piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział V


Salgarien, 10. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna - zdenerwowała się Ilyari, patrząc z wyrzutem na Silyę. Weszły właśnie do kamienicy, w której mieszkały, ale zamiast od razu wspiąć się na pierwsze piętro, zatrzymały się przy drzwiach wejściowych. Iri zerknęła ukradkiem, czy chłopcy, którzy je zaczepili, faktycznie już sobie poszli. Upewniwszy się, że tak właśnie się stało, odetchnęła z ulgą.
      - O co ci chodzi? - prychnęła Sil. - Byli przecież bardzo mili.
      - I nas śledzili. - Ilyari przegryzła wargę, zastanawiając się, co zrobić z tym fantem. Czy była przewrażliwiona z powodu tej całej okupacji i ciągłego poczucia zagrożenia zakorzenionego w niej od początku wojny?
      - Jak to śledzili? - zapytała wolno Silya, wlepiając w przybraną siostrę przestraszone spojrzenie. Wydawało jej się, że to przypadkowi przechodnie, sympatyczni młodzieńcy, którzy po prostu chcieli pochwalić je za odwagę, bo najwidoczniej widzieli z daleka, co się stało. Wyglądali bardzo porządnie i sprawiali wrażenie godnych zaufania, dlatego nie miała oporów przed przedstawieniem się im, tym bardziej, że oni uczynili to pierwsi. Ich imiona nic jej nie mówiły, podejrzewała zresztą, że nie mieszkali w najbliższej okolicy, lecz raczej w centrum bądź w okolicach portu, czyli w którejś z najbogatszych części miasta, bowiem byli dobrze i schludnie odziani, czyści i pełni galanterii.
      - Kiedy paplałaś przed świątynią z Paleo i Goi, oni „przeglądali gazety” u pana Teffa. Co rusz ukradkiem na nas zerkali - wyjaśniła. - Gdy tylko zaczęłyśmy drogę powrotną, ruszyli za nami. Potem, zamiast coś zrobić, jak na mężczyzn przystało, pozwolili nam zająć się tym wrednym Armaninem - zdenerwowała się. Co prawda to skojarzyła już po fakcie, jako iż w owych chwilach nie zwracała uwagi na nikogo poza ciemiężoną dziewczynką, ale teraz bardzo ją to irytowało. - Dziwnym zbiegiem okoliczności później do nas zagadali i odprowadzili pod dom - dokończyła niezadowolona i zaniepokojona.
      Silya przełknęła ślinę.
      - Myślisz, że to mogli być jacyś zdrajcy czy coś? - przestraszyła się. - O bogowie, niepotrzebnie się tak rozgadałam… Jak zwykle. Ale wydawali się tacy sympatyczni. Może jesteśmy po prostu przewrażliwione po tym wszystkim, co się dziś stało, co? Zapomnijmy o tym, tak będzie najlepiej. Jak by nie patrzeć, niebawem wychodzimy za mąż. Trzeba pomyśleć o ceremonii i tak dalej…
      - Jakoś nie mam ochoty o tym myśleć - mruknęła Ilyari. - Dobra, chodź, pani matka pewnie denerwuje się, dlaczego wciąż nas nie ma. I lepiej nie wspominajmy o tym, co się wydarzyło. To by ją tylko dodatkowo zmartwiło.
      - Uhm - zgodziła się z nią Sil i ruszyła na piętro.
      Po cichu weszły do mieszkania, oznajmiając, że już wróciły. Zdjęły obuwie i przeszły do pokoju dziennego. Miira przywitała je i już chciała spytać, dlaczego przyszły tak późno, gdy jej wzrok padł na zmiętą i przerwaną w którymś miejscu sukienkę Ilyari. Podeszła do niej, złapała ją za ramiona i zaniepokojona spytała:
      - Co się stało?
      Zdziwiona, patrzyła pani matce prosto w jej zielonobrązowe oczy. Stojąca tuż obok Silya znieruchomiała. O bogowie, że też żadna z nich nie zwróciła uwagi na to, jak wygląda Iri… Zniszczona po trosze i brudna tu i ówdzie sukienka, porwane rajstopy, zdarte kolano… Wszystko przez tego okropnego Armanina i przez to, że najpierw złapał ją za odzienie, a potem pchnął na ziemię. Sukienka Silyi była jedynie trochę zakurzona od tego, że kucała, przytulając roztrzęsioną dziewczynkę, dlatego to na Ilyari skupiła się uwaga Miiry.
      - Ja… - szepnęła, nie wiedząc, co powiedzieć. Do licha, nie potrafiła kłamać! - Przepraszam, pani matko. Pewien armański żołnierz zdenerwował się trochę, gdy stanęłyśmy w obronie dziewczynki, którą męczył. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, nikomu nic się nie stało. Przepraszam, że cię zaniepokoiłyśmy. I za zniszczone ubranie. Upiorę sukienkę i spróbuję ją jakoś…
      - Kto by się przejmował sukienką? - szepnęła Miira, niespodziewanie przytulając Iri do piersi. Obie dziewczyny były niepomiernie zdumione tym gestem, bowiem pani matka nie należała do uczuciowych i wylewnych osób. Właściwie nie pamiętały, by kiedykolwiek zostały przez nią przytulone. - Bogom niech będą dzięki, że wyszłyście z tego cało - mówiła cicho, przygarniając do siebie jeszcze Silyę. Gdy otrząsnęły się z szoku, odwzajemniły uścisk. Emocje zaczęły z nich spływać, Silya poczuła w oczach łzy, a Iri zaczęła się trząść. Były przerażone. Kiedy zdały sobie sprawę z tego, że tamten Armanin mógł je zabić bez mrugnięcia okiem i nikt nie miałby mu tego za złe - w końcu mu się postawiły, a tego Dameyczykom nie wolno było robić - zupełnie się rozkleiły. Pani matka z ogromną jak na nią troską pocieszała je subtelnie, a następnie zapowiedziała, że zrobi coś do jedzenia i picia, a im kazała się w tym czasie umyć i przebrać.
      Przeszły do swojego pokoiku i zamknęły drzwi. Ilyari, wciąż się trzęsąc, bez sił usiadła na łóżku Silyi, które znajdowało się bliżej. Silya zdążyła już trochę się uspokoić, więc objęła przyjaciółkę, próbując ją pocieszyć.
      - Nienawidzę ich - szepnęła Iri. - Nienawidzę, nienawidzę… - powtarzała jak mantrę, chowając twarz w dłoniach i kiwając się na łóżku w przód i tył. Najchętniej wykrzyczałaby całą pogardę, jaką żywiła do okupantów. - Ta dziewczynka może mieć po czymś takim traumę. Była przerażona. Ty byłaś przerażona. Ja byłam przerażona. Silya, chyba nigdy w życiu się tak nie bałam… Jestem żałosna…
      - Wcale nie, Iri - zapewniła Sil. - Byłaś bardzo dzielna. O wiele odważniejsza ode mnie. Postawiłaś mu się, czego ja nie potrafiłam zrobić.
      - Zajęłaś się tą dziewczynką - zaoponowała Ilyari.
      - Wielki mi wyczyn. To ty postawiłaś się w jej obronie. Ja nic nie zrobiłam. - Czuła się jak żałosny tchórz. Sparaliżował ją strach i stałaby nieruchomo, gdyby nie Iri, która nie wiadomo kiedy automatycznie podeszła do żołnierza i stanęła w obronie dziecka. Dopiero wtedy ona była w stanie ruszyć się z miejsca. I nie umiała wspomóc siostry, jedynie przygarnęła do siebie dziewczynkę, mając nadzieję, iż jakoś ją uspokoi. Niemniej cały gniew Armanina przeniósł się na Ilyari, na nią ten okrutnik nawet nie zwrócił uwagi. - Mam nadzieję, że nie pamięta twojego imienia. O bogowie, jeśli będzie chciał się zemścić, to się chyba zabiję. Tak się boję, Iri - załkała, przez co Ilyari poczuła się w obowiązku dojść do siebie, by tym razem to ona mogła pocieszyć Silyę.
      Kiedy wreszcie się uspokoiły, zabrały się za doprowadzenie się do porządku, a następnie za pałaszowanie skromnej kolacji i picie słabej herbaty. Miira wciąż wyglądała na niespokojną, dziewczęta zaś w milczeniu spożywały posiłek, próbując nie myśleć o tym, co stało się po ostatnich naukach przedmałżeńskich.
      Po tradycyjnej modlitwie, w której wszystkie trzy dziękowały przede wszystkim za to, że nikomu nic poważnego się nie stało, życzyły sobie nawzajem dobrej nocy i udały się do łóżek.
      Ilyari szczelnie opatuliła się kołdrą. Dlaczego jej serce tak waliło? Przecież już po wszystkim, nie ma się czym przejmować… Tamten Armanin co prawda poznał jej imię, ale pewnie albo już je zapomniał, albo nawet puścił w niepamięć cały niefortunny incydent. Wszak były dla niego tylko jednymi z wielu robaków, na które nie warto tracić uwagi… Jednak nie dawało jej spokoju to nagłe puszczenie ich wolno. I ten podejrzany uśmiech… Nie mogła wyrzucić go z pamięci.
