piątek, 18 marca 2016

Rozdział VIII


Salgarien, 15. dzień 8. miesiąca 424. roku Ery Paktu

      Shin potrzebował sporo czasu na uspokojenie się i doprowadzenie do porządku. Kiedy jednak to mu się udało, opowiedział reszcie - również Yukiemu, który do tego czasu zdążył znów do nich przyjść - o tym, co wydarzyło się w szkole.
      Poranne lekcje minęły jak zwykle, nic szczególnego się nie działo. Dramat wydarzył się na przedostatniej. Shin spokojnie prowadził zajęcia, gdy do klasy nagle wpadło kilku albo nawet kilkunastu Arman. Widząc, że ewidentnie chcą coś zrobić dzieciom, nie namyślając się, rzucił się na dwóch z nich. Z jednym być może by sobie poradził, ale był nieuzbrojony, więc z dwoma nie miał już większych szans. Otrzymując coraz to kolejne razy, krzyczał do dzieci, by uciekały. Niestety, nawet te, które próbowały to zrobić, nie zdołały zbiec. Armanie zgarnęli wszystkie dziewczynki i wyprowadzili je siłą, płaczące i przerażone do granic możliwości. Miał akurat zajęcia z czternastoletnimi dzieciakami. Jak się potem dowiedział, młodsze zostawili w spokoju, ale ich rówieśników i starszych…
      Póki był w stanie się ruszyć, próbował walczyć, ale nie miał żadnych szans. Na moment chyba nawet stracił przytomność, ale nie był tego pewien. Wszystko to wydawało się złym snem.
      Dziewczynki zabrano, roztrzęsionych chłopców puszczono do domu. Podczas akcji zginęło dwóch siedemnastolatków, którzy próbowali obronić koleżanki, oraz troje nauczycieli. Szczerze mówiąc, Shin dziwił się, że on sam to przeżył. Dlaczego zostawili go przy życiu? Nie łatwiej byłoby się go pozbyć? Nawet głupi by zauważył, że jest wrogiem Arman, czemu więc go oszczędzono, podczas gdy innych nie? Ewidentnie coś tu było nie tak, ale Shin nie zamierzał dzielić się tymi przemyśleniami z żoną i przyjacielem. Minaili była już dostatecznie zmartwiona, a Yu... Cóż, pewnie znów ubzdurałby sobie coś głupiego.
      Nie mógł pojąć, jak Armanie mogli zrobić coś tak potwornego. Czy oni w ogóle mieli jakieś ludzkie uczucia i sumienie? Jeszcze niedawno próbował myśleć o nich obiektywnie - przecież niemożliwe, by dosłownie każdy Armanin był zły i zasługiwał na potępienie - ale teraz chyba już nie potrafił tego robić. To, czego się dopuszczali, w głowie się nie mieściło. Jak bardzo trzeba być okrutnym i zdeprawowanym, by pojmać niewinne dzieci do Wielkich Domów Rozkoszy? Czy w ogóle oddadzą rodzicom te dziewczynki, które jeszcze nie zakwitły? Wszak na pewno takie wśród nich były. Dzieci dojrzewają w różnym tempie.
      Tak okropnie współczuł swoim uczennicom! Nie mógł wybaczyć sobie tego, że nie potrafił ich ocalić. A ich rodzice? O bogowie, przecież oni wszyscy się załamią! Rano jak zwykle puścili swoje córeczki do szkoły, a one... One nie wróciły. I nie wrócą.
      Chłopców też było mu żal. Musieli patrzeć na to wszystko, przerażeni i bezsilni. Część z nich się załamie, część dołączy do ruchu oporu, część na pewno zrobi coś nierozważnego, przed czym nikt ich nie powstrzyma, a każdy bez wyjątku będzie miał po tym strasznym dniu traumę.
      Shin nigdy nie wybaczy sobie swej bezsilności i słabości.
      Minaili nie mogła patrzeć na to, jak wciąż dręczy się wyrzutami sumienia. Naturalnie nie mógł nic poradzić na to, co się stało, czegokolwiek by nie zrobił, nie przyniosłoby to pożądanego skutku. Nie dziwiła mu się jednak, że czuje się z tym wszystkim tak podle. Była pewna, że kiedy tylko zamykał oczy, widział sceny ze szkoły i dobijał się tym, iż w żaden sposób nie pomógł dzieciom.
      Yu również czuł się okropnie. Po części przez wzgląd na uczucia przyjaciół, po części przez to, że podobny los czekał niebawem większość Dameyek i Marrymotek (dameyski ruch oporu utrzymywał tajne stosunki z marrymockim i obie strony wiedziały, że sytuacja w obu krajach jest bardzo podobna), w tym Silyę i Ilyari, o ile szybko nie zostaną umieszczone w Karczmie. Z drugiej strony, nawet jeśli zgodzą się na pracę tam, niepowiedziane, że to je uratuje. Czasy się zmieniały i Armanie rościli sobie coraz więcej praw do interesów w Karczmie i nie tylko, co sprawiało, iż Yuki bał się, że to pociągnie za sobą przykre i niebezpieczne konsekwencje. Nie zmieniało to jednak faktu, że była to dla nich jedyna szansa.
