piątek, 19 lutego 2016

Rozdział VII


Salgarien, 13. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Minaili i Shin wpadli do mieszkania zupełnie zziajani. Ledwo zdążyli przed rozpoczęciem godziny policyjnej. Yuki wyszedł na korytarz, by ich przywitać. Już wcześniej ustalili, że póki Silya i Ilyari tu przebywają, on też może tu pomieszkiwać. Małżeństwo wiedziało doskonale, że przyjaciel będzie spokojniejszy, mogąc choć w minimalnej mierze dbać o kuzynkę.
      - Załatwione! - Shin uśmiechnął się. Pomógł żonie zdjąć płaszcz, po czym sam zdjął swój. Pozbył się też butów. - Genn powiedział, że postara się do jutra załatwić sprawę.
      - Dziękuję. - Yu lekko przytulił przyjaciół w podzięce. Byli doprawdy nieocenieni. - Nie wiem, co bym bez was zrobił.
      - Och, bez przesady - rzuciła z uśmiechem Mina. - Co z dziewczynkami?
      - Zasnęły.
      Kiedy Ilyari nieco się uspokoiła, pomógł jej przejść do pokoiku gościnnego i posadzić ją na łóżku tuż przy śpiącej Silyi. Możliwe, że nie była tego świadoma, ale poprosiła, by został chwilę, jak gdyby bała się samotności. Kilka minut później już spała, a on mógł przez moment popatrzeć na twarze kuzynki i jej przybranej siostry. Były niepozorne, delikatne i wymęczone. Chciałby dać im tak wiele... Gdyby nie ta okupacja... Może odnowiłby kontakty z Silyą, a Ilyari poznałby w normalnych warunkach i może...
      Nie, stop. Nie wolno mu się nakręcać.
      Wyszedł z pokoiku, przeszedł do salonu i tam czekał na powrót przyjaciół. Zaczął się już poważnie o nich martwić, gdy wreszcie wrócili.
      - Nic dziwnego - westchnęła Minaili, przerywając napływ wspomnień Yukiego. - Biedactwa.
      - Chodźcie, porozmawiamy - zaproponował Shin, wszyscy troje przeszli więc do salonu i usadowili się na tych samych miejscach co zazwyczaj - Mina i Shin na kanapie, Yu na fotelu.
      - Dlaczego nie powiedziałeś im prawdy? - spytała cicho Minaili.
      Yuki spuścił wzrok.
      - Mniej wiesz, spokojniej śpisz - odparł niechętnie.
      - Nie powinieneś jej od siebie odpychać - zauważyła z troską w głosie Mina. - Po raz kolejny straciła kogoś bliskiego i świat, do jakiego przywykła. Na pewno ucieszyłaby się, gdyby dowiedziała się, że w istocie ma wujka i kuzyna.
      - Czym mniej będziemy się ze sobą kontaktować, tym lepiej dla niej - odrzekł posępnym tonem Yu. - Chcę się upewnić, że obie są bezpieczne, a potem nasze drogi znów się rozejdą.
      - Głupek. - Minaili patrzyła na przyjaciela ze smutkiem. Znowu zaczynał... Obawiała się, że już nie pozbędzie się tego uczucia, jakie nawiedziło go po śmierci matki. Tego, które kazało mu twierdzić, że dla każdego będzie lepiej, żeby się do niego zanadto nie zbliżał. Shin i ona nie dali się odtrącić, ale byli silni i zdeterminowani, by do tego nie dopuścić. Dziewczęta zaś nawet nie miały świadomości, z kim się zadają. - Rozumiem, że chcesz zapewnić im bezpieczeństwo. Ale to nie oznacza, że musisz je odpychać. Na bogów, Silya to twoja kuzynka, a Ilyari może być tą, na którą tak długo czekałeś! Nie możesz tego odrzucić - mówiła. Shin spojrzał na nią ze zdziwieniem.
      - Yu się zakochał? - spytał niedowierzając. Widząc minę żony i emocje, które próbował ukryć przyjaciel, zrozumiał, że chyba faktycznie tak jest. - Stary, nic nie mówiłeś! - oskarżył go, celując w niego palcem.
      - Mina przesadza - stwierdził tylko, choć obawiał się, że ta w istocie rozumie całą tę poplątaną sytuację najlepiej z nich wszystkich. Może dlatego, że była kobietą.
      - Nie wiedziałem, że jesteś masochistą, ale co mi do tego... W sumie poza złośliwym charakterkiem wydaje się milutka - rzucił Shin tonem znawcy, nie zwracając uwagi na słowa Yu. - No to postanowione, trza was ku sobie pchnąć! - rozochocił się.
      - Shin, nie denerwuj mnie - mruknął Yuki. - Dajcie temu spokój. Nic z tego nie będzie. Jak już mówiłem, musimy znaleźć dla nich obu bezpieczną przystań, a potem wrócimy do tego, co było.
      - I po to tyle szukałeś Silyi, by znów ją opuścić? A Ilyari? Jak już się zakochałeś, to trzeba iść na całość! Do licha, żyjemy w takich czasach, że trzeba czerpać garściami co się da!
      - Szukałem Silyi, by dowiedzieć się, w jakiej jest sytuacji i by w razie czego jej pomóc. Teraz jest okazja, by to zrobić. Więc jeśli chcecie mi pomóc, to pomyślcie po prostu, jak je uratować - powiedział Yu przez zaciśnięte zęby. Na bogów, oni nic nie rozumieli... Kochał ich, ale czasami różnica światów, w których żyli, dawała o sobie znać ze zbyt wielką mocą.
      - Przykro mi, stary, ale już ci powiedziałem, że jedyną opcją jest Karczma - odparł ze smutkiem Shin.
      Rzucił ten pomysł tuż przed obiadem, ale nie mieli kiedy go przedyskutować.
      - Nie pozwolę na to, by trafiły do burdelu - warknął Yuki.
      - Lepszy dameyski niż armański - zaoponował Shin. - Słuchaj, wiem, co czujesz. Szlag by mnie trafił, gdyby coś takiego stało się jakieś osiem lat temu i to my z Miną znaleźlibyśmy się w takiej sytuacji. Ale na pewno nie dopuściłbym, by dostali ją Armanie. - Mówiąc to wszystko, mocno przytulał żonę, jakby chciał ją obronić przed złem tego świata. - Dobrze wiesz, że wystarczy teraz głupia rewizja, a takich jest przecież najwięcej właśnie w Śródmieściu, by dziewczyny wpadły. A jeśli tak się stanie, to nie ma zmiłuj, Wielkie Domy Rozkoszy czekają! Znając tych łotrów, posłaliby je w różne miejsca i biedaczki nigdy więcej by się nie spotkały. No, o ile w ogóle przeżyłyby to, co chcieliby zrobić im Armanie...
      - Starczy! - Yu nie mógł już tego słuchać. Na samą myśl, że jakiś przeklęty Armanin miałby położyć swoje brudne łapy na jego kuzynce lub Ilyari miał ochotę kogoś zabić. - Do cholery, nic już nie wiem!
      Ewidentnie był jednocześnie wściekły, jak i załamany. Mina wyswobodziła się z objęć Shina i podeszła do Yukiego. Ujęła w dłonie jego twarz i spojrzała mu prosto w oczy.
      - Jestem kobietą, Yu, ale zgadzam się z Shinem. Dużo o tym myślałam i analizowałam różne opcje, ale ostatecznie naprawdę nie ma innego wyjścia jak wybrać mniejsze zło - szepnęła z powagą, ale i łzami w oczach. Tak bardzo współczuła tym dwóm biednym istotkom! Nie wyobrażała sobie, by mogła znaleźć się w podobnej sytuacji. Jakże wielkie miała szczęście, że pobrali się z Shinem tak wcześnie! - Niebawem rozpanoszy się tu chaos okrucieństwa i bezwzględności. Musisz podjąć decyzję. Nie możemy zrobić tego za ciebie, ale chcemy uzmysłowić ci, co im grozi.
      - Wiem... - szepnął. W jego orzechowych oczach również błysnęły łzy. - Wiem... Ja po prostu...
      - Cii, jakoś to będzie - zapewniła, przytulając go do piersi. - Jakoś to będzie - powtórzyła, chcąc przekonać do tego zarówno Yukiego, jak i Shina oraz samą siebie.
     