      Właściwie nie zdziwiła się, gdy Silya wlazła jej do łóżka. Podejrzewała, że po takim dniu to zrobi. Dla zasady kazała jej wyjść, ale ostatecznie tylko przysunęła się do ściany, by zrobić jej miejsce. Normalnie w takich warunkach nie zasnęłaby - wręcz nienawidziła spać z kimkolwiek w jednym łóżku - teraz jednak, zmęczona całym dniem i zestresowana tym, co się stało, zasnęła dość szybko, choć to i tak Silya pierwsza udała się do krainy snu.
*
Salgarien, 12. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      - To już za trzy dni… - szepnęła Silya, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze wiszącym na ścianie w ich pokoju. Ilyari zerknęła na nią i skinęła głową, wciąż negatywnie nastawiona do zbliżającej się zmiany ich stanu cywilnego. Bała się, jak się odnajdzie w roli żony, tego, jaki okaże się ten cały Ren, a ponadto podejrzewała, że mimo wszystko będzie bardzo tęskniła za panią matką i dotychczasowym życiem. Choć za nim nie przepadała, było tym, co doskonale znała i wypłynięcie ze znanego portu na niespokojne wody oceanu przerażało ją. - Ech, chciałabym mieć loki - rzuciła nagle Sil.
      - Zwariowałaś? Będziesz teraz mówić o lokach? - niedowierzała Ilyari. Spojrzała na przyjaciółkę z dezaprobatą i zdegustowaniem.
      - Oj, zawsze chciałam mieć loki - żachnęła się. - Są śliczne. Na pewno bardziej spodobałabym się Kanowi, gdybym miała inne włosy - marudziła jak dziecko. Iri westchnęła tylko.
      - Masz śliczne, gęste i zdrowe włosy. Naprawdę nie masz na co narzekać - stwierdziła w końcu, mając nadzieję, że to będzie koniec tematu.
      - Wcale nie są śliczne - zaoponowała Sil. - Twoje są. Dotknij je tylko - rzuciła, podchodząc do przybranej siostry i łapiąc kosmyk jej ciemnobrązowych włosów. - Jak aksamit czy jedwab, cudo. A moje? Szczecina.
      - Z pewnością. - Ilyari wykręciła oczyma. - Naprawdę nie masz poważniejszych zmartwień? - mruknęła. Gdy to powiedziała, natychmiast przypomniała sobie incydent sprzed dwóch dni, ale nie chcąc o tym myśleć i się denerwować, wyparła niechciane wspomnienia.
      - To są poważne zmartwienia. Chodzi przecież o to, czy dogadam się z Kanem - wyjaśniła, siadając obok Iri na jej łóżku. Ta odsunęła się lekko i zaczęła pleść sobie warkocza.
      - A co mają loki lub ich brak do tego, czy dogadasz się z przyszłym mężem? - jęknęła.
      - Oj, same w sobie pewnie nic, ale wiesz, tak ogólnie. Trochę się denerwuję. Ceremonia powinna być całkiem ładna, nie? Ale co potem? O czym rozmawiać, co zrobić? Boję się, że jak przyjdzie co do czego, to zapomnę o wszystkim, co mówiła nam Lara. - Zmarszczyła nosek, wyobrażając sobie wszelkie możliwe mniej lub bardziej spektakularne wpadki w jej wykonaniu.
      - Póki co wolę o tym po prostu nie myśleć - stwierdziła Ilyari.
      - Ale to już za trzy dni, na bogów! - wykrzyknęła Silya. Iri zganiła ją spojrzeniem, ale Sil jakoś nie czuła się winna.
      Podczas ceremonii zaślubin ubrane w proste białe sukienki panny młode miały wyjść za kapłanką prowadzącą nabożeństwo przed ołtarz. W tym samym momencie z drugiej strony mieli to uczynić również ubrani na biało panowie młodzi. Ustawiwszy się w półokręgu, pokłonią się symbolowi Najstarszych. Kapłani wyczytają ich imiona i wszyscy wreszcie dowiedzą się, kto zostanie poślubiony komu. Staną już parami, wysłuchają nabożeństwa, pomodlą się, a następnie wygłoszą przed bogami przysięgę małżeńską, po której małżonkowie po kolei namaszczą sobie nawzajem czoło specjalnym olejkiem podanym im przez kapłanów, by następnie mężczyźni wpletli w koki kobiet kwiaty frezji symbolizujące szacunek, uznanie i radość z bycia z drugą osobą. Potem wszyscy nowożeńcy złożą pokłon Najstarszym i pozostaną w tej pozycji przez pięć minut. Na znak dany przez kapłana lub kapłankę powstaną, wygłoszą modlitwę dziękczynną i… to właściwie będzie koniec. Zaczną nowe życie…
      - Nawet nie wiemy, czy sukienki będą na nas pasowały - poskarżyła się Silya. Chciała wyglądać jak najładniej, w końcu to miał być jeden z najważniejszych dni w jej życiu, tymczasem nie dość, że wszystkie będą wyglądały tak samo, to jeszcze zmuszone będą założyć szaty, które przed nimi nosiło już mnóstwo panien młodych.
      - Strój to chyba nie jest najważniejsza sprawa - mruknęła Ilyari, zakładając sukienkę. Napadły ją niechciane wspomnienia sprzed dwóch dni. Porwane rajstopy natychmiast trafiły do śmieci, z kolei błękitna sukienka, którą tak lubiła, została porządnie wyprana, lecz to nie sprawiło, że wyglądała dużo lepiej. Armanin rozciągnął ją w okolicach biustu, kilka szwów puściło, a większa część koronki została zupełnie przerwana.
      - Dla ciebie nie ma chyba żadnych ważnych spraw - prychnęła Silya, postanawiając, że nie będzie już rozmawiać z siostrą o ceremonii zaślubin, bo to było gorsze aniżeli rozmowa ze ścianą. Ubrała się szybko i uczesała, a następnie, ziewając przeciągle, udała się za nią do pokoiku dziennego, by tam wraz z panią matką pomodlić się i zjeść skromne śniadanie składające się z kromki chleba i niewielkiego jabłuszka.
      Zaraz potem pani matka wyszła do pracy. Ilyari zebrała z talerzyków wszystkie okruszki i otworzyła okno w nadziei, że zjawi się w nim Rudy. Musiał chyba czekać w pobliżu, bo tradycyjnie przyleciał ledwie po kilkunastu sekundach. Wysunęła dłoń, na której trzymała okruszyny, a ptaszek bez strachu i krępacji przycupnął tuż obok i ze spokojem jadł jej prosto z ręki.
      - Do jutra, Rudy - pożegnała się z nim, gdy połknął już wszystko, co dla niego miała. Popatrzył na nią czarnymi oczkami, zaćwierkał, po czym odleciał, a Ilyari szybko dołączyła do Silyi w sprzątaniu po śniadaniu. Następnie, ze zgrozą zauważywszy, że jest już znacznie później, niż się spodziewały, prędko wdziały buty i niemalże biegiem udały się do Dzielnicy Upraw.
      Były to rozległe tereny na północ i północny wschód od Salgarienu, na którym zieleniły się pola, lasy i sady. Oficjalnie nie należały już do miasta, ale w praktyce wszyscy mieli je za część Salgarienu. Silya i Ilyari dzień w dzień chodziły tam teraz, by zrywać owoce i warzywa, zbierać grzyby czy wykonywać prace porządkowe. Robiły, co im kazano, a w ramach zapłaty dostawały co nieco do jedzenia. W tych czasach była to najzupełniej uczciwa wymiana.
      Lekko zziajane z powodu pośpiechu, z wypiekami na twarzy poszły po swój przydział. Oddelegowano je do pomocy w wykopaniu pozostałych buraków, a następnie marchwi. Dawały z siebie wszystko, bo choć nie przepadały za pracą w ziemi, najważniejsze było, by zrobić jak najwięcej, bo to równało się z większą zapłatą.
      - Słyszałam, że wychodzicie za mąż - zaczepiła je pani Mana, z którą kilkakrotnie już rozmawiały podczas pracy. Była wyznawczynią Najstarszych, więc orientowała się we wszystkich religijnych sprawach, ale nie widywały jej w świątyni, bowiem mieszkała bardziej na wschodzie i na nabożeństwa uczęszczała do Wschodniej Świątyni Najstarszych.
      Dziewczęta potwierdziły - Silya z rumieńcem na twarzy, a Ilyari beznamiętnie - na co pani Mana przekazała im serdeczne gratulacje i życzyła wiele szczęścia.
      Miały nadzieję, iż faktycznie choć trochę go zaznają…