      Sil i Iri zwyczajnie nie mogły uwierzyć w to, co usłyszały z ust Shina. Wydawało im się to zbyt przerażające i okrutne, by mogło być prawdziwe. Jak by jednak nie patrzeć, od tych kilku dni wszystko, co się działo, było jakby nierzeczywiste przez wzgląd na fakt, jak bardzo było straszne. Armanie niemalże przestali być w ich oczach ludźmi - jawili im się jako najgorsze bestie. Tak nie można postępować, a oni... Oni wyrządzają tyle złego bez mrugnięcia okiem.
      Swoją drogą, dlaczego inne kraje im nie pomogły? Armanie naruszyli Pakt Piętnastu Narodów ustanowiony czterysta dwadzieścia cztery lata temu. Ilyari i Silya, jak każdy (albo przynajmniej prawie każdy) obywatel jednego z owych piętnastu narodów, znały jego treść na pamięć. Czyż nie było tam napisane „Od dnia dzisiejszego po kres czasu dzielimy świat na piętnaście części, z których każda rządzić się będzie własnymi prawami”? Oznaczało to przecież, że wojny mają ustać na zawsze, że każdy kraj otrzymuje suwerenność, że nikt nie ma prawa podbijać innych państw i nimi rządzić. Armanie powinni więc zostać surowo ukarani za złamanie Paktu. Ukarani przez wszystkie pozostałe dwanaście państw. Tymczasem zaś Damey i Marrymot zostały zostawione w potrzebie. Czyżby inne narody bały się Armanu? Czy był aż tak potężny? Dziewczęta niezbyt znały się na polityce (żeby nie rzec: wcale), lecz miały silne poczucie sprawiedliwości i nie mogły przeżyć tego, że w Dameyu tak się wszystko posypało. Przecież gdyby taki Nadril albo taka Lemezja wspomogły Damey i Marrymot, cała sytuacja mogłaby zakończyć się inaczej. Być może wojnę zduszonoby w zarodku. Tymczasem wydarzyło się tyle złego... A jeśli Armanie na tym nie poprzestaną? Jeśli zechcą podbić kolejne państwa? Czy wszyscy im ulegną? Tak nie może być. Z tym trzeba coś zrobić... Jak tak dalej pójdzie, ludzie niebawem doczekają się odpowiednika Ery Wojen Starożytnych Plemion, która była tak straszna, że dzieci właśnie się o niej uczące do dziś potrafią rozpłakać się na lekcjach, gdy mowa o dramatyczniejszych jej epizodach. Gdyby teraz miało dojść do czegoś takiego... Cóż, pewnie rozpoczęłyby się masowe samobójstwa, bo mało kto wybrałby najróżniejsze wyrafinowane tortury zamiast śmierci. Tak jak wieki temu matki byłyby zmuszone zabić własne dzieci, by te nie dostały się w ręce wrogów, którzy żywcem obdzierali je ze skóry czy palili (zazwyczaj na oczach krewnych), synowie zdradzaliby ojców i na odwrót, zapanowałby chaos, którego koniec byłby przez wiele lat jedynie nic niewartą mrzonką. Nie, tego nie można powtórzyć. Przodkom ledwie udało się przeistoczyć barbarzyńskie walki w „cywilizowaną” Wojnę Ziemi, a następnie ustanowić słynny Pakt. Ludzie znajdowali się wówczas na skraju przepaści. Zostało ich mało, większość poległa, została zdradzona, zabita, zbrukana, zniszczona. Ale dzięki przywódcom ówczesnego świata ludzka kraina poczęła się odradzać i po ledwie kilkuset latach doszła do obecnego poziomu. Dlaczego Armanie chcieli to zniszczyć? Czy naprawdę wolą wojnę niż pokój? To nie do pomyślenia. Jak w ogóle można pragnąć czyjejś krzywdy? Oczywiście w każdym zakątku świata od czasu do czasu trafiają się różnego rodzaju zwyrodnialcy, mordercy, gwałciciele, okrutnicy, ale wszystkich prędzej czy później się gładzi, tym bardziej, że są to jedynie jednostki bądź mniejsze grupy, na przykład radykalne sekty religijne. Ale teraz? Teraz wrogiem jest cały kraj. Wielki i potężny kraj, na dodatek bardzo ludny. Podobnej wielkości był jedynie odległy Ramar, który jednak w dużej mierze był niezamieszkany, jako że sporą jego część stanowiły dziewicze puszcze.
      Po dłuższej chwili milczenia wszyscy poza Ilyari zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami, zupełnie tak, jakby głośne mówienie o tym, co się stało, było niewłaściwe. Ta zaś dyskretnie przegryzła na moment wargę, nie mogąc wynurzyć się z głębin własnych myśli.
