Salgarien,
10. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu
- Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna - zdenerwowała się Ilyari,
patrząc z wyrzutem na Silyę. Weszły właśnie do kamienicy, w której mieszkały,
ale zamiast od razu wspiąć się na pierwsze piętro, zatrzymały się przy drzwiach
wejściowych. Iri zerknęła ukradkiem, czy chłopcy, którzy je zaczepili,
faktycznie już sobie poszli. Upewniwszy się, że tak właśnie się stało,
odetchnęła z ulgą.
- O co ci chodzi? - prychnęła Sil. - Byli przecież bardzo mili.
- I nas śledzili. - Ilyari przegryzła wargę, zastanawiając się,
co zrobić z tym fantem. Czy była przewrażliwiona z powodu tej całej okupacji i
ciągłego poczucia zagrożenia zakorzenionego w niej od początku wojny?
- Jak to śledzili? - zapytała wolno Silya, wlepiając w
przybraną siostrę przestraszone spojrzenie. Wydawało jej się, że to przypadkowi
przechodnie, sympatyczni młodzieńcy, którzy po prostu chcieli pochwalić je za
odwagę, bo najwidoczniej widzieli z daleka, co się stało. Wyglądali bardzo
porządnie i sprawiali wrażenie godnych zaufania, dlatego nie miała oporów przed
przedstawieniem się im, tym bardziej, że oni uczynili to pierwsi. Ich imiona
nic jej nie mówiły, podejrzewała zresztą, że nie mieszkali w najbliższej
okolicy, lecz raczej w centrum bądź w okolicach portu, czyli w którejś z najbogatszych
części miasta, bowiem byli dobrze i schludnie odziani, czyści i pełni
galanterii.
- Kiedy paplałaś przed świątynią z Paleo i Goi, oni
„przeglądali gazety” u pana Teffa. Co rusz ukradkiem na nas zerkali -
wyjaśniła. - Gdy tylko zaczęłyśmy drogę powrotną, ruszyli za nami. Potem,
zamiast coś zrobić, jak na mężczyzn przystało, pozwolili nam zająć się tym
wrednym Armaninem - zdenerwowała się. Co prawda to skojarzyła już po fakcie,
jako iż w owych chwilach nie zwracała uwagi na nikogo poza ciemiężoną dziewczynką,
ale teraz bardzo ją to irytowało. - Dziwnym zbiegiem okoliczności później do
nas zagadali i odprowadzili pod dom - dokończyła niezadowolona i zaniepokojona.
Silya przełknęła ślinę.
- Myślisz, że to mogli być jacyś zdrajcy czy coś? - przestraszyła
się. - O bogowie, niepotrzebnie się tak rozgadałam… Jak zwykle. Ale wydawali
się tacy sympatyczni. Może jesteśmy po prostu przewrażliwione po tym wszystkim,
co się dziś stało, co? Zapomnijmy o tym, tak będzie najlepiej. Jak by nie
patrzeć, niebawem wychodzimy za mąż. Trzeba pomyśleć o ceremonii i tak dalej…
- Jakoś nie mam ochoty o tym myśleć - mruknęła Ilyari. - Dobra,
chodź, pani matka pewnie denerwuje się, dlaczego wciąż nas nie ma. I lepiej nie
wspominajmy o tym, co się wydarzyło. To by ją tylko dodatkowo zmartwiło.
- Uhm - zgodziła się z nią Sil i ruszyła na piętro.
Po cichu weszły do mieszkania, oznajmiając, że już wróciły.
Zdjęły obuwie i przeszły do pokoju dziennego. Miira przywitała je i już chciała
spytać, dlaczego przyszły tak późno, gdy jej wzrok padł na zmiętą i przerwaną w
którymś miejscu sukienkę Ilyari. Podeszła do niej, złapała ją za ramiona i
zaniepokojona spytała:
- Co się stało?
Zdziwiona, patrzyła pani matce prosto w jej zielonobrązowe oczy.
Stojąca tuż obok Silya znieruchomiała. O bogowie, że też żadna z nich nie
zwróciła uwagi na to, jak wygląda Iri… Zniszczona po trosze i brudna tu i
ówdzie sukienka, porwane rajstopy, zdarte kolano… Wszystko przez tego okropnego
Armanina i przez to, że najpierw złapał ją za odzienie, a potem pchnął na
ziemię. Sukienka Silyi była jedynie trochę zakurzona od tego, że kucała,
przytulając roztrzęsioną dziewczynkę, dlatego to na Ilyari skupiła się uwaga
Miiry.
- Ja… - szepnęła, nie wiedząc, co powiedzieć. Do licha, nie
potrafiła kłamać! - Przepraszam, pani matko. Pewien armański żołnierz
zdenerwował się trochę, gdy stanęłyśmy w obronie dziewczynki, którą męczył. Na
szczęście wszystko dobrze się skończyło, nikomu nic się nie stało. Przepraszam,
że cię zaniepokoiłyśmy. I za zniszczone ubranie. Upiorę sukienkę i spróbuję ją
jakoś…
- Kto by się przejmował sukienką? - szepnęła Miira,
niespodziewanie przytulając Iri do piersi. Obie dziewczyny były niepomiernie
zdumione tym gestem, bowiem pani matka nie należała do uczuciowych i wylewnych
osób. Właściwie nie pamiętały, by kiedykolwiek zostały przez nią przytulone. -
Bogom niech będą dzięki, że wyszłyście z tego cało - mówiła cicho,
przygarniając do siebie jeszcze Silyę. Gdy otrząsnęły się z szoku, odwzajemniły
uścisk. Emocje zaczęły z nich spływać, Silya poczuła w oczach łzy, a Iri zaczęła
się trząść. Były przerażone. Kiedy zdały sobie sprawę z tego, że tamten Armanin
mógł je zabić bez mrugnięcia okiem i nikt nie miałby mu tego za złe - w końcu
mu się postawiły, a tego Dameyczykom nie wolno było robić - zupełnie się
rozkleiły. Pani matka z ogromną jak na nią troską pocieszała je subtelnie, a
następnie zapowiedziała, że zrobi coś do jedzenia i picia, a im kazała się w
tym czasie umyć i przebrać.
Przeszły do swojego pokoiku i zamknęły drzwi. Ilyari, wciąż się
trzęsąc, bez sił usiadła na łóżku Silyi, które znajdowało się bliżej. Silya
zdążyła już trochę się uspokoić, więc objęła przyjaciółkę, próbując ją
pocieszyć.
- Nienawidzę ich - szepnęła Iri. - Nienawidzę, nienawidzę… -
powtarzała jak mantrę, chowając twarz w dłoniach i kiwając się na łóżku w przód
i tył. Najchętniej wykrzyczałaby całą pogardę, jaką żywiła do okupantów. - Ta
dziewczynka może mieć po czymś takim traumę. Była przerażona. Ty byłaś
przerażona. Ja byłam przerażona. Silya, chyba nigdy w życiu się tak nie bałam…
Jestem żałosna…
- Wcale nie, Iri - zapewniła Sil. - Byłaś bardzo dzielna. O
wiele odważniejsza ode mnie. Postawiłaś mu się, czego ja nie potrafiłam zrobić.
- Zajęłaś się tą dziewczynką - zaoponowała Ilyari.
- Wielki mi wyczyn. To ty postawiłaś się w jej obronie. Ja nic
nie zrobiłam. - Czuła się jak żałosny tchórz. Sparaliżował ją strach i stałaby
nieruchomo, gdyby nie Iri, która nie wiadomo kiedy automatycznie podeszła do
żołnierza i stanęła w obronie dziecka. Dopiero wtedy ona była w stanie ruszyć
się z miejsca. I nie umiała wspomóc siostry, jedynie przygarnęła do siebie
dziewczynkę, mając nadzieję, iż jakoś ją uspokoi. Niemniej cały gniew Armanina
przeniósł się na Ilyari, na nią ten okrutnik nawet nie zwrócił uwagi. - Mam
nadzieję, że nie pamięta twojego imienia. O bogowie, jeśli będzie chciał się
zemścić, to się chyba zabiję. Tak się boję, Iri - załkała, przez co Ilyari
poczuła się w obowiązku dojść do siebie, by tym razem to ona mogła pocieszyć
Silyę.
Kiedy wreszcie się uspokoiły, zabrały się za doprowadzenie się
do porządku, a następnie za pałaszowanie skromnej kolacji i picie słabej
herbaty. Miira wciąż wyglądała na niespokojną, dziewczęta zaś w milczeniu
spożywały posiłek, próbując nie myśleć o tym, co stało się po ostatnich naukach
przedmałżeńskich.
Po tradycyjnej modlitwie, w której wszystkie trzy dziękowały
przede wszystkim za to, że nikomu nic poważnego się nie stało, życzyły sobie
nawzajem dobrej nocy i udały się do łóżek.
Ilyari szczelnie opatuliła się kołdrą. Dlaczego jej serce tak
waliło? Przecież już po wszystkim, nie ma się czym przejmować… Tamten Armanin
co prawda poznał jej imię, ale pewnie albo już je zapomniał, albo nawet puścił
w niepamięć cały niefortunny incydent. Wszak były dla niego tylko jednymi z
wielu robaków, na które nie warto tracić uwagi… Jednak nie dawało jej spokoju
to nagłe puszczenie ich wolno. I ten podejrzany uśmiech… Nie mogła wyrzucić go
z pamięci.
Właściwie nie zdziwiła się, gdy Silya wlazła jej do łóżka.
Podejrzewała, że po takim dniu to zrobi. Dla zasady kazała jej wyjść, ale
ostatecznie tylko przysunęła się do ściany, by zrobić jej miejsce. Normalnie w
takich warunkach nie zasnęłaby - wręcz nienawidziła spać z kimkolwiek w jednym
łóżku - teraz jednak, zmęczona całym dniem i zestresowana tym, co się stało,
zasnęła dość szybko, choć to i tak Silya pierwsza udała się do krainy snu.