      Pukanie do drzwi wyrwało Miirę z zamyślenia. Zastanawiała się, czy to możliwe, by wszystko poszło po jej myśli i dziewczęta, którymi się opiekowała, zdążą zabezpieczyć swoją najbliższą przyszłość. Były jej naprawdę drogie - szczególnie Ilyari, którą wychowywała przecież od dziecka - i właściwie smucił ją fakt, iż się rozstaną, niemniej wiedziała, że dla nich lepiej będzie przejść pod pieczę mężów. Szczególnie teraz.
      Wstała od stołu i przeszła do malutkiego przedpokoiku, by otworzyć drzwi oczekiwanej przyjaciółce.
      - Dzień dobry, Miiro - rzekła na powitanie Karia z kamienicy naprzeciwko. Przyjaźniły się od dziecka i choć z powodu wychowania w rygorystycznych rodzinach wyznawców Najstarszych żadna z nich nie była wylewna w uczuciach, na pewno darzyły się swego rodzaju miłością i przywiązaniem. Tylko sobie powierzały jakiekolwiek sekrety, ufały sobie bezgranicznie i wierzyły, że tak będzie zawsze.
      Miira przywitała się z Karią i zaprosiła ją do środka. Często się nawzajem odwiedzały, więc po prawdzie czuły się u tej drugiej jak u siebie.
      - Herbaty? - zapytała gospodyni.
      - Wystarczy woda - odparła Karia, rozsiadając się przy stole. - Mam wieści - dodała. Miira skinęła głową, po czym zamknęła okno, by nic nie doszło do niepowołanych uszu. Nalała jeszcze wody do dwóch szklanek, postawiła je na stole, po czym zajęła miejsce obok przyjaciółki. - Nasi przyjaciele dowiedzieli się, że dwudziestego zostaną przeprowadzone łapanki na szeroką skalę. W wiadomym celu.
      - Już dwudziestego? - Miira zmarszczyła czoło. - Chwała Najstarszym, że moje dziewczęta zdążą do tego czasu wyjść za mąż…
      - Owszem. Tylko… Szczerze mówiąc, coś mnie niepokoi - przyznała Karia, upiwszy łyk wody. Zatknęła za ucho kilka pojedynczych włosów, którym jakimś cudem udało się uwolnić z tradycyjnego koka. W większości była już siwa, lecz gdzieniegdzie można jeszcze było dostrzec ślady dawnej burzy rudoblond kosmyków. - Słyszałam pogłoski, że nie zamierzają nikomu popuścić. Musisz uważać na dziewczęta, niech unikają Arman jak ognia.
      Miira skrzywiła się, co nie uszło uwadze Karii. Zaniepokojona, zapytała, co się stało, więc Miira z lekkim roztargnieniem opowiedziała o incydencie sprzed dwóch dni. Czym więcej mówiła, tym bardziej Karia stawała się przestraszona.
      - Odwaga godna podziwu, niemniej mogą za to słono zapłacić - szepnęła zgodnie z prawdą.
      - Kilka razy dziennie modlę się do Najstarszych, by wszystko poszło zgodnie z planem i życie im się ułożyło - powiedziała cicho Miira. - Do licha, nie po to tyle się starałyśmy, by teraz coś nie wyszło. Musi być dobrze - stwierdziła, próbując do tego przekonać nie tylko Karię, ale przede wszystkim samą siebie.
      Przyjaciółka położyła rękę na jej dłoni i ścisnęła ją lekko, uśmiechając się pocieszająco. Życzyła im jak najlepiej, dlatego też miała nadzieję, że Ilyari i Silya umkną przeznaczeniu zgotowanemu przez Arman większości Dameyek i Marrymotek.
      Porozmawiały o wielu sprawach, przede wszystkim o tym, co miało związek z ich zadaniami w ruchu oporu. Obie były łączniczkami, ale naturalnie ani Silya, ani Ilyari nie miały o tym pojęcia.
      - Wracając do zaślubin, jak tam nastroje twoich dziewcząt? - spytała w którymś momencie Karia.
      - Och, tak jak się można było spodziewać. Silya jest podniecona i zawstydzona, a Ilya udaje, że spływa to po niej jak po kaczce, choć w istocie bardzo się denerwuje i bynajmniej nie wygląda na zadowoloną - odparła spokojnie Miira, uśmiechając się lekko pod nosem.
     - Bo nie wie, jakiemu dramatowi dzięki temu umknie - zauważyła Karia. - Swoją drogą, Ilyari naprawdę cię przypomina. Dobrałyście się, skubane - zaśmiała się.
      - Cóż, masz rację. Zdecydowanie bardziej przypomina mnie niż moją siostrę - przyznała.
      - Zamierzasz jej wreszcie powiedzieć?
      - Planuję to zrobić… Pewnie po ceremonii zaślubin - odparła. Szczerze mówiąc, trochę bała się tego, jak Ilyari zareaguje na wieść, że są spokrewnione.
      Jej pierwsza podopieczna była wnuczką jej starszej o cztery lata siostry, Ilyari, po której ta pierwsza otrzymała imię. Babka Iri miała dość oryginalny charakter. Niby była wyznawczynią Najstarszych, ale lubowała się we wszelkiego rodzaju wolności, dlatego nie stosowała się do niektórych religijnych czy obyczajowych nakazów, przez co nieraz wpadała w tarapaty. Miira przez wiele lat na swój sposób gardziła starszą siostrą, która, zamiast być dla niej przykładem, wciąż sprowadzała na nie obie problemy. Ich rodzice, bardzo surowi, nie wiedzieli już, co z nią zrobić i kiedy nakazali jej wyjść za mąż, myśleli, że pozbędą się kłopotu. Jakże się mylili! Zbuntowana pierworodna uciekła z domu, by po kilku latach samej znaleźć wielką miłość swego życia. Rodzice i Miira widzieli ją jedynie kilkakrotnie, Ilyari zerwała większość stosunków z rodziną, poświęciwszy się ukochanemu mężowi i córeczce. Na szczęście małżeństwo i macierzyństwo sprowadziły ją na ziemię, dzięki czemu jej córka wyszła na ludzi i, co ważniejsze, na ułożoną i szczerą wyznawczynię Najstarszych. Wyszła za mąż za porządnego chłopca, rok od niej starszego, i urodziła córeczkę, której nadała imię swojej nieżyjącej już wówczas matki - Ilyari.
      Miira nigdy nie wyszła za mąż. Rodzice bardzo tego chcieli, ale niedługo po odejściu Ilyari oboje rozchorowali się poważnie i Miira uznała za ważniejsze pomaganie im niż szukanie męża. Jeden jedyny raz była w życiu zakochana. Mattiasa, chłopaka mieszkającego kilka ulic dalej, poznała dzięki swej najlepszej przyjaciółce, Karii. Bardzo go polubiła, ze wzajemnością zresztą, i nawet rozważali kwestię zaślubin, kiedy to zabiły go poważne powikłania pogrypowe. Miira ciężko to przeżyła i na zawsze zamknęła przed innymi mężczyznami serce. Straciła Mattiasa, potem rodziców, a także siostrę i szwagra, którego prawie nie znała. Kiedy zaś siedemnaście lat temu rodzice Iri zostali zamordowani przez groźnych przedstawicieli jednej z podejrzanych sekt, nie potrafiła przejść obok tego obojętnie i postanowiła zaopiekować się dziewczynką. Z początku miała mieszane uczucia co do wnuczki swej siostry, jednak z dnia na dzień kochała ją coraz bardziej. Była praktycznie idealną wychowanką, ale miała w sobie coś przykrego. Z tego właśnie powodu Miira przygarnęła również Silyę. Dzięki niej Ilya choć trochę się otworzyła.
      Na pewno spyta, dlaczego tyle lat ukrywała przed nią prawdę. Obawiała się, że nie zdąży znaleźć zadowalającej ją odpowiedzi. Szczerze mówiąc, Miira sama nie była tego pewna. Podejrzewała, że to przez niechęć do siostry, która zakorzeniła się w jej sercu na tyle, że nie chciała z nią mieć zbyt wiele wspólnego i nie lubiła o niej myśleć. To, jak zachowywała się w młodości, to jedno. Bardziej zabolało ją chyba to, że zostawiła ją i rodziców na pastwę losu i nie pomogła jej, gdy ci zachorowali. Oddała się swojej wielkiej miłości i córeczce, która stała się całym jej światem, i zwyczajnie zapomniała o tych, którzy starali się ją wychować.
      Nie mogła jej tego przebaczyć, choć wiedziała, że to złe.
      Ale Iri była zupełnie inna. Idealna - grzeczna, posłuszna, pomocna, głęboko wierząca. Pozornie nieczuła, a w istocie mająca sobie więcej ciepła niż większość osób, z którymi Miira zetknęła się w przeciągu całego swego życia. Silyi mogła zarzucić to i owo, ale cóż, nie mogła nic na to poradzić, jako iż wychowana została przecież przez swoich rodziców, którzy mieli z pewnością zupełnie inne charaktery i metody wychowawcze od niej. Poza tym byli przecież innego wyznania, a to religia Najstarszych uważana była powszechnie za tę najpoważniejszą i najprawdziwszą, przynajmniej do czasu.
      - Powodzenia. Na pewno nie będzie miała żalu - rzekła Karia, uśmiechając się delikatnie. Miira podziękowała za jej wsparcie skinieniem głowy, po czym wstała, by zanieść puste już szklanki do kuchni. Potem, zamiast usiąść z powrotem, podeszła do okna i otworzyła je, wiedząc, że zapas rozmów, których nikt nie mógł podsłuchać, już się wyczerpał.
      Gdy zerknęła na ulicę w dole, zamarła.
      - Co się stało? - spytała zaniepokojona wyrazem twarzy przyjaciółki Karia.
      - Armanie tu są - odparła cicho.
      Mniej więcej u wylotu ich uliczki zatrzymał się czarny automobil. Nikt z niego nie wysiadł, ale oczywistym było, że w środku siedzą Armanie. Tak samo nie było wątpliwości, że póki co na coś czekają. Albo raczej na kogoś…
      - Bogowie, miejcie nas w swojej opiece… - szepnęły ledwo dosłyszalnie.