      Ledwo otworzyła opuchnięte od wcześniejszego płaczu oczy. Jęknęła cichutko, bo gdy tylko się ruszyła, poczuła, że pęka jej głowa. Ponownie przymknęła powieki. Na samą myśl o pani matce znów poczuła w oczach łzy, ale z całych sił starała się opanować. Nie może wciąż wpadać w histerię. Musi dbać o Silyę. Musi być dzielna, choć to takie trudne. Musi się jakoś ogarnąć.
      Nagle napadły ją niewyraźne wspomnienia sytuacji sprzed... Właściwie nie miała pojęcia, ile czasu minęło od jej szlochania w kuchni. Przypomniała sobie jednak, że została nakryta w tak żałosnym stanie przez niemalże obcą osobę. Na dodatek mężczyznę. Znowu jęknęła. Było jej tak okropnie głupio! Jak ona ma mu spojrzeć w twarz? Zapadnie się chyba pod ziemię. Idiotka! Trzeba było nad sobą zapanować, a ona co zrobiła? Poddała się rozpaczy i nie myślała o konsekwencjach. Głupia, głupia!
      Próbowała o tym zapomnieć, ale nie potrafiła pozbyć się niesamowitego uczucia tkwienia w ramionach osobnika przeciwnej płci. Nigdy wcześniej nie była tak blisko żadnego mężczyzny. Poczuła, że robi jej się gorąco. O bogowie, co się z nią działo? Musi ochłonąć. Nie może się tak zachowywać.
      Na myśl o tym, że miała wyjść za mąż, zrobiło jej się słabo. Skoro sam uścisk mężczyzny tak na nią działał, jak miałaby przeżyć... powinności żony? Okropieństwo. Ale cóż, Ren to przeszłość. Tylko co z Armanami i ich okrutnymi prawami? Jak mają z Silyą im umknąć? Nie wyobrażała sobie siebie i jej w ich łapskach. Nie przeżyłyby w żadnym Wielkim Domie Rozkoszy nawet jednej doby. O wyczynach Arman krążyły już niemal legendy. Byli silni, brutalni i ogółem okropni. Nie oddałaby się żadnemu z nich, choćby miała umrzeć. Tak samo nie pozwoliłaby tknąć Silyi. Naprawdę wolałaby, aby obie umarły niż dostały się w ich ręce, choć i ten wniosek ją przerażał. Podejrzewała, że Sil wybrałaby wszystko, byle nie śmierć. Cóż, nie muszą przecież zgadzać się we wszystkim...
      Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc póki co po prostu leżała, dobijając się czym tylko się da. Jakieś pół godziny później przebudziła się Silya. Iri odetchnęła z ulgą. Wreszcie będzie mogła zająć myśli czymś innym.
      - Wyspałaś się troszkę? - spytała.
      - Jestem jak nowonarodzona - odmruknęła Sil. - Iri, co z nami teraz będzie? - zapytała cicho.
      - Nie wiem - odpowiedziała ze smutkiem. - Naprawdę nie wiem...
      Silya spojrzała na nią uważnie.
      - Iri, płakałaś - zauważyła. Ta tylko wzruszyła ramionami, dając znać, że to nic takiego. Były przecież w takiej sytuacji, że to nic dziwnego.
      - Nie musisz się martwić, już jest w porządku - zapewniła nieumiejętnie, uśmiechając się wymuszenie i lekko głaszcząc Sil po głowie, na co ta tylko westchnęła, jako że postanowiła nie denerwować siostry wałkowaniem tego tematu. - Z tego co widać, jest już chyba środek nocy. Może jednak spróbujemy znów zasnąć, co? - zaproponowała Ilyari.
      Silya skinęła głową. Obie znów się położyły, Sil przytuliła się do Iri, a ta, zamiast odepchnąć ją, jak to zazwyczaj robiła, objęła ją leciutko i przez chwilę głaskała jeszcze po głowie. Silya szybko zasnęła. Iri pomęczyła się trochę niemądrymi myślami, a potem również zapadła w sen.