*
Salgarien,
12. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu
- To już za trzy dni… - szepnęła Silya, wpatrując się w swoje
odbicie w lustrze wiszącym na ścianie w ich pokoju. Ilyari zerknęła na nią i
skinęła głową, wciąż negatywnie nastawiona do zbliżającej się zmiany ich stanu
cywilnego. Bała się, jak się odnajdzie w roli żony, tego, jaki okaże się ten
cały Ren, a ponadto podejrzewała, że mimo wszystko będzie bardzo tęskniła za
panią matką i dotychczasowym życiem. Choć za nim nie przepadała, było tym, co
doskonale znała i wypłynięcie ze znanego portu na niespokojne wody oceanu przerażało
ją. - Ech, chciałabym mieć loki - rzuciła nagle Sil.
- Zwariowałaś? Będziesz teraz mówić o lokach? - niedowierzała
Ilyari. Spojrzała na przyjaciółkę z dezaprobatą i zdegustowaniem.
- Oj, zawsze chciałam mieć loki - żachnęła się. - Są śliczne. Na
pewno bardziej spodobałabym się Kanowi, gdybym miała inne włosy - marudziła jak
dziecko. Iri westchnęła tylko.
- Masz śliczne, gęste i zdrowe włosy. Naprawdę nie masz na co
narzekać - stwierdziła w końcu, mając nadzieję, że to będzie koniec tematu.
- Wcale nie są śliczne - zaoponowała Sil. - Twoje są. Dotknij
je tylko - rzuciła, podchodząc do przybranej siostry i łapiąc kosmyk jej
ciemnobrązowych włosów. - Jak aksamit czy jedwab, cudo. A moje? Szczecina.
- Z pewnością. - Ilyari wykręciła oczyma. - Naprawdę nie masz
poważniejszych zmartwień? - mruknęła. Gdy to powiedziała, natychmiast
przypomniała sobie incydent sprzed dwóch dni, ale nie chcąc o tym myśleć i się
denerwować, wyparła niechciane wspomnienia.
- To są poważne zmartwienia. Chodzi przecież o to, czy dogadam
się z Kanem - wyjaśniła, siadając obok Iri na jej łóżku. Ta odsunęła się lekko
i zaczęła pleść sobie warkocza.
- A co mają loki lub ich brak do tego, czy dogadasz się z
przyszłym mężem? - jęknęła.
- Oj, same w sobie pewnie nic, ale wiesz, tak ogólnie. Trochę
się denerwuję. Ceremonia powinna być całkiem ładna, nie? Ale co potem? O czym
rozmawiać, co zrobić? Boję się, że jak przyjdzie co do czego, to zapomnę o
wszystkim, co mówiła nam Lara. - Zmarszczyła nosek, wyobrażając sobie wszelkie
możliwe mniej lub bardziej spektakularne wpadki w jej wykonaniu.
- Póki co wolę o tym po prostu nie myśleć - stwierdziła Ilyari.
- Ale to już za trzy dni, na bogów! - wykrzyknęła Silya. Iri
zganiła ją spojrzeniem, ale Sil jakoś nie czuła się winna.
Podczas ceremonii zaślubin ubrane w proste białe sukienki panny
młode miały wyjść za kapłanką prowadzącą nabożeństwo przed ołtarz. W tym samym
momencie z drugiej strony mieli to uczynić również ubrani na biało panowie
młodzi. Ustawiwszy się w półokręgu, pokłonią się symbolowi Najstarszych.
Kapłani wyczytają ich imiona i wszyscy wreszcie dowiedzą się, kto zostanie
poślubiony komu. Staną już parami, wysłuchają nabożeństwa, pomodlą się, a
następnie wygłoszą przed bogami przysięgę małżeńską, po której małżonkowie po kolei
namaszczą sobie nawzajem czoło specjalnym olejkiem podanym im przez kapłanów,
by następnie mężczyźni wpletli w koki kobiet kwiaty frezji symbolizujące
szacunek, uznanie i radość z bycia z drugą osobą. Potem wszyscy nowożeńcy złożą
pokłon Najstarszym i pozostaną w tej pozycji przez pięć minut. Na znak dany
przez kapłana lub kapłankę powstaną, wygłoszą modlitwę dziękczynną i… to
właściwie będzie koniec. Zaczną nowe życie…
- Nawet nie wiemy, czy sukienki będą na nas pasowały -
poskarżyła się Silya. Chciała wyglądać jak najładniej, w końcu to miał być
jeden z najważniejszych dni w jej życiu, tymczasem nie dość, że wszystkie będą
wyglądały tak samo, to jeszcze zmuszone będą założyć szaty, które przed nimi
nosiło już mnóstwo panien młodych.
- Strój to chyba nie jest najważniejsza sprawa - mruknęła
Ilyari, zakładając sukienkę. Napadły ją niechciane wspomnienia sprzed dwóch
dni. Porwane rajstopy natychmiast trafiły do śmieci, z kolei błękitna sukienka,
którą tak lubiła, została porządnie wyprana, lecz to nie sprawiło, że wyglądała
dużo lepiej. Armanin rozciągnął ją w okolicach biustu, kilka szwów puściło, a
większa część koronki została zupełnie przerwana.
- Dla ciebie nie ma chyba żadnych ważnych spraw - prychnęła
Silya, postanawiając, że nie będzie już rozmawiać z siostrą o ceremonii
zaślubin, bo to było gorsze aniżeli rozmowa ze ścianą. Ubrała się szybko i
uczesała, a następnie, ziewając przeciągle, udała się za nią do pokoiku
dziennego, by tam wraz z panią matką pomodlić się i zjeść skromne śniadanie
składające się z kromki chleba i niewielkiego jabłuszka.
Zaraz potem pani matka wyszła do pracy. Ilyari zebrała z
talerzyków wszystkie okruszki i otworzyła okno w nadziei, że zjawi się w nim
Rudy. Musiał chyba czekać w pobliżu, bo tradycyjnie przyleciał ledwie po
kilkunastu sekundach. Wysunęła dłoń, na której trzymała okruszyny, a ptaszek
bez strachu i krępacji przycupnął tuż obok i ze spokojem jadł jej prosto z
ręki.
- Do jutra, Rudy - pożegnała się z nim, gdy połknął już
wszystko, co dla niego miała. Popatrzył na nią czarnymi oczkami, zaćwierkał, po
czym odleciał, a Ilyari szybko dołączyła do Silyi w sprzątaniu po śniadaniu.
Następnie, ze zgrozą zauważywszy, że jest już znacznie później, niż się
spodziewały, prędko wdziały buty i niemalże biegiem udały się do Dzielnicy
Upraw.
Były to rozległe tereny na północ i północny wschód od
Salgarienu, na którym zieleniły się pola, lasy i sady. Oficjalnie nie należały
już do miasta, ale w praktyce wszyscy mieli je za część Salgarienu. Silya i
Ilyari dzień w dzień chodziły tam teraz, by zrywać owoce i warzywa, zbierać
grzyby czy wykonywać prace porządkowe. Robiły, co im kazano, a w ramach zapłaty
dostawały co nieco do jedzenia. W tych czasach była to najzupełniej uczciwa
wymiana.
Lekko zziajane z powodu pośpiechu, z wypiekami na twarzy poszły
po swój przydział. Oddelegowano je do pomocy w wykopaniu pozostałych buraków, a
następnie marchwi. Dawały z siebie wszystko, bo choć nie przepadały za pracą w
ziemi, najważniejsze było, by zrobić jak najwięcej, bo to równało się z większą
zapłatą.
- Słyszałam, że wychodzicie za mąż - zaczepiła je pani Mana, z
którą kilkakrotnie już rozmawiały podczas pracy. Była wyznawczynią
Najstarszych, więc orientowała się we wszystkich religijnych sprawach, ale nie
widywały jej w świątyni, bowiem mieszkała bardziej na wschodzie i na
nabożeństwa uczęszczała do Wschodniej Świątyni Najstarszych.
Dziewczęta potwierdziły - Silya z rumieńcem na twarzy, a Ilyari
beznamiętnie - na co pani Mana przekazała im serdeczne gratulacje i życzyła
wiele szczęścia.
Miały nadzieję, iż faktycznie choć trochę go zaznają…
Pukanie do drzwi wyrwało Miirę z zamyślenia. Zastanawiała się,
czy to możliwe, by wszystko poszło po jej myśli i dziewczęta, którymi się
opiekowała, zdążą zabezpieczyć swoją najbliższą przyszłość. Były jej naprawdę
drogie - szczególnie Ilyari, którą wychowywała przecież od dziecka - i
właściwie smucił ją fakt, iż się rozstaną, niemniej wiedziała, że dla nich
lepiej będzie przejść pod pieczę mężów. Szczególnie teraz.
Wstała od stołu i przeszła do malutkiego przedpokoiku, by
otworzyć drzwi oczekiwanej przyjaciółce.
- Dzień dobry, Miiro - rzekła na powitanie Karia z kamienicy
naprzeciwko. Przyjaźniły się od dziecka i choć z powodu wychowania w
rygorystycznych rodzinach wyznawców Najstarszych żadna z nich nie była wylewna
w uczuciach, na pewno darzyły się swego rodzaju miłością i przywiązaniem. Tylko
sobie powierzały jakiekolwiek sekrety, ufały sobie bezgranicznie i wierzyły, że
tak będzie zawsze.
Miira przywitała się z Karią i zaprosiła ją do środka. Często
się nawzajem odwiedzały, więc po prawdzie czuły się u tej drugiej jak u siebie.
- Herbaty? - zapytała gospodyni.