      - Chyba zdążymy, co? - szepnęła zatrwożona Silya. Była już połowa jesieni, więc o tej porze ściemniało się porządnie i może po części to z tego powodu obie czuły dziwny niepokój.
      - Uhm - odparła Ilyari, ale przyspieszyła kroku.
      Jako iż drogę powrotną z Dzielnicy Upraw rozpoczęły później niż zwykle - nie dość, że roboty było dużo, to jeszcze uparły się, by zarobić jak najwięcej (dzięki czemu każda niosła teraz koszyczek z dziesięcioma całkiem dorodnymi marchewkami, pięcioma selerami i trzema burakami) - stresowały się, że nie zdążą dotrzeć do domu przed godziną policyjną. Szły jednak na tyle szybko, że teoretycznie nie było takiego zagrożenia. Nadrobiły już czas, niemniej nie potrafiły całkiem się uspokoić.
      Prawie odetchnęły z ulgą, gdy dotarły na swoją uliczkę - dość szeroką, ale również krótką - a od ich kamienicy o numerze jedenastym dzieliło je kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów. Nie zatrzymując się nawet na moment, ruszyły w kierunku domu. Wówczas jednak zauważyły zaparkowany po prawej stronie automobil. Jeden z Arman zbliżał się już do nich, jak gdyby wypatrzył je wcześniej i był już na to przygotowany. Uspokajając się w duchu, że na pewno chcą tylko zerknąć na ich dokumenty, bo przecież nie było jeszcze sygnału rozpoczęcia godziny policyjnej, stanęły. Kiedy jednak ujrzały znajomą twarz, zbladły.
      Od razu rozpoznały Armanina, który dwa dni temu męczył małą dziewczynkę tylko dlatego, że ta podczas zabawy z innymi dziećmi przez przypadek na niego wpadła. Bezsilnie przełknęły ślinę, bojąc się cokolwiek zrobić.
      - Witajcie, pieprzone robaki - przywitał się z okrutnym uśmiechem. - Dokumenty, sheikuse - rozkazał, patrząc na Silyę. Domyśliły się, że użył jakiegoś armańskiego przekleństwa czy innego obraźliwego słowa. - Twoich nie potrzebuję, ILYARI - dodał, przenosząc wzrok na Iri. Przerażona do granic możliwości, Silya drżącymi rękoma wyjęła tożsamościówkę i podała ją Armaninowi. Przestudiował ją uważnie, jakby chciał się w czymś upewnić. Sil patrzyła pod nogi, próbując nie zemdleć ze strachu, natomiast Ilyari, czując na sobie czyjeś spojrzenie, zwróciła wzrok ku automobilowi. W międzyczasie wyszedł z niego inny armański żołnierz - na oko koło trzydziestki, czyli odrobinę starszy od tego, z którym właśnie miały do czynienia. Obaj jednak, jak przystało na Arman, byli blondynami. Z ich jasnymi włosami kontrastowała stosunkowo ciemna cera - o ile Dameyczycy byli raczej bladzi, o tyle kolor skóry Arman wyglądał mniej więcej tak, jakby zawsze byli dość mocno opaleni. Z tego, co zdążyły zauważyć, większość - jak nie wszyscy - miała oczy o różnych odcieniach szarości. Nie inaczej było z tym, który przeglądał właśnie dokumenty Silyi. - No, sheikuse, zapraszam do samochodu - rzucił z uśmiechem, wciskając Silyi jej tożsamościówkę, która najwidoczniej nie była mu już potrzebna.
      Zamarły. Jak to „do samochodu”? Co on chciał zrobić? Przecież to jeszcze nie godzina policyjna! O bogowie, musiało chodzić o sytuację sprzed dwóch dni! Jednak nie ujdzie im to płazem… Koniec z obecnym życiem, koniec z myśleniem o ceremonii zaślubin, koniec z… ze wszystkim. Bo pewnie je zabiją, prawda…?
      Przerażone do granic możliwości, nie były w stanie się poruszyć. Serca waliły im jak oszalałe, najwidoczniej próbując za wszelką cenę rozsadzić im piersi. Miały wrażenie, że to wszystko to tylko zły sen, że zaraz się obudzą i okaże się, że wróciły do dobrze znanej rzeczywistości. Och, jakże pragnęły, by tak było…
      - Ruszać się, gnidy! - Armanin zaczął się denerwować. Zauważywszy, że dziewczęta wciąż stoją osłupiałe, złapał obie za ręce i począł ciągnąć je w stronę automobilu, przy którym stał wyglądający na nieco znudzonego drugi Armanin, który póki co tylko przyglądał się całej scenie.
      Obie pomyślały, że chyba nie ma już dla nich nadziei, ale wówczas w okropnie krótkim czasie wydarzyło się kilka rzeczy. Z ich kamienicy wybiegły pani matka oraz pani Karia, które prędko rzuciły się w ich kierunku, przykazując im równocześnie, by uciekały. Dziewczęta nie miały pojęcia, co się właściwie wokół dzieje, jednak poczęły próby wyswobodzenia się z uścisku Armanina. Niestety, były stanowczo za słabe.
      - Padnijcie! - usłyszały nagle, więc automatycznie schyliły się na tyle, na ile mogły, wciąż będąc więzionymi przez wrogiego żołnierza. Wtedy rozległ się huk wystrzału. Wrzasnęły, zalała je krew oprawcy, zaś jego uścisk natychmiast się zwolnił, więc przerażone odbiegły od niego trochę, potykając się o własne nogi.
      - Uciekajcie! - krzyknęła znowu pani matka. Już miały to zrobić, gdy w bardzo krótkim, ledwie kilkusekundowym odstępie usłyszały kolejne dwa wystrzały.
      Jak w transie odwróciły się, gdy rozległ się pierwszy z nich. Pani Karia padła na ziemię bez życia. Już wiedziały, że teraz pora na panią matkę, a potem na nie… Gdzieś z tyłu, a może z boku, ktoś biegł ku nim. Silya machinalnie odwróciła się w tym kierunku i widząc znajome twarze oraz słysząc ich nawoływania, ruszyła ku nim, próbując pociągnąć za sobą Ilyari. Ta jednak, oderwawszy wzrok od martwego ciała pani Karii, przeniosła go na panią matkę dokładnie w tym momencie, w którym trafił w nią drugi pocisk. Iri wyrwała dłoń z uścisku przybranej siostry i, ledwie stawiając kroki, rzuciła się w kierunku pani matki, płacząc i wrzeszcząc. Nie, nie, nie, nie, to nie mogła być prawda!
      Na jeden krótki moment, sekundę zaledwie, podniosła wzrok i ujrzała kata tej, która wychowywała ją, odkąd jako dwuletnie dziecko straciła rodziców. Jego zimne, stalowe oczy spoglądały na nią beznamiętnie, ale po chwili wyraz jego twarzy zmienił się, bowiem wstąpił na nią jadowity uśmiech.
      Nie miała tej świadomości, ale w jej spojrzeniu Armanin dostrzegł połączenie tak wielkiej rozpaczy i nienawiści, jakie wcześniej widział tylko i wyłącznie u jednej osoby.
      Ponownie utkwiła wzrok w martwym ciele pani matki leżącym w kałuży jej własnej krwi. Postawiła kolejny chwiejny krok, gdy poczuła na swoim prawym nadgarstku czyjś mocny uścisk. Przerażenie wróciło, była pewna, że to znów jakiś Armanin. Krzyczała i próbowała się wyrwać, jednocześnie słysząc kolejne strzały. Ten, kto ją trzymał, siłą pociągnął ją za sobą, lecz ona wciąż nieumiejętnie próbowała się wyswobodzić. Z powodu łez nic już nie widziała, nie miała też do końca pojęcia, co się właściwie dzieje.
      To tylko koszmar, prawda…?
      Silya, tak jak jej kazał Shin, schowała się za rogiem budynku, jednocześnie płacząc i bojąc się, co się stanie z Ilyari. Yuki ciągnął ją za sobą, podczas gdy Shin ostrzeliwał samochód, za którym skrył się Armanin, który zamordował panią matkę i Karię. W końcu jakimś cudem udało im się nieco oddalić. Wyglądało na to, że tamten Armanin nie ma zamiaru ich gonić. Silya szybko doskoczyła do Ilyari, która dostała najwyraźniej ataku histerii i nie wiedziała, co się właściwie dzieje. Jej zapłakane oczy były jakby puste.
      - Iri, to ja, musimy uciekać - powtarzała przyjaciółce, próbując ją choć w niewielkiej mierze uspokoić. Wyglądało na to, że gdyby nie adrenalina, zemdlałaby z rozpaczy. W końcu jednak jakimś cudem Silyi udało się ją choć troszkę doprowadzić do porządku.
      - Cholera, mam nadzieję, że tamten nas nie śledzi - rzucił do Yukiego Shin, rozglądając się dookoła i wciąż mając w pogotowiu pistolet. - Do licha, zawsze coś musi pójść nie tak!
      - Musimy iść - powiedział tylko Yu, patrząc to na przyjaciela, to na dziewczęta klęczące na bruku i próbujące trochę oprzytomnieć.
      Wówczas Salgarien zalał sygnał oznaczający początek godziny policyjnej.
      - Świetnie, jakby atrakcji było mało, to jeszcze to - zamarudził Shin. - Mina mnie zabije - dodał tonem małego dziecka. - Yu, kanały?
      - Uhm, nie mamy innego wyjścia. Byle szybko, zaraz zrobi się jeszcze bardziej gorąco - zauważył przytomnie.
      Pomogli dziewczętom wstać, po czym pociągnęli je za sobą w tylko sobie znanym kierunku. W końcu doskoczyli do studzienki kanalizacyjnej, sprawnie odsunęli właz, jak gdyby nieraz już to robili, po czym kazali dziewczynom zejść pod ziemię. Automatycznie spełniły rozkaz, mając świadomość, że są teraz zdane na łaskę tych śledzących je dwa dni temu młodzieńców.
      Drżały ze strachu i obrzydzenia, próbując ignorować brzydkie zapachy, szczurze piski i liczne inne paskudztwa, których nawet nie umiałyby nazwać, ale nie odważyły się zamarudzić. Pozwoliły chłopcom poprowadzić się nie wiadomo dokąd. Początkowo tylko szybko szli, wkrótce jednak zaczęli biec, znów chwytając je za ręce i ciągnąc za sobą. Ledwo za nimi nadążały i miały wrażenie, że nie wytrzymają tego wysiłku. Nie dość, że ogółem nienawykłe były do biegów, to jeszcze po tym dramacie, który dopiero co się rozegrał… Były obecnie wrakami normalnych siebie.
      - Jeszcze trochę - pocieszał je co jakiś czas Shin, ale to „trochę” wydawało się przeciągać w nieskończoność.
      W końcu jednak stanęli. Sil i Iri padły na kolana, ledwie dysząc, za to Shin, wyglądając tak, jak gdyby w ogóle nie odczuwał zmęczenia, wspiął się na drabinkę, której nawet nie zauważyły, by odrobinę odsunąć majaczący w górze właz. Sprawdził, czy droga jest wolna, po czym gestem dał Yu znać, że tak jest, jednocześnie zupełnie odsuwając pokrywę. Yuki pomógł dziewczętom wstać, a następnie wspiąć się na górę. Sam wyszedł jako ostatni i zasunął właz.
      Rozglądając się cały czas, młodzieńcy poprowadzili je - ku ich zgrozie, znów biegiem - w doskonale znanym sobie kierunku. Shin wyglądał, jakby powoli się rozluźniał. Wreszcie zwolnił, otworzył drzwi jakiejś kamienicy i zaprosił resztę do środka. Wyciągając z kieszeni spodni klucze, poprowadził ich na piętro.
      - Żyjemy! - zawołał wesoło, wchodząc do mieszkania. Minaili natychmiast do niego doskoczyła i uwiesiła mu się na szyi. W tym czasie dziewczęta zdążyły wejść do środka. Yuki szybko zamknął za wszystkimi drzwi.