*
Salgarien, 14. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Shin z samego rana musiał zabrać się do szkoły. Minaili wyszła razem z nim z zamiarem zrobienia zakupów, dziewczęta zostawili więc pod pieczą Yukiego.
      Silya nadal chyba odsypiała, bo o ile zazwyczaj budziła się dość wcześnie, o tyle kiedy była porządnie zmęczona, mogła spać niemal do południa. Ilyari już od jakiegoś czasu na przemian to się budziła, to zasypiała, w końcu postanowiła więc wstać. Ubrała się w sukienkę, którą pożyczyła jej Minaili, po czym po cichu wymknęła się z pokoju gościnnego. Przeszła do łazienki, nie rozglądając się na boki, a tam obmyła twarz zimną wodą, by się dobudzić i na szybko uczesała włosy, które natychmiast upięła w kok. Choć na co dzień wolała kitkę lub warkocz, a teraz teoretycznie mogła nawet pozwolić sobie je rozpuścić, czuła się w obowiązku nosić kok. Panią matkę by to cieszyło. Nieświadomie robiła to dla niej.
      Chciała wejść do kuchni, by zaparzyć herbatę, ale stanęła wpół kroku. Yuki siedział przy stole nad szklanką kawy, ale nie zauważył jej, bowiem opierając głowę na ręce, wpatrywał się w okno. Już chciała czmychnąć, gdy zdała sobie sprawę, że lepiej byłoby zagadnąć go teraz, sam na sam, niż przy świadkach. Musiałaby się wtedy tłumaczyć, a to okropnie by ją zawstydziło. Wystarczy, że jedna osoba widziała ją w takim żałosnym stanie.
      Tylko co miała mu powiedzieć? Wstydziła się tego, co się stało. Swojego braku kontroli, tego, że pewnie wyglądała w tamtej chwili doprawdy okropnie (miała świadomość, że gdy płacze, jej twarz zamienia się w morze czerwonych plam), tego, że byli tak niestosownie blisko siebie...
      Przegryzła wargę. Byłaby stchórzyła, gdyby przypadkiem nie odwrócił głowy i jej nie zauważył. Uśmiechnął się ciepło, ale jednocześnie z jakimś nieodgadnionym smutkiem.
      - Dzień dobry - odezwał się. - Dobrze spałaś?
      - Tak, dziękuję - odparła tak cichutko, że nie wiedziała, czy mógł to dosłyszeć. Patrzyła pod nogi, w dłoniach nerwowo gniotła sukienkę. Czuła na sobie wzrok jego cudownie orzechowych oczu, a to okropnie ją krępowało. W końcu jednak musiała się przełamać, przekroczyła więc wreszcie próg kuchni, na chwilę na niego spojrzała, ale zażenowana natychmiast z powrotem spuściła oczy. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić i gdzie podziać wzrok. Skąd to się brało?
      W końcu zreflektowała się i przypomniała sobie, po co chciała się z nim zobaczyć. Wykonała tradycyjny gest podziękowania.
      - Wybacz, proszę, moje wczorajsze zachowanie. Nie panowałam nad sobą - szepnęła.
      - Ależ... Nie ma za co przepraszać! To zrozumiałe, że jesteś załamana. Obie jesteście - dodał cicho. Uniosła na niego spojrzenie. O bogowie, jak słodko na niego patrzyła! Na pewno nie miała tej świadomości. Pewnie w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, że za jej pozorną obojętnością, a czasem nawet złośliwością kryje się tyle cudownej słodyczy. Była po prostu urocza. Nie piękna, ale właśnie urocza. - Ja... Szczerze mówiąc, prawdopodobnie rozumiem, jak się czujesz.
      Wlepiła w niego pytająco-słodkie oczęta. Serce waliło mu jak młotem, gdy tak na nią patrzył. O bogowie, nie wyobrażał sobie, że mógłby ją stracić...
      - Pod koniec wojny Armanie zamordowali mi matkę - wyznał powoli. - Byliśmy bardzo zżyci. Była cudowną kobietą... a oni ją zabili. Tak po prostu, jakby nie znaczyła więcej niż pył - powiedział gorzko.
      - O bogowie.... - szepnęła. - Tak mi przykro! Nie miałam pojęcia...
      Wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać, co tym bardziej go rozczuliło. Nie chcąc, by znów się załamała, uśmiechnął się lekko.
      - Jest ciężko, ale musimy nauczyć się żyć w tym świecie - rzekł z powagą, chociaż tak naprawdę do teraz nie pogodził się ze śmiercią matki. Nigdy też nie pozbędzie się wspomnienia zimnego spojrzenia i szyderczego uśmiechu Fremda Reswelda. - Niestety, właśnie taki nam się trafił.
      Skinęła głową, przyznając mu rację.
      Zapadła chwila milczenia. Z jakiegoś powodu oboje znów wpadli w pułapkę swych spojrzeń. Żadne nie było w stanie oderwać wzroku od tego drugiego, jak gdyby ktoś ich zaczarował.
      - Iri, co tak stoisz?
      Ilyari niemal podskoczyła, będąc wyrwaną z transu. Odwróciła się do Silyi.
      - Biedna, jesteś cała czerwona - przestraszyła się Sil. - Masz gorączkę? Musisz uważać na zdrowie, chodź no tu - mruknęła, podchodząc do niej i przykładając jej rękę do czoła. - Hm, jesteś trochę ciepła. Lepiej się połóż.
      - Nic mi nie jest... - wyjąkała Iri. Dlaczego była tak zarumieniona? Litości! Żałosne z niej dziewczę. Nigdy nie zwracała większej uwagi na mężczyzn, właściwie to większością gardziła, a teraz... Zdecydowanie działo się z nią coś dziwnego.
      - Och, dzień dobry - rzekła Silya do Yukiego, którego dopiero teraz zauważyła, zaabsorbowana wcześniej przybraną siostrą. Uśmiechnął się i odpowiedział tym samym oraz zaproponował, że zrobi im coś do picia.
      - Już jestem! - usłyszeli wówczas głos Minaili. Wróciła właśnie z zakupów. Yu wyszedł, by pomóc jej z torebkami pełnymi jedzenia. Nie chciała od niego pieniędzy, ale on i tak po kryjomu wsunął je później do kieszeni jej płaszcza. - No, czas zrobić śniadanie! - oświadczyła Mina, wchodząc do kuchni i zakasując rękawy swej granatowej sukienki. Silya i Ilyari od razu zaproponowały pomoc. Domyślając się, że lepiej się czują, gdy mają co robić, przyjęła ją, choć były gośćmi, którym normalnie nie pozwoliłaby pracować u siebie w domu.