- Wystarczy woda - odparła Karia, rozsiadając się przy stole. -
Mam wieści - dodała. Miira skinęła głową, po czym zamknęła okno, by nic nie
doszło do niepowołanych uszu. Nalała jeszcze wody do dwóch szklanek, postawiła
je na stole, po czym zajęła miejsce obok przyjaciółki. - Nasi przyjaciele
dowiedzieli się, że dwudziestego zostaną przeprowadzone łapanki na szeroką
skalę. W wiadomym celu.
- Już dwudziestego? - Miira zmarszczyła czoło. - Chwała
Najstarszym, że moje dziewczęta zdążą do tego czasu wyjść za mąż…
- Owszem. Tylko… Szczerze mówiąc, coś mnie niepokoi - przyznała
Karia, upiwszy łyk wody. Zatknęła za ucho kilka pojedynczych włosów, którym
jakimś cudem udało się uwolnić z tradycyjnego koka. W większości była już siwa,
lecz gdzieniegdzie można jeszcze było dostrzec ślady dawnej burzy rudoblond
kosmyków. - Słyszałam pogłoski, że nie zamierzają nikomu popuścić. Musisz
uważać na dziewczęta, niech unikają Arman jak ognia.
Miira skrzywiła się, co nie uszło uwadze Karii. Zaniepokojona,
zapytała, co się stało, więc Miira z lekkim roztargnieniem opowiedziała o
incydencie sprzed dwóch dni. Czym więcej mówiła, tym bardziej Karia stawała się
przestraszona.
- Odwaga godna podziwu, niemniej mogą za to słono zapłacić -
szepnęła zgodnie z prawdą.
- Kilka razy dziennie modlę się do Najstarszych, by wszystko
poszło zgodnie z planem i życie im się ułożyło - powiedziała cicho Miira. - Do
licha, nie po to tyle się starałyśmy, by teraz coś nie wyszło. Musi być dobrze
- stwierdziła, próbując do tego przekonać nie tylko Karię, ale przede wszystkim
samą siebie.
Przyjaciółka położyła rękę na jej dłoni i ścisnęła ją lekko,
uśmiechając się pocieszająco. Życzyła im jak najlepiej, dlatego też miała
nadzieję, że Ilyari i Silya umkną przeznaczeniu zgotowanemu przez Arman
większości Dameyek i Marrymotek.
Porozmawiały o wielu sprawach, przede wszystkim o tym, co miało
związek z ich zadaniami w ruchu oporu. Obie były łączniczkami, ale naturalnie
ani Silya, ani Ilyari nie miały o tym pojęcia.
- Wracając do zaślubin, jak tam nastroje twoich dziewcząt? -
spytała w którymś momencie Karia.
- Och, tak jak się można było spodziewać. Silya jest podniecona
i zawstydzona, a Ilya udaje, że spływa to po niej jak po kaczce, choć w istocie
bardzo się denerwuje i bynajmniej nie wygląda na zadowoloną - odparła spokojnie
Miira, uśmiechając się lekko pod nosem.
- Bo nie wie, jakiemu dramatowi dzięki temu umknie - zauważyła
Karia. - Swoją drogą, Ilyari naprawdę cię przypomina. Dobrałyście się, skubane
- zaśmiała się.
- Cóż, masz rację. Zdecydowanie bardziej przypomina mnie niż
moją siostrę - przyznała.
- Zamierzasz jej wreszcie powiedzieć?
- Planuję to zrobić… Pewnie po ceremonii zaślubin - odparła.
Szczerze mówiąc, trochę bała się tego, jak Ilyari zareaguje na wieść, że są
spokrewnione.
Jej pierwsza podopieczna była wnuczką jej starszej o cztery
lata siostry, Ilyari, po której ta pierwsza otrzymała imię. Babka Iri miała
dość oryginalny charakter. Niby była wyznawczynią Najstarszych, ale lubowała
się we wszelkiego rodzaju wolności, dlatego nie stosowała się do niektórych
religijnych czy obyczajowych nakazów, przez co nieraz wpadała w tarapaty. Miira
przez wiele lat na swój sposób gardziła starszą siostrą, która, zamiast być dla
niej przykładem, wciąż sprowadzała na nie obie problemy. Ich rodzice, bardzo
surowi, nie wiedzieli już, co z nią zrobić i kiedy nakazali jej wyjść za mąż,
myśleli, że pozbędą się kłopotu. Jakże się mylili! Zbuntowana pierworodna
uciekła z domu, by po kilku latach samej znaleźć wielką miłość swego życia.
Rodzice i Miira widzieli ją jedynie kilkakrotnie, Ilyari zerwała większość
stosunków z rodziną, poświęciwszy się ukochanemu mężowi i córeczce. Na
szczęście małżeństwo i macierzyństwo sprowadziły ją na ziemię, dzięki czemu jej
córka wyszła na ludzi i, co ważniejsze, na ułożoną i szczerą wyznawczynię
Najstarszych. Wyszła za mąż za porządnego chłopca, rok od niej starszego, i
urodziła córeczkę, której nadała imię swojej nieżyjącej już wówczas matki -
Ilyari.
Miira nigdy nie wyszła za mąż. Rodzice bardzo tego chcieli, ale
niedługo po odejściu Ilyari oboje rozchorowali się poważnie i Miira uznała za
ważniejsze pomaganie im niż szukanie męża. Jeden jedyny raz była w życiu
zakochana. Mattiasa, chłopaka mieszkającego kilka ulic dalej, poznała dzięki
swej najlepszej przyjaciółce, Karii. Bardzo go polubiła, ze wzajemnością
zresztą, i nawet rozważali kwestię zaślubin, kiedy to zabiły go poważne
powikłania pogrypowe. Miira ciężko to przeżyła i na zawsze zamknęła przed
innymi mężczyznami serce. Straciła Mattiasa, potem rodziców, a także siostrę i
szwagra, którego prawie nie znała. Kiedy zaś siedemnaście lat temu rodzice Iri
zostali zamordowani przez groźnych przedstawicieli jednej z podejrzanych sekt,
nie potrafiła przejść obok tego obojętnie i postanowiła zaopiekować się
dziewczynką. Z początku miała mieszane uczucia co do wnuczki swej siostry,
jednak z dnia na dzień kochała ją coraz bardziej. Była praktycznie idealną
wychowanką, ale miała w sobie coś przykrego. Z tego właśnie powodu Miira
przygarnęła również Silyę. Dzięki niej Ilya choć trochę się otworzyła.
Na pewno spyta, dlaczego tyle lat ukrywała przed nią prawdę.
Obawiała się, że nie zdąży znaleźć zadowalającej ją odpowiedzi. Szczerze
mówiąc, Miira sama nie była tego pewna. Podejrzewała, że to przez niechęć do
siostry, która zakorzeniła się w jej sercu na tyle, że nie chciała z nią mieć
zbyt wiele wspólnego i nie lubiła o niej myśleć. To, jak zachowywała się w
młodości, to jedno. Bardziej zabolało ją chyba to, że zostawiła ją i rodziców
na pastwę losu i nie pomogła jej, gdy ci zachorowali. Oddała się swojej
wielkiej miłości i córeczce, która stała się całym jej światem, i zwyczajnie
zapomniała o tych, którzy starali się ją wychować.
Nie mogła jej tego przebaczyć, choć wiedziała, że to złe.
Ale Iri była zupełnie inna. Idealna - grzeczna, posłuszna,
pomocna, głęboko wierząca. Pozornie nieczuła, a w istocie mająca sobie więcej
ciepła niż większość osób, z którymi Miira zetknęła się w przeciągu całego
swego życia. Silyi mogła zarzucić to i owo, ale cóż, nie mogła nic na to
poradzić, jako iż wychowana została przecież przez swoich rodziców, którzy
mieli z pewnością zupełnie inne charaktery i metody wychowawcze od niej. Poza
tym byli przecież innego wyznania, a to religia Najstarszych uważana była
powszechnie za tę najpoważniejszą i najprawdziwszą, przynajmniej do czasu.
- Powodzenia. Na pewno nie będzie miała żalu - rzekła Karia,
uśmiechając się delikatnie. Miira podziękowała za jej wsparcie skinieniem
głowy, po czym wstała, by zanieść puste już szklanki do kuchni. Potem, zamiast
usiąść z powrotem, podeszła do okna i otworzyła je, wiedząc, że zapas rozmów,
których nikt nie mógł podsłuchać, już się wyczerpał.
Gdy zerknęła na ulicę w dole, zamarła.
- Co się stało? - spytała zaniepokojona wyrazem twarzy
przyjaciółki Karia.
- Armanie tu są - odparła cicho.
Mniej więcej u wylotu ich uliczki zatrzymał się czarny
automobil. Nikt z niego nie wysiadł, ale oczywistym było, że w środku siedzą
Armanie. Tak samo nie było wątpliwości, że póki co na coś czekają. Albo raczej
na kogoś…
- Bogowie, miejcie nas w swojej opiece… - szepnęły ledwo
dosłyszalnie.
- Chyba zdążymy, co? - szepnęła zatrwożona Silya. Była już
połowa jesieni, więc o tej porze ściemniało się porządnie i może po części to z
tego powodu obie czuły dziwny niepokój.
- Uhm - odparła Ilyari, ale przyspieszyła kroku.
Jako iż drogę powrotną z Dzielnicy Upraw rozpoczęły później niż
zwykle - nie dość, że roboty było dużo, to jeszcze uparły się, by zarobić jak
najwięcej (dzięki czemu każda niosła teraz koszyczek z dziesięcioma całkiem
dorodnymi marchewkami, pięcioma selerami i trzema burakami) - stresowały się,
że nie zdążą dotrzeć do domu przed godziną policyjną. Szły jednak na tyle
szybko, że teoretycznie nie było takiego zagrożenia. Nadrobiły już czas,
niemniej nie potrafiły całkiem się uspokoić.
