poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział VI


 Salgarien, 13. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Iri z trudem uniosła powieki. Było już jasno, oczy niemal zabolały ją od słońca. Okno najwyraźniej wychodziło na wschód, więc słońce porządnie oświetlało malutki pokoik, w którym się znajdowała. Przez krótką chwilę nie mogła przypomnieć sobie, gdzie jest i co się stało. Dopiero po minucie czy dwóch wszystko powróciło. Zaczęła się trząść, do opuchniętych oczu napłynęły łzy.
      - Och, obudziłaś się? - szepnęła Silya. Minionej nocy przespała łącznie nie więcej niż godzinę. Ogółem nie potrzebowała tyle snu co Ilyari, teraz jednak co innego było przyczyną. Nie mogła uspokoić rozbieganych myśli, które co rusz podsuwały jej wizje związane ze wspomnieniami wczorajszej masakry. A potem jeszcze ta sytuacja w środku nocy... Wciąż słyszała krzyki i płacz tamtej rodziny. Cóż mogli zrobić, że tak ich potraktowano? Dzieci przecież na pewno były najzupełniej niewinne, jak Armanie mogli uczynić coś tak potwornego...?
      Ilyari skinęła głową. Przez moment uspokajała się na siłę. Nie mogła znów wpaść w histerię, choć wiedziała, że niewiele jej do tego brakuje. Zdała sobie jednak sprawę z tego, że teraz jest odpowiedzialna za Silyę. W końcu była od niej starsza - co prawda o pół roku, ale zawsze. Traktowała ją jak młodszą siostrę, która o wiele mniej niż ona znała życie i musiała jakoś ochronić ją przed złem tego świata. Tylko jak to zrobić? Była tak okropnie zagubiona...
      - Boję się - wyznała cicho Sil. - Gdzie my w ogóle jesteśmy? Co to za ludzie? Mówiłaś, że ci chłopcy śledzili nas trzy dni temu. To nie mógł być przypadek, że wczoraj się tam znaleźli, właśnie w tym, a nie innym momencie...
      Już w nocy się nad tym zastanawiała. Niby wszyscy troje wydawali się sympatyczni i pomocni, ale co jeśli to jakaś zasadzka? Mogli być zdrajcami, jacy ponoć szlajali się ostatnio po Salgarienie i nie tylko.
      - Wiem - odparła Iri. - Może powinnyśmy stąd uciec? Tylko co dalej?
      - Ren i Kan? - zaproponowała Sil.
      Ilyari skrzywiła się lekko, ale nie widząc innej możliwości, skinęła głową. Nie miały nikogo innego, do kogo mogłyby się zwrócić.
     Westchnęły i stwierdziły, że muszą wreszcie wstać i stawić czoła nowej rzeczywistości, w którą brutalnie je wepchnięto.
      Posłały łóżko, po czym wyszły z pokoiku. Kobieta, która w nocy się nimi zajęła, najwidoczniej to usłyszała, bo wyszła do przedpokoju i uśmiechnęła się do nich.
      - Dzień dobry. Wyspałyście się? - zagadnęła przyjaźnie.
      - Tak, dziękujemy - skłamały, po czym wykonały tradycyjny dameyski gest, dziękując za wszystko, co Minaili, bo chyba tak miała na imię, dla nich zrobiła.
      - Powinnyśmy już iść - mruknęła potem Iri. - Jeszcze raz dziękujemy, do widzenia.
      Zdążyły postawić krok ku drzwiom, kiedy przerażona Mina złapała je za ręce.
      - Zaczekajcie! Na łaskę Najstarszych, nie przeżyjecie na ulicy pięciu minut! - zawołała strwożona. Dziewczęta odwróciły się. - Rozumiem, musicie być zdezorientowane, niepewne i przestraszone, ale uwierzcie, proszę, że chcemy wam pomóc. Przysięgam wam na Najstarszych bogów, nie zostaniecie tu skrzywdzone. Pragniemy was uratować.
      Popatrzyły po sobie. Minaili faktycznie wyglądała na przemiłą młodą kobietę. Już same rysy jej twarzy wywoływały w człowieku ufność. Była typową Dameyką o brązowych włosach i zielonych oczach. Ponadto przysięgła teraz na Najstarszych. Przysięgi były święte. Ale czasy się zmieniły i po wczorajszym dramacie Ilyari i Silya nie wiedziały już zupełnie, komu mogą zaufać. W co wierzyć, w kogo wierzyć, co zrobić, a czego nie...?
      - Gdzie są... Shin i Yuki bodajże? - zapytała Sil.
      - Chodźcie, proszę, do kuchni. Zjecie coś, a ja wytłumaczę wam, co mogę, zgoda?
      Niechętnie skinęły głową i poszły za Minaili. Zostały posadzone na tych samych miejscach co w nocy, otrzymały ciepłą herbatę i apetycznie wyglądające kanapki. Wzięły do ust kilka kęsów. Było pyszne. Silyi udało się wpałaszować resztę, jednak Iri nie była w stanie przełknąć więcej, powoli piła więc tylko herbatę - o wiele smaczniejszą od tej, którą piła w ciągu ostatnich kilku lat.
      - Hm, od czego by tu zacząć... - zastanawiała się Mina.
      - Gdzie jesteśmy? - zapytała Ilyari, wpatrując się w szklankę z herbatą, zamiast w rozmówczynię.
      - Och, właśnie! - wykrzyknęła Minaili. - Jesteście w mieszkaniu moim i Shina. Jesteśmy małżeństwem - dodała. - A Yuki to nasz najlepszy przyjaciel. Znamy się chyba od zawsze i trzymamy się razem.
      - Też tu mieszka? - zapytała Silya.
      - Nie, ale jego dom jest niedaleko. Chłopcy... Cóż. Próbują walczyć z okupantami - powiedziała powoli. Bądź co bądź nie była pewna, ile może im powiedzieć, musiała jednak zdobyć ich zaufanie, żeby nie wymknęły się w którymś momencie z mieszkania, skazując się na wyrok śmierci bądź czegoś znacznie gorszego.
      - Działają w ruchu oporu? - chciała się znów dowiedzieć Sil. Gdyby tak było, chyba mogłaby im zaufać. Dameyczycy-patrioci powinni trzymać się razem i pomagać sobie nawzajem.
      - Tak - przyznała ostrożnie Minaili, bacznie obserwując obie dziewczęta. Silya uśmiechnęła się lekko, by dać znać, że to dobra odpowiedź i ją aprobuje, Ilyari zaś niemal niezauważalnie skinęła głową. Szczerze mówiąc, podejrzewała, że pani matka w jakiś sposób też należała do ruchu Wolny Damey. Nie miała dowodów, ale kiedyś przez przypadek usłyszała fragment rozmowy między Miirą a Karią, co dało jej do myślenia. Nigdy jednak nie odważyła się o to spytać. I już nie będzie mogła tego zrobić... Było już za późno i wszelkie tajemnica pani matka zabrała ze sobą do grobu.
      Właśnie, grób! Co się stało z ciałami najdroższej pani matki oraz pani Karii?!
      - O bogowie - szepnęła, czując, jak robi jej się słabo.
      - Iri, co się stało? - Silya natychmiast ujęła ją za rękę, widząc, jak przyjaciółka nagle zbladła.
      - Pani matka... i pani Karia... Co się z nimi stało? - wyjąkała.
      Sil spojrzała na nią z przerażeniem. Nie pamiętała? Czy z tej rozpaczy coś jej się poplątało?
      - Iri... Przecież one nie żyją...
      - Wiem - odparła. - Wiem... - dodała ciszej. - Chodzi mi o... O ich ciała...
      Dopiero wtedy Silya zrozumiała. O bogowie, że też ani przez chwilę o tym nie pomyślała! Znów zrobiło jej się okropnie wstyd, a wyrzuty sumienia zżerały ją od środka. Doprawdy, czy można być bardziej żałosnym i egocentrycznym?
      - Muszę tam wrócić - szepnęła nieprzytomnie Ilyari, próbując wstać. Natychmiast zakręciło jej się w głowie i zrobiło ciemno przed oczami. Była przerażona, niewyspana, zrozpaczona, a do tego od doby praktycznie nic nie zjadła, nic więc dziwnego, że tak osłabła. Nigdy zresztą nie była zbyt odporna. Łatwo łapała przeziębienia wszelkiego rodzaju i musiało jej brakować jakichś witamin, bo szybko słabła. Raz zdarzyło jej się nawet zemdleć podczas nabożeństwa, było to niedługo po tym, jak Silya dołączyła do jej „rodziny”.
      - O bogowie, Iri - przestraszyła się Silya, łapiąc ją szybko i z powrotem sadzając na krześle.
      - Zostaw. Muszę iść.
      - Nie możesz - zaoponowała Sil. - Zobacz, w jakim jesteś stanie! Poza tym... Na pewno już ich tam nie ma - zauważyła przytomnie.
      Ilyari wiedziała, że Silya ma rację, nie mogła jednak pogodzić się z tym, że ciała kobiet, które poświęciły dla nich życie, dostały się w ręce Arman, którzy zrobią z nimi nie wiadomo co. Powinny zostać pochowane na modłę Najstarszych, w skromnych grobach na tyłach Północnej Świątyni. Zasługiwały na to i na wiele więcej. Na nabożeństwo żałobne. Na godny pochówek. Na...
      - Obie wykazały się niesamowitą odwagą. Na pewno przebywają już w Oceanie Łaski Najstarszych - odezwała się z powagą Minaili. Ilyari wolno pokiwała głową. Co jak co, ale tego mogła być pewna. Jak to się mówi, poświęcenie w obronie bliźnich to jeden z biletów na okręt wypływający na Ocean Łaski.
      Przez kilka sekund trwała głucha cisza. Jedynie z ulicy dobiegały odgłosy rozmów dwóch kobiet rozprawiających o tym, co i gdzie powinny kupić.
      - Nie odpowiedziała pani na pytanie Silyi - rzekła szorstkim nieco tonem Ilyari. I Mina, i Sil potrzebowały chwili, by zorientować się, o czym mowa.
      - Ach, Shin i Yuki. - Mina uśmiechnęła się lekko. - Zanim wam o nich opowiem, proszę, byście zwracały się do mnie po imieniu. Nie jestem chyba zbyt dużo starsza od was, a poza tym to takie oficjalne...
      - Dobrze. To ile macie lat? - spytała Silya.
      - Dwadzieścia trzy. Wszyscy jesteśmy w tym samym wieku - odparła. - A wy?
      Wiedziała co prawda, w jakim wieku jest Sil, ale nie mogła póki co dać tego po sobie poznać. To Yukiemu chciała pozostawić wybór, co chce o sobie powiedzieć tym dziewczętom, dlatego postanowiła nie zdradzać im wszystkich tajemnic.
      - Iri w piątym miesiącu skończyła dziewiętnaście lat, ja mam jeszcze osiemnaście - oznajmiła Silya, uśmiechając się lekko. Ilyari najwyraźniej nieco się już uspokoiła, a ona sama zauważyła, że chyba nie ma innego wyjścia, jak zaufać Minaili i jej mężowi oraz przyjacielowi, którzy przecież ocalili im życie.
      - Rozumiem. - Mina również uśmiechnęła się przyjaźnie. - Jesteście siostrami? - zapytała, udając, że bardzo chciałaby się tego dowiedzieć. W istocie miała przecież świadomość, że Silya jest jedynaczką.
      - Nie, ale przebywałyśmy pod pieczą tej samej pani matki - wyjaśniła Sil. Iri nadal nie zamierzała się odzywać. Nigdy nie była zbyt rozmowna, a teraz tym bardziej nie miała ochoty na pogaduszki. Słuchała tylko uważnie, będąc gotową, by w razie czego uciszyć Silyę. - W rezultacie czujemy się, jakbyśmy były siostrami - przyznała.
      Tego Minaili nie przewidziała. Ona i chłopcy wciąż podejrzewali, że były po prostu sąsiadkami i przyjaciółkami, a tymczasem wychodziło na to, że spędziły te cztery lata, będąc razem dniami i nocami. Ich przywiązanie do siebie robiło się coraz bardziej oczywiste, choć naturalnie nie zawsze współlokatorki tak dobrze się dogadywały.
      - Przepraszam, że o to zapytam, ale kim były więc te kobiety z wczoraj? - spytała ostrożnie. - Szczerze mówiąc, myśleliśmy, że to wasze matki - dodała, w ostatnim momencie przypominając sobie, że musi użyć słowa „matki”, a nie „panie matki”, czyli kobiety przyjmujące na wychowanie osierocone dzieci. Póki Yuki nie zechce wyjawić im prawdy, musi trochę naginać fakty. Nie czuła się z tym dobrze, lecz musiała być wierna najlepszemu przyjacielowi.
      - Jedną z nich była nasza pani matka, a drugą jej droga przyjaciółka - odparła cicho Silya, zerkając na Iri. Dostrzegła, że drgnęła lekko, ale nie zrobiła nic więcej.
      - Naprawdę bardzo mi przykro z powodu waszej straty - powiedziała szczerze Minaili. - Jeśli nie macie nic przeciwko, pomodlę się w ich intencji. W których bogów wierzycie?
      Silya namyśliła się naprędce. Czy kłamstwo w tej kwestii miało jakikolwiek sens? Uznała, że nie, więc odpowiedziała zgodnie z prawdą, że Ilyari wyznaje Najstarszych, a ona Nowych bogów.
      Rozmawiały kilka minut na niezobowiązujące tematy, w końcu jednak Sil, widząc karcące lekko spojrzenie Iri, sprowadziła rozmowę na temat Shina i Yukiego.
      - Poszli poszukać waszych narzeczonych - wyjaśniła niezbyt chętnie Mina. Bała się, czy nie powie za dużo. - Dowiedziałam się o was podczas jednego z nabożeństw - dodała, widząc zdziwioną minę Silyi i podejrzliwy wzrok Ilyari. Żadna z nich nie zauważyła, że wcześniejsze pytanie Minaili o wyznanie poznanych dziewcząt było dziwne zważywszy na to, że skoro usłyszała o ich ślubie w świątyni Najstarszych, to powinna przyjąć, że obie wierzą w tych samych bogów co ona. - Chłopcy z kolei usłyszeli z... pewnych wiarygodnych źródeł, że Armanie nie zamierzają dopuścić do tych pięciu małżeństw. A że wiedzieli, gdzie mniej więcej mieszkacie, chcieli was ostrzec. Tyle że zastali was w takiej, a nie innej sytuacji... - próbowała wyjaśnić.
      - Dlaczego nas śledzili? - odezwała się chłodno Ilyari. - Trzy dni temu.
      Mina spuściła wzrok, zastanawiając się naprędce, jak z tego wybrnąć. W końcu oświadczyła, że nie wie dokładnie, co jej mąż i przyjaciel wyrabiają, więc zaproponowała, by to oni osobiście odpowiedzieli na dręczące je pytania. Uznały chyba, że to dobry pomysł - choć niechętnie - i rozmowa znów zeszła na inne tory.

      Niewiele spali minionej nocy, lecz byli do tego przyzwyczajeni, więc nie było dla nich problemem, by o bladym świcie wyruszyć do jednego ze swoich znajomych, który mógłby zdobyć dla nich pewne informacje z Wielkiego Urzędu. Kolega, którego poznali jeszcze za czasów szkolnych, zgodził się im pomóc i w rezultacie po niecałej godzinie znali już adres Rena i Kana. Nie mogli wcześniej znaleźć w ten sposób Silyi, bo Yu, wciąż obserwowany, mógłby sprowadzić na nią w ten sposób niebezpieczeństwo.
      Wynajęli rikszę, by móc bez problemu przecisnąć się nawet przez najwęższe uliczki, i podali riksiarzowi adres oddalony od ich celu o kilka ulic. Kiedy dotarli na miejsce, powłóczyli się trochę w tłumie, żeby zgubić ewentualny ogon. Nie wydawało im się, by ktoś ich śledził, ale ostrożności nigdy zbyt wiele.
      W końcu dotarli do celu. Przed nimi majaczył skromny, ale zadbany budynek. Szyld nad drzwiami głosił, że znaleźli się w miejscu oferującym usługi kowalskie i naprawcze pojazdów takich jak riksze, rowery i dorożki. Yuki i Shin spojrzeli po sobie, westchnęli, po czym weszli do środka. Na zewnątrz było nieco chłodnawo - jak by nie patrzeć, była połowa jesieni - ale tutaj wręcz gorąco. Natychmiast zdjęli lekkie płaszcze.
      - Witamy! - zawołał młody człowiek, pojawiając się za ladą, za którą znajdowały się półki z częściami do pojazdów i chyba również innych rzeczy, ale jakich, tego przybysze nie wiedzieli, bo się na tym nie znali. Yu wspomagał ojca w jego pracy i przygotowywał się, by go zastąpić, zaś Shin niedawno otrzymał posadę nauczyciela w szkole, w której on, Minaili i Yuki kiedyś się uczyli. Dzieciaki go ubóstwiały.
      - Dzień dobry - odparli.
      - Co mogę dla panów zrobić?
      Chłopak wyglądał na ich rówieśników. Miał ciemnobrązowe włosy i niemal czarne oczy, a przynajmniej tak wyglądały w półmroku, jaki panował w sklepie.
      - Czy mamy przyjemność z panem Renem lub panem Kanem? - zapytał Shin, uśmiechając się przyjaźnie.
      Na twarzy młodzieńca pojawiła się podejrzliwość i jakby lekki strach. To, że zobaczeni po raz pierwszy w życiu ludzie znają twoje imię, nigdy nie oznaczało nic dobrego.
      - Taak - mruknął, odwracając na chwilę wzrok. - Jestem Kan. - Ponownie spojrzał na przybyłych, tym razem już dość hardo. - Czym mogę służyć? - zapytał i uśmiechnął się sztucznie.
      - Mógłby pan poprosić brata? - kontynuował Shin. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, zupełnie nic nie robił sobie z negatywnych uczuć Kana.
      - Przepraszam, ale obaj pracujemy i...
      - My w ważnej sprawie - wtrącił się zniecierpliwiony Yuki. - Nie zajmiemy panom dużo czasu.
      Kan niechętnie się zgodził. Poprosił niechcianych gości, by poszli za nim. Przeszli na tyły budynku, gdzie mieścił się warsztat i najwyraźniej ta kowalska część tutejszej działalności. Chłopak, który musiał być Renem, zauważywszy ich, oderwał się od pracy. Chwycił ścierkę i wycierając w nią ręce, przywitał się. Ukrywał uczucia lepiej niż młodszy brat, ze spokojem wysłuchał krótkich wyjaśnień Kana, przedstawił się i zamienił się w słuch.
      - Z pewnych źródeł wiemy, że za dwa dni mają panowie ożenić się z niejakimi Ilyari i Silyą - rzekł Shin tonem wykładowcy. - Z innych źródeł dowiedzieliśmy się, że do ślubu nie dojdzie, bo Armanie zamierzają wykorzystać tę okazję, by się zabawić. I bynajmniej nie będzie to uczta zakrapiana winem, lecz krwią niewinnych Dameyczyków.
      Bracia zbladli. Nie spodziewali się takich informacji, to było pewne. Najwyraźniej w ogóle nie przeczuwali, że coś mogło pójść nie tak i ich planowany ożenek stanie pod znakiem zapytania.
      - Na szczęście udało nam się ostrzec wasze narzeczone - ciągnął Shin, nie czując wyrzutów sumienia z powodu tego, że nie mówi całej prawdy i trochę przekręca fakty. - Chwilowo są bezpieczne, ale nie mogą ukrywać się w tamtym miejscu zbyt długo. Armanie w końcu je znajdą. Słyszeliście już o planowanych łapankach niezamężnych kobiet?
      - Obiło nam się o uszy - przyznał Ren. Nie mówił, gdzie to usłyszeli, nikt też nie zamierzał o to pytać. Czasy były takie, że im mniej się wiedziało, tym spokojniej się spało.
      - Jak więc zapewne się domyślacie, przyszliśmy tu, by wspólnie ustalić, jak uchronić te przemiłe panie od strasznego losu. Powinniście dogadać się z kapłanami i wziąć potajemny ślub, dzięki czemu być może udałoby się je uratować.
      - Nie będziecie nam rozkazywać! - uniósł się nagle Kan. Ren spojrzał na niego nieco karcąco, ale nic nie powiedział. - Nawet jeśli wzięlibyśmy ślub, trzeba by jeszcze natychmiast wyrobić nowe dokumenty. Nie da się tego zrobić ot tak, nie teraz - mówił już ciszej, lecz bezsprzecznie wciąż buzowały w nim emocje. Był, jak widać, bardzo impulsywnym człowiekiem. - Nie zamierzam bez sensu się narażać. Czy wy macie pojęcie, w jakich cholernych czasach żyjemy?!
      - Serio? Będziecie myśleć o sobie, podczas gdy wasze narzeczone są w niebezpieczeństwie? - niedowierzał Shin. - To wredne! Owszem, czasy są ciężkie, ale to tylko dodatkowo sprawia, że my, Dameyczycy, powinniśmy sobie pomagać!
      - Nie wiecie wszystkiego - rzucił Yuki. - Kilka dni temu naraziły życie, by odciągnąć armańskiego żołnierza od dziewczynki, którą najpewniej zamierzał skatować tylko dlatego, że jakoś mu podpadła. Nie rozumiecie? Tylko wy możecie im pomóc. To oczywiste, że nie będzie łatwo, ale przecież wam pomożemy. Wykorzystamy nasze znajomości, by błyskawicznie zorganizować nowe dokumenty dla was wszystkich. Nie zostaniecie z tym sami - zapewnił, choć szczerze mówiąc... Czuł, że nie chciałby, aby Silya i Ilyari trafiły pod pieczę tych dwóch. Kan był wybuchowym chłopakiem, a Ren... Ciężko stwierdzić. W każdym razie żaden nie przypadł Yukiemu do gustu.
      - Podpadły Armaninowi? To jawna głupota! - wykrzyknął znowu Kan, czerwony na twarzy. Mina Rena wyrażała zaś coś w rodzaju zniesmaczenia i pogardy.
      - Wykazały się niesamowitą odwagą! - odparł Yu, coraz bardziej zdenerwowany.
      - Najstarsi z pewnością je za nią nagrodzą - rzekł spokojnym tonem Ren. - My jednak nie możemy ryzykować. Proszę zrozumieć, nasza rodzina znajduje się w nie najlepszym położeniu, nie możemy jej narażać.
      Yu i Shin wiedzieli, że kłamie im w żywe oczy. Renowi i Kanowi wiodło się całkiem dobrze i jeśli już mieliby zgadywać, to powiedzieliby nawet, że idą za tym jakieś szemrane interesy, być może nawet związane w jakiś sposób z Armanami.
      - Wiecie, co się z nimi stanie, jeśli nie spróbujecie im pomóc?! - wrzasnął Shin.
      - Niezmiernie nam przykro. Naprawdę mieliśmy nadzieję, że będzie to wyglądało inaczej... Ale skoro tak wygląda sytuacja, nie możemy...
      - Pieprzenie! - Shin tracił już cierpliwość. - Czy wy macie pojęcie, gdzie one mogą trafić?!
      - Wiemy o tym aż za dobrze - odparł z chłodnym opanowaniem Ren. - Niestety, tym bardziej nie możemy ryzykować.
      - Co...?
      - Och, błagam! Jeśli potajemnie byśmy się z nimi ożenili, a potem one i tak wpadłyby w łapy Arman, my też bylibyśmy skończeni! - krzyczał Kan, wznosząc oczy ku niebu.
      - Wy czy wasza reputacja? - zakpił Shin. Po wyglądzie braci uznał, że zdecydowanie to drugie.
      - Wypełniamy tylko nakazy Najstarszych i próbujemy dbać o bliskich - odrzekł Ren. - Jeśli taka jest wolna naszych bogów, nic nam do tego... Musimy się podporządkować. Nasze byłe narzeczone oraz wy, panowie, również...
      - Znam nakazy Najstarszych i na pewno nie ma w nich czegoś takiego jak skazywanie niewinnych dziewcząt na okrutny los tylko dlatego, że samemu nie chce się w żaden sposób narażać! - odwarknął Shin. - Wola bogów, też mi coś...