      - Przepraszam, ale muszę zapytać - szepnęła Sil podczas śniadania. Dawno nie jadła tak dobrze jak tutaj, u tych dobrych ludzi. Wierzyć się nie chciało, jak bardzo życie w Śródmieściu różniło się teraz od tego w reszcie dzielnic. Co jakiś czas zerkała na Iri. Na szczęście wreszcie jadła jak trzeba. Wcześniej ledwie skubnęła to, co jej podawano. Czuła się przy niej jak obżartuch, ale naprawdę potrzebowała wreszcie najeść się do syta.
      - Tak? - zapytała z zachęcającym uśmiechem Minaili.
      - Czy wymyśliliście może, co z nami zrobić? - spytała nieśmiało. - Nie możemy siedzieć u was wiecznie. Narażamy was na niebezpieczeństwo. Jeśli Armanie dowiedzieliby się, że nas ukrywacie...
      Mina i Yu spojrzeli po sobie. Minaili wyglądała na smutną, Yuki zacisnął zęby.
      - Teoretycznie tak - oświadczyła w końcu Mina. - Ale najpierw zjedzmy, dobrze? Potem porozmawiamy.
      Sil skinęła głową, ale nie bardzo podobała jej się ta wymiana spojrzeń między przyjaciółmi. Jak się domyślała, Ilyari również. Przeczucia ich nie myliły, ale o tym miały dowiedzieć się dopiero jakieś pół godziny później.
      Skończyli posiłek, Iri posprzątała ze stołu, a potem razem z Silyą pozmywała.
      - Usiądźcie - poprosiła Minaili, gdy wszystkie naczynia były już czyste. Posłusznie to zrobiły. Sil jakby z nadzieją się w nią wpatrywała. Ilyari patrzyła na swoje ręce złożone na stole, bała się bowiem, że jeśli podniesie wzrok, znów wpadnie w pułapkę spojrzenia Yukiego siedzącego naprzeciwko niej. - Wysłuchajcie nas spokojnie, dobrze?
      Pokiwały głowami.
      - Widzicie, sytuacja jest naprawdę ciężka. Z powodu tych planowanych łapanek oraz tego, że niektórzy Armanie mogą znać waszą tożsamość ze względu na wiadomą sprawę, nie możemy was umieścić u żadnych znajomych czy gdziekolwiek. Normalnie moglibyśmy załatwić wam jakąś pracę czy coś, ale teraz... Teraz nie jest tak łatwo. Przemyśleliśmy dogłębnie różne opcje, chociażby wysłanie was na wieś, ale ostatecznie każda z nich niesie za sobą ogromne niebezpieczeństwo. Pozostała jedna, która wam się nie spodoba, ale jedyna, jaka może wam pomóc przeżyć tę okupację - wyjaśniała cicho. Mówiła jakby z trudem, jak gdyby bała się dojść do sedna wypowiedzi. Silya i Ilyari w milczeniu czekały na ciąg dalszy. - Znacie Karczmę? - zapytała.
      - Oczywiście, to przecież symbol Salgarienu - odparła Sil. Co prawda nigdy tam nie była, ale o Karczmie słyszał każdy mieszkaniec Shantos i nie tylko. Właściwie podejrzewała, że może być znana w całym Dameyu.
      W istocie Karczma była ogromnym, ceglanym budynkiem od kilku pokoleń będącym wizytówką Salgarienu, a niekiedy i całego Dameyu. Nawet królewska rodzina zatrzymywała się w niej, gdy w jakimś celu przybywała na wyspę Shantos. Miejsce to było słynne zarówno w kręgach bogatych, jak i biednych, gdyż każdy mógł znaleźć tam coś dla siebie. W kawiarni czy restauracji zamówić można było dania i napoje od najtańszych po najdroższe i najbardziej wykwintne, w hotelu - tani pokoik bądź drogi apartament. Mawiano, że jeśli chce się coś załatwić, a nie wie się gdzie, najlepiej iść do Karczmy. Jej właściciel, Amao, był jednym z najbogatszych ludzi w Dameyu, a może i na świecie.
      Ilyari również nigdy w niej nie była, ale o niej słyszała, więc skinęła tylko głową.
      - Nie wiem, czy wiecie, ale w Karczmie można znaleźć praktycznie wszystko - kontynuowała ostrożnie Minaili. - Również... cóż, dom publiczny.
      Utkwiły w niej spojrzenia. Co ona próbowała im powiedzieć? Chyba nie...
      - Naprawdę mi przykro, ale wychodzi na to, że póki sytuacja z Armanami się nie zmieni, to będzie dla was jedyne względnie bezpieczne miejsce - powiedziała ze smutkiem.
      Silya zaczęła kręcić głową.
      - Nie. Nie, nie, nie, nie możecie... - szeptała, w oczach mając łzy. Wyglądała już niemal na nieobecną, bo doskonale zrozumiała, na czym stoją. Chcieli je oddać do domu publicznego! Na bogów! Jej rodzice w grobie by się poprzewracali, pani matka również!
      Ilyari z niedowierzaniem wpatrywała się w Minaili.
      - Żartujesz, prawda? - spytała.
      - Przepraszam... - jęknęła ta. Było jej ich tak strasznie żal, że najchętniej odwołałaby wszystko, co powiedziała, lecz nie mogła tego zrobić. Naprawdę w nocy przeanalizowali z Shinem i Yukim wszelkie możliwości i tylko ta jedna dawała Silyi i Ilyari jakąkolwiek szansę na przeżycie. - Musicie zrozumieć...
      - Nie! - niemal krzyknęła Iri, gwałtownie wstając od stołu. - Nie możecie nam tego zrobić! Chcecie nas posłać z deszczu pod rynnę?! To nie jest pomoc! Nie pozwolę, by jakiś zboczeniec tknął Silyę i mnie! Nigdy w życiu!
      - Błagam, uspokójcie się, pomyślcie logicznie - prosiła Minaili, widząc histerię Sil, która płakała i w kółko powtarzała tylko słowo „nie” i do której nic konkretnego już nie docierało, oraz Ilyari, wściekłą i zrozpaczoną, czerwoną na twarzy i nieumiejętnie powstrzymującą się od płaczu.
      Iri na moment przeniosła wzrok na siedzącego w milczeniu Yukiego. Naiwnie myślała, że je poprze, że zaprotestuje albo że zaprzeczy temu wszystkiemu i wystąpi z jakimś genialnym pomysłem. Wyglądał jednak na chyba jeszcze bardziej zrozpaczonego niż Minaili.
      - Przepraszam, to naprawdę jedyne wyjście - szepnął ponuro. Spuścił wzrok, bo nie mógł patrzeć na dziewczęta. Krajało mu się serce. - Karczma jest dobrym i bezpiecznym miejscem...
      - Pieprzenie! - krzyknęła Ilyari, zalana już łzami. Co się z nią działo? Nigdy w życiu nie przeklinała. Pani matka surowo tego zabraniała, ona sama też tym gardziła. A teraz? Teraz nie wytrzymywała. Emocje rozsadzały ją od środka. Nie wierzyła, jak w ogóle mogli im to zaproponować. To chamstwo!
      Kiedy patrzyła na rozhisteryzowaną Silyę, ogarnął ją jeszcze większy gniew. Jak mogli doprowadzić ją do tego stanu?! Żadna z nich nie wyobrażała sobie siebie w domu publicznym. Na bogów, tak przecież nie można, to się nie godzi! „Te sprawy” zarezerwowane były dla małżeństw! Nie były zabawkami!
      - Mam dość. Wychodzimy. - Chciała, by jej głos zabrzmiał twardo, ale z powodu płaczu jej to nie wyszło. Chwyciła jednak Silyę za rękę, a ta, nie wiedząc nawet, co się dzieje, zbyt zajęta swymi mrocznymi wizjami, posłusznie wstała i ruszyła za nią. Prędko przeszły do przedpokoju, ale ktoś był od nich szybszy. Yu zagrodził im drogę, nie mogły dostać się do drzwi.
      - Opanujcie się, błagam!
      - Przepuść nas natychmiast! - wrzasnęła Iri, płacząc okropnie.
      - Nie mogę, przepraszam - powiedział, siląc się na spokój.
      - Przepuść nas! - krzyknęła znowu Ilyari, uderzając go wolną ręką w tors. Złapał ją za przegub dłoni. Cholera, okazał się okropnie silny, a wyglądał tak niepozornie... Nie była w stanie wyswobodzić ręki, więc tylko płakała i wyrywała się.
      Sil straciła chyba siły, bo nagle znalazła się na ziemi. Nie zemdlała, ale nie mogła utrzymać się na nogach, więc szlochała po prostu na podłodze. Yu, czując, że Iri nie będzie teraz próbowała wyjść z mieszkania, lecz doskoczy do przybranej siostry, puścił ją. Nie pomylił się, Ilyari natychmiast uklękła przy przyjaciółce. Przytuliła ją mocno, a ta wczepiła palce w jej sukienkę. Płakały razem, nie radząc już sobie ze wszystkim, co je spotkało i co je jeszcze czekało.
      Yuki z wyrzutem spojrzał na Minaili. Co prawda pomysł był Shina, ale on po prostu nie mógł znieść myśli, że miał zupełną rację. Yu próbował wymyślić jakąś alternatywę, ale wiedział doskonale, że żadna nie przejdzie. Nienawidził siebie i świata za to, że stawiał dziewczyny w takiej sytuacji. Nie tylko Silyę i Ilyari, ale też inne Dameyki i Marrymotki. Już niebawem na ulicach i w mieszkaniach miał się rozpocząć dramat. Wszyscy troje wiedzieli, że jedynym ratunkiem dla Sil i Iri jest Karczma.
     