      - Prawie dostałam zawału, ile można czekać? - szepnęła, powstrzymując się przed wybuchnięciem płaczem. Za każdym razem, gdy Shin robił coś choćby tylko teoretycznie niebezpiecznego, drżała ze strachu, że już nie wróci.
      - Już, już, spokojnie, my mielibyśmy nie dać rady? - prychnął, udając obrażonego. Zaraz jednak spoważniał i dał żonie rozeznać się w sytuacji.
      - O bogowie - powiedziała cicho, widząc Silyę i Ilyari. - Chodźcie, przygotuję wam kąpiel i coś do jedzenia… Shin, Yu, zajmijcie się sobą z łaski swojej.
      Troskliwie objęła obie dziewczęta i zaprowadziła je do łazienki niewielkiej, ale i tak ze dwa razy większej od tej, do jakiej przywykły. Biedactwa wyglądały na wręcz nieobecne, w ogóle się nie odzywały, ale Mina nie nalegała. Nie znała jeszcze szczegółów, ale widać było, że przeżyły koszmar.
      Cieszyła się, że już wcześniej włączyła bojler, dzięki czemu do niewielkiej wanny od razu poczęła spływać gorąca woda. Co chwila ukradkiem zerkała na dziewczęta, z których jedna była kuzynką jej przyjaciela - która, tego jeszcze nie wiedziała - i widziała, że obie się trzęsą. Biedne istotki. Wyglądały góra na piętnaście czy szesnaście lat. Chude, wynędzniałe, w poszarpanych, brudnych i dodatkowo zakrwawionych prostych sukienkach. Zapłakane. Przerażone. Zagubione. Kiedy Minaili tak na nie patrzyła, jej serce kłuło boleśnie. Od zawsze była wrażliwa na krzywdy innych. A co dopiero musiał czuć Yu, patrząc na niemal nieznaną mu kuzynkę, którą tak usilnie starał się odnaleźć, a będącą teraz w takim stanie? A te dziewczynki? O bogowie! Nie wiedziała jeszcze dokładnie, co się stało, ale po wyglądzie tych dziewcząt oraz swych ukochanych chłopców domyślała się, że nie było łatwo.
      - Dacie sobie radę? - spróbowała się dowiedzieć. Wyglądały na tak bezbronne i zdezorientowane, że jakoś nie była przekonana, czy uda im się samym wykąpać. Nie mogły przestać się trząść, lecz chyba nie były tego świadome. Sprawiały wrażenie w jakiś sposób nieobecnych. Mina zastanawiała się przez chwilę, jak mogłaby do nich dotrzeć i czy w ogóle powinna to już robić. W końcu postanowiła, że zacznie tradycyjnie, czyli od przedstawienia się. - Mam na imię Minaili. O nic się nie martwcie, jesteście już bezpieczne. Zobaczcie, woda jest naprawdę przyjemna, wejdźcie i rozgrzejcie się - mówiła spokojnie i subtelnie, jak do dzieci. - Możecie używać wszystkiego, co tu mamy - dodała, mając na myśli mydło i inne akcesoria łazienkowe. Otworzyła szafkę i wyjęła z niej dwa ręczniki. - Proszę. Hm, to jak, zostawić was czy może jakoś wam pomóc? - zapytała znowu.
      - Po... Poradzimy sobie - szepnęła ta wyższa szatynka, jakby z trudem wydobywając z siebie głos albo jakby wręcz musiała przypomnieć sobie, jak to się robi. Minaili zbierało się na płacz, gdy tak na nie patrzyła, ale co jeszcze mogła zrobić?
      - Dobrze. - Spróbowała łagodnie się uśmiechnąć. - W takim razie przygotuję wam w tym czasie coś do jedzenia. Nie musicie się spieszyć - dodała jeszcze.
      W odpowiedzi ledwo zauważalnie skinęły głowami. Mina wyszła więc, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Przeszła do kuchni, gdzie oparła się o blat. Bogowie, przez co one musiały przejść? Już chciała zawołać chłopców, gdy sami zjawili się przy niej. Shin natychmiast ją przytulił. Poczuł, że żona dygocze lekko.
      - To straszne, w jakim one są stanie - wyszeptała. - Co tam się stało?
      - Cóóż - mruknął, przeciągając samogłoskę. - Nie wszystko poszło tak, jak zaplanowaliśmy.
      - To znaczy?
      - To znaczy, że wywiązała się strzelanina - powiedział posępnie Yuki, siadając na krześle i zatapiając spojrzenie orzechowych oczu w bliżej nieokreślonym miejscu.
      Serce Minaili zaczęło walić jak młotem. Tego się obawiała... Czy Shin zawsze musiał pakować się w coś takiego? Nie zniosłaby jego straty. Z Yu zresztą było podobnie. Przecież przyjaźnili się niemal od zawsze. Nie wyobrażała sobie życia bez tych dwóch mężczyzn. Matkę straciła cztery lata temu, w epidemii, jaka nawiedziła wyspę Shantos, a ojca podczas wojny. Z tego powodu teraz tylko Shin i Yuki się dla niej liczyli, tylko oni nadawali jej egzystencji sens.
      W końcu wzięła głęboki wdech i poprosiła o szczegóły, na co młodzieńcy niechętnie i ze smutkiem zaczęli opowiadać o tym, co się wydarzyło.
      - Przerażające - szepnęła, zakrywając usta dłonią. - I co teraz? Myślicie, że uda wam się znaleźć tych ich narzeczonych i przetransportować ich wszystkich do świątyni, żeby potajemnie wzięli ślub? Obawiam się, że to nie przejdzie.
      - Zapewne - zgodził się z nią Shin. - Ale spróbować trzeba. Bo co innego moglibyśmy zrobić? Nie możemy ich puścić samopas, bo zaraz je zgarną. I tak bogom dzięki, że zdążyliśmy. Przybylibyśmy pięć minut później i nie byłoby już po nich śladu - wyznał ponuro. Faktycznie, mieli wielkie szczęście. Najpierw od przełożonych ich oddziału ruchu oporu dowiedzieli się, że Armanie powoli zaczynają łapanki niezamężnych kobiet, a niebawem będą to robić na wielką skalę w całym kraju. Potem usłyszeli, jak ktoś mimochodem wspomniał, że Armanie dowiedzieli się o bliskim ślubie w kręgu wyznawców Najstarszych (jako że zaślubiny zdarzały się ostatnio bardzo rzadko, było to wielkim wydarzeniem, o którym często się dyskutowało, nawet jeśli zupełnie nie znało się tych, którzy mieli ten ślub brać), w związku z czym okupanci zamierzają wtargnąć do świątyni podczas ceremonii i urządzić tam jatkę. To zmroziło Shina i Yukiego, dlatego ustalili szybko, że jeszcze dziś udadzą się po Silyę i Ilyari (skoro już mieszkały w jednej kamienicy - a oni na szczęście wiedzieli, w której dokładnie - nieetyczne byłoby zabranie tylko kuzynki Yu), by zapobiec ich niechybnemu porwaniu przez Arman do ich strasznych przybytków. Dodatkowo denerwowali się trochę sprawą sprzed dwóch dni, kiedy to dziewczęta podpadły jednemu Armaninowi. Jak się okazało, słusznie, bowiem, o ile się nie mylili, to on próbował zaciągnąć je do samochodu. Kiedy to ujrzeli, nie namyślali się, po prostu szybko zdecydowali, że jeden pobiegnie po dziewczyny, a drugi będzie go osłaniał. Sytuacja zrobiła się naprawdę gorąca, bo co rusz zdarzały się nieprzewidziane wypadki. Niestety, nie obyło się bez przelewu krwi. Shin nie wiedział, czy zabił Armanina, którego udało mu się postrzelić, nie miał za to wątpliwości, że kobiety, które przybyły Silyi i Ilyari na ratunek, poległy. Potwierdził to Yu, który widział ich ciała z bliższej odległości. Domyślali się, że jedna z kobiet to pani matka Silyi, a druga mogła być matką czy babcią Ilyari. Może się przyjaźniły i dlatego Silya i Ilyari również były, jak się zdaje, nierozłączne? Cóż, na pewno były sąsiadkami. Pewnie od kiedy tylko Silya trafiła pod pieczę pani matki, spędzały czas razem i zdążyły stać się sobie niezwykle bliskie. Właściwie gdyby Yu, Mina i Shin nie wiedzieli, że tak nie jest, myśleliby zapewne, że to siostry. Były między nimi podobieństwa w wyglądzie, ale to nie o to chodziło. Ta więź, którą się od nich wręcz wyczuwało... To było na swój sposób niesamowite. Choć same zainteresowane pewnie nie miały o tym pojęcia.
      Minaili musiała wreszcie się otrząsnąć, by przygotować tym biedaczkom coś pożywnego do jedzenia. Shinowi kazała zrobić herbatę. Zostawiła chłopców tylko na chwilę, gdy przypomniała sobie, że musi przecież dać dziewczynom coś do ubrania, bo ich sukienki zapewne do niczego się już nie przydadzą. Co prawda jej odzież będzie pewnie na nich wisiała - sama była szczupła, ale one wręcz chude, a do tego niższe od niej - lecz to chyba drugorzędna sprawa. Wyjęła więc dwie sukienki, zapukała w drzwi łazienki, przeprosiła i wślizgnęła się na chwileczkę, by zostawić im je i zapewnić, że mogą je ubrać. Podziękowały cichutko, siedząc razem w wannie, obie skulone i nadal się trzęsące. Minaili opuściła je, a serce krajało jej się z żalu.
      Wróciła do przygotowywania późnej kolacji (było już po drugiej w nocy). Shin zdążył już przygotować esencję herbaty. Mina zagoniła więc obu młodzieńców do krojenia warzyw na sałatkę, odgrzała też zupę pozostałą po obiedzie.
      Dziewczęta wreszcie wyszły. Zagubione stanęły nieśmiało pod drzwiami łazienki, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Mina zaprosiła je do kuchni i na posiłek.
      Milczały przez cały czas i ledwie skubnęły pożywienie. Najwidoczniej nie były jeszcze w stanie przełknąć zbyt wiele. Minaili zapytała więc, czy chciałyby już się położyć. Niedosłyszalny pomruk uznała za potwierdzenie, więc naprędce przygotowała im pokój gościnny, w którym od czasu do czasu pomieszkiwał Yuki. Z powodu godziny on też musiał tu przenocować, nie widział jednak problemu z przespaniem się na kanapie w salonie.
      Mina życzyła Silyi i Ilyari miłych snów, po czym ruszyła do dużego pokoju, do którego zdążyli już przejść Yu i Shin. Dosiadła się do męża siedzącego na kanapie, Yuki zajmował zaś jeden z dwóch foteli.
      - Są w okropnym stanie. Nie wiem, jak się po tym wszystkim pozbierają - powiedziała ze smutkiem.
      - Przede wszystkim to czasy mamy straszne - mruknął Shin. - Wszystko przez tych przeklętych Arman! Cholera jasna! - przeklął. Tym razem Minaili nawet nie zwróciła mu uwagi.
      - Yu? - szepnęła, widząc, że przyjaciel wygląda jak zbity pies. - Nie martw się, coś wymyślimy i jakoś to będzie - próbowała go pocieszyć.
      - Silya... I Ilyari... Dosyć już przeszły - powiedział cicho. - A boję się, że to nie koniec. Co z nimi zrobimy, jeśli plan z ich narzeczonymi nie wypali? - zapytał retorycznie.
      Shin westchnął i mocniej przyciągnął do siebie żonę. Yu na ten widok spuścił wzrok, co nie umknęło uwadze Miny. Domyślała się, że marzył o tym, by móc podnieść w ten sposób na duchu swoją kuzynkę... i prawdopodobnie również tę drugą dziewczynę, która wkradła się do jego serca, nawet o tym nie wiedząc.
      - Cóż, jak by nie było, trzeba ustalić plan na jutro - zauważył przytomnie Shin. Zgodzili się z nim i zaczęli rozmowę.