      Jak tak dalej pójdzie, Silya i ona będą skończone. Armanie już przypuszczali ataki, a będzie tylko gorzej. Nikt ich nie powstrzymuje, bo i jak? Pewnie, od czasu do czasu ruch oporu bawił się w jakieś akcje sabotażowe czy dywersyjne, ale na większą skalę nic to nie da.
      Nie może pozwolić, by Silyę dopadli Armanie. Nigdy, przenigdy.
      Wzięła głębszy wdech, patrząc na złożone na kolanach dłonie. Siedzieli wszyscy w kuchni przy stole, jak zazwyczaj, bo tu mieścili się w piątkę.
      - Proszę, zabierzcie Silyę do Karczmy - powiedziała nagle. - Jak najprędzej.
      Zaległa cisza. Przez kilka czy kilkanaście sekund nikt się nie odzywał, próbując przetrawić to, co usłyszał. Wszyscy w napięciu i ze zdumieniem wpatrywali się w Ilyari, która pozornie była zupełnie spokojna. W środku jednak łkała nad losem Dameyek.
      - Macie rację. To jedyne wyjście - rzekła w końcu, gdy nadal nikt nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa.
      - Uhm. To bardzo rozsądne podejście - pochwalił ją niepewnie Shin.
      - Iri? Co ty mówisz? - szepnęła Silya, wlepiając w nią spojrzenie.
      Ilyari wreszcie uniosła wzrok, ale zgrabnie ominęła nim każdego poza Sil, której spojrzała prosto w oczy.
      - Tylko tam masz szansę na to, żeby wyjść cało z tego bagna - stwierdziła. - Może nie będzie tak źle, co? - Spróbowała się uśmiechnąć, ale niezbyt jej to wyszło. - Zawsze marzyłaś o wielkiej miłości, pamiętasz? Kto wie, może to w Karczmie ją spotkasz? W życiu zdarzają się różne niespodzianki - mówiła niezbyt przekonująco. Sama za bardzo w to nie wierzyła, choć chciała. Życzyła przybranej siostrze wszystkiego, co najlepsze. Niechże faktycznie zakocha się ze wzajemnością i wreszcie będzie szczęśliwa. Niech doczeka się dzieci, którym nieumiejętnie będzie szyła czapki i szaliki na zimę, które rozpieści tak niesamowicie, że będą zupełnie nieznośne, niech zatuli męża na śmierć. Niech doczeka tego, o czym tak od dziecka marzyła. - Pewnie, na początku będzie ciężko, ale musisz być dzielna i cierpliwa, dobrze? - ciągnęła, używając tonu matki mówiącej do swego dziecka. Czuła, że zaraz się rozpłacze, ale nie mogła sobie na to pozwolić, więc znów wzięła głęboki oddech. - Jakoś to będzie - dodała na koniec.
      - Ale, Iri, nie rozumiem... - szepnęła Silya, wpatrując się w nią wielkimi oczyma. - Dlaczego cały czas mówisz tylko o mnie?
      - Bo tylko ty pójdziesz do Karczmy - odparła spokojnie Ilyari. W tym momencie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestała się bać. Tak po prostu musi być, ot, tyle. Silya zacznie nowe życie, ciężkie, bo ciężkie, ale ostatecznie na pewno na dobre jej to wyjdzie, a ona ze swoim się pożegna. To nic takiego.
      - Nie, Iri, nie pójdę bez ciebie - zaprzeczyła niby to hardo Silya, jednak pod powiekami czuła już łzy. Wiedziała, że zaraz wpadnie w histerię.
      - Pójdziesz. Ja przecież nie mogę tam iść.
      - Niby dlaczego?! - wykrzyknęła już z płaczem Sil.
      - Ty wiesz - powiedziała cicho Ilyari, uśmiechając się leciutko.
      Pieprzona przysięga! W tej chwili Silyę ogarnęła niemalże nienawiść w stosunku do pani matki i Najstarszych bogów, przez których Iri wybrała śmierć zamiast życia. Ona wiedziała. Wiedziała, co siostra zamierza. Zabije się, a ją odda do Karczmy, by usługiwała jakimś napalonym mężczyznom, żywiąc się jedynie nadzieją na to, że kiedyś jeden z nich stanie się „tym jedynym”, i pozwoli jej utonąć w morzu rozpaczy. Nie, nie ma szans, by Silya się na to zgodziła! Po jej trupie!
      - Mam to gdzieś - warknęła przez zaciśnięte zęby. Teraz nie mogła się rozhisteryzować, musiała być twarda. Zbyt wiele od tego zależało. - Nigdzie bez ciebie nie pójdę, rozumiesz? Albo pójdziemy do Karczmy razem, albo razem zginiemy, w ten czy inny sposób. Nie chcę kolejny raz stracić kogoś bliskiego. Nie chcę znów zostać sama. Nie zamierzam żyć bez ciebie, Iri. Tylko ty mi zostałaś.
      Patrzyły tylko na siebie, więc nