Shin, rozglądając się na boki. - Mam nadzieję, że nie przymiera głodem jak chyba większość tutejszych.
      Yuki nie odpowiedział, zacisnął tylko zęby i uparcie patrzył przed siebie.
      Shin westchnął cicho. Domyślał się, że gdyby tylko mógł, Yu pomógłby tym wszystkim ludziom. Było w nim niesamowicie dużo empatii, chyba nawet więcej niż u Minaili, która była przecież najwspanialszą osobą na świecie. Nie miał też złudzeń, że przyjaciel czuje się winny. Nie dało się ukryć, iż nie miał na co narzekać, jeśli chodzi o poziom życia, więc kiedy widział taką biedę, na swój sposób wręcz nienawidził samego siebie, co właściwie było na swój sposób niemądre - wszak nie wybrał sobie rodziny, w której się urodził.
      Po jakiejś godzinie błądzenia po w większości wąskich uliczkach wreszcie dostrzegli Północną Świątynię Najstarszych. Jaśniała bielą w popołudniowym, jesiennym słońcu, ale była mniejsza i, jak by to określił Shin, mniej majestatyczna od tej głównej, choć przecież wszystkie świątynie Najstarszych były raczej skromne.
      Modlili się w duchu, aby znaleźć miejsce, z którego w spokoju mogliby obserwować główną bramę. Na szczęście nie musieli szukać długo - na tej samej ulicy mieściła się malutka kawiarenka. Weszli do środka, zamówili herbatę, po czym usiedli przy jednym z zaledwie trzech stolików i dyskretnie zerkali na świątynię.
      Pijąc, co tu dużo mówić, zwyczajnie niedobrą herbatę, prowadzili nic nieznaczącą rozmowę, by w żaden sposób nie wydawali się podejrzani. Gawędzili więc o błahych problemach, wymyślonych znajomych czy o dziewczynach. Minuty mijały jednak za minutami, a przed świątynią nadal było pusto. Coraz bardziej zestresowany Yu ze zniecierpliwieniem spojrzał bacznie na Shina. Co jeśli informacje Minaili były błędne lub nieaktualne?
      - Spokojnie - rzucił Shin. - Wiesz, że ona nigdy się nie myli.
     Yuki skinął głową, ale wcale się nie uspokoił. Wręcz przeciwnie, z sekundy na sekundy był coraz bardziej zestresowany. To była zbyt ważna sprawa, a jak już nastawił się na to, że komuś pomoże - albo przynajmniej upewni się, czy ta osoba jest bezpieczna - nie mógł znieść bezczynności i niewiedzy.
      - Oho, oto i one - szepnął Shin. Yuki natychmiast poderwał się z odrapanego drewnianego krzesła, rzucił na stolik sumę co najmniej trzy razy większą niż ta należąca się za dwie herbaty, po czym ruszył ku wyjściu.
      - Ależ…! Panie, reszta! - zawołała za nim właścicielka kawiarni.
      - Nie trzeba! - rzucił tylko i wraz z Shinem oddalił się od kramu, by ruszyć ku świątyni, z której wychodziło właśnie pięć dziewcząt. Obaj zmusili się do tego, by zwolnić tempo, bo inaczej nie dość, że wyglądaliby co najmniej podejrzanie, to jeszcze mogliby wystraszyć owe dziewczyny.
      - No i? - dopytywał się szeptem Shin. - Która to?
      - Nie mam pojęcia - mruknął Yuki. - Do licha, widziałem ją jako dwuletnią dziewczynkę. Pamiętam tylko, że jest szatynką. Poza tym wiem jedynie to, że ma coś koło osiemnastu lat.
      - Och, to nam bardzo pomoże. Jak byś nie zauważył, cztery z tych pięciu dziewczyn to szatynki. I każda wygląda, jakby była przed dwudziestką. Jak mamy się zorientować, o którą chodzi? Zaraz się pewnie rozejdą.
      Zestresowani, powoli zbliżali się do gromadki. Doskonale słyszeli już radosne świergotanie trójki z nich. Jedną mogli skreślić, bo miała rudoblond włosy, ale reszta…
      - Kamma, znowu nasz zostawiasz? - naburmuszyła się jedna z wesołych szatynek, zwracając się do wyglądającej na obrażoną na cały świat innej szatynki.
      - Nie denerwuj mnie, Goi, mam dość tego całego wariactwa. Spadam - rzuciła beznamiętnie, po czym bez większych ceregieli odeszła w swoją stronę.
      - Życie bywa cudowne - zachichotał Shin. - Problem skurczył się do tych dwóch małych istotek. Na poważnie któraś z nich ma mieć osiemnastkę? Nie dałbym żadnej z nich więcej niż szesnaście - szeptał konspiracyjnie do Yukiego.
      - Bo nie mają tak dobrze jak my - mruknął z widocznym współczuciem Yu. Naturalnie Shin też bardzo im współczuł, ale mimo tego do wszystkiego podchodził z optymizmem i pogodą ducha.