Prawie odetchnęły z ulgą, gdy dotarły na swoją uliczkę - dość
szeroką, ale również krótką - a od ich kamienicy o numerze jedenastym dzieliło
je kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów. Nie zatrzymując się nawet na moment,
ruszyły w kierunku domu. Wówczas jednak zauważyły zaparkowany po prawej stronie
automobil. Jeden z Arman zbliżał się już do nich, jak gdyby wypatrzył je
wcześniej i był już na to przygotowany. Uspokajając się w duchu, że na pewno
chcą tylko zerknąć na ich dokumenty, bo przecież nie było jeszcze sygnału
rozpoczęcia godziny policyjnej, stanęły. Kiedy jednak ujrzały znajomą twarz,
zbladły.
Od razu rozpoznały Armanina, który dwa dni temu męczył małą
dziewczynkę tylko dlatego, że ta podczas zabawy z innymi dziećmi przez
przypadek na niego wpadła. Bezsilnie przełknęły ślinę, bojąc się cokolwiek
zrobić.
- Witajcie, pieprzone robaki - przywitał się z okrutnym
uśmiechem. - Dokumenty, sheikuse -
rozkazał, patrząc na Silyę. Domyśliły się, że użył jakiegoś armańskiego
przekleństwa czy innego obraźliwego słowa. - Twoich nie potrzebuję, ILYARI -
dodał, przenosząc wzrok na Iri. Przerażona do granic możliwości, Silya drżącymi
rękoma wyjęła tożsamościówkę i podała ją Armaninowi. Przestudiował ją uważnie,
jakby chciał się w czymś upewnić. Sil patrzyła pod nogi, próbując nie zemdleć
ze strachu, natomiast Ilyari, czując na sobie czyjeś spojrzenie, zwróciła wzrok
ku automobilowi. W międzyczasie wyszedł z niego inny armański żołnierz - na oko
koło trzydziestki, czyli odrobinę starszy od tego, z którym właśnie miały do
czynienia. Obaj jednak, jak przystało na Arman, byli blondynami. Z ich jasnymi
włosami kontrastowała stosunkowo ciemna cera - o ile Dameyczycy byli raczej
bladzi, o tyle kolor skóry Arman wyglądał mniej więcej tak, jakby zawsze byli
dość mocno opaleni. Z tego, co zdążyły zauważyć, większość - jak nie wszyscy -
miała oczy o różnych odcieniach szarości. Nie inaczej było z tym, który
przeglądał właśnie dokumenty Silyi. - No, sheikuse,
zapraszam do samochodu - rzucił z uśmiechem, wciskając Silyi jej
tożsamościówkę, która najwidoczniej nie była mu już potrzebna.
Zamarły. Jak to „do samochodu”? Co on chciał zrobić? Przecież
to jeszcze nie godzina policyjna! O bogowie, musiało chodzić o sytuację sprzed
dwóch dni! Jednak nie ujdzie im to płazem… Koniec z obecnym życiem, koniec z
myśleniem o ceremonii zaślubin, koniec z… ze wszystkim. Bo pewnie je zabiją,
prawda…?
Przerażone do granic możliwości, nie były w stanie się
poruszyć. Serca waliły im jak oszalałe, najwidoczniej próbując za wszelką cenę
rozsadzić im piersi. Miały wrażenie, że to wszystko to tylko zły sen, że zaraz
się obudzą i okaże się, że wróciły do dobrze znanej rzeczywistości. Och, jakże
pragnęły, by tak było…
- Ruszać się, gnidy! - Armanin zaczął się denerwować.
Zauważywszy, że dziewczęta wciąż stoją osłupiałe, złapał obie za ręce i począł
ciągnąć je w stronę automobilu, przy którym stał wyglądający na nieco
znudzonego drugi Armanin, który póki co tylko przyglądał się całej scenie.
Obie pomyślały, że chyba nie ma już dla nich nadziei, ale
wówczas w okropnie krótkim czasie wydarzyło się kilka rzeczy. Z ich kamienicy
wybiegły pani matka oraz pani Karia, które prędko rzuciły się w ich kierunku,
przykazując im równocześnie, by uciekały. Dziewczęta nie miały pojęcia, co się właściwie
wokół dzieje, jednak poczęły próby wyswobodzenia się z uścisku Armanina.
Niestety, były stanowczo za słabe.
- Padnijcie! - usłyszały nagle, więc automatycznie schyliły się
na tyle, na ile mogły, wciąż będąc więzionymi przez wrogiego żołnierza. Wtedy
rozległ się huk wystrzału. Wrzasnęły, zalała je krew oprawcy, zaś jego uścisk
natychmiast się zwolnił, więc przerażone odbiegły od niego trochę, potykając
się o własne nogi.
- Uciekajcie! - krzyknęła znowu pani matka. Już miały to
zrobić, gdy w bardzo krótkim, ledwie kilkusekundowym odstępie usłyszały kolejne
dwa wystrzały.
Jak w transie odwróciły się, gdy rozległ się pierwszy z nich.
Pani Karia padła na ziemię bez życia. Już wiedziały, że teraz pora na panią
matkę, a potem na nie… Gdzieś z tyłu, a może z boku, ktoś biegł ku nim. Silya
machinalnie odwróciła się w tym kierunku i widząc znajome twarze oraz słysząc
ich nawoływania, ruszyła ku nim, próbując pociągnąć za sobą Ilyari. Ta jednak,
oderwawszy wzrok od martwego ciała pani Karii, przeniosła go na panią matkę
dokładnie w tym momencie, w którym trafił w nią drugi pocisk. Iri wyrwała dłoń
z uścisku przybranej siostry i, ledwie stawiając kroki, rzuciła się w kierunku
pani matki, płacząc i wrzeszcząc. Nie, nie, nie, nie, to nie mogła być prawda!
Na jeden krótki moment, sekundę zaledwie, podniosła wzrok i
ujrzała kata tej, która wychowywała ją, odkąd jako dwuletnie dziecko straciła
rodziców. Jego zimne, stalowe oczy spoglądały na nią beznamiętnie, ale po
chwili wyraz jego twarzy zmienił się, bowiem wstąpił na nią jadowity uśmiech.
Nie miała tej świadomości, ale w jej spojrzeniu Armanin
dostrzegł połączenie tak wielkiej rozpaczy i nienawiści, jakie wcześniej
widział tylko i wyłącznie u jednej osoby.
Ponownie utkwiła wzrok w martwym ciele pani matki leżącym w
kałuży jej własnej krwi. Postawiła kolejny chwiejny krok, gdy poczuła na swoim
prawym nadgarstku czyjś mocny uścisk. Przerażenie wróciło, była pewna, że to
znów jakiś Armanin. Krzyczała i próbowała się wyrwać, jednocześnie słysząc
kolejne strzały. Ten, kto ją trzymał, siłą pociągnął ją za sobą, lecz ona wciąż
nieumiejętnie próbowała się wyswobodzić. Z powodu łez nic już nie widziała, nie
miała też do końca pojęcia, co się właściwie dzieje.
To tylko koszmar, prawda…?
Silya, tak jak jej kazał Shin, schowała się za rogiem budynku,
jednocześnie płacząc i bojąc się, co się stanie z Ilyari. Yuki ciągnął ją za
sobą, podczas gdy Shin ostrzeliwał samochód, za którym skrył się Armanin, który
zamordował panią matkę i Karię. W końcu jakimś cudem udało im się nieco
oddalić. Wyglądało na to, że tamten Armanin nie ma zamiaru ich gonić. Silya
szybko doskoczyła do Ilyari, która dostała najwyraźniej ataku histerii i nie
wiedziała, co się właściwie dzieje. Jej zapłakane oczy były jakby puste.
- Iri, to ja, musimy uciekać - powtarzała przyjaciółce,
próbując ją choć w niewielkiej mierze uspokoić. Wyglądało na to, że gdyby nie
adrenalina, zemdlałaby z rozpaczy. W końcu jednak jakimś cudem Silyi udało się
ją choć troszkę doprowadzić do porządku.
- Cholera, mam nadzieję, że tamten nas nie śledzi - rzucił do
Yukiego Shin, rozglądając się dookoła i wciąż mając w pogotowiu pistolet. - Do
licha, zawsze coś musi pójść nie tak!
- Musimy iść - powiedział tylko Yu, patrząc to na przyjaciela,
to na dziewczęta klęczące na bruku i próbujące trochę oprzytomnieć.
Wówczas Salgarien zalał sygnał oznaczający początek godziny
policyjnej.
- Świetnie, jakby atrakcji było mało, to jeszcze to -
zamarudził Shin. - Mina mnie zabije - dodał tonem małego dziecka. - Yu, kanały?
- Uhm, nie mamy innego wyjścia. Byle szybko, zaraz zrobi się
jeszcze bardziej gorąco - zauważył przytomnie.
Pomogli dziewczętom wstać, po czym pociągnęli je za sobą w
tylko sobie znanym kierunku. W końcu doskoczyli do studzienki kanalizacyjnej,
sprawnie odsunęli właz, jak gdyby nieraz już to robili, po czym kazali
dziewczynom zejść pod ziemię. Automatycznie spełniły rozkaz, mając świadomość,
że są teraz zdane na łaskę tych śledzących je dwa dni temu młodzieńców.
Drżały ze strachu i obrzydzenia, próbując ignorować brzydkie
zapachy, szczurze piski i liczne inne paskudztwa, których nawet nie umiałyby
nazwać, ale nie odważyły się zamarudzić. Pozwoliły chłopcom poprowadzić się nie
wiadomo dokąd. Początkowo tylko szybko szli, wkrótce jednak zaczęli biec, znów
chwytając je za ręce i ciągnąc za sobą. Ledwo za nimi nadążały i miały
wrażenie, że nie wytrzymają tego wysiłku. Nie dość, że ogółem nienawykłe były
do biegów, to jeszcze po tym dramacie, który dopiero co się rozegrał… Były
obecnie wrakami normalnych siebie.