      Silya i Ilyari nie były w stanie zasnąć. Kiedy zostały same, wgramoliły się do łóżka - ten jeden jedyny raz Iri to nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie - przytuliły się i szczelnie opatuliły ciepłą kołdrą. Obie nadal się trzęsły, nie były w stanie tego powstrzymać. Z jednej strony pragnęły ze sobą porozmawiać, z drugiej - jeszcze nie potrafiły tego zrobić. Ostatecznie tuliły się tylko do siebie, każda zatopiona we własnych przerażających wspomnieniach i myślach.
      Silya nie mogła wybaczyć sobie tego, że znów zachowała się jak największy tchórz. O ile Iri ruszyła ku pani matce, gdy ją postrzelono, ona, słuchając głupiego instynktu przetrwania, rzuciła się do ucieczki. Fakt, na początku, po strzale w panią Karię, stanęła, lecz gdy tylko ujrzała chłopców poznanych przed dwoma dniami, zwróciła się w ich kierunku, chcąc pociągnąć za sobą przybraną siostrę. Potem, gdy rozległ się drugi strzał - ten, który pozbawił życia panią matkę - znów się odwróciła i przez ułamek sekundy nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Iri wyrwała się jej, a ona, zamiast natychmiast ją dogonić, poszła w przeciwnym kierunku, ku życiu, a nie ku śmierci. Być może nie zrobiłaby tego, gdyby nie to, że akurat w tym momencie Yuki, przebiegając obok niej, popchnął ją w kierunku Shina i kazał jej uciekać. Sam biegł po Ilyari, więc może Silya podświadomie uznała, że siostra będzie bezpieczna? Nie wiedziała. Jak by jednak nie było, czuła się strasznie z tym, że ją opuściła, a ponadto nie pobiegła ku pani matce, która oddała za nie życie. Była okropna i tak żałosna... Mogła stracić również Iri. Nie do końca to do niej docierało, ale podświadomie wiedziała to i między innymi dlatego nie oddalała się od niej na krok, pragnęła największej bliskości, jaka była możliwa w ich stanie. Bała się choćby na chwilę puścić jej rękę.
      Mimo wszystko uczuciem, jakie w niej przeważało, było przerażenie na myśl, że oto znów została sama. Cztery lata temu straciła ukochanych rodziców, którzy traktowali ją niemal jak księżniczkę - być może dlatego, że była jedynaczką. Wszyscy troje byli bardzo zżyci i szczęśliwi i gdyby nie ta parszywa epidemia, mogliby żyć sobie we względnym spokoju do dziś. Ale nie, akurat oni musieli paść ofiarą okropnej zarazy! Przez długi czas nie mogła się podnieść po tej stracie. W przytułku dla dzieci, które zostały sierotami w ten sam sposób co ona, czuła się okropnie. Nie przez to, że opiekunowie byli niemili czy coś w tym rodzaju - po prostu opanowała ją pustka, jakiej, jak się wtedy spodziewała, nigdy już nie wypełni. Miała jednak szczęście. Zyskała nowy dom - skromny, bo skromny, ale jednak dom. Zyskała nową opiekunkę - surową, wymagającą i nieokazującą zbyt wiele uczuć, ale jednak opiekunkę. Ale nade wszystko też przybraną siostrę, która stała się jej najlepszą przyjaciółką i okazała się jej bratnią duszą. A teraz, w ciągu kilku sekund, znów niemal wszystko straciła. Dom, opiekunkę, poczucie bezpieczeństwa, nadzieję na przyszłość. Za ledwie trzy dni miała wyjść za mąż i przeżyć nową, tym razem miłosną przygodę (o czym przecież od dzieciństwa marzyła), tymczasem jej świat po raz kolejny zupełnie się zawalił. Czy będzie w stanie znów się podnieść? Jak wiele jest w stanie przeżyć jedna osoba, na dodatek tak młoda i wątła jak ona? Gdzie znajduje się jej granica? Kiedy limit się wyczerpie? I... czy to możliwe, że to wszystko wydarzyło się naprawdę? Czuła się... nierzeczywiście. Jakby wszystko działo się obok niej, a nie dotyczyło jej samej. Nie mogła uwierzyć w dramat, który rozegrał się przed jej oczyma, a tym bardziej w to, że jeszcze kilkanaście godzin temu marudziła, że chce mieć loki. O bogowie, loki? Kogo obchodzą włosy? Kogo obchodzi ślub? Jej kraj był ciemiężony przez okupantów, dwa dni wcześniej same były świadkami pastwienia się jednego z żołnierzy nad małą dziewczynką, a jej w głowie były tylko jakieś nic niewarte miłostki i niezadowolenie z własnego wyglądu czy sukienki, jaką miała włożyć na ceremonię zaślubin? Czy można było być bardziej dziecinnym, ograniczonym, żałosnym i głupim? Czuła się jak najgorszy śmieć... Jeszcze po południu była dziewczyną, która, można rzec, widziała tylko czubek własnego nosa. To, co znajdowało się w jej najbliższym otoczeniu, było całym jej światem. Okupację i wszelkie nieszczęścia zauważała tylko w chwilach, gdy dotykały jej bezpośrednio: podczas rewizji, zatrzymywania przez Arman w celu okazania dokumentów... Najgorsza była sytuacja sprzed dwóch dni, ale nawet po niej w jakiś sposób potrafiła przełączyć tryb myślenia na czekający ją ślub i nowe życie. Bała się, to oczywiste, w niektórych momentach nachodziły ją straszne wizje, w których poznany na ulicy Armanin przychodzi po Iri, by ją ukarać, przy okazji zabierając też ją. Widziała tortury, śmierć i nie wiadomo jakie inne okropieństwa. W niektórych wizjach zjawiał się jednak dzielny Kan, który jakimś cudem ratował ją z rąk oprawców i ostatecznie wszystko kończyło się dobrze, a ona żyła długo i szczęśliwie... Dlaczego wszystko sprowadzało się do egoizmu, marzeń i mrzonek? Czy naprawdę wierzyła w taki świat? Jak mogła, skoro tuż za ścianą czy za rogiem mogły rozgrywać się dramaty? Nie była w stanie pojąć, jak śmiała być taka ograniczona...
      Ilyari z kolei nie mogła pozbyć się sprzed oczu dwóch obrazów. Martwej twarzy pani matki, której zielonobrązowe oczy zaszły mgłą, stały się puste, pozbawione tego charakterystycznego blasku w zależności od sytuacji podkreślającego jej surowość, wiarę, zmartwienie lub ukrywaną troskę. I oczu jej kata, zimnych, stalowych, przerażających, znudzonych, obojętnych. Oczu bestii nawykłej do zabijania. Oczu człowieka nieliczącego się z uczuciami innych. Nigdy ich nie zapomni. Jeśli miałaby kiedyś go ujrzeć, mogłaby nie poznać jego postaci czy twarzy. Nie pomyliłaby jednak jego oczu. Po nich poznałaby go wszędzie. Zorientowała się, że nienawidzi tego człowieka bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.
      Patrząc na martwą kobietę, która ją wychowała, która zapewniła jej godne życie i dosłownie wszystko, co miała, uświadomiła sobie, jak droga jej była. Kochała ją. I wiedziała, że Miira ją też. Dlaczego zauważyła to dopiero po jej śmierci? Jak mogła być tak nieczuła? Czy nauczyła się tego od niej? Od pani matki, wiecznie stonowanej, spokojnej i poważnej? Przecież mogła spostrzec to wcześniej. Od kiedy pamiętała, były razem. Potem dołączyła też Silya, ale zdecydowaną większość swego życia Ilyari przeżyła tylko z Miirą. To ona nauczyła ją wielu pożytecznych rzeczy, to ona pokazała jej, co to znaczy prawdziwa, szczera wiara, to ona subtelnie pocieszała ją, gdy płakała po nocach, tęskniąc nie wiadomo za czym. A sytuacja sprzed dwóch dni? O bogowie, Miira przecież ją przytuliła. Przytuliła! Miira, która tak rzadko potrafiła pokazać, co naprawdę czuje! Jej strach o nią i o Silyę był szczery. Jej miłość, troska i przywiązanie również. Udowodniła to, próbując odwrócić uwagę Arman, by jej wychowanki mogły uciec. Pani Karia również wykazała się odwagą. Obie chciały pomóc, a w rezultacie zostały zamordowane przez kogoś, kto zabijał bez mrugnięcia okiem. Ilyari nie potrafiła zrozumieć, jak można być tak okropnym i nieczułym. Zgoda, ona i pani matka też nie okazywały uczuć, ale jednak je miały. A tamten Armanin? Co mogło dziać się w jego umyśle...?
      O ile Silyi już raz udało podnieść się po stracie bliskich, o tyle Iri po raz pierwszy została pozbawiona opieki. Nie skończyła nawet trzech lat, gdy jej rodzice zostali zabici, była więc nieświadoma tego, co się wówczas działo, a co za tym idzie, swego rodzaju cierpienie nadeszło później. Praktycznie całe życie spędziła pod opieką pani matki, a teraz... Co z nią będzie? Jak ona ma temu podołać? Nawet przez chwilę nie pomyślała, by zwrócić się o pomoc do Rena, który za trzy dni miał zostać jej mężem. Zapomniała o ślubie, o wszystkim, co się z nim wiązało... Było tylko cierpienie. I strach. Wielki, paraliżujący strach...
      Być może zasnęłyby wreszcie, zmęczone przeżyciami i strasznymi myślami, lecz gdy już, już miały zapaść w sen, w kamienicy rozległy się krzyki. Poderwały się jak oparzone. Znały już takie odgłosy. Podobne słyszały, gdy Armanie nieco ponad miesiąc temu dokonywali rewizji budynku, w którym mieszkały. Znieruchomiały na moment, gdy uświadomiły sobie, co to oznacza. Albo i tutaj robili to samo i zaraz je znajdą, albo szukali właśnie ich. Przecież ten, który stał przy automobilu, ten, który zamordował panią matkę i panią Karię, mógł ich śledzić albo po prostu przeczesywać okolice, by je znaleźć i ukarać. Nie miały pojęcia, w jakiej części miasta się znajdują, nie wiedziały, ile czasu minęło od dramatu, jaki stał się ich udziałem... Nie wiedziały nic. Zdjęte przerażeniem, nie były w stanie logicznie myśleć. Przylgnęły tylko do siebie, znów trzęsąc się jak osiki, przekonane, że zaraz same zginą.
      W innym pomieszczeniu Shin, Yuki i Minaili również poderwali się szybko, bojąc się, że Armanie znajdą w tym mieszkaniu kogoś, kogo nie powinno tu być. Wątpili, by tak szybko odnaleźli dziewczęta, które chcieli schwytać, Yu i Shin zabrali je przecież daleko, niemniej przypadki chodziły po ludziach i nie wiadomo było, czego można się spodziewać. Zwykła rewizja mogła kosztować ich dziś głowy. Chłopcy natychmiast odbezpieczyli pistolety, które mieli przy sobie i zatknęli je za paski, by w razie rewizji Armanie nie zauważyli ich natychmiastowo. Shin nakazał Minie siedzieć cicho i nie wychodzić z salonu. Gdyby nie była tak przerażona, nie posłuchałaby go, w tej jednak sytuacji spełniła rozkaz. Młodzieńcy wyszli do przedpokoju, nasłuchując, co dzieje się na korytarzu. Shin najciszej jak umiał uchylił drzwi pokoiku gościnnego i patrząc na przestraszone dziewczęta, przyłożył palec do ust, po czym równie cicho zamknął drzwi.
      Ewidentnie coś się działo, było głośno i dało się słyszeć liczne armańskie przekleństwa i rozkazy wykrzykiwane przez jednego z intruzów. Wszystko trwało jakieś dziesięć czy piętnaście minut, choć wydawało się, że znacznie dłużej, aż w końcu okazało się, że Armanie opuszczają budynek. Byli tylko w jednym mieszkaniu. Nie wiedzieli więc nic o Silyi i Ilyari.
      Shin i Yuki odetchnęli z ulgą, zabezpieczyli pistolety i oparli się o ścianę, próbując się uspokoić. Po dzisiejszej - a właściwie wczorajszej - akcji, byli nabuzowani adrenaliną i obawiali się, że to jeszcze nie koniec niespodzianek.
      Sil i Iri również odrobinkę się uspokoiły, gdy usłyszały, że Armanie opuszczają budynek. Okno pokoiku, w którym przebywały, a pod którym stało łóżko, na którym siedziały, wychodziło jednak na ulicę i nie mogły się powstrzymać, by dyskretnie przez nie nie wyjrzeć.
      Natychmiast tego pożałowały. Czterej Armanie brutalnie ciągnęli za sobą jakąś rodzinę. Ojciec, matka, troje dzieci, w tym dwoje małych, niemających więcej niż pięć lat. Dzieci rzucili do automobilu, nie dbając o to, czy robią im krzywdę, kobiecie jeden z oprawców podniósł spódnicę, na co jej mąż próbował się na niego rzucić, ale trzymany przez innego żołnierza, niemal natychmiast został uderzony przez niego tak mocno, iż stracił przytomność. Kobieta krzyczała, dzieci płakały.
      Odwróciły się, nie mogąc na to patrzeć, przerażone do granic możliwości i zdjęte nieopisywanym współczuciem.
      Więc to w takim świecie przyszło im żyć...?