      Zatrzymali się przy starszym panu sprzedającym gazety, bo cztery pozostałe dziewczęta wciąż trajkotały przed bramą świątyni. A właściwie gawędziły trzy. Jedna z tych, których imienia nie poznali, trzymała się z boku i wyglądała na zniecierpliwioną. Dlaczego więc nie odeszła z Kammą? Czekała na kogoś?
      Młodzieńcy przeglądali gazetę, od czasu do czasu kątem oka zerkając na dziewczyny. W którymś momencie wzrok Yukiego i tej trzymającej się z boku nastolatki się spotkał. Wiedział, że powinien natychmiast odwrócić spojrzenie, ale nie był w stanie, jak gdyby coś go zahipnotyzowało. Pierwszy raz doświadczył czegoś takiego. Czy to możliwe, że właśnie to była Silya? To prawdopodobne. Co prawda zapamiętał ją jako wiecznie cieszące się ze wszystkiego dwuletnie dzieciątko, a ta dziewczyna wyglądała na, łagodnie mówiąc, niezadowoloną z życia i raczej ponurą, ale przecież minęło wiele lat, a poza tym Silya straciła rodziców i trafiła nie wiadomo dokąd. Może wiodła naprawdę parszywy żywot… Mogła zmienić się nie do poznania.
      Zmrużyła oczy, patrząc na niego nieufnie. Było to na swój sposób groźne spojrzenie, takie, pod którym nogi większości osób się uginają. Poczuł się nagle niczym śmieć, ale dzięki temu wreszcie oderwał od niej wzrok. Zauważył, że serce wali mu jak młotem. Coś było nie tak.
      Shin znad gazety posłał mu pytające spojrzenie. Uśmiechnął się, dając znak, że wszystko w porządku i ma się nie martwić, ale był to ten rodzaj uśmiechu, który jak już tylko wzmaga niepokój.
      - Musimy iść - zarządziła ta, którą Kamma nazwała Goi. Wszystkie odwróciły się ku świątyni i zauważywszy coś, zgodnie skinęły głowami. - To do zobaczenia na ceremonii! - zaświergotała i niemal w podskokach ruszyła w swoją stronę.
      - Do zobaczenia - zwróciła się do pozostałych szatynek ta rudoblond. Odpowiedziały tym samym, po czym ruszyły przed siebie.
      - Papużki nierozłączki - westchnął Shin. Wetknął gazeciarzowi monetę, wziął gazetę pod pachę i powoli, niby od niechcenia zwrócił się ku tym dwóm dziewczynom. Yuki zrobił to samo, tyle że wręczając mężczyźnie cały banknot, ale tym razem od razu zaznaczając, że reszty nie trzeba, po czym dogonił przyjaciela. Szli w niewielkiej odległości od nieznajomych, ustalając, że gdy się rozdzielą, oni zrobią to samo i wymyślą coś, by poznać ich imiona, a następnie dowiedzieć się, gdzie mieszka Silya.
      Po jakichś siedmiu minutach raczej wolnego marszu ktoś ich nagle zatrzymał.
      - Wielkie nieba, czy pan przypadkiem nie jest synem pana… - zaczęła jakaś kobieta wyglądająca na około pięćdziesiąt pięć lat. W przeciwieństwie do większości mijanych w tej okolicy ludzi, była całkiem dobrze ubrana i zdecydowanie niezbyt szczupła.
     - Cha, cha, on? - przerwał jej śmiechem Shin, zanim ktoś mógłby zainteresować się tym, co ta dama ma do powiedzenia. - Droga pani, to największy prostak, jakiego znam, proszę mi wierzyć! Ale faktycznie, jest podobny do tego pieprzonego paniczyka - przyznał, z powagą kiwając głową. - I tak między nami… - Nachylił się lekko do kobiety. - Nieraz to wykorzystywał. W różnych celach.
      - O bogowie! - Zakryła sobie usta dłońmi, jak gdyby wyobrażała już sobie wszelkie możliwe przekręty w wykonaniu tego niby niepozornego rudoblond chłoptasia. - Wstydziłbyś się, młody człowieku! - zagrzmiała na Yukiego, po czym ostentacyjnie odeszła, mrucząc pod nosem, jaka to dzisiejsza młodzież jest obrzydliwa.
      - Dzięki, stary, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć - mruknął Yu, wywracając oczyma.
      - Zawsze do usług! - zachichotał Shin. Był tak świetnym aktorem, że tamta pani natychmiast uwierzyła w każde jego słowo. Na pewno przez myśl jej nie przejdzie, by powiadomić kogoś, że Yuki się tu kręcił. Jeżeli już, to naplotkuje wszystkim dookoła, że trzeba uważać na pozornie miło wyglądających młodzieńców, bo większość z nich, jak się okazuje, to chamy i prostaki.
      Z tego wszystkiego zamarli, gdy ujrzeli, co dzieje się przed nimi.
      Kilka metrów przed nimi dziewczęta stały nieruchomo, również patrząc na to samo.
      - Ty cholerny robaku, jak śmiesz?! - krzyczał na jakąś małą dziewczynkę armański żołnierz. Z powodu zaczepki tamtej damy nie wiedzieli, co się stało, że to dziecko tak mu podpadło. Teraz wojak wykręcał na oko ośmioletniej dziewczynce rękę, warcząc na nią i obrzucając ją stekiem wyzwisk armańskich i dameyskich. Biedactwo było blade jak śmierć, a po jej policzkach płynęły łzy.
      - A wy czego się tak gapicie?! - zawył gdzieś w bok Armanin. Dopiero wtedy Shin i Yu zauważyli, że z jednej z bocznych uliczek całej sytuacji z przerażeniem przygląda się kilkoro innych dzieci. Teraz jednak ze strachem uciekły, choć co poniektóre się ociągały, jakby nie chcąc zostawiać koleżanki w potrzebie. - No i co, śmieciu?! - warknął znowu żołnierz.
      - To boli, panie! - zapiszczała dziewczynka, którą najwidoczniej coraz mocniej ściskał. - Przepraszam, przepraszam, to naprawdę nie było specjalnie! - szlochała.
      Nie mogąc na to dłużej patrzeć, Yuki postawił krok do przodu, chcąc interweniować. Widząc jego zamiar, Shin prędko złapał przyjaciela za przegub, szepcząc, że mu nie wolno. Ten już miał się wyrwać, gdy ze zdumieniem ujrzał jedną z dziewczyn zbliżającą się do Armanina.
      - Panie, proszę, to tylko małe dziecko - powiedziała. Wyglądała, jakby w ogóle się nie bała, ale to były tylko pozory. Umierała ze strachu. - Błagam, przebacz tej dziewczynce, panie. Jestem pewna, że od dzisiaj będzie bardziej uważna i to się więcej nie powtórzy.
      Mężczyzna - zapewne niewiele starszy od Shina i Yukiego - stracił zainteresowanie dziewczynką, którą brutalnie pchnął na bruk i utkwił zimne spojrzenie szarych oczu w tej, która śmiała się wtrącić. Druga dziewczyna nie wiedzieć kiedy podbiegła do małej i tuliła ją teraz, szepcząc uspokajające słówka, a jednocześnie ze zgrozą patrząc na koleżankę.
      - I co? Wydaje ci się, że przeprosiny załatwią sprawę? Żałosne - warknął, łapiąc poły jej bladobłękitnej sukienki. Nadal wyglądała na niewzruszoną. - Dokumenty. Natychmiast - rozkazał, nadal ją trzymając. Mając skrępowane ruchy, z trudem wyjęła z niewielkiej, starej torebeczki tożsamościówkę. Wyrwał ją jej jedną ręką, drugą nadal trzymając jej odzienie. Przestudiował dokładnie jej dowód tożsamości, jakby próbując zapamiętać, komu w przyszłości zatruć życie. Potem jednak uśmiechnął się jadowicie i najwyraźniej zmienił zdanie, jak gdyby zdał sobie sprawę z tego, że i tak spotka ją to, co jej się należy. - Nie będę tu tracił czasu - stwierdził lekceważąco, rzucając tożsamościówkę dziewczyny na bruk i ją samą pchając tak, że również się przewróciła.
      - Dziękujemy, panie, za tę łaskę - powiedziała cicho niby to uniżonym tonem, w którym jednak obaj chłopcy bezbłędnie wyczuli ogromną pogardę.
      - Pieprzone robaki - warknął, po czym wreszcie począł się oddalać, przeklinając pod nosem, tyle że już wyłącznie po armańsku.
      Jakby nie zwracając uwagi na to, że tak na dobrą sprawę mogła nie wyjść z tego cało, dziewczyna zbliżyła się do koleżanki i dziecka.
      - Dziękuję paniom i przepraszam - szlochała dziewczynka.
      - Spokojnie, już po wszystkim - zapewniała niższa z nastolatek, nadal lekko tuląc do siebie małą, ale jednocześnie wciąż ze strachem patrząc na przyjaciółkę. Wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Musiała okropnie martwić się o tę drugą.
      - Nie musisz się już bać - dodała łagodnie ta wyższa, która postawiła się Armaninowi. Pogłaskała dziewczynkę po rudoblond włosach. - Pamiętaj tylko, że na tych okrutników trzeba bardzo uważać. Nawet podczas zabawy - pouczyła ją ze spokojem.
      - Uhm! - wyrzuciła z siebie mała, próbując dojść do siebie. Z bocznej uliczki nieśmiało zaczęły wychodzić dzieci, które wcześniej pozornie się rozpierzchły. Najwidoczniej z ukrycia obserwowały sytuację. Zaczęły dziękować nastolatkom. Niektóre płakały ze strachu, inne były po prostu trupioblade, wszystkie jednak oddychały z ulgą, a ich wybawicielki niezmiennie uspokajały je i pocieszały.