      Względne uspokojenie się zajęło im z godzinę. Wściekłość i rozpacz ustąpiły odrętwieniu i nienaturalnej obojętności. Minaili wykorzystała ten moment, by przemówić im do rozumu. Yukiemu kazała się nie wtrącać, zostawiła go w salonie, a sama poszła do pokoju gościnnego.
      Tłumaczyła im, że jeśli tu zostaną, przeniosą się do innego mieszkania lub wylądują na ulicy, zgarną je Armanie. Ilyari z pustką w oczach oświadczyła, że woli już, by je rozstrzelali niż by zostały prostytutkami, ale Mina uświadomiła im, że Armanie prawie na pewno ich nie zabiją.
      - Mogą zamordować mnie czy Shina - powiedziała - ale wam zrobią dużo gorsze rzeczy. Zabiorą was do tych swoich Wielkich Domów Rozkoszy, najprawdopodobniej was rozdzielą, a potem... - Przełknęła ślinę. - Potem nie będzie już dla was nadziei. Nawet jeśli jakoś przeżyjecie ich dzikie „zabawy”, skończycie jako żony jakichś Arman i całe życie będzie dla was udręką. Nie skazujcie się na taki los. W Karczmie obsługiwałybyście rodaków, którzy nie zrobią wam krzywdy. W Wielkich Domach Rozkoszy Armanie będą mogli zrobić z wami, co tylko im się podoba. A uwierzcie, podobno mają naprawdę... okropne zwyczaje. Chciałybyście urodzić takim potworom dzieci? Weźcie też pod uwagę, że Armanie mogą mieć dozwoloną liczbę żon. Jeśli wylądowałybyście w armańskim domostwie, mogłybyście być ciemiężone nie tylko przez mężów, ale i pozostałe żony, czy to zazdrosne, czy to nienawidzące obcokrajowców. Takich osób jest wiele. Nie wiadomo, na kogo się trafi. - Przez moment uspokajała oddech, po czym ciągnęła: - Gdyby alternatywą Karczmy była śmierć z rąk Arman, pozwoliłabym wam podjąć decyzję. Mało który człowiek ma szansę decydować, jak chce żyć, ale powinien mieć wolną wolę w wyborze śmierci. Jednak w waszym przypadku - i w przypadku reszty Dameyek i Marrymotek - to nie jest wybór między życiem i śmiercią. To wybór między mniejszym a większym złem. Albo dameyski dom publiczny w świetnie prosperującej, czystej, dbającej o pracowników Karczmie, albo armański Wielki Dom Rozkoszy, w którym nikt nie będzie się hamował tylko dlatego, że jakaś tam Dameyka nie wytrzymuje tego czy tamtego. Jeśli tam umrzecie, nie będzie to szybka śmierć. Nie liczcie na rozstrzelanie. Prędzej czekają was tortury, jakich nie życzyłabym największemu wrogowi.
      Logika podpowiadała, że Minaili mówi prawdę. Rozum próbował wbić to Silyi i Ilyari do głów, ale serce wciąż się buntowało. Za jakie grzechy? Cóż takiego uczyniły, że trafił im się taki los? I pomyśleć, że wydawało im się, iż są nieszczęśliwe, bo muszą sprzątać, pracować, liczyć każdy aren[1] i niedojadać. Po śmierci pani matki przekonane były, że nic gorszego ich już nie spotka. Tymczasem zaś życie znów rzucało pod ich nogi kłody, okrutnie sobie z nich żartowało i pragnęło wycisnąć z nich ostatki nadziei jak wodę z brudnej szmaty.
      - Przemyślcie to, proszę - szepnęła. - Naprawdę chcemy wam pomóc, a nie wam zaszkodzić. Pewnie myślicie sobie, że łatwo mi mówić, bo jestem mężatką i mi nie grozi to co wam, ale, że się tak wyrażę, mam bujną wyobraźnię i potrafię postawić się na waszym miejscu. Byłabym załamana i wściekła, ale jestem realistką i wiem, że tylko w ten sposób macie szansę na w miarę godne życie. Armanie was zniszczą, zdepczą. W Karczmie będziecie mogły przynajmniej zachować honor.
      Milczały, więc Mina jeszcze raz poprosiła, by o tym pomyślały, a następnie zostawiła je same.
      Nie potrafiły się do siebie odezwać, jeszcze nie teraz. Każda dryfowała po własnym morzu rozpaczy, żalu, strachu, obrzydzenia, nienawiści i wściekłości. Nie miały pojęcia, co myśleć. Minaili miała rację, ale one przecież nie mogły zaprzedać samych siebie...