3 komentarze:

  1. Dobra Sil nareszcie zabiera się za naskrobanie komentarza bo czas płynie nieubłaganie i zaraz czas wstawić kolejny rozdział [nie chce ci nic mówić skarbie ale rozdziałów zostało ci jeszcze na 4 miesiące a właściwie na 3 xp ] D: Masakra jak ten czas leci!

    Zaczniemy od pierwszej sceny… Tiaaa jak czytam tą scenkę toooo masakrycznie mi się ze mną kojarzy ^ ^” Wiesz w sensie że się rozgadują czy robię coś głupiego a później ty mnie uświadamiasz i kurde biję się po głowię co ze mnie za idiotka i mój ukochany tekst: ,Jak zawsze’! Nooż to cała jaaaa <3 Ech nie dziwie się Iri że tak się przejęła naszymi chłopcami :p Tak się zastanawiam czy ja tak naprawdę w takiej sytuacji bardziej przypominałabym Ilyari czy Silye… W sensie wiesz jedna się ogromnie zestresowała a druga też ale później dość łatwo zaczęła myśleć o czymś innym… Dzięki akcji z tym Armanem mamy zaskoczenie roku. Mira przytuliła nasze dziewczęta! Nosz ja się dziwie że on nie padły na zawał i nie pomyślały że podmieniono ich Panią matkę Xd Ale tak na serio to wracając do akcji to scena w pokoi Iri i Sil strasznie przypomina mi wiele sytuacji z naszego życia… Pomyśl ile to razy najpierw jedna ma doła to druga pociesza ale później wisielczy nastrój przechodzi na tą drugą więc ta pierwsza ją pociesz… Jak tak sobie o tym myślę wydaje mi się to strasznie… sama nie wiem… niesamowite…? Cudowne…? W każdym razie świadczy o głębokiej więzi między danymi osobami… No przynajmniej tak mi się wydaje ^ ^” Co do samej scenki… Jejku ja naprawdę mam ją przed oczami jak w jakimś serialu w stylu „Czas Honoru” czy „Gra o Tron”! Jejku noooo ta scena jest tak dramatyczna, tak przepełniona emocjami że aż ciarów dostaję gdy ją czytam! Taaa nie dziwie się że Sil wlazła do łóżka Ilyari po tym wszystkim… Matko ja nie wiem chyba bym oszalała po czymś taim…