      W spojrzeniu tej wyższej nie było już nic z pogardy, chłodu czy groźby. Jej oczy były teraz pełne ciepła i współczucia i różniły się od spojrzenia, którym obdarzyła przed świątynią Yukiego tak bardzo, że aż trudno było uwierzyć, iż to wciąż ta sama osoba.
      Shin wreszcie go puścił. Obaj automatycznie zbliżyli się do gromady. Dzieci spojrzały na nich z przestrachem, jednak kiedy upewniły się, że to Dameyczycy, uspokoiły się. Ponadto Shin zaraz zaczął ględzić, uśmiechając się wesoło i chwaląc dzieciaki za odwagę, wszystkie więc od razu się rozluźniły. Niższa dziewczyna wreszcie mogła puścić najbardziej pokrzywdzone dziś dziecko i teraz z delikatnym uśmiechem spoglądała na przybyszów. Ta druga jednak, zauważywszy, że to ci, którzy najwidoczniej je obserwowali, znów stała się nieufna.
      - Chodźmy - szepnęła do koleżanki.
      - Już, już - mruknęła tamta, jakby chciała jeszcze chwilę zostać z dzieciakami i wyglądającymi na sympatycznych chłopakami.
      Dzieci otoczyły je i zaczęły się żegnać, mając zamiar rozejść się już do domów. Dziewczęta życzyły im bezpiecznej drogi i jeszcze raz przypomniały, by uważały na Arman.
      - Wyskakuj z forsy, Yu, kwiat dameyskiej młodzieży zasługuje na cukierki - rzucił do przyjaciela Shin, wystawiając rękę. Ten zgodził się z nim i razem obdarowali każde dziecko taką samą liczbą monet. Zachwycone, dziękowały im z błyszczącymi oczyma. Mimo wszystko większość wyglądała jednak na taką, która będzie wolała kupić dla rodziny kilka bochenków chleba aniżeli jakiekolwiek łakocie.
      Dzieci rozbiegły się w każdym możliwym kierunku. Uśmiechnięty od ucha do ucha Shin dopiero wtedy zauważył, że dziewczyny zdążyły już nieco się oddalić. Ponaglił przyjaciela i razem podbiegli do nich, właściwie nie mając żadnego konkretnego planu. Jak by nie patrzeć, nadal nie wiedzieli, która z tych dziewcząt jest tą, której od ładnych paru tygodni szukają.
      - Hej, drogie panie! - zawołał wesoło, ale i z galanterią Shin. Niższa odwróciła się chętnie i z uśmiechem, wyższa wyglądała, jakby miała ochotę zabić go za to, że nie daje jej wrócić do domu i zapomnieć o tym, co się stało. - Byłyście bardzo odważne. To rzadkość, by ktoś stawał w obronie niewinnych. Naprawdę was podziwiam, jesteście przykładem dla wszystkich Dameyczyków - mówił, co mu ślina na język przyniesie, ale wierzył w każde swoje słowo i nie przejmował się własną bezceremonialnością. - Och, właśnie! Gdzie moje maniery? Jestem Shin, a ten tu ponurak to Yuki - rzucił, wciąż uśmiechnięty. Poczuł na sobie niedowierzające spojrzenie Yu. Tyle się starali, by nikt nie poznał jego tożsamości, a teraz sam ją podaje na tacy? To było możliwe tylko w przypadku Shina…
      - Miło nam was poznać, panowie - odparła ta niższa. Nie wyglądało jednak na to, by tej drugiej faktycznie było miło. - Jestem Silya, a ta tu ponuraczka to Ilyari - przedstawiła je. Shin odniósł wrażenie, że Yu odetchnął z ulgą, ale może tylko mu się wydawało. Jak by jednak nie było, ta cała Ilyari spiorunowała koleżankę wzrokiem, zapewne złoszcząc się na to, że przedstawiła je jakimś nieznajomym, podejrzanym typom.
      - Drogie panie, to zaszczyt was poznać - rzekł uroczyście Shin, składając pocałunek najpierw na dłoni jednej, a potem drugiej. Silya zarumieniła się słodko. - Prawda, Yu? - Spojrzał na niego, spojrzeniem każąc mu zrobić to samo, bo stał jak osłupiały. W końcu jednak zreflektował się, przyznał mu rację i również po dżentelmeńsku przywitał się z dziewczętami.
      - Wybaczcie, panowie, ale czas nas goni - odezwała się grzecznie, acz chłodno Ilyari. - Oddalimy się zatem.
      - Pozwólcie, że was odprowadzimy, drogie panie - odparł niezrażony Shin. - Będziemy spokojniejsi, jeśli przekonamy się, iż bezpiecznie dotarłyście do domu.
      Ilyari już miała coś powiedzieć, gdy udaremniła jej to Silya.