      - Widzę, że jest pan niewierzący - westchnął Ren, rozkładając ręce. - Nie mamy więc chyba o czym rozmawiać. Poganie nie będą w stanie nas zrozumieć.
      Wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. Oni naprawdę byli tacy głupi czy tylko udawali?
      - Wy jesteście nienormalni - powiedział tylko Shin, patrząc na nich w osłupieniu. - Jeśli zaraz... - zaczął, ale przerwał mu przyjaciel.
      - Dość. Wychodzimy. Dziękujemy za rozmowę, panowie - rzucił Yu, łapiąc Shina za rękaw i ciągnąc go w kierunku wyjścia.
      - Ej, co ty robisz?! - pytał tamten. - Musimy ich jakoś ogarnąć!
      - Będą skończone, jeśli za nich wyjdą - zauważył Yuki, zaciskając zęby, by samemu nie zacząć przeklinać, oraz pięści, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila, a uderzy któregoś z tych idiotów. - Ograniczeni tchórze. Wierzą tylko na pokaz. Zdradziliby je przy pierwszej lepszej okazji. Gdyby do nich wszystkich strzelano, ci dwaj zasłoniliby się własnymi żonami jako żywymi tarczami.
      Shin przyznał mu rację. Pospiesznie wyszli z budynku, w którym w normalnej sytuacji zamieszkałyby niebawem Silya i Ilyari. Może tak miało być? Na pewno żadna z nich nie odnalazłaby szczęścia u boku takich mężów. Z drugiej strony, co je w takim razie czekało? Nie mieli wiele czasu do namysłu...

      Wszystkie trzy dziewczęta sprzątały właśnie po przyrządzaniu na obiad zupy, której jeszcze nie zjadły, bowiem czekały na chłopców, gdy ci wrócili do mieszkania. Minaili natychmiast wyszła do przedpokoju, za nią zaś nieśmiało wychynęły Sil i Iri.
      Shin i Yuki wyglądali na poważnie zdenerwowanych. Powrót do domu nie ostudził ich gniewu.
      - Pieprzeni idioci! - warknął Shin w odpowiedzi na pytanie żony, jak poszło. Ze złością zrzucił z nóg buty. - Nic z tego.
      - Jak to? - spytała cicho. Jej zezłoszczony mąż żywo gestykulując opisał wszystko, wciąż nie mogąc się uspokoić.
      - I co teraz? - szepnęła do Ilyari Silya, przerażona tym, co usłyszała. Naturalnie wyobrażała sobie, że wezmą potajemny ślub z tymi młodzieńcami i powolutku jakoś przywykną do nowego życia. Jakaż głupia była... Jeszcze nie pozbyła się naiwności? Po wczorajszym dniu powinna pożegnać się z nią na zawsze, ale póki co wyszło na to, że nadal jest tą samą żałosną marzycielką.
      Iri w milczeniu wróciła do kuchni i zapaliła kuchenkę gazową, by podgrzać zupę, którą zrobiły wraz z Minaili.
      - Nie wiem - powiedziała po prostu po jakimś czasie. Nie była w stanie racjonalnie myśleć ani skupić się na czymś konkretnym. Wszystko przepływało gdzieś obok niej. Jakby nie istniała albo była tylko biernym obserwatorem. Nie zaakceptowała śmierci pani matki i tego, że straciła niemalże wszystko, co dobrze znała i w co wierzyła. Nie potrafiła. Nie chciała wierzyć w to, co się stało. Pragnęła zasnąć, a po przebudzeniu z ulgą zorientować się, że wszystko było tylko sennym koszmarem...
      - Chyba żartujesz! - usłyszały nagle oburzony głos Yukiego. Wcześniej tamtych troje cicho rozmawiało w przedpokoju.
      - A widzisz jakieś inne wyjście? - mruknął Shin.
      - Na bogów, nie teraz! - uspokajała ich Minaili. - Porozmawiamy później, teraz chodźcie na obiad - zarządziła. Sil i Iri zauważyły, że Minie chyba się nie odmawia, bo obaj chłopcy od razu grzecznie przyszli za nią do kuchni i zajęli miejsca przy stole. Ledwo zmieścili się wszyscy pięcioro, trzeba było donieść z przedpokoju taboret, ostatecznie jednak każdy jakoś się usadowił i zaczął jeść. Shin z jakiegoś powodu co rusz wzdychał, Minaili chyba nad czymś się zastanawiała, Yuki wyglądał na niezadowolonego i zestresowanego. Silya powoli jadła swoją porcję zupy warzywnej, zatopiona w myślach na temat Rena i Kana. Jak mogli tak je potraktować? Zupełnie się nimi nie przejmowali? Z drugiej strony, co im się dziwić... Przez nie mogli znaleźć się w niebezpieczeństwie. Czysto teoretycznie mogliby nawet przez nie zginąć, choć to już najczarniejszy scenariusz. W każdym razie ich obawy były uzasadnione, lecz mimo wszystko... Było jej okropnie przykro. Następne marzenie runęło niczym domek z kart.
      Ilyari po raz kolejny ledwo przełykała posiłek. W końcu zorientowała się, że wszyscy skończyli już jeść, ona zaś zjadła ledwie połowę swojej porcji. Zrezygnowana podziękowała cicho, uznając, że nic więcej nie przejdzie jej przez gardło. Poczuła na sobie spojrzenie, więc uniosła wzrok i napotkała znajome już oczy. Yuki spoglądał na nią i na Silyę, wyraźnie czymś się martwiąc. Czyżby obchodził go ich los? Jeśli tak, to niby z jakiego powodu? Nie, pewnie coś sobie ubzdurała... Przecież byli sobie zupełnie obcy.
      Będąc przyłapanym, uśmiechnął się przepraszająco i przeniósł spojrzenie gdzieś w bok.
      Przeszło jej przez myśl, że chłopak ma naprawdę ładne oczy. Orzechowe. Inteligentne. Ale też pełne jakiegoś smutku czy czegoś podobnego... Żalu? Niepewności? Nie wiedziała. Zauważywszy jednak, że myśli o takich nieważnych sprawach, skarciła się w duchu. Zaraz jednak coś innego zbombardowało jej umysł. Przecież ona i Sil nawet nie podziękowały tym młodzieńcom! Och, cóż za brak wychowania... Pani matka byłaby okropnie zawiedziona.
      Na myśl o Miirze do oczu Ilyari napłynęły łzy, jednak pozbyła się ich szybko. Nikt nie mógł ich zauważyć. Na szczęście trudno byłoby je dojrzeć, bo uparcie trzymała opuszczoną głowę, wpatrywała się w talerz z niedokończoną zupą i skryła się za wachlarzem długich, czarnych rzęs.
      Ogarnęła się trochę, wstała, skrzyżowała ręce, dotknęła dłońmi ramion i skłoniła głowę.
      - Dziękujemy panom za ratunek - powiedziała cicho. W jej głosie co prawda nie słychać było jakiejś szczególnej wdzięczności, ulgi, szczęścia czy czegokolwiek w tym rodzaju, lecz było to zdanie wypowiedziane szczerze i to musiało wystarczyć.
      Silya natychmiast też się podniosła i zrobiła to samo.
      - Cała przyjemność po naszej stronie! - Shin wyszczerzył zęby. - Ale hej, bez tych „panów”, przez to czuję się staro - zaśmiał się. - Mina zdążyła już wspomnieć, że przeszła z paniami na ty, myślę, że my też powinniśmy, co, Yu? - zawrócił się do przyjaciela.
      - Jeśli nie będzie to paniom przeszkadzało - rzekł. Właściwie dziwnie się czuł, zwracając się do młodszej o niemal pięć lat kuzynki per „pani”.
      - Nie przeszkadza - zapewniła z uśmiechem Silya. - Prawda, Iri?