    Nooo i mamy dzień który zmieni wszystko w życiu naszych bohaterek… Ale po kolei…
    Wiesz co… takie beztroskie, niemal że sielskie sceny niemal zawszę czy to w książce, filmie czy serialu zwiastują tragedię czy jakieś ważne wydarzenie (zwłaszcza jeżeli chodzi o tematykę wojenną). I tu mamy to samo… Ach Sil, Sil… Jejku jakie to beztroskie i dziecinne dziewczę! Jejku nooo jak czytam o tym jak marudzi o włosy to mi się śmiać chce Xd Hahaha noooo cóż ja ją dobrze rozumiem :p To i jeszcze to że chce przypodobać się przyszłemu mężulkowi ja pewnie robiłabym to samo ^ ^” Ech nie dziwie się też Iri że złości ją takie podejście Sil… W sensie wiesz że przejmuję się takimi głupstwami a przecież oni tam kórde moją WOJNE! Nooo noo litość! Choć z drugiej strony doskonale rozumiem też Silye z tymi jej marzeniami, dziecięcą ufnością, entuzjazmem i radością życia i to że ją irytuję olewackie podejście siostrzyczki [ojjj tak dobrze to znam :P ] ^ ^” Tak że obie mają swoje rację i każdą należy zrozumieć od i tyle! W każdym bądź razie straszne lubię tą scenkę… Może dla tego że jest ona ostatnią ze scenek rodzajowych tak radosnych i błogich (w pewnym sensie oczywiście) które mamy na przynajmniej dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi czas jeżeli nie na zawszę… Ech i to pożegnanie z Rudym… Od razu widać że cos się święci… Masakra… Taaa do zobaczenie jutro… Kochana moje jutro to będzie futro a nie zabawa z Rudym... „Miały nadzieje że faktycznie choć trochę go [szczęścia] zaznaj”. To jedno zdanie łamię mi serduszka patrząc na dalszą perspektywę :( Kurczę noooo to naprawdę przygnębiające… Dobra dość tego bo się popłaczę albo wpadnę w przysłowiowy Weltschmerz…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haaa i mamy zagadkę rozwiązaną! Pani matula to babunia naszej Iri! Ojaaaa… Słodziakowato <3 No i mamy też rozwiązanie czemu Ilyari ma skłonności do wolności i te swoje lekkie (?) schizy… Po prostu ma pecha i skrzyżowały się w niej dwie grupy genów… I biedula jest rozdarta niczym sosna Judyma! Ech a tak na poważnie… Kurczę nooo żal mi zarówno pani matki, jej siostry i Iri… Jejku nooo to wszystko jest takie przykre :(E ch noooo T.T Dobrze że przynajmniej Mira ma dziewczynki i swoją przyjaciółkę… Po za tym wspomnę po raz n-ty że świetnie kreujesz świat w NK… Naprawdę genialne… Ta historia z przeszłości, ten napad na tle religijnym sprawia że świat Niemych Krzyków staje się bliższy i prawdziwszy… No ale wracając do akcji… Dzielna kobita nam w ruchu oporu działa! Noooo pięknie! Za to właśnie kocham Mire… Niby taka niepozorna, niby taka słabowita pani w średnim wieku a tu proszę! Ona faktycznie przypomina Maryle z Ani z Zielonego Wzgórza Q.Q W ogóle śmieszy mnie odp na pytanie jak tam dziewczyny przed ślubem. Jej odpowiedź po prostu puentuję te bohaterki Xd Tiaaaaa wszystko się uda bo tak się nachorowały żeby było cacy… Jasne kochanieńka chyba nie wiesz kto piszę tę bajkę jeżeli myślisz że wszystko będzie pięknie, ładnie… Nooo i proszę mamy wstępik do wiekopomnej akcji ;]

      Tiaaaaa dziewczynki zdążycie, zdążycie… Swoją drogą ilekroć czytam o tym ile i co mają dziewczyny w koszykach i że to jest sporo to że się tak wyrażę ciarki mnie przechodzą ^ ^” Tyloma rzeczami mają najeść się trzy kobitki?! Matko jak dobrze że nie ma żadnej wojny bo przecież ja bym tam z głodu umarła! Nimby mnie jakaś kula czy nie wiadomo co trafiło umarłabym z głodu bo nie byłabym wstanie zjeść byle czego ^ ^” No ale wracając do wątku głównego… No i mamy tego idiotę… Nie noo serio ja sobie nie wyobrażam czegoś takiego… Weź chyba bym na zawał padła na miejscu dziewczyn. Widzę że kolega miły jak zawszę ;] Normalnie dżentelmen pierwsza klasa nie mam to tamto ^ ^ Ach no i mamy nasze shaikse <3 Znaczy dobra wiem że to po armańsku brzydkie słowo ale nooo co ja poradzę że tak je lubię Xd Tia jak widać kolego ma dobrą pamięć i zapamiętał sobie Ilyari… Ach jak że miło! Noooo i mamy pierwsze spotkanie z naszym ukochanym czarnym charakterem ach jak ze przyjemnie ! Ciekawe jak zareaguję Yuki jak się dowie że jego stary kumpel wpadł z wizytą… Zapewne pójdą razem na piwko a co! ^ ^ Pfff… Dobra ale dość czarnego poczucia humoru wracamy do prób porwania… Nieee noo wole nie myśleć jak się czuły dziewczyny [dobra wiem jak bo to ślicznie opisałaś ale nieważne] i jak ja bym się czuła na ich miejscy… Masakra myśleć że za chwile umrzesz…? Nie noo straszne… Noo ale na szczęście na ratunek przybiegają dwie ekipy! Ekipa starszych pań i Ekipa Yu i spółka… Co prawda ekipa pierwsza straciła wszystkich swoich członków to cóż trudno… Nie nooo ale ale to naprawę takie przerażające i smutne… Widzieć jak osoba która wychowywała cię oddaje za ciebie życia… Wyrzutów sumienia do końca życia chyba bym się nie pozbyła… Pomijając cały tragizm sytuacji to cała ta akcja została przez ciebie świetnie opisana! Naprawdę moje gratulacje! Byłam bardzo ciekawa jak to napiszesz i muszę przyznać nie zawiodłam się… Naprawdę widzę to przed oczami! Generalnie jakoś tak mnie rozczuliła ta sytuacja gdzie Sil doprowadza Iri do przytomności <3 Ach ach jak zawszę jestem tchórzem :/ Cóż taka rola… Na szczęście Yu ratuję sytuację…

      Wiesz co jak tak czytam jak Minaili rzuca się na Shina i mówi że prawie zawały dostała doskonale ją rozumiem… Naprawdę to musi być straszne przeżywać niemal wieczny lęk o kogoś kogo kochasz… Jej Mina zaopiekowała się biednymi sierotkami <3 Nieeee nooo ona jest taaaaaka kochana i ma w sobie tyle ciepła i empatii że szok Q.Q Nie dziwota że Shin tak za nią szaleje :p Ech następne kilka wersów wspaniale opisuje uczucia, relację i charakter poszczególnych osób… To jak się zajęli bądź co bądź obcymi, to jak to przeżywają wszystko nam pokazuje…

      Usuń
    2. Btw byłam naprawdę ciekawa jak zamierzasz zrobić akcję w łazięce Xd I słusznie niech się dziewoje kąpią razem (powili będą się przyzwyczajać już do czekającej ich pracy :] )! W sumie w przed i czasie II Wojny Światowej ludzie chyba wiesz inaczej podchodzi do takich rzeczy… Chyba coś takiego było normalne… Nooo ale dobra dość tego wracamy do fabuły… Powiem jedno genialne opisałaś uczucia dziewczyn! Naprawdę czułam się jak każda z nich (cicho w Sil też muszę się wczuwać :P mimo że to moja postać )Noooż po prostu mistrzostwo świata! Nie nooo uwielbiam jak ty to robisz <3 Co prawda powoduje to u mnie ból d. ale co tam trudno :p

      Ech i ostatnia akcja…
      Jakby mało było adrenaliny to teraz kurna Armanie robią sobie napad na mieszkanie oko… MASAKRA JAKAŚ… Weź ciarki ma… Nieee nooo zabieg z Shinem który wchodzi do pokoju gościnnego i ucisza palcem dziewczyn jest genialne! Po prostu mam to przed swoim ślepiami jak w jakimś filmie normalnie! Masakra pamiętam jak przeczytałam opis co te zwierzęta (Czytań Armanie) robili z tą rodziną. Nie nooo serce mi się krajało… Nie noo to wszystko jest nie do pomyślenia ;( Nie wiem w sumie czy bardziej jest zła czy przerażona czy smutna na to wszystko…
      Końcowe zdanie świetne i idealna klamra <3

      Hmmmm podsumowują tak oto koniec ze słodko-gorzkimi scenkami rodzajowymi teraz akcja dopiero się zaczyna ^ ^

      Buziaki, wieny choć wiem że jesteś totalnie zawalona :p Wiesz 30 min relaksu ci się należy Xp

      Sil

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.