      - Będzie nam bardzo miło, panowie - zapewniła. - Szczerze mówiąc, jesteśmy trochę przestraszone po tym, co się stało.
      - Nic dziwnego, nic dziwnego - przyznał Shin. - Niemniej są panie naprawdę dzielne!
      Tych dwoje gawędziło przez całą drogę, zaś pozostała dwójka milczała jak zaklęta. Ilyari uparcie patrzyła przed siebie, zaś Yuki powstrzymywał się przed tym, by nie wbić dłoni w kieszenie i nie zamknąć się w sobie.
      Kiedy wreszcie Silya oznajmiła im, że są na miejscu, pożegnali się grzecznie i niespiesznie zaczęli odchodzić.
      - Zwariowałaś - warknęła do niej Ilyari. - Nie wiadomo, kim oni są, paniczyki jedne…
      - Ciiicho, mogą nas słyszeć - zmartwiła się Silya.
      - I co z tego? Mam nadzieję, że już więcej ich nie zobaczymy - powiedziała.
      Shin stanął i chciał się odwrócić, ale Yuki go powstrzymał.
      - Hej, ja nie jestem paniczykiem! - marudził przyjacielowi.
      - Tak, tak. Uspokój się już i biegiem do domu, bo niewiele czasu zostało do godziny policyjnej - zauważył Yu.
      - Oj, faktycznie - przyznał Shin. - Obyśmy zdążyli, Mina mnie zabije, jeśli nie wrócę na noc…
      - Poprosimy kogoś o podwózkę - zarządził Yuki.
      - Jak dobrze mieć za najlepszego przyjaciela „paniczyka”! - zaśmiał się Shin. Natychmiast dostał kuksańca w bok.
      Na szczęście szybko znaleźli transport. Usadowili się na wozie towarowym zmierzającym do centrum. Kierowcy również bardzo zależało, by zdążyć załatwić, co trzeba przed godziną policyjną, więc raczej nie było zagrożenia, że się spóźnią.
      - No i co, Yu? Zadowolony? Znalazłeś ją! - rzucił uśmiechnięty wesoło Shin, serdecznie obejmując przyjaciela ramieniem.
      - Uhm - odparł tylko, zatapiając się w tylko sobie znanych myślach.

      Minaili z zapałem wysłuchała długiego, bo tak bardzo szczegółowego, jak tylko się dało, sprawozdania z wyprawy. Nie umknęło jej uwadze, że Yu ani razu się nie odezwał, pozwalając Shinowi paplać w nieskończoność.
      - Czyli wyszło na to, że obie mieszkają w tej samej kamienicy, tak? - chciała się upewnić. Shin potwierdził skinieniem głowy. - Mam tylko nadzieję, że nie rozpowiedzą innym o Yu - zmartwiła się. - Nie wiem, czy mądre było przedstawienie go prawdziwym imieniem - mruknęła, patrząc z lekkim wyrzutem na męża.
      - Dzięki temu wiemy, że Silya nie ma pojęcia o tym, że Yu jest jej kuzynem - zauważył Shin, zupełnie nie przejmując się naganą. - Poza tym, szczerze mówiąc, bynajmniej nie wyglądało na to, by wiedziały, z kim mają do czynienia. Ale co się dziwić, obrzeża Salgarienu to inny świat. Możliwe, że nigdy nawet nie były w śródmieściu.
      - Aż ciężko w to uwierzyć… Jedno miasto, a ma tak diametralnie różne oblicza… - zamyśliła się Mina. Na kilka sekund zaległa cisza. - No dobrze, to co teraz zamierzacie?
      - Jak dobrze pójdzie, zdążą wyjść za mąż i wszystko będzie cacy - odparł z delikatnym uśmiechem Shin. Yuki jakby bezwiednie lekko się skrzywił. Minaili siedząca naprzeciwko młodzieńców zauważyła to i uniosła jedną brew, co z kolei sprawiło, że Shin zrobił to samo i również utkwił wzrok w przyjacielu. Ten, jakby obudzony z głębokiego snu, posłał obojgu pytające spojrzenie.
      - Co z tobą? - spytała Mina. - Powinieneś być radośniejszy - zauważyła. - Dziwnie się zachowujesz, Yu.
      Shin przytaknął. Czasami doprawdy nie mógł rozgryźć Yukiego, mimo iż znali się od zawsze.
      - Po prostu… - zaczął cicho, ale zaraz znów zamilkł. - Ach, sam nie wiem - mruknął, lekceważąco machając ręką. - Nieistotne.
      - No już, spowiadaj się! - zaśmiał się Shin, klepiąc druha po ramieniu.
      - Spadaj - rzucił, uśmiechając się lekko. Shin już miał coś odpowiedzieć, gdy wszyscy troje usłyszeli sygnał oznaczający początek godziny policyjnej. - To już tak późno?
      - Oho, wychodzi na to, że dzisiaj śpisz u nas - zauważył Shin, szczerząc się od ucha do ucha.