      - Uhm - wymruczała tylko. Szczerze mówiąc, nie miała ochoty spoufalać się z tymi ludźmi. Nie byli niemili ani nic w tym rodzaju, wręcz przeciwnie, ale mimo tego czuła jakiś dziwny niepokój. Nie wiedziała, czy to coś w zachowaniu którejś z tych osób wprawiało ją w taki nastrój, czy raczej była stale zestresowana przez to, co wydarzyło się dzień wcześniej. Jak by jednak nie było, bardzo ją to irytowało. Nie znosiła niepewności i zmian, a teraz tylko to ją otaczało - to i strach rządziły od wczoraj jej życiem. Gdyby nie troska o dobro Silyi, uciekłaby albo zrobiła jakąś inną głupotę, choćby tylko po to, by udowodnić, że ma jakąkolwiek kontrolę nad swoim żałosnym życiem. Jednak póki co musiała myśleć przede wszystkim o przybranej siostrze.
      - Wybaczcie, że ośmielam się zapytać, ale co robiliście trzy dni temu? - zapytała chłodno, z powrotem siadając na drewnianym krześle. Chciała wreszcie wysłuchać, co mają na swoją obronę. - Nie chcę być niemiła, ale wygląda na to, że nas śledziliście.
      Czy jej się wydawało, czy Minaili i Shin jakby z wyczekiwaniem albo niemym pytaniem spojrzeli na Yukiego?
      Przez chwilę milczał, patrząc na stół, ale potem podniósł wzrok i utkwił go w zielonobrązowych oczach Ilyari.
      - Mieliśmy w Dzielnicy Północnej coś do załatwienia - powiedział bez zająknięcia. Nie lubił kłamać, ale jeśli musiał, robił to dość przekonująco. - Chodzi o... sprawy podziemne. - Znacząco zerkał to na jedną, to na drugą, by upewnić się, czy wiedzą, o czym mówi. Skinęły głową. Miał na myśli ruch oporu. - Mieliśmy jeszcze nieco czasu, więc zajrzeliśmy na chwilę do kawiarni, by się czegoś napić.
      - Och, do „Kawiarni Malki”? - zapytała Silya. - To kawiarenka mieszcząca się naprzeciwko terenu Północnej Świątyni Najstarszych - dodała.
      - Tak, chyba tak się nazywała - przytaknął Yu. - Potem przeglądaliśmy gazety. Usłyszałem jakieś rozmowy, więc zerknąłem w stronę bramy świątynnej. Stałyście tam obie, a oprócz was jeszcze kilka innych dziewcząt.
      - Tak, tak, Paleo, Goi i Kamma - potwierdziła Sil.
      Ilyari znów złapała spojrzenie tych orzechowych oczu chłopaka. Niby wszystko się zgadzało. Subtelnie dawał znać, że to właśnie wtedy spotkali się wzrokiem. Nie wiedziała, czemu nie zaznaczył tego w swoich tłumaczeniach, ale cieszyła się, że to zrobił. Czułaby się zażenowana, gdyby było inaczej, choć nie miała zielonego pojęcia dlaczego.
      - Kupiliśmy po gazecie i ruszyliśmy w swoją stronę - kontynuował Yuki. - Przypadek sprawił, że szłyście w tym samym kierunku. W którymś momencie zaczepiła nas jakaś pani. Rozmawialiśmy z nią parę minut, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Tam zobaczyliśmy, jak stawiacie się Armaninowi. A przynajmniej kończycie, bo zaraz odszedł. Wtedy się spotkaliśmy. Nie chcieliśmy puszczać was do domu samych, w razie gdyby tamtemu Armaninowi strzeliło coś do głowy.
      - Dziękujemy. - Silya uśmiechnęła się. Bez oporów przyjęła każde jego słowo, co dodatkowo go dobiło. Naprawdę nie chciał okłamywać kuzynki, ale...
      Przelotnie zerknął na Ilyari. Milczała, a jej wyraz twarzy nie zdradzał niczego konkretnego.
      - A wczoraj? - spytała po chwili, nie patrząc na niego. Nie chciała znów wpaść w pułapkę jego wzroku.
      - Mina dowiedziała się o tym, że wychodzicie za mąż. My z kolei usłyszeliśmy od przełożonych, że Armanie planują przeszkodzić w ceremonii. Jak się domyślacie, na pewno urządzą tam dramat. Zapamiętaliśmy wasze imiona i kamienicę, w której mieszkałyście, dlatego gdy się tego wszystkiego dowiedzieliśmy, postanowiliśmy was ostrzec. Nie spodziewaliśmy się, że zastaniemy was w takiej sytuacji. Zobaczyliśmy, że Armanin sprzed paru dni chce was zaciągnąć do samochodu, więc ruszyliśmy do akcji, ot, tyle. Działaliśmy spontanicznie. Przykro mi, że nie zdołaliśmy ocalić również tamtych kobiet.
      Silya skinęła głową i wyjaśniła, że jedna z nich to ich pani matka, a druga - jej przyjaciółka. Opowiedziała naprędce to, co wcześniej Minaili. Ilyari nie odezwała się nawet słowem, przetrawiając wszystkie fakty. Nadal miała wrażenie, że coś jest nie tak, ale najprawdopodobniej tylko to sobie wmawiała. Przez jakiś czas pewnie będzie taka skołowana i wszędzie węszyła podstęp. Straciła poczucie względnego bezpieczeństwa i raczej nieprędko je odzyska.
      - Jak znaleźliście Rena i Kana? - zapytała po jakimś czasie, gdy Sil i reszta już się uciszyli.
      - Ich imiona również Mina zapamiętała. Poprosiliśmy znajomego, by pomógł nam wydobyć ich adres z Wielkiego Urzędu - wyjaśnił Yuki, a Shin potwierdził to skinieniem głowy.
      - Jejku, ale co z Paleo, Goi i Kammą?! - przeraziła się nagle Silya. Serce zabiło jej mocno. - Przecież one nic nie wiedzą o planach Arman! Musimy je ostrzec!
      Shin i Yu spojrzeli po sobie.
      - Zajmiemy się tym - obiecali.
      - W tej chwili najważniejsze jest, by zapewnić wam bezpieczeństwo - zauważyła ze zmarszczonym z powodu troski czołem Minaili.
      Iri na moment przegryzła wargę.
      - Przepraszamy. Niepotrzebnie was narażamy... - zaczęła, ale natychmiast jej przerwano.
      - Hej, nie wolno wam tak mówić! - zawołał Shin, karcąco kiwając palcem. - Mamy ciężkie czasy, trzeba sobie pomagać. Sęk jedynie w tym, że nie możecie tu zostać zbyt długo, bo to niebezpieczne. Rewizje i te rzeczy... No i jest jeszcze jedna sprawa. Nasi przełożeni zostali poinformowani przez naszych szpiegów, że Armanie zamierzają rozhasać się na całego...
      - Co masz na myśli? - zapytała przestraszona Silya.
      Zakłopotał się trochę. Nie bardzo wiedział, jak im to przekazać.
      - Wiecie coś o armańskiej religii? A przede wszystkim o ich zwyczajach? - spytał wreszcie.
      - Niewiele - przyznały. Uczyły się w szkółce przyświątynnej, a tam skupiano się raczej na Najstarszych. Sil zaś, kiedy jeszcze mieszkała z rodzicami, była uczona przez nich samych. Obie wiedziały niewiele poza tym, że poza Armanem bogowie jego obywateli uznawani byli za wyjątkowo okrutnych.
      - Ogółem są nienormalni. Mają jakieś pokręcone zasady, które mówią, że... Hm. No wiecie. Że każda dziewczynka, która... eee... zakwitnie, musi zostać wysłana do przybytków, które na dameyski tłumaczy się jako Wielkie Domy Rozkoszy.
      - To brzmi jak domy publiczne - szepnęła Silya, przełykając ślinę. Iri skrzywiła się.
      - Taak... Tym w sumie są. Mniej więcej - przyznał nerwowo Shin.
      - Jak można wysyłać w takie miejsce małe dziewczynki? - zdenerwowała się Ilyari.
      - Nie wiem, naprawdę. Jak już mówiłem, Armanie są porąbani. Tłumaczą się jakimiś boskimi nakazami i innymi takimi, ale jak dla mnie, są po prostu zboczeni.
      - Shin... - Mina subtelnie spróbowała przywrócić go do porządku.
      - Przepraszam - mruknął. - W każdym razie w Armanie funkcjonuje to bez zarzutu. No i dobra, u siebie niech sobie robią, co chcą, ale problem w tym, że zamierzają powoli wprowadzać swoje barbarzyńskie prawa tutaj oraz w Marrymocie.
      Zbladły obie. Silya wpatrywała się w niego z otwartymi lekko ustami, a Ilyari wreszcie podniosła wzrok znad stołu. Minaili ze smutkiem patrzyła na te dwie istotki, żałując, że nie może im pomóc tak, jak by chciała. Yuki dyskretnie zaciskał pod stołem pięści.
      - Zamierzają zacząć od łapanek niezamężnych kobiet. Oczywiście trochę to potrwa, zanim armańskie tradycje się u nas przyjmą, niemniej jednak sprawa z małżeństwami ma teraz wyglądać inaczej. Podobno każda dziewczyna, która już zakwitła, musi przejść przez pracę w domu publicznym. Żoną zostanie w momencie, w którym... no... hm... będzie w ciąży. Ojciec dziecka zostaje mężem tej dziewczyny i dopiero wtedy tych dwoje może żyć normalnie.
      - Żartujesz...? - powiedziała cicho Sil, biała już jak ściana. Twarz Ilyari wykrzywiło obrzydzenie.
      - I to właśnie nas czeka, jak już nas złapią? - szepnęła. - Armański burdel? - Słowo to ledwo przeszło jej przez gardło, nigdy nie używała takich określeń, teraz jednak nic innego nie pasowało jej na określenie czegoś takiego.
      - Dlatego nie chcemy dopuścić, by was złapali - rzekł szybko Shin. - Sęk w tym, że jak zaczną się te łapanki, to ciężko będzie was tu chować. Armanie mają dostęp do wszystkich urzędów i obawiamy się, że będzie to wyglądało tak, że przekopią dokumenty i przypuszczą atak na wszystkie mieszkania, w których znajdą kobiety powyżej, nie wiem, czternastego czy piętnastego roku życia. Jak by jednak nie było, prędzej czy później zawitają pewnie w każdym mieszkaniu, bo na pewno jak zaczną się łapanki, wiele osób pochowa córki tu i ówdzie, więc ci się wkurzą i zaczną przeczesywać, co się da. W końcu was znajdą. Dlatego trzeba coś wymyślić.
      Silya powstrzymywała łzy, Ilyari zacisnęła zęby. Co mają zrobić? Sytuacja co rusz się pogarszała, mimo że wydawało im się, że gorzej już być nie może. Czy powinny stąd uciec, postarać się dostać na wieś albo nawet za granicę? Realnie sprawę oceniając, od razu dochodziło się do wniosku, że to im się nie uda. Za nic jednak nie chciały wpaść w ręce Arman, którzy jawili im się jako największe zło tego świata. Zło, które podbijało niepodległe państwa, ciemiężyło niewinnych, zabijało bliskich, wywoziło całe rodziny nie wiadomo dokąd...
      Nagle obie przypomniały sobie uśmiech Armanina, któremu podpadły trzy dni temu. Uśmiechał się triumfalnie i diabelsko, gdy spoglądał na ich tożsamościówki. Wcześniej nie wiedziały, co go tak ucieszyło, ale teraz... Teraz już wiedziały. Zorientowały się, że to reakcja na ich stan cywilny. Zwyczajnie ucieszył się, że są pannami i niebawem trafią do jakiegoś Wielkiego Domu Rozkoszy, czy jak to się tam zwało, i jego rodacy będą mogli zrobić z nimi, co im się tylko spodoba.
      Serca niemal im stanęły, gdy to sobie uświadomiły. Ilyari dalej nad tym myślała, ale Silya chwilę później zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze.
      - Tożsamościówka... - szepnęła i nikomu niczego nie wyjaśniając, odeszła od stołu, by prędko przejść do pokoiku gościnnego i dopaść do swojej torebeczki.
      Tego się obawiała. Nie miała dokumentów! Kiedy wczoraj ten armański żołnierz wcisnął jej z powrotem do ręki tożsamościówkę, nie włożyła jej do torebki, lecz trzymała w dłoni bądź rzuciła do koszyka z warzywami... który potem upuściła, gdy zaczęło się robić gorąco.
      Zaczęła spazmatycznie oddychać. Gdyby teraz wpadła na jakiegokolwiek Armanina, nie mogłaby mu pokazać dokumentów, a to równało się wyrokowi więzienia lub śmierci. Jedna z żelaznych zasad Arman mówiła, że każdy obywatel zawsze, ale to zawsze musi mieć przy sobie aktualne dokumenty. Straciwszy dowód tożsamości, straciła szansę na jakąkolwiek obronę. Brak tego jednego papierka mógł zaowocować stratą wolności lub życia.
      - Co się stało? - zapytała Ilyari, wchodząc do pomieszczenia i z niepokojem patrząc na przybraną siostrę.
      - Nie mam tożsamościówki. Musiała zostać... tam - szepnęła.
      - O bogowie...
      Iri podeszła do przyjaciółki i przytuliła ją. Na bogów, jak tak dalej pójdzie, to obie zginą, zanim się obejrzą!
      Przez kilka minut Ilyari pocieszała Silyę, przytulając ją i głaszcząc po głowie niczym małe dziecko. Jednocześnie zastanawiała się, co z tym fantem zrobić. W końcu uznała, że nie ma innego wyjścia, jak poprosić ich dobrodziejów o kolejną przysługę. Skoro mają tyle znajomości, może uda im się zorganizować dla Silyi nowy dowód tożsamości...
      Kiedy ich o to poprosiła, od razu się zgodzili. Widać było, że okropnie się zmartwili, ale zamiast się zezłościć czy cokolwiek w tym rodzaju, po prostu ofiarowali pomoc. Iri pomyślała wówczas, że jest okropna, wciąż ich o coś podejrzewając. Jak mogła? Tyle dla nich zrobili i nie chcieli niczego w zamian... No, i tak nie miałyby co im dać, ale mimo wszystko...
      - Hm, tylko trzeba zorganizować twoje zdjęcie - zauważył w którymś momencie Shin.
      - Zdjęcie jest - odparła Ilyari. W portmonetce zawsze nosiła fotografie Silyi i pani matki.
      - No widzicie, żaden problem! - Shin posłał im rozbrajająco czarujący uśmiech.
      Gromada rozdzieliła się na jakiś czas, jako że Yu wrócił na chwilę do siebie, by coś załatwić, Minaili miała coś do uszycia, a Shin musiał przygotować lekcję na jutro. Iri i Sil posprzątały w kuchni, a następnie przeszły do pokoiku gościnnego.

      Wczesnym wieczorem Mina i Shin poprosili o zdjęcie i dane Silyi, by przekazać je znajomemu, który mógłby wyrobić jej nową tożsamościówkę. Sil jednak zasnęła, wymęczona nieprzespaną nocą i wszelkimi zmartwieniami, więc to Ilyari wszystkim się zajęła. Małżeństwo wyszło i Iri nareszcie mogła przez chwilę pobyć sama.
      By nie zbudzić Silyi, stała w kuchni, opierając się o blat. Niech śpi. Miała nadzieję, że nie przyśnią się jej żadne koszmary. Pragnęła dla niej wszystkiego, co najlepsze, oby zyskała trochę szczęścia... Lecz w jaki sposób miałoby do tego dojść, skoro obie znajdują się na krawędzi? Ich życie albo przynajmniej cnota i duma wisiały na włosku. Czy tamtym trojgu uda się wymyślić coś, co uchroniłoby je przed strasznym losem? Momentami żałowała, że nie zdążyły w spokoju wyjść za mąż, wówczas jednak przypominała sobie, jak zachowali się Kan i Ren i dochodziła do wniosku, że nie wytrzymałyby z nimi. Ren gadał jak dewota, a Kan okazał się okropnym cholerykiem. Ona i Silya nie dogadałyby się z żadnym z nich.
      Od czasu do czasu w myślach modliła się do Najstarszych, błagając ich o zbawienie dla pani matki oraz pani Karii oraz o to, by wraz z Silyą jakoś wyszły na prostą. Co do tej pierwszej sprawy, wierzyła, że obie kobiety dostąpiły już zaszczytu trafienia na Ocean Łaski, ale co do drugiej... Obawiała się, że bogowie mogą nie zechcieć wysłuchać jej pokornych próśb.
      Jej wzrok padł na stół, a konkretniej na portmonetkę, którą musiała tu zostawić, gdy wyciągała zdjęcie Silyi. Mogła to zrobić w pokoju, ale z jakiegoś powodu - nie pamiętała jakiego - wzięła ze sobą całą sakieweczkę. Pewnie tak było szybciej i wygodniej.
      Sięgnęła po nią i otworzyła ją. Drżącymi palcami wyjęła jedyną już fotografię. Portmonetkę odłożyła z powrotem na stół, a sama ponownie oparła się o kuchenny blat.
      Pani matka wyglądała jak żywa. Szczupła twarz, włosy upięte w ciasny kok, bystre oczy, zacięty wyraz twarzy. Jej pani matka... Jej matka. Jedyna, jaką znała i pamiętała...
      Zaczęła się trząść, a do oczu napłynęły jej łzy. Serce kłuło okropnie, jakby za wszelką cenę chciało ukarać ją za to, że żyje, choć to jej należała się śmierć. To ona głupio postawiła się jednemu z okupantów, nie pani matka. Dlaczego więc to ona zginęła? A pani Karia? Co popchnęło ją do tego, by wraz z Miirą rzucić się na Arman?
      Niczego już nie rozumiała.
      - Dlaczego mnie zostawiłaś? - szepnęła z trudem, nie mogąc oderwać wzroku od fotografii. - Co ja mam teraz zrobić? Jak mam chronić Silyę?
      Nie wytrzymała już, jej ciałem wstrząsnął szloch. Osunęła się na kucki i objęła ramionami nogi, chowając głowę w kolanach. Nie mogła tego znieść. Wszystko się posypało. Wszyściuteńko. Całe życie, które znała i w które wierzyła, wszystko to było już przeszłością, która nigdy nie wróci. Nigdy już nie przekroczy progu mieszkania, w którym spędziła niemal siedemnaście lat swego życia. Nigdy nie przywita pani matki w domu. W niczym jej nie pomoże. Nie porozmawia z nią. Nie poda jej kapelusza. Nie zdejmie jej marynarki. Nigdy się z nią nie pomodli. Nigdy nie pójdzie z nią na zakupy. Nigdy już jej nie przytuli i nie podziękuje jej za wszystko, co dla niej zrobiła...
      Zaczęła tracić oddech. Próbowała tłumić płacz, ale to tylko pogorszyło sprawę i w rezultacie znalazła się w takim stanie, że za nic nie mogła się już uspokoić.
      Nie usłyszała, że ktoś wchodzi do mieszkania, a potem zaniepokojony przechodzi do kuchni. Nie zorientowała się też, że ten sam ktoś jest tuż przy niej, póki nie położył jej dłoni na ramieniu. Przestraszyła się i gwałtownie uniosła głowę. Jej zapłakana twarz była cała czerwona. Z powodu łez nie od razu skontaktowała, kto przyszedł.
      - Co się stało? - szepnął automatycznie Yuki, przestraszony widokiem, jaki przedstawiała Ilyari. Wydawała się tak mała, zagubiona, przerażona i zrozpaczona! Serce krajało mu się na ten widok.
      - Ja... Ona już nigdy...
      Nie była w stanie wykrztusić całego zdania. Yu ujął jej rękę i poczuł, że ta coś w niej trzyma. Delikatnie wyjął z niej lekko zmięte zdjęcie kobiety, którą wczoraj zamordowano.
      - Cii... Wiem - powiedział cicho. - Ale one obie są już bezpieczne i szczęśliwe - zapewnił pocieszającym tonem, nieśmiało przytulając rozdygotane dziewczę. Wyglądała teraz na nie więcej niż piętnaście lat.
      Nie zaprotestowała w żaden sposób, więc objął ją nieco mocniej. Wczepiła palce w jego koszulę i szlochała dalej, nadal nie mogąc się opanować. Wolną ręką głaskał ją po aksamitnych włosach. O bogowie, była taka mała i bezbronna... Przeraził się, gdy zdał sobie sprawę z tego, że chciałby ją tak trzymać do końca świata i jeszcze dłużej. Nie mógł też wyobrazić sobie, by inny mężczyzna mógł ją tknąć choćby palcem.
      Nie wiedział, jak to zrobi, ale musi ją chronić, na ile tylko może. W tej chwili nie myślał o krzywdach, jakie spotkały jego i jego rodzinę ani o okrutnym Fremdzie Resweldzie, który zburzył ład jego życia. Teraz były tylko one. Jego kuzynka i jej „siostra”, która niespodziewanie zawładnęła jego sercem.

5 komentarzy:

  1. Dobra w związku z tym że zbliża się 18 dzień miesiąca pora naskrobać parę zdań odnośnie rozdziału VI. Mam nadzieje że poprawi ci nastrój i w ogóle ^ ^”

    No to mamy pobudkę w nowym świecie… Wiesz co tak sobie myślę i dochodzę do wniosku że właśnie obudzić się po czymś takim jest najtrudniejsze… Wiesz wstajesz rano i uświadamiasz sobie że wszystko naokoło toczy się dokładnie tak samo mimo iż twoje życie runęło w gruzach, że już nigdy nie będzie tak jak poprzedniego dnia, że choć sobie tego nie wyobrażasz musisz wstać bo czas i twoje życie nie stanęło w miejscu… Masakra… No ale wracając do akcji NK… Kolejna cech dzięki której czuje że Silya to moja bohaterka! W takiej sytuacji tak jak i ona spałabym pewnie z godzinę i cały czas myślałbym o tym co widziałam… Noc to najlepszy na to czas ^ ^ Jejku naprawdę to słodkie i kochane ze strony Iri że traktuję Sil jak młodszą siostrę mimo iż ta przecież jest ledwie pół rok młodsza! Choć w sumie nie dziwota ^ ^” Silya naprawdę jest taka dziecinna i w sumie faktycznie wygląda to tak jakby mniej znała świat od swojej siostry ^ ^” Ech to pewnie przez to że była rozpieszczana przez rodziców… W każdym bądź razie naprawdę to kochane i świadczy o dobroci i troskliwości Ilyari.
    W ogóle nie dziwie się dziewczyną że bały się Miny, Yu i Shinak i nie wiedziały komu ufać a komu nie… Masakra jakaś… Ech jasne dziewczyny Ren i Kan wam pomorzę… Właściwie to ciekawa jestem jakby to wyglądało gdyby dziewczyną udało się do nich dotrzeć… Wiesz czy wyrzucili by je na ulicę czy co… Btw szok Ilyari chce do nich iść! Xd No ale nie ważne najważniejsze że naszymi bohaterkami zajęła się Minaili <3 Matko jako ona kochana <3 Masakra to jedna z najbardziej kochanych a zarazem prawdziwych postaci ever Q.Q No to teraz dziewczyny przynajmniej dowiedziały się na czym stoją… Znaczy nie do końca ale coś tam już wiedzą i nie można obwiniać Miny za to że trochę nagięła prawdę dla przyjaciela ^ ^” Niach nasi bohaterowie z ruchu oporu <3 Ilekroć o tym myślę widzę chłopców z „Czasu Honoru” i z „Kamieni na Szaniec” i ogólnie nasze AK <3
    Ech ilekroć czytam jak Iri reaguję na wspomnienie Pani matki serce mi się kraję… Kurczę mam to przed oczami (jak chyba wszystko) Q.Q Ech serce mi krwawi i rozpada na tysiące kawałeczków T.T Masakra nie wiem co ja bym zrobiła mając świadomość że ktoś tak mi bliski prawdopodobnie nie dostąpi odpowiedniego pochówku ;( Masakra jakaś noooo T.T No ale tyle że Silya (o dziwo! ) ma trzeźwy umysł i tłumaczy Ilyari że już zapóźno… No i Minaili też wykazała się taktem i pocieszyła dziewczęta… Niach OCEAN SPRAWIEDLIWOŚCI Damejskie niebo <3 Naprawdę to świetne jak kreujesz świat NK <3 Mina i reszta już mieli wszystko poukładane o dziewczynach a tu mi im niespodziankę zrobiłyśmy Xd Nooo nieźle nieźle Xp Właściwie tak zastanawiam się co Yu wiedział o Sil, jej rodzicach i o całej sytuacji z przeszłości… Cóż czekam na wyjaśnienia :p W ogóle naprawdę słodko opisujesz jak widać to przywiązanie dziewczyn <3 Q.Q Nooo i proszę dziewczyny dowiedziały się że ich ślubu nie będzie ^ ^ Taaaa potajemny ślub marzenie ściętej głowy ^ ^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Nooo i mamy akcję „narzeczony poszukiwany od zaraz” ! Sorki musiałam Xd
      Hahahaha rikasza <3 Nie nooo nie wiem czemu ale jakoś strasznie mi się podoba Xd Wiem nienormalna jestem ale fajna ona jest Xd W sumie przejechałabym się czymś takim :D No i mamy naszych niedoszłych narzeczonych… Pfff… Na początku Kan taki miły do chłopaków a później żal… Nie no cała ta scenka jest żenująca… Ren i Kan są beznadziejni… To takie karykatury dziewczyn… Kan zbyt nadpobudliwy i ewidentnie jest zbytnim cholerykiem a Ren niby na pierwszy rzut oka wierzący i całkiem w porządku nie wacha się poświęcić innych w imię swojego dobra… Bo te gadki o pobożności toż zwykłe mydlenie oczu i zasłona dymna :/ Gdyby dziewczyny za nich wyszły skończyłoby się pewnie tak że Kan krzyczałby na każdym kroku na Silye a ta albo by ryczała albo by się na niego darła i fochała ( w zależności od jej nastroju) a Ilyari pogardzałaby obłudnym mężem który jest dewotą i cholernym tchórzem. No i pewnie obie by się broniły a ich mężulkowie pewnie uznaliby że mają się nie wtrącać w małżeństwo tej drugiej >.< Właściwie to ciekawa jestem jakby to było gdyby jednak wyszły za nich… Może kiedyś zachce ci się napisać alternatywę Xd No ale wracając do fabuły… Naprawdę te teksy tych idiotów do szału mogą człowieka doprowadzić >.< Jedna wielka masakra… Kurde jak oni się zachowali słysząc że dziewczyny podpadły Armanom ratując dziecko! D: Nie nooo weź byłam w szoku gdy to przeczytałam… Taaaa i już byłe narzeczone… pfff kretyni >.< W ogóle w szoku byłam że Shin aż tak się wkurzył o.o Nooo cóż on zawszę robi potem myśli Xd No ale jak zawszę mamy naszą oazę spokoju Yuuu <3 I słusznie chłopak myśli że Kan i Ren to beznadziejny materiał na męża! Co je czeka…? Płacz i zgrzytanie zębów ^ ^ Btw nie zdziwiłabym się jakby oni jakoś współpracowali z Armanami…

      Ech Shin jeszcze się nie uspokoił ^ ^” Nie nooo naprawdę też strasznie byłoby mi przykro gdyby ktoś tak mnie potraktował… Ech… I kolejne marzenia Sil prysnęły jak bańka mydlana T^T W ogóle ta scena gdzie dziewczyny są w kuchni a chłopcy coś tam powiedzieli jest tak przykra… W sennie wiesz one niczego nieświadome a tam się ich losy rozstrzygają T^T W ogóle to „Nie wiem” Iri jest takie przykre… Czuć w nim taką desperację, takie zagubię takie nooo załamanie… Mam nadzieje że wiesz o co mi chodzi ^ ^” Haaa Mina rządzi a co! :D Kobita musi czasami ogarnąć tych facetów nie? Xp

      Usuń
    2. W ogóle Silya wiecznie zapomina o dobrych manierach Xd A to zapomni o podziękowaniach a to o pokłonie a to o nazwaniu kogoś per Pan Xd Oj dziecko, dziecko xD Nie noooo Yuuu zaparzony w dziewczyny i to porozumienie między Iri i Yu! Q.Q W sensie że on dał jej do zrozumienia kiedy napotkali się wzrokiem Q.Q Rany jakie to piękne nooo ;( Ech i mój kuzynek głupolek nie zamierza zdradzić prawdy kuzyneczce ^ ^” Ech chłopie, chłopie ^ ^”
      No i prawda o Armanach wychodzi na jaw… Kurczę nooo naprawdę nie ogarniam tego jak można tak postępować z małymi dziewczynkami D: Choć jak obie stwierdziłyśmy taka kultura i takie wychowanie… Kojarzy mi się to chociażby z kobietami w muzułmańskich krajach które uważają że nie mają prawa do tego czy tamtego i wcale nad tym nie ubolewają bo tak je wychowano czy tymi z dawnych czasów… Znaczy pewnie nie wszystkie ale sama rozumiesz o co mi chodzi nie ^ ^”Nie no naprawdę nie jestem w stanie sobie wyobrazić co bym czuła gdyby uraczono mnie taką informacją jaką uraczył dziewczyny Shin… Serio wyobrażasz sobie coś takiego? I jeszcze to że dopiero wówczas obie uświadomiły sobie czemu ten chamski Armanin tak bardzo się cieszył widzą ich dowody i co by się z nimi stało gdyby nie Yu i Shin D: Nie nooo straszne… A tak na marginesie Shin był taki rozkoszny i zabawny tłumacząc w ten taki nieporadny sposób sytuację dziewczyn Xd Nieeee no ja mam go przed ślepiami z tą zakłopotaną minką i ten jego zażenowany głos i te nieporadne wyjaśnienia <3 Masakra kocham gościa <3 <3 <3
      Noooo to mamy mały problem nasza głupiutka Sil zgubiła dowód ^ ^” Jak mniemam jeszcze będą z tego problemy ^ ^ Cóż ale na ratunek przybywają nasi wybawcy <3 <3 <3 Ech co one by bez nich zrobiły ^ ^”

      Jejku następna scena jest taaaak uroczo-bolesna że się tak wyrażę Q.Q Nie noooo ty tak cudownie opisałaś że ja nie mogę ;( Ja to mam przed oczami kurna nooo! ;( Ilyari w tej scenie jest taka bezbronna, taka ludzka taka… nooo sama nie wiem… Kurczę uwielbiam tą scenę tyle w niej emocji, tyle prawdy i w ogóle wszystkiego! „- Dlaczego mnie zostawiłaś? - szepnęła z trudem, nie mogąc oderwać wzroku od fotografii. - Co ja mam teraz zrobić? Jak mam chronić Silyę?” <- nooż już tylko tym to mnie do płaczu doprowadzasz! Z jednej strony to takie piękne że Iri tak się martwi o Sil ale jest mi jej taaaaak strasznie żal że nie wiem cooo T.T Ach i wchodzi Yu niczym książę na białym konie (tudzież białej rikszy… Nooo sorki musiałam xD) i pociesza swoją księżniczkę <3 Nooooż to jest cuuuuudne! Jejku, jejku naprawdę nie wiem jak mam opisać tą scenę tak by nie wyjść na idiotkę ^ ^” Po prostu targają mną tak najróżniejsze emocje że ja nie mogę ^ ^” Kocham, kocham jak ty to opisujesz naprawdę Q.Q I to zakończenie!!!! Noż po prostu cudne, pięknie i nie wiem co jeszcze!!! Nooo i po raz pierwszy padło imię naszego Fremda ^ ^

      Dobra mam nadzieje że ogarniesz mój komentarzyk ^ ^” Wiesz że jak ja jestem pod wpływem emocji średnio potrafię się wysłowić ^ ^” Podsumowując rozdział cudniutki i tyle w nim emocji Q.Q Naprawdę dziękuję że tak cudownie to opisujesz że dałaś mi tak cudnego kuzynka i ogólnie za wszystko Q.Q

      Buziaki!
      Sil

      Usuń
  2. Czy tylko ja uważam, że najlepszym sposobem na uratowanie Iri od domu rozpusty jest poslubienie jej przez Yu? Z Silya nie przejdzie wiadomo (i dobrze bo to by było chore trochę ) xD oczywiście silyi też można jakiegoś męża znaleźć! Gdyby shin ni miał żony... chociaż on mi w sumie pasuje tylko to miny xD pisze ten komentarz tylko by wyrazić myśl.xD do najnowszegonpostu się rozpisze! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tym etapie Armanie nie dopuszczają już do żadnych ślubów. :(

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.