      Shin wrócił do domu w dobrym nastroju, oznajmiając już na wstępie, że Genn jest niesamowity. Shin zaszedł do niego w drodze powrotnej ze szkoły do domu i okazało się, iż nowa tożsamościówka Silyi jest już gotowa. Była niemalże prawdziwa, jako że Genn wykorzystał prawdziwy blankiet (zanim stracił pracę na rzecz jakiegoś Armanina, nakradł ich dużo, wiedząc, że przydadzą się do wydawania fałszywych dokumentów). Pieczątka była podróbką, ale taką, że nie było szans, aby ktoś to zauważył, czy to Armanin, czy to Dameyczyk.
      Mina przywitała męża, ale nie wyglądała na szczęśliwą.
      - Powiedzieliście im? - domyślił się, a ona skinęła głową.
      - O bogowie, Shin, tak bardzo im współczuję - szepnęła, wtulając się w niego.
      Czule głaskał ją po głowie, w duchu dziękując wszelkim możliwym bogom, czy to Najstarszym, czy to Nowym, czy to jeszcze jakimś innym, że on i Mina byli małżeństwem.
      - Yu jeszcze jest? - zapytał.
      - Nie, wyszedł niedawno.
      Okropnie współczuł nie tylko dziewczętom, ale i najbliższemu przyjacielowi. Yuki musiał czuć się strasznie, mając świadomość, w jakiej sytuacji znalazły się jego kuzynka i, hm, niedoszła dziewczyna. Nie wyobrażał sobie, jak by się zachował na jego miejscu. Zmiótłby coś chyba z powierzchni ziemi. Na szczęście Yu był bardziej stonowany niż on. Biedny facet, tyle już przeszedł, a teraz jeszcze to... Zamiast cieszyć się z tego, że znalazł kuzynkę, tylko bardziej cierpiał. Nic nie zmieni jednak faktu, że uratował jej życie, a to już coś, prawda? Gorzej, jeśli dziewczyny to zmarnują, bo postanowią, że za nic w świecie nie przeniosą się do domu publicznego. A przecież i tak miały szczęście w nieszczęściu, wszak Karczma była najznamienitszym miejscem na Shantos. Ba, w całym Dameyu, pomijając może pałac królewski.
      - Jak myślisz, co one postanowią? - spytał cicho, patrząc na drzwi do pokoiku gościnnego.
      - Mam nadzieję, że podejmą najlepszą dla nich decyzję - odparła. Na jej twarzy wciąż wyraźnie było widać szczery smutek. - Niech bogowie mają je w swojej opiece...

*
Salgarien, 15. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Tym razem to Silya obudziła się pierwsza. Pierwsze, o czym pomyślała, to fakt, że gdyby życie jej i Iri nie zostało wywrócone do góry nogami, dziś wzięłyby ślub. Poznałyby wreszcie Rena i Kana, mając nadzieję, że będą z nimi szczęśliwe. Ubrałyby proste, białe sukienki i przed obliczem Najstarszych, których co prawda sama nie wyznawała, przysięgłyby swym narzeczonym wierność i troskę.
      Ale marzenia prysły jak bańki mydlane, które w dzieciństwie puszczała z rodzicami. Od czasu do czasu wyjeżdżali za granice miasta i tam, wśród łąk i pól, puszczali latawce czy bańki mydlane. Byli tacy zżyci i szczęśliwi! Gdzie podziały się tamte dni? Dlaczego jej życie potoczyło się w taki, a nie inny sposób? Straciła rodziców, potem panią matkę, a teraz... Teraz z własnej woli miała stracić coś bardzo, bardzo osobistego. Czy była w stanie do tego dopuścić?
      Szczerze mówiąc, bała się, że Iri zaproponuje samobójstwo. Bywały w jej życiu chwile, że o nim myślała, kiedyś w przypływie słabości powiedziała to Silyi w wielkiej tajemnicy. Teraz Sil obawiała się, że Ilyari będzie wolała wszystko niż to, co zaproponowali im ich wybawcy. Tylko że ona nie zamierzała pozwolić Iri umrzeć. Pragnęła, by się zakochała, założyła dom i rodzinę. Czuła, że siostra tego potrzebuje i że nadaje się na żonę i matkę jak mało kto. Kochała ją z całego serca i chciała dla niej jak najlepiej. Tylko jak teraz miałaby to zdobyć? Nigdy nie wierzyła we własne szczęście i w miłość, a obecnie sprawa była już doprawdy opłakana. Ale czy bogowie nie twierdzą, że zawsze jest nadzieja? Czy... Czy czysto teoretycznie nie wystawiają ich obu na próbę, po której, jeżeli ją przejdą, czeka je wspaniała nagroda?
      Próbowała w to wierzyć i to sobie wmówić, ale średnio jej to wychodziło. Mimo tego poczuła się jednak minimalnie lepiej. Za cel postawiła sobie nie dopuścić do tego, by Ilyari zrobiła coś nierozważnego. Miała skłonności do depresji, więc Sil musiała na nią uważać.
      Kiedy siostra się obudziła, Silya z powrotem wlazła do łóżka i wtuliła się w nią.
      - Co by się nie stało, chcę dla ciebie jak najlepiej - szepnęła. - Kocham cię jak siostrę, której nigdy nie miałam i zawsze będę po twojej stronie - zapewniła. Nie dodała: „chyba że wybierzesz śmierć”.
      Oczy Iri zaszkliły się.
      - Też cię kocham. Nie mogę dopuścić do tego, by coś ci się stało. Tylko nie widzę żadnego dobrego wyjścia. Mają rację, że dostanie się w ręce Arman byłoby najgorszym, co może nas spotkać, ale...
     Zadrżała. Nie lubiła mężczyzn i, szczerze mówiąc, zwyczajnie się ich bała. Bała się ich odmienności, ich siły i pożądania. Czasami wydawali jej się dzikimi zwierzętami kierującymi się instynktem i prymitywnymi potrzebami. Jak więc miałaby im się sprzedać?
      Strach i obrzydzenie to jedno. Jeszcze ważniejszą sprawą była przysięga, jaką złożyła Najstarszym jako pięcioletnia dziewczynka. Większość wyznawczyń tych bogów taką składała. Silyę to ominęło, bowiem można to uczynić jedynie do czasu zakwitnięcia.
      Nie potrafiłaby sobie wybaczyć. Ani temu, kto miałby ją „kupić”. Bogowie również by jej nie wybaczyli.
      Co by się nie działo, nie mogła się na to zgodzić. Ale Sil... Może jest to dla niej jakieś wyjście? Nawet jeśli cierpiałaby w życiu doczesnym, potem bogowie ulitują się nad nią i wynagrodzą jej wszelkie krzywdy...