      W spokoju zjedli kolację i po kolei wzięli kąpiel. Ostatni łazienkę zajął Shin, więc Minaili postanowiła wykorzystać okazję i na osobności porozmawiać z przyjacielem.
      - Yu, martwię się - wyznała, wchodząc do pokoiku gościnnego. Miała nadzieję, że w najbliższym czasie będą go mogli z Shinem przerobić na pokój dziecięcy, ale póki co…
      Usiadła na łóżku i popatrzyła na Yukiego wyglądającego przez okno wychodzące na ulicę. Było już ciemno, a z powodu godziny policyjnej również zupełnie pusto. Od czasu do czasu udało się jedynie dojrzeć jakiegoś patrolującego okolicę Armanina.
      - Powiesz mi, o co chodzi? - zapytała łagodnie, gdy Yu się nie odezwał.
      Westchnął ciężko i wyglądało na to, że sam nie wie, co dzieje się w jego sercu. Usiadł obok niej, opierając łokcie na kolanach.
      - Mam mieszane uczucia - przyznał wreszcie. - Cieszę się, że wreszcie znalazłem Silyę. Jest całkiem radosną dziewczyną, choć nie wiedzie chyba szczególnie dostatniego życia. Ale ma dom, przyjaciółkę, a za pięć dni ma wyjść za mąż. Tylko… Mam jakieś takie nieprzyjemne przeczucie, że coś się nie uda. Jak zawsze - dodał ponuro. Minaili ścisnęła lekko jego dłoń, by dodać mu otuchy. Biedny, tyle już w życiu przeszedł, że niepotrzebne mu były dodatkowe zmartwienia, ale jak na złość co rusz coś nie wychodziło tak, jak by się tego chciało. - Poza tym, sama wiesz, żałuję, że nie mogę się z nią bliżej poznać. To moja kuzynka, a jesteśmy sobie zupełnie obcy. Kiedy Shin nas przedstawił, jej wyraz twarzy się nie zmienił. Nawet nie ma pojęcia o moim istnieniu. To przykre, choć oczywiście lepiej dla niej, że tak jest - mówił cicho.
      Przytuliła go, pragnąc go jakoś pocieszyć. Żałowała, że nie mogą z Shinem nic konkretnego dla niego zrobić. Jedynie odzyskana przez Damey wolność byłaby w stanie pozwolić mu względnie dobrze żyć. Pewnie, pod względem finansowym był najlepiej sytuowanym człowiekiem w Salgarienie albo i w całym kraju, ale wszelkie inne nieszczęścia trzymały się go jak rzep psiego ogona. Kiedyś oczywiście tak nie było. Wszyscy troje wiedli radosne dzieciństwo, bawiąc się i szalejąc oraz korzystając z wszelkich dostępnych możliwości umilenia sobie czasu. Kiedy jednak nadeszła wojna, wszystko się zmieniło. Yuki spoważniał, a od czasu śmierci matki… To już nie była ta sama osoba. Zamknął się w sobie, niczego nie był pewien, bezustannie bał się, że zostanie mu odebrana kolejna bliska dusza… Niby wielu Dameyczyków miało teraz podobne problemy, niemniej Yu ze względu na pozycję, jaką zajmował, był bardziej niż inni obserwowany, a także nienawidzony przez co poniektórych Arman. Minaili miała też świadomość, że Yuki stara się choć odrobinę ograniczyć ich kontakty, bo bał się, że ten obrzydliwy Resweld wykorzysta ich, by mu dopiec. Mina i Shin nie dawali się jednak odrzucić i wciąż usilnie zabiegali o uwagę najdroższego przyjaciela.
      - Rozumiem - szepnęła. - Ale powiedz… Jest coś jeszcze, prawda? - spytała subtelnie, patrząc w jego orzechowe oczy, które natychmiast rozszerzyły się lekko ze zdziwienia. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się krzywo.
      - Jesteś zdecydowanie nazbyt spostrzegawcza, Mina - stwierdził. Wziął głęboki oddech i wyznał: - Ta druga dziewczyna też nie daje mi spokoju.
      - Hm. Ilyari, tak?
      Skinął głową, a ona uśmiechnęła się leciutko i poprosiła o szczegóły. Niepewnie opowiedział jej więc o tym, o czym nie wiedział Shin, czyli o momencie spotkania się ich spojrzeń. Wydarzenie jak z podrzędnego romansidła, co tu dużo mówić, niemniej do teraz nie mógł się pozbyć wspomnienia tego chłodnego, pełnego nieufności wzroku.