- Jeszcze trochę - pocieszał je co jakiś czas Shin, ale to
„trochę” wydawało się przeciągać w nieskończoność.
W końcu jednak stanęli. Sil i Iri padły na kolana, ledwie
dysząc, za to Shin, wyglądając tak, jak gdyby w ogóle nie odczuwał zmęczenia,
wspiął się na drabinkę, której nawet nie zauważyły, by odrobinę odsunąć
majaczący w górze właz. Sprawdził, czy droga jest wolna, po czym gestem dał Yu
znać, że tak jest, jednocześnie zupełnie odsuwając pokrywę. Yuki pomógł
dziewczętom wstać, a następnie wspiąć się na górę. Sam wyszedł jako ostatni i
zasunął właz.
Rozglądając się cały czas, młodzieńcy poprowadzili je - ku ich
zgrozie, znów biegiem - w doskonale znanym sobie kierunku. Shin wyglądał, jakby
powoli się rozluźniał. Wreszcie zwolnił, otworzył drzwi jakiejś kamienicy i
zaprosił resztę do środka. Wyciągając z kieszeni spodni klucze, poprowadził ich
na piętro.
- Żyjemy! - zawołał wesoło, wchodząc do mieszkania. Minaili
natychmiast do niego doskoczyła i uwiesiła mu się na szyi. W tym czasie
dziewczęta zdążyły wejść do środka. Yuki szybko zamknął za wszystkimi drzwi.
- Prawie dostałam zawału, ile można czekać? - szepnęła,
powstrzymując się przed wybuchnięciem płaczem. Za każdym razem, gdy Shin robił
coś choćby tylko teoretycznie niebezpiecznego, drżała ze strachu, że już nie
wróci.
- Już, już, spokojnie, my mielibyśmy nie dać rady? - prychnął,
udając obrażonego. Zaraz jednak spoważniał i dał żonie rozeznać się w sytuacji.
- O bogowie - powiedziała cicho, widząc Silyę i Ilyari. - Chodźcie,
przygotuję wam kąpiel i coś do jedzenia… Shin, Yu, zajmijcie się sobą z łaski
swojej.
Troskliwie objęła obie dziewczęta i zaprowadziła je do łazienki
niewielkiej, ale i tak ze dwa razy większej od tej, do jakiej przywykły.
Biedactwa wyglądały na wręcz nieobecne, w ogóle się nie odzywały, ale Mina nie
nalegała. Nie znała jeszcze szczegółów, ale widać było, że przeżyły koszmar.
Cieszyła się, że już wcześniej włączyła bojler, dzięki czemu do
niewielkiej wanny od razu poczęła spływać gorąca woda. Co chwila ukradkiem
zerkała na dziewczęta, z których jedna była kuzynką jej przyjaciela - która,
tego jeszcze nie wiedziała - i widziała, że obie się trzęsą. Biedne istotki.
Wyglądały góra na piętnaście czy szesnaście lat. Chude, wynędzniałe, w
poszarpanych, brudnych i dodatkowo zakrwawionych prostych sukienkach.
Zapłakane. Przerażone. Zagubione. Kiedy Minaili tak na nie patrzyła, jej serce
kłuło boleśnie. Od zawsze była wrażliwa na krzywdy innych. A co dopiero musiał
czuć Yu, patrząc na niemal nieznaną mu kuzynkę, którą tak usilnie starał się
odnaleźć, a będącą teraz w takim stanie? A te dziewczynki? O bogowie! Nie
wiedziała jeszcze dokładnie, co się stało, ale po wyglądzie tych dziewcząt oraz
swych ukochanych chłopców domyślała się, że nie było łatwo.
- Dacie sobie radę? - spróbowała się dowiedzieć. Wyglądały na
tak bezbronne i zdezorientowane, że jakoś nie była przekonana, czy uda im się samym
wykąpać. Nie mogły przestać się trząść, lecz chyba nie były tego świadome.
Sprawiały wrażenie w jakiś sposób nieobecnych. Mina zastanawiała się przez
chwilę, jak mogłaby do nich dotrzeć i czy w ogóle powinna to już robić. W końcu
postanowiła, że zacznie tradycyjnie, czyli od przedstawienia się. - Mam na imię
Minaili. O nic się nie martwcie, jesteście już bezpieczne. Zobaczcie, woda jest
naprawdę przyjemna, wejdźcie i rozgrzejcie się - mówiła spokojnie i subtelnie,
jak do dzieci. - Możecie używać wszystkiego, co tu mamy - dodała, mając na
myśli mydło i inne akcesoria łazienkowe. Otworzyła szafkę i wyjęła z niej dwa
ręczniki. - Proszę. Hm, to jak, zostawić was czy może jakoś wam pomóc? -
zapytała znowu.
- Po... Poradzimy sobie - szepnęła ta wyższa szatynka, jakby z
trudem wydobywając z siebie głos albo jakby wręcz musiała przypomnieć sobie,
jak to się robi. Minaili zbierało się na płacz, gdy tak na nie patrzyła, ale co
jeszcze mogła zrobić?
- Dobrze. - Spróbowała łagodnie się uśmiechnąć. - W takim razie
przygotuję wam w tym czasie coś do jedzenia. Nie musicie się spieszyć - dodała
jeszcze.
W odpowiedzi ledwo zauważalnie skinęły głowami. Mina wyszła
więc, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Przeszła do kuchni, gdzie oparła się o
blat. Bogowie, przez co one musiały przejść? Już chciała zawołać chłopców, gdy
sami zjawili się przy niej. Shin natychmiast ją przytulił. Poczuł, że żona
dygocze lekko.
- To straszne, w jakim one są stanie - wyszeptała. - Co tam się
stało?
- Cóóż - mruknął, przeciągając samogłoskę. - Nie wszystko
poszło tak, jak zaplanowaliśmy.
- To znaczy?
- To znaczy, że wywiązała się strzelanina - powiedział posępnie
Yuki, siadając na krześle i zatapiając spojrzenie orzechowych oczu w bliżej
nieokreślonym miejscu.
Serce Minaili zaczęło walić jak młotem. Tego się obawiała...
Czy Shin zawsze musiał pakować się w coś takiego? Nie zniosłaby jego straty. Z
Yu zresztą było podobnie. Przecież przyjaźnili się niemal od zawsze. Nie
wyobrażała sobie życia bez tych dwóch mężczyzn. Matkę straciła cztery lata
temu, w epidemii, jaka nawiedziła wyspę Shantos, a ojca podczas wojny. Z tego
powodu teraz tylko Shin i Yuki się dla niej liczyli, tylko oni nadawali jej
egzystencji sens.
W końcu wzięła głęboki wdech i poprosiła o szczegóły, na co
młodzieńcy niechętnie i ze smutkiem zaczęli opowiadać o tym, co się wydarzyło.
- Przerażające - szepnęła, zakrywając usta dłonią. - I co
teraz? Myślicie, że uda wam się znaleźć tych ich narzeczonych i
przetransportować ich wszystkich do świątyni, żeby potajemnie wzięli ślub?
Obawiam się, że to nie przejdzie.
- Zapewne - zgodził się z nią Shin. - Ale spróbować trzeba. Bo
co innego moglibyśmy zrobić? Nie możemy ich puścić samopas, bo zaraz je zgarną.
I tak bogom dzięki, że zdążyliśmy. Przybylibyśmy pięć minut później i nie byłoby
już po nich śladu - wyznał ponuro. Faktycznie, mieli wielkie szczęście.
Najpierw od przełożonych ich oddziału ruchu oporu dowiedzieli się, że Armanie
powoli zaczynają łapanki niezamężnych kobiet, a niebawem będą to robić na
wielką skalę w całym kraju. Potem usłyszeli, jak ktoś mimochodem wspomniał, że
Armanie dowiedzieli się o bliskim ślubie w kręgu wyznawców Najstarszych (jako
że zaślubiny zdarzały się ostatnio bardzo rzadko, było to wielkim wydarzeniem,
o którym często się dyskutowało, nawet jeśli zupełnie nie znało się tych,
którzy mieli ten ślub brać), w związku z czym okupanci zamierzają wtargnąć do
świątyni podczas ceremonii i urządzić tam jatkę. To zmroziło Shina i Yukiego,
dlatego ustalili szybko, że jeszcze dziś udadzą się po Silyę i Ilyari (skoro
już mieszkały w jednej kamienicy - a oni na szczęście wiedzieli, w której
dokładnie - nieetyczne byłoby zabranie tylko kuzynki Yu), by zapobiec ich
niechybnemu porwaniu przez Arman do ich strasznych przybytków. Dodatkowo
denerwowali się trochę sprawą sprzed dwóch dni, kiedy to dziewczęta podpadły
jednemu Armaninowi. Jak się okazało, słusznie, bowiem, o ile się nie mylili, to
on próbował zaciągnąć je do samochodu. Kiedy to ujrzeli, nie namyślali się, po
prostu szybko zdecydowali, że jeden pobiegnie po dziewczyny, a drugi będzie go
osłaniał. Sytuacja zrobiła się naprawdę gorąca, bo co rusz zdarzały się
nieprzewidziane wypadki. Niestety, nie obyło się bez przelewu krwi. Shin nie
wiedział, czy zabił Armanina, którego udało mu się postrzelić, nie miał za to wątpliwości,
że kobiety, które przybyły Silyi i Ilyari na ratunek, poległy. Potwierdził to
Yu, który widział ich ciała z bliższej odległości. Domyślali się, że jedna z
kobiet to pani matka Silyi, a druga mogła być matką czy babcią Ilyari. Może się
przyjaźniły i dlatego Silya i Ilyari również były, jak się zdaje, nierozłączne?