      Silyę i Ilyari obudziło zamieszanie w przedpokoju. Od niemal doby praktycznie bez przerwy siedziały w pokoiku gościnnym, nie chcąc widzieć się ani rozmawiać ze swymi „dobrodziejami”. Niewiele rozmawiały, z reguły dołowały się bądź zastanawiały nad tym, jak się uratować, ewentualnie zapadały w krótkie, nieplanowane drzemki.
      Lekko uchyliły drzwi, ale zobaczywszy Shina w stanie zdecydowanie naruszonym oraz przerażoną Minaili, otworzyły je na oścież.
      - O bogowie, Shin, co się stało?! - zapłakała Mina. Jej mąż musiał zostać pobity, inaczej nie dałoby się wytłumaczyć jego wyglądu. Ten jednak wydawał się nie zwracać na to uwagi. Jego oczy zdradzały pustkę, jaką wszyscy niedawno widzieli w oczach Silyi i Ilyari. Pustkę po tym, jak oglądało się dramat.
      - Zabrali... je. Zabrali - szepnął pustym głosem.
      - Co? Na bogów, Shin, wytłumacz, co się stało! - rozkazała Minaili, nie mogąc już wytrzymać ze zdenerwowania. Pociągnęła go do kuchni, a tam wyjęła apteczkę, by natychmiast zabrać się za dezynfekowanie ran. Shin miał głównie siniaki, ale również przecięty policzek, którym trzeba było się zająć. Zdecydowanie ktoś podbił mu też oko, bo było bardzo spuchnięte. Niemalże nie przypominał normalnego, radosnego, przystojnego siebie, jakiego dziewczęta widziały jeszcze rano, przed jego wyjściem do pracy. - Kogo zabrali? - powtórzyła, czule obmywając go z krwi.
      - Dziewczynki - szepnął, a w jego zielonych oczach błysnęły łzy. Zamrugał kilka razy, być może chcąc się ich pozbyć, ale w niczym to nie pomogło. Był roztrzęsiony. - Wtargnęli do szkoły podczas lekcji. Było ich wielu, wparowali do każdej z klas w tym samym momencie, pewnie na jakiś sygnał. Zabrali wszystkie dziewczynki w wieku czternastu lat i starsze. - Wyglądał, jakby wciąż to do niego nie docierało. - Chciałem... Chciałem je obronić. Żałowałem, że nie mam broni, byłbym ich wszystkich pozabijał - rzekł z zaciśniętymi zębami, powstrzymując płacz. - Nie mogłem ich ochronić, Mina. Jestem żałosny.
      Przytuliła go do piersi, odkładając doprowadzanie go do porządku na później. Głaskała go po głowie jak małe dziecko. Wyczuła bliznę, pamiątkę po ranie, jaką odniósł podczas wojny.
      Była przerażona. Tym, co się stało, ale również faktem, że mogła go stracić.
      Ilyari i Silya patrzyły na nich i słuchały Shina z niedowierzaniem i przerażeniem. Nie docierało do nich to wszystko, co działo się ostatnio wokół nich.
      Czy mogło być jeszcze gorzej...?



[1] Dameyski odpowiednik grosza.

2 komentarze:

  1. Dobra puki mam czas wolny od zajęć pasuje naskrobać parę zdań odnośnie rozdziału VII… Ostatnio dużo myślę nad wieloma rzeczami między innymi nad opowiadaniami… No ale nie ważne to takie rozkminki z cyklu „Suzu-chan nie wie co zrobić ze swoim życie i myśli że inni też tak mają”. W każdym razie może zacznę pisać na temat rozdziałów.