      - Miałem wrażenie, jakbym był największym ścierwem chodzącym po tym świecie - powiedział, uśmiechając się odrobinę. - Ale potem, gdy pocieszała te dzieci i uspokajała Silyę… W jej oczach i tonie było tyle niesamowitego ciepła… I to, jak postawiła się temu Armaninowi… Na pewno wiedziała, że może to przypłacić życiem. Pozornie wyglądała na niewzruszoną, ale widziałem, jak drżały jej ręce i nogi. Wyobrażasz sobie, ile musi mieć w sobie empatii, że było ją stać na taki akt odwagi? Z drugiej strony, odniosłem też wrażenie, że nie boi się śmierci. To trochę przerażające, nie uważasz? - Zamilkł na kilka sekund. - Z jakiegoś powodu poczułem ulgę i szczęście, gdy okazało się, że to nie ona jest moją kuzynką. I bynajmniej nie chodzi o to, że była niemiła czy coś. To głupie, czyż nie? - prychnął, znów biorąc głęboki wdech i odchylając się na łóżku do tyłu.
      - Wcale nie - zapewniła z ciepłym uśmiechem. Przeniósł spojrzenie z sufitu na nią. - Dostrzegłeś coś, czego ta dziewczyna zapewne nie pokazuje każdemu. Jak mniemam, Silya wie, jaka Ilyari jest naprawdę, i dlatego tak bardzo się przyjaźnią. Dostąpiłeś zaszczytu, Yu. Shin nie zwrócił na to większej uwagi.
      - Shin nie zwraca większej uwagi na żadną dziewczynę, bo ma ciebie - zaoponował, unosząc kącik ust.
      - Jego szczęście - zaśmiała się, po czym pozwoliła obojgu na minutę trwania w ciszy. - Ona ci się spodobała, prawda? - odważyła się w końcu zapytać. Nie zdziwiła się, gdy ujrzała osłupiały wyraz twarzy przyjaciela. Zaraz jednak przeanalizował w myślach to, co powiedziała.
      - To nie ma znaczenia - stwierdził wreszcie. - Wychodzi za mąż. I wyjdzie na tym lepiej, niż gdyby miała się ze mną bliżej poznać - dodał ponuro.
      - Yu, nie jesteś magnesem na nieszczęścia - powiedziała ze smutkiem. - Zapomnij o Resweldzie. Przecież już cię nie prześladuje, może go gdzieś przenieśli. A raczej zrobili to na pewno, skoro nie pokazuje się w okolicy od ładnych paru miesięcy. Rób swoje i nie zamartwiaj się na zapas - poprosiła.
      - To nie takie proste, Mina. Nie wiesz, jak to jest, gdy niemal każdy twój ruch jest obserwowany, a niemal każde pomieszczenie, w którym przebywasz, obstawiają Armanie lub ich szpiedzy. Nie wiesz, jak to jest, gdy co noc dręczą cię duchy przeszłości. Nie wiesz tego i wielu innych rzeczy, co bardzo mnie cieszy. Żyjcie z Shinem pełną parą, szczęśliwi i zakochani, bo macie do tego prawo jak nikt inny. Ja zadowolę się poczuciem, że wy i Silya jesteście bezpieczni.
      - I Ilyari też, co…? - westchnęła. Zakłopotany znów odwrócił wzrok.
      Było jej go tak żal… Ale co mogła zrobić? Była bezsilna, Shin również. Nie mogli mu w żaden sposób pomóc…
      Kiedy Shin wreszcie wyszedł z łazienki, atmosfera trochę się rozluźniła, bo tradycyjnie zaczął się wygłupiać. Zanim wszyscy poszli spać, było już grubo po północy. Nim zasnęła, Minaili pomodliła się do Najstarszych, prosząc o to, by Yu udało się zaznać w życiu trochę prawdziwego szczęścia…

2 komentarze:

  1. Dobra Sil po raz drugi bierze się do pracy -.-‘ Noooo cóż takie mamy życie :p

    Na sam początek mamy chyba najsłodziakowatszą parę w całym NK! <3 Taaak kociątko oni są najsłodziakowatsi! Radzej wątpię by następne pary ( <3 ) była tak słodkie : ( Nooo cóż po zafundowanych im przez ciebie zaburzeniach emocjonalno-psychicznych raczej swego potencjału nie ujawnią (Ach jak ja kocham moje studia z psychiatrie!) xp W sumie trochę kojarzy mi się to z Katniss która nawet mając dzieci średnio doszła do siebie. Znaczy nie wiem jak ty chce to zrobić ale… W każdym bądź razie większość z bohaterów już powinna zbierać na psychiatrów, psychologów, psychoanalityków i terapeutów którzy zafundują im minimum roczną kurację ^ ^
    Dobra ja tu gadu gadu a Shin i Mina czekają <3 Nie nooo naprawdę ich kocham! Pasują do siebie idealnie <3 Nooo i Mina dowiedziała się czegoś o takiej jednej :D Ach i Shin po raz kolejny doprowadził mnie do niepochamowanego śmiechu Xd Nie nooo kocham gościa <3
    Nooooo i coo mamy Karczmę i plan poznania kuzyneczki Xd Ach facet gdybyś ty wiedział kogo jeszcze spotkasz i jak to się skończy… ^ ^” Nooo nic … Generale znów zachwycam się jak ty to pięknie opisujesz i w ogóle relacje Mina-Shin-Yuki <3