Cóż, na pewno były sąsiadkami. Pewnie od kiedy tylko Silya trafiła pod pieczę
pani matki, spędzały czas razem i zdążyły stać się sobie niezwykle bliskie.
Właściwie gdyby Yu, Mina i Shin nie wiedzieli, że tak nie jest, myśleliby
zapewne, że to siostry. Były między nimi podobieństwa w wyglądzie, ale to nie o
to chodziło. Ta więź, którą się od nich wręcz wyczuwało... To było na swój
sposób niesamowite. Choć same zainteresowane pewnie nie miały o tym pojęcia.
Minaili musiała wreszcie się otrząsnąć, by przygotować tym
biedaczkom coś pożywnego do jedzenia. Shinowi kazała zrobić herbatę. Zostawiła
chłopców tylko na chwilę, gdy przypomniała sobie, że musi przecież dać
dziewczynom coś do ubrania, bo ich sukienki zapewne do niczego się już nie
przydadzą. Co prawda jej odzież będzie pewnie na nich wisiała - sama była
szczupła, ale one wręcz chude, a do tego niższe od niej - lecz to chyba
drugorzędna sprawa. Wyjęła więc dwie sukienki, zapukała w drzwi łazienki,
przeprosiła i wślizgnęła się na chwileczkę, by zostawić im je i zapewnić, że
mogą je ubrać. Podziękowały cichutko, siedząc razem w wannie, obie skulone i
nadal się trzęsące. Minaili opuściła je, a serce krajało jej się z żalu.
Wróciła do przygotowywania późnej kolacji (było już po drugiej
w nocy). Shin zdążył już przygotować esencję herbaty. Mina zagoniła więc obu
młodzieńców do krojenia warzyw na sałatkę, odgrzała też zupę pozostałą po
obiedzie.
Dziewczęta wreszcie wyszły. Zagubione stanęły nieśmiało pod
drzwiami łazienki, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Mina zaprosiła je do kuchni
i na posiłek.
Milczały przez cały czas i ledwie skubnęły pożywienie.
Najwidoczniej nie były jeszcze w stanie przełknąć zbyt wiele. Minaili zapytała
więc, czy chciałyby już się położyć. Niedosłyszalny pomruk uznała za
potwierdzenie, więc naprędce przygotowała im pokój gościnny, w którym od czasu
do czasu pomieszkiwał Yuki. Z powodu godziny on też musiał tu przenocować, nie
widział jednak problemu z przespaniem się na kanapie w salonie.
Mina życzyła Silyi i Ilyari miłych snów, po czym ruszyła do
dużego pokoju, do którego zdążyli już przejść Yu i Shin. Dosiadła się do męża
siedzącego na kanapie, Yuki zajmował zaś jeden z dwóch foteli.
- Są w okropnym stanie. Nie wiem, jak się po tym wszystkim
pozbierają - powiedziała ze smutkiem.
- Przede wszystkim to czasy mamy straszne - mruknął Shin. - Wszystko
przez tych przeklętych Arman! Cholera jasna! - przeklął. Tym razem Minaili
nawet nie zwróciła mu uwagi.
- Yu? - szepnęła, widząc, że przyjaciel wygląda jak zbity pies.
- Nie martw się, coś wymyślimy i jakoś to będzie - próbowała go pocieszyć.
- Silya... I Ilyari... Dosyć już przeszły - powiedział cicho. -
A boję się, że to nie koniec. Co z nimi zrobimy, jeśli plan z ich narzeczonymi
nie wypali? - zapytał retorycznie.
Shin westchnął i mocniej przyciągnął do siebie żonę. Yu na ten
widok spuścił wzrok, co nie umknęło uwadze Miny. Domyślała się, że marzył o
tym, by móc podnieść w ten sposób na duchu swoją kuzynkę... i prawdopodobnie
również tę drugą dziewczynę, która wkradła się do jego serca, nawet o tym nie
wiedząc.
- Cóż, jak by nie było, trzeba ustalić plan na jutro - zauważył
przytomnie Shin. Zgodzili się z nim i zaczęli rozmowę.
Silya i Ilyari nie były w stanie zasnąć. Kiedy zostały same,
wgramoliły się do łóżka - ten jeden jedyny raz Iri to nie przeszkadzało, a
nawet wręcz przeciwnie - przytuliły się i szczelnie opatuliły ciepłą kołdrą. Obie
nadal się trzęsły, nie były w stanie tego powstrzymać. Z jednej strony pragnęły
ze sobą porozmawiać, z drugiej - jeszcze nie potrafiły tego zrobić. Ostatecznie
tuliły się tylko do siebie, każda zatopiona we własnych przerażających
wspomnieniach i myślach.
Silya nie mogła wybaczyć sobie tego, że znów zachowała się jak
największy tchórz. O ile Iri ruszyła ku pani matce, gdy ją postrzelono, ona,
słuchając głupiego instynktu przetrwania, rzuciła się do ucieczki. Fakt, na
początku, po strzale w panią Karię, stanęła, lecz gdy tylko ujrzała chłopców
poznanych przed dwoma dniami, zwróciła się w ich kierunku, chcąc pociągnąć za
sobą przybraną siostrę. Potem, gdy rozległ się drugi strzał - ten, który
pozbawił życia panią matkę - znów się odwróciła i przez ułamek sekundy nie była
zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Iri wyrwała się jej, a ona, zamiast natychmiast
ją dogonić, poszła w przeciwnym kierunku, ku życiu, a nie ku śmierci. Być może
nie zrobiłaby tego, gdyby nie to, że akurat w tym momencie Yuki, przebiegając
obok niej, popchnął ją w kierunku Shina i kazał jej uciekać. Sam biegł po
Ilyari, więc może Silya podświadomie uznała, że siostra będzie bezpieczna? Nie
wiedziała. Jak by jednak nie było, czuła się strasznie z tym, że ją opuściła, a
ponadto nie pobiegła ku pani matce, która oddała za nie życie. Była okropna i
tak żałosna... Mogła stracić również Iri. Nie do końca to do niej docierało,
ale podświadomie wiedziała to i między innymi dlatego nie oddalała się od niej
na krok, pragnęła największej bliskości, jaka była możliwa w ich stanie. Bała
się choćby na chwilę puścić jej rękę.
Mimo wszystko uczuciem, jakie w niej przeważało, było
przerażenie na myśl, że oto znów została sama. Cztery lata temu straciła
ukochanych rodziców, którzy traktowali ją niemal jak księżniczkę - być może
dlatego, że była jedynaczką. Wszyscy troje byli bardzo zżyci i szczęśliwi i
gdyby nie ta parszywa epidemia, mogliby żyć sobie we względnym spokoju do dziś.
Ale nie, akurat oni musieli paść ofiarą okropnej zarazy! Przez długi czas nie
mogła się podnieść po tej stracie. W przytułku dla dzieci, które zostały
sierotami w ten sam sposób co ona, czuła się okropnie. Nie przez to, że
opiekunowie byli niemili czy coś w tym rodzaju - po prostu opanowała ją pustka,
jakiej, jak się wtedy spodziewała, nigdy już nie wypełni. Miała jednak
szczęście. Zyskała nowy dom - skromny, bo skromny, ale jednak dom. Zyskała nową
opiekunkę - surową, wymagającą i nieokazującą zbyt wiele uczuć, ale jednak
opiekunkę. Ale nade wszystko też przybraną siostrę, która stała się jej
najlepszą przyjaciółką i okazała się jej bratnią duszą. A teraz, w ciągu kilku
sekund, znów niemal wszystko straciła. Dom, opiekunkę, poczucie bezpieczeństwa,
nadzieję na przyszłość. Za ledwie trzy dni miała wyjść za mąż i przeżyć nową,
tym razem miłosną przygodę (o czym przecież od dzieciństwa marzyła), tymczasem
jej świat po raz kolejny zupełnie się zawalił. Czy będzie w stanie znów się
podnieść? Jak wiele jest w stanie przeżyć jedna osoba, na dodatek tak młoda i
wątła jak ona? Gdzie znajduje się jej granica? Kiedy limit się wyczerpie? I...
czy to możliwe, że to wszystko wydarzyło się naprawdę? Czuła się...
nierzeczywiście. Jakby wszystko działo się obok niej, a nie dotyczyło jej
samej. Nie mogła uwierzyć w dramat, który rozegrał się przed jej oczyma, a tym
bardziej w to, że jeszcze kilkanaście godzin temu marudziła, że chce mieć loki.
O bogowie, loki? Kogo obchodzą włosy? Kogo obchodzi ślub? Jej kraj był
ciemiężony przez okupantów, dwa dni wcześniej same były świadkami pastwienia
się jednego z żołnierzy nad małą dziewczynką, a jej w głowie były tylko jakieś
nic niewarte miłostki i niezadowolenie z własnego wyglądu czy sukienki, jaką
miała włożyć na ceremonię zaślubin? Czy można było być bardziej dziecinnym, ograniczonym,
żałosnym i głupim? Czuła się jak najgorszy śmieć... Jeszcze po południu była
dziewczyną, która, można rzec, widziała tylko czubek własnego nosa. To, co
znajdowało się w jej najbliższym otoczeniu, było całym jej światem. Okupację i
wszelkie nieszczęścia zauważała tylko w chwilach, gdy dotykały jej
bezpośrednio: podczas rewizji, zatrzymywania przez Arman w celu okazania
dokumentów... Najgorsza była sytuacja sprzed dwóch dni, ale nawet po niej w
jakiś sposób potrafiła przełączyć tryb myślenia na czekający ją ślub i nowe
życie. Bała się, to oczywiste, w niektórych momentach nachodziły ją straszne
wizje, w których poznany na ulicy Armanin przychodzi po Iri, by ją ukarać, przy
okazji zabierając też ją. Widziała tortury, śmierć i nie wiadomo jakie inne
okropieństwa. W niektórych wizjach zjawiał się jednak dzielny Kan, który jakimś
cudem ratował ją z rąk oprawców i ostatecznie wszystko kończyło się dobrze, a
ona żyła długo i szczęśliwie... Dlaczego wszystko sprowadzało się do egoizmu,
marzeń i mrzonek? Czy naprawdę wierzyła w taki świat? Jak mogła, skoro tuż za
ścianą czy za rogiem mogły rozgrywać się dramaty? Nie była w stanie pojąć, jak
śmiała być taka ograniczona...
Ilyari z kolei nie mogła pozbyć się sprzed oczu dwóch obrazów.
Martwej twarzy pani matki, której zielonobrązowe oczy zaszły mgłą, stały się
puste, pozbawione tego charakterystycznego blasku w zależności od sytuacji
podkreślającego jej surowość, wiarę, zmartwienie lub ukrywaną troskę. I oczu
jej kata, zimnych, stalowych, przerażających, znudzonych, obojętnych. Oczu bestii
nawykłej do zabijania. Oczu człowieka nieliczącego się z uczuciami innych.
Nigdy ich nie zapomni. Jeśli miałaby kiedyś go ujrzeć, mogłaby nie poznać jego
postaci czy twarzy. Nie pomyliłaby jednak jego oczu. Po nich poznałaby go
wszędzie. Zorientowała się, że nienawidzi tego człowieka bardziej niż
kogokolwiek innego na świecie.
Patrząc na martwą kobietę, która ją wychowała, która zapewniła
jej godne życie i dosłownie wszystko, co miała, uświadomiła sobie, jak droga
jej była. Kochała ją. I wiedziała, że Miira ją też. Dlaczego zauważyła to
dopiero po jej śmierci? Jak mogła być tak nieczuła? Czy nauczyła się tego od
niej? Od pani matki, wiecznie stonowanej, spokojnej i poważnej? Przecież mogła
spostrzec to wcześniej. Od kiedy pamiętała, były razem. Potem dołączyła też
Silya, ale zdecydowaną większość swego życia Ilyari przeżyła tylko z Miirą. To
ona nauczyła ją wielu pożytecznych rzeczy, to ona pokazała jej, co to znaczy
prawdziwa, szczera wiara, to ona subtelnie pocieszała ją, gdy płakała po
nocach, tęskniąc nie wiadomo za czym. A sytuacja sprzed dwóch dni? O bogowie,
Miira przecież ją przytuliła. Przytuliła! Miira, która tak rzadko potrafiła
pokazać, co naprawdę czuje! Jej strach o nią i o Silyę był szczery. Jej miłość,
troska i przywiązanie również. Udowodniła to, próbując odwrócić uwagę Arman, by
jej wychowanki mogły uciec. Pani Karia również wykazała się odwagą. Obie
chciały pomóc, a w rezultacie zostały zamordowane przez kogoś, kto zabijał bez
mrugnięcia okiem. Ilyari nie potrafiła zrozumieć, jak można być tak okropnym i
nieczułym. Zgoda, ona i pani matka też nie okazywały uczuć, ale jednak je
miały. A tamten Armanin? Co mogło dziać się w jego umyśle...?
O ile Silyi już raz udało podnieść się po stracie bliskich, o
tyle Iri po raz pierwszy została pozbawiona opieki. Nie skończyła nawet trzech
lat, gdy jej rodzice zostali zabici, była więc nieświadoma tego, co się wówczas
działo, a co za tym idzie, swego rodzaju cierpienie nadeszło później. Praktycznie
całe życie spędziła pod opieką pani matki, a teraz... Co z nią będzie? Jak ona
ma temu podołać? Nawet przez chwilę nie pomyślała, by zwrócić się o pomoc do
Rena, który za trzy dni miał zostać jej mężem. Zapomniała o ślubie, o
wszystkim, co się z nim wiązało... Było tylko cierpienie. I strach. Wielki,
paraliżujący strach...
Być może zasnęłyby wreszcie, zmęczone przeżyciami i strasznymi
myślami, lecz gdy już, już miały zapaść w sen, w kamienicy rozległy się krzyki.
Poderwały się jak oparzone. Znały już takie odgłosy. Podobne słyszały, gdy
Armanie nieco ponad miesiąc temu dokonywali rewizji budynku, w którym mieszkały.
Znieruchomiały na moment, gdy uświadomiły sobie, co to oznacza. Albo i tutaj
robili to samo i zaraz je znajdą, albo szukali właśnie ich. Przecież ten, który
stał przy automobilu, ten, który zamordował panią matkę i panią Karię, mógł ich
śledzić albo po prostu przeczesywać okolice, by je znaleźć i ukarać. Nie miały
pojęcia, w jakiej części miasta się znajdują, nie wiedziały, ile czasu minęło
od dramatu, jaki stał się ich udziałem... Nie wiedziały nic. Zdjęte
przerażeniem, nie były w stanie logicznie myśleć. Przylgnęły tylko do siebie, znów
trzęsąc się jak osiki, przekonane, że zaraz same zginą.
W innym pomieszczeniu Shin, Yuki i Minaili również poderwali się
szybko, bojąc się, że Armanie znajdą w tym mieszkaniu kogoś, kogo nie powinno
tu być. Wątpili, by tak szybko odnaleźli dziewczęta, które chcieli schwytać, Yu
i Shin zabrali je przecież daleko, niemniej przypadki chodziły po ludziach i
nie wiadomo było, czego można się spodziewać. Zwykła rewizja mogła kosztować
ich dziś głowy. Chłopcy natychmiast odbezpieczyli pistolety, które mieli przy
sobie i zatknęli je za paski, by w razie rewizji Armanie nie zauważyli ich
natychmiastowo. Shin nakazał Minie siedzieć cicho i nie wychodzić z salonu.
Gdyby nie była tak przerażona, nie posłuchałaby go, w tej jednak sytuacji
spełniła rozkaz. Młodzieńcy wyszli do przedpokoju, nasłuchując, co dzieje się
na korytarzu. Shin najciszej jak umiał uchylił drzwi pokoiku gościnnego i
patrząc na przestraszone dziewczęta, przyłożył palec do ust, po czym równie
cicho zamknął drzwi.
Ewidentnie coś się działo, było głośno i dało się słyszeć
liczne armańskie przekleństwa i rozkazy wykrzykiwane przez jednego z intruzów.
Wszystko trwało jakieś dziesięć czy piętnaście minut, choć wydawało się, że
znacznie dłużej, aż w końcu okazało się, że Armanie opuszczają budynek. Byli
tylko w jednym mieszkaniu. Nie wiedzieli więc nic o Silyi i Ilyari.
Shin i Yuki odetchnęli z ulgą, zabezpieczyli pistolety i oparli
się o ścianę, próbując się uspokoić. Po dzisiejszej - a właściwie wczorajszej -
akcji, byli nabuzowani adrenaliną i obawiali się, że to jeszcze nie koniec
niespodzianek.
Sil i Iri również odrobinkę się uspokoiły, gdy usłyszały, że
Armanie opuszczają budynek. Okno pokoiku, w którym przebywały, a pod którym
stało łóżko, na którym siedziały, wychodziło jednak na ulicę i nie mogły się
powstrzymać, by dyskretnie przez nie nie wyjrzeć.
Natychmiast tego pożałowały. Czterej Armanie brutalnie ciągnęli
za sobą jakąś rodzinę. Ojciec, matka, troje dzieci, w tym dwoje małych,
niemających więcej niż pięć lat. Dzieci rzucili do automobilu, nie dbając o to,
czy robią im krzywdę, kobiecie jeden z oprawców podniósł spódnicę, na co jej
mąż próbował się na niego rzucić, ale trzymany przez innego żołnierza, niemal
natychmiast został uderzony przez niego tak mocno, iż stracił przytomność.
Kobieta krzyczała, dzieci płakały.
Odwróciły się, nie mogąc na to patrzeć, przerażone do granic
możliwości i zdjęte nieopisywanym współczuciem.
Więc to w takim świecie przyszło im żyć...?
Dobra Sil nareszcie zabiera się za naskrobanie komentarza bo czas płynie nieubłaganie i zaraz czas wstawić kolejny rozdział [nie chce ci nic mówić skarbie ale rozdziałów zostało ci jeszcze na 4 miesiące a właściwie na 3 xp ] D: Masakra jak ten czas leci!