    Scena pierwsza… Jejku jest taka dobijająca… Serio jak to czytam chce mi się ryczeć aczkolwiek ta scena jest tak piękna w swoim tragizmie, cierpieniu a zarazem miłości (zarówno do Iri jak i Sil ) że nie wiem jak to mam opisać.
    Jejku ja to jak Yuki jest przy Iri gdy ta zasypia, potem jak patrzy na dziewczyny mam centralnie przed oczami! No po prostu widzę ten wzrok naszego królewicza! Q.Q On jest prze słodki <3 Ech chłopie ależ ty się dobijasz… On ewidentnie powinien iść do psychiatry. Ten wykłady Miny i Shina jest bardzo mądry i dużo w ich słowach racji aczkolwiek nie dziwie się postawie Yukiego. Cóż życie… Taaaaaa nie ma to jak super plan uratowania dziewczyn… Nie dziwota że chłopak się wkurzył na przyjaciela. No ale faktycznie chyba wyjścia nie mieli… Słowa Minaili i jej gest ze spojrzeniem prosto w oczy Yu były… były takie no sama nie wiem… takie emocjonalnie… Wzbudziły we mnie tyle emocji że szkoda mówić. A nieświadome wszystkiego dziewczyny spały sobie w pokoju nie wiedząc że debatuje się o ich losie i nooo cnocie… Przerażające, dobijające i nie wiem co jeszcze…
    Kiedyś już ci chyba mówiłam ale naprawdę śmieszy mnie to zakłopotanie Iri Xd Może nie tyle zakłopotanie ile jej reakcja na to co się z nią działo. To jej obwinianie się o płacz, to jej przerażenie na temat jej uczuć związanych z dotykiem mężczyzny itp… Toć to wszystko naturalne a ona czuję się jakby stało się coś złego! Iri zdecydowanie niepotrzebnie tak bardzo stara się być opanowana i panować nad emocjami. Toć to nie zdrowe. Pamiętaj o tym! Ech Iri gdybyś ty wiedziała co cię czeka… W ogóle to przerażające co będzie później patrząc na obecną postawę dziewczyn a zwłaszcza Iri… Właściwe to takie ludzkie że człowiek mówi że czegoś by nie dał rady znieść albo że nie wyobraża sobie że byłby zdolny do czegoś tam a gdy przyjdzie co do czego wychodzi na to że bardzo częst to robi a nawet jest wstanie zrobić czy przeżyć duże gorsze rzeczy. Heh urocza i taka smutna jest ta rozmowa między Sil i Iri… Silya zauważy wszystko i bardzo dobrze.

    Jeeeeeej noooo kocham tą scenę w kuchni normalnie! To jest tak słodkie a zarazem smutne że po prostu nie wiem czy mam nad tym płakać czy się zachwycać więc robię i jedno i drugie. Uwielbiam to scenę! Mam ją przed ślepiami <3 A to jak opisałaś uczucia Yu względem Ilyari i to jak on ją widział było wprost genialne!!! „Była po prostu urocza. Nie piękna, ale właśnie”! Kocham! <3 Hahaha i to wejście Sil było świetne! <3 Ojj jak Sil troszczy się o zdrówko Iri Q.Q Taaak widać że to moja bohaterka ^ ^” Hahaha dziewczyno jej nic nie jest tylko się zakochuje! Xd

    Nooo i teraz tak bardzo przykra scena że serce mi się kraje i płacze krwawymi łzami.
    Matko początek i ta nieświadomość dziewczynek (szkoda że nikt już tak do mnie nie mówi… brakuje mi tego) i ten moment gdy dowiadują się co je czeka! Noż ja to mam przed oczyma! I powiem jedno to jest tak pięknie tragiczne że brak i słów i w ogóle ;( Ach i ta ufność Iri wobec Yu którą tak dobrze widać! Noo po prostu popłakać się idzie T.T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie naprawdę nie jestem wstanie wyobrazić sobie jak to ja bym była na miejscu dziewczyn. Serio naprawdę tego nie ogarniam. Ta scena w której Iri tuli do siebie Silye łamie mi serce nooo… Tak dobrze widać tu jak obie się kochają i w ogóle… Noż mam to przed oczami! I powiem że płakać mi się chce T.T
      Ech ta przemowa Minaili… Brak mi słów nooo… To smutne że Mina ma racje i że cóż… sama wiesz… Ech tak nieraz tak jest że wydaje się że mamy tak źle ale doceniamy to co mamy gdy okazuje się że może być jeszcze gorzej... Tak btw mam to przed oczami, słyszę ton głosu poszczególnych bohaterów… Jeżeli chodzi o następną scenę mam tak samo Q.Q

      Naprawdę nie wiem jak ja mam przekazać ci co czuję czytając ostatnią scenę… Boże emocje po prostu mnie rozsadzają. To jest tak bardzo do nas podobne i tak bardzo osobiste że na pewno ten fragment nie jest dla mnie obiektywny. Ta miłość, rozpacz, chęć pomocy, troska… Matko kochana nie mogę! „Tylko że ona nie zamierzała pozwolić Iri umrzeć. Pragnęła, by się zakochała, założyła dom i rodzinę. Czuła, że siostra tego potrzebuje i że nadaje się na żonę i matkę jak mało kto. Kochała ją z całego serca i chciała dla niej jak najlepiej. Tylko jak teraz miałaby to zdobyć?”, „Czy czysto teoretycznie nie wystawiają ich obu na próbę, po której, jeżeli ją przejdą, czeka je wspaniała nagroda?”, „- Co by się nie stało, chcę dla ciebie jak najlepiej - szepnęła. - Kocham cię jak siostrę, której nigdy nie miałam i zawsze będę po twojej stronie”, „- Też cię kocham. Nie mogę dopuścić do tego, by coś ci się stało. Tylko nie widzę żadnego dobrego wyjścia.”,” Nie lubiła mężczyzn i, szczerze mówiąc, zwyczajnie się ich bała. Bała się ich odmienności, ich siły i pożądania.” , „Co by się nie działo, nie mogła się na to zgodzić. Ale Sil... Może jest to dla niej jakieś wyjście? Nawet jeśli cierpiałaby w życiu doczesnym, potem bogowie ulitują się nad nią i wynagrodzą jej wszelkie krzywdy...” <- chyba nie muszę nic więcej mówić prawda…? Dobrze wiesz co chce ci powiedzieć… Tak z innej beczki. Sam wstęp do tej scenki o szczęśliwym życiu Silyi jest dołujący. Przeraża mnie jego znaczenie...

      No i doszłyśmy do dziewczynek… Nie będę się teraz na ten temat rozpisywać bo zrobię to w następnym rozdziale. Przygotuj się na… sama nie wiem co ^ ^”

      Podsumowując… Rozdział wzbudzający we mnie wiele emocji które minie rozsadzają i z którymi nie mogę dać sobie radę. Ponad to doskonale widać jak zmienił się klimat rozdziałów… Ech… No więc kochanie zostały ci dwa rozdziały… Cóż trudno, życie jest brutalne najwyżej resztę sobie dowyobrażam że się tak wyrażę. Jestem z ciebie taka dumna. Masz tyle zdolności. Tylko to dostrzec.

      Buziaczki i powodzenia!
      Sil

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.