    OdpowiedzUsuń
  2. No to plan „Idziemy poznać kuzyneczkę” uważam za rozpoczęty!
    Ech jakie to prawdziwe… Jest tyle miast gdzie tak jak na Shatos centrum jest bogate a obrzeża biedne… Jak to później stwierdzi Mina jedno miast a dwa oblicza… Naprawdę to takie dziwnie… Ech ten świat mnie przeraża… Noooo nic zero przygnębień już mam dość na dziś! :P Jeeeeej jaki z Yukiego słosziak *.* Jak się biedaczysko tremuje i martwi o kuzyneczkę <3 I jakie ma dobre serduszko <3 <3 <3 Nie nooo naprawdę zacny facio hrabino zacny! Hmmmm tak btw Yuki JUŻ powinien załatwić sobie jakąś opiekę psychiatryczną bo widzę tu objawy zaburzeń depresyjnych i lękowych < ton znawczyni> Hahahaha Shin powala na kolana swoim charakterkiem ale przynajmniej on myśli na chłodno :D I mamy nasze przyszłe/niedoszłe (niepotrzebne skreślić) panny młode <3 Jejku noooo tak mało jest o Goi, Paleo i Kammie a ja już zdążyłam je polubić <3
    Hahahahahahahahahaha akcja z tą nieznajomą babeczką mnie powaliła na koana Xd Nieeeee nooo Shin po raz kolejny wykazał się Xd Uwielbiam goo <3 Nie noo ja to po prostu widzę Xd
    Ech no i mamy kolejny przejaw maltretowania… Nieee noo serio jak to czytam to mi naprawdę płakać się chce… Naprawdę nie rozumiem jak można być tak okrutnym… Jak można krzywdzić dziecko… Ech szkoda gadać… W każdym bądź razie widać ze Armanie mają przejawy zaburzeń osobowości (no przynajmniej większość) ^ ^ Serio oni też powinni zafundować sobie jakąś psychoterapię aczkolwiek nie wiem czy im by to coś dało… No ale na szczęście dla tej małej do akcji wkracza Iri! <3 Nie nooo naprawdę podziwiam ją… Ja pewnie zachowałabym się jak Sil… Serio… Trochę mnie to przeraża… Jestem tchórzem jakich mało… żaaaaaaal… Nooo ale pociesza mnie to że też poleciałabym do tej małej… Tiaaaa gościu ewidentnie ma problemy z agresją <- do psychiatry… I cóż widzi dane Iri i się głupio szczerzy pajac jeden >.< Phi wnerwia mnie takie coś >.<

    Jejku jakie urocza jest ta scena dziewczyn z wianuszkiem dzieciaczków *O* Nie nooo ja to widzę <3 Kurczaczek opierzony <3
    No i do akcji wkraczają chłopaki <3
    Hahahaha Yuki jest taki szczodry :D rozdaje pieniądze na lewo i prawo Xd Wow wow Xd Jak widać nasza Iri jak zawszę „miła” dla społeczeństwa a Sili rozgaduje się Xd Hahahahaha uwiebiam „ten ponurak” „ta ponuraczka” i już wszystko wiadomo co i jak Xd Cóż Iri spotkałaś swoje przeznaczenie wszystko zostało przesądzone po tych dwóch słowach! Xd Cóż Yuuu spokojnie nie zakochałeś się w kuzyneczce Xd Hahahaha naprawdę rozbawia mnie ta scena Xd Już widzę wściekła Iri, rozgadanego a później naburmuszonego Shina ( po tym jak usłyszał o tych paniczykach (kocham <3)) zakłopotanego Yuuu i trajkoczącą Sil! :D

    Nooo i Yuki odkrył drugą twarz Iri Q.Q Jeeeej jak ty pięknie opisałaś jego uczucia i spostrzeżenia (mówię o tych przed świątynią i cała akcja z Armanem) *.* Haaaa kobity to jednak zawszę wyczują co w sercu gra <3 Mina raz dwa rozszyfrowała co gryzie Yuuu Xd W ogóle ta wymiana zdań odnośnie patrzenia na inne kobity mnie powaliła Xd
    Ech naprawdę żal mi Yukiego… Naprawdę ilekroć czytam o tych jego uczuciach o tym że w ogóle się nie cieszy że znalazł Sil i w ogóle o całym jego podejściu do życia… Ech biedny <3 Czekam na nex!

    Buziaki :*
    P.S
    Aaaaaa dziś miałam skojarzenia! Najpierw „Dama Kameliowa” a później temat wykładu (nadmieni że oba te czynniki działy się jednocześnie Xd Nie żebym nie uważała na ćwiczeniach ale… xD) Aaaaaaaaa jeszcze napizę KOCHAM NK! Świetnie ci wychodzi i widzę WSZYSTKIE scenki!!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.