OdpowiedzUsuńZaczniemy od pierwszej sceny… Tiaaa jak czytam tą scenkę toooo masakrycznie mi się ze mną kojarzy ^ ^” Wiesz w sensie że się rozgadują czy robię coś głupiego a później ty mnie uświadamiasz i kurde biję się po głowię co ze mnie za idiotka i mój ukochany tekst: ,Jak zawsze’! Nooż to cała jaaaa <3 Ech nie dziwie się Iri że tak się przejęła naszymi chłopcami :p Tak się zastanawiam czy ja tak naprawdę w takiej sytuacji bardziej przypominałabym Ilyari czy Silye… W sensie wiesz jedna się ogromnie zestresowała a druga też ale później dość łatwo zaczęła myśleć o czymś innym… Dzięki akcji z tym Armanem mamy zaskoczenie roku. Mira przytuliła nasze dziewczęta! Nosz ja się dziwie że on nie padły na zawał i nie pomyślały że podmieniono ich Panią matkę Xd Ale tak na serio to wracając do akcji to scena w pokoi Iri i Sil strasznie przypomina mi wiele sytuacji z naszego życia… Pomyśl ile to razy najpierw jedna ma doła to druga pociesza ale później wisielczy nastrój przechodzi na tą drugą więc ta pierwsza ją pociesz… Jak tak sobie o tym myślę wydaje mi się to strasznie… sama nie wiem… niesamowite…? Cudowne…? W każdym razie świadczy o głębokiej więzi między danymi osobami… No przynajmniej tak mi się wydaje ^ ^” Co do samej scenki… Jejku ja naprawdę mam ją przed oczami jak w jakimś serialu w stylu „Czas Honoru” czy „Gra o Tron”! Jejku noooo ta scena jest tak dramatyczna, tak przepełniona emocjami że aż ciarów dostaję gdy ją czytam! Taaa nie dziwie się że Sil wlazła do łóżka Ilyari po tym wszystkim… Matko ja nie wiem chyba bym oszalała po czymś taim…
Nooo i mamy dzień który zmieni wszystko w życiu naszych bohaterek… Ale po kolei…
Wiesz co… takie beztroskie, niemal że sielskie sceny niemal zawszę czy to w książce, filmie czy serialu zwiastują tragedię czy jakieś ważne wydarzenie (zwłaszcza jeżeli chodzi o tematykę wojenną). I tu mamy to samo… Ach Sil, Sil… Jejku jakie to beztroskie i dziecinne dziewczę! Jejku nooo jak czytam o tym jak marudzi o włosy to mi się śmiać chce Xd Hahaha noooo cóż ja ją dobrze rozumiem :p To i jeszcze to że chce przypodobać się przyszłemu mężulkowi ja pewnie robiłabym to samo ^ ^” Ech nie dziwie się też Iri że złości ją takie podejście Sil… W sensie wiesz że przejmuję się takimi głupstwami a przecież oni tam kórde moją WOJNE! Nooo noo litość! Choć z drugiej strony doskonale rozumiem też Silye z tymi jej marzeniami, dziecięcą ufnością, entuzjazmem i radością życia i to że ją irytuję olewackie podejście siostrzyczki [ojjj tak dobrze to znam :P ] ^ ^” Tak że obie mają swoje rację i każdą należy zrozumieć od i tyle! W każdym bądź razie straszne lubię tą scenkę… Może dla tego że jest ona ostatnią ze scenek rodzajowych tak radosnych i błogich (w pewnym sensie oczywiście) które mamy na przynajmniej dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi czas jeżeli nie na zawszę… Ech i to pożegnanie z Rudym… Od razu widać że cos się święci… Masakra… Taaa do zobaczenie jutro… Kochana moje jutro to będzie futro a nie zabawa z Rudym... „Miały nadzieje że faktycznie choć trochę go [szczęścia] zaznaj”. To jedno zdanie łamię mi serduszka patrząc na dalszą perspektywę :( Kurczę noooo to naprawdę przygnębiające… Dobra dość tego bo się popłaczę albo wpadnę w przysłowiowy Weltschmerz…
Haaa i mamy zagadkę rozwiązaną! Pani matula to babunia naszej Iri! Ojaaaa… Słodziakowato <3 No i mamy też rozwiązanie czemu Ilyari ma skłonności do wolności i te swoje lekkie (?) schizy… Po prostu ma pecha i skrzyżowały się w niej dwie grupy genów… I biedula jest rozdarta niczym sosna Judyma! Ech a tak na poważnie… Kurczę nooo żal mi zarówno pani matki, jej siostry i Iri… Jejku nooo to wszystko jest takie przykre :(E ch noooo T.T Dobrze że przynajmniej Mira ma dziewczynki i swoją przyjaciółkę… Po za tym wspomnę po raz n-ty że świetnie kreujesz świat w NK… Naprawdę genialne… Ta historia z przeszłości, ten napad na tle religijnym sprawia że świat Niemych Krzyków staje się bliższy i prawdziwszy… No ale wracając do akcji… Dzielna kobita nam w ruchu oporu działa! Noooo pięknie! Za to właśnie kocham Mire… Niby taka niepozorna, niby taka słabowita pani w średnim wieku a tu proszę! Ona faktycznie przypomina Maryle z Ani z Zielonego Wzgórza Q.Q W ogóle śmieszy mnie odp na pytanie jak tam dziewczyny przed ślubem. Jej odpowiedź po prostu puentuję te bohaterki Xd Tiaaaaa wszystko się uda bo tak się nachorowały żeby było cacy… Jasne kochanieńka chyba nie wiesz kto piszę tę bajkę jeżeli myślisz że wszystko będzie pięknie, ładnie… Nooo i proszę mamy wstępik do wiekopomnej akcji ;]
UsuńTiaaaaa dziewczynki zdążycie, zdążycie… Swoją drogą ilekroć czytam o tym ile i co mają dziewczyny w koszykach i że to jest sporo to że się tak wyrażę ciarki mnie przechodzą ^ ^” Tyloma rzeczami mają najeść się trzy kobitki?! Matko jak dobrze że nie ma żadnej wojny bo przecież ja bym tam z głodu umarła! Nimby mnie jakaś kula czy nie wiadomo co trafiło umarłabym z głodu bo nie byłabym wstanie zjeść byle czego ^ ^” No ale wracając do wątku głównego… No i mamy tego idiotę… Nie noo serio ja sobie nie wyobrażam czegoś takiego… Weź chyba bym na zawał padła na miejscu dziewczyn. Widzę że kolega miły jak zawszę ;] Normalnie dżentelmen pierwsza klasa nie mam to tamto ^ ^ Ach no i mamy nasze shaikse <3 Znaczy dobra wiem że to po armańsku brzydkie słowo ale nooo co ja poradzę że tak je lubię Xd Tia jak widać kolego ma dobrą pamięć i zapamiętał sobie Ilyari… Ach jak że miło! Noooo i mamy pierwsze spotkanie z naszym ukochanym czarnym charakterem ach jak ze przyjemnie ! Ciekawe jak zareaguję Yuki jak się dowie że jego stary kumpel wpadł z wizytą… Zapewne pójdą razem na piwko a co! ^ ^ Pfff… Dobra ale dość czarnego poczucia humoru wracamy do prób porwania… Nieee noo wole nie myśleć jak się czuły dziewczyny [dobra wiem jak bo to ślicznie opisałaś ale nieważne] i jak ja bym się czuła na ich miejscy… Masakra myśleć że za chwile umrzesz…? Nie noo straszne… Noo ale na szczęście na ratunek przybiegają dwie ekipy! Ekipa starszych pań i Ekipa Yu i spółka… Co prawda ekipa pierwsza straciła wszystkich swoich członków to cóż trudno… Nie nooo ale ale to naprawę takie przerażające i smutne… Widzieć jak osoba która wychowywała cię oddaje za ciebie życia… Wyrzutów sumienia do końca życia chyba bym się nie pozbyła… Pomijając cały tragizm sytuacji to cała ta akcja została przez ciebie świetnie opisana! Naprawdę moje gratulacje! Byłam bardzo ciekawa jak to napiszesz i muszę przyznać nie zawiodłam się… Naprawdę widzę to przed oczami! Generalnie jakoś tak mnie rozczuliła ta sytuacja gdzie Sil doprowadza Iri do przytomności <3 Ach ach jak zawszę jestem tchórzem :/ Cóż taka rola… Na szczęście Yu ratuję sytuację…
Wiesz co jak tak czytam jak Minaili rzuca się na Shina i mówi że prawie zawały dostała doskonale ją rozumiem… Naprawdę to musi być straszne przeżywać niemal wieczny lęk o kogoś kogo kochasz… Jej Mina zaopiekowała się biednymi sierotkami <3 Nieeee nooo ona jest taaaaaka kochana i ma w sobie tyle ciepła i empatii że szok Q.Q Nie dziwota że Shin tak za nią szaleje :p Ech następne kilka wersów wspaniale opisuje uczucia, relację i charakter poszczególnych osób… To jak się zajęli bądź co bądź obcymi, to jak to przeżywają wszystko nam pokazuje…
Btw byłam naprawdę ciekawa jak zamierzasz zrobić akcję w łazięce Xd I słusznie niech się dziewoje kąpią razem (powili będą się przyzwyczajać już do czekającej ich pracy :] )! W sumie w przed i czasie II Wojny Światowej ludzie chyba wiesz inaczej podchodzi do takich rzeczy… Chyba coś takiego było normalne… Nooo ale dobra dość tego wracamy do fabuły… Powiem jedno genialne opisałaś uczucia dziewczyn! Naprawdę czułam się jak każda z nich (cicho w Sil też muszę się wczuwać :P mimo że to moja postać )Noooż po prostu mistrzostwo świata! Nie nooo uwielbiam jak ty to robisz <3 Co prawda powoduje to u mnie ból d. ale co tam trudno :p
UsuńEch i ostatnia akcja…
Jakby mało było adrenaliny to teraz kurna Armanie robią sobie napad na mieszkanie oko… MASAKRA JAKAŚ… Weź ciarki ma… Nieee nooo zabieg z Shinem który wchodzi do pokoju gościnnego i ucisza palcem dziewczyn jest genialne! Po prostu mam to przed swoim ślepiami jak w jakimś filmie normalnie! Masakra pamiętam jak przeczytałam opis co te zwierzęta (Czytań Armanie) robili z tą rodziną. Nie nooo serce mi się krajało… Nie noo to wszystko jest nie do pomyślenia ;( Nie wiem w sumie czy bardziej jest zła czy przerażona czy smutna na to wszystko…
Końcowe zdanie świetne i idealna klamra <3
Hmmmm podsumowują tak oto koniec ze słodko-gorzkimi scenkami rodzajowymi teraz akcja dopiero się zaczyna ^ ^
Buziaki, wieny choć wiem że jesteś totalnie zawalona :p Wiesz 30 min relaksu ci się należy Xp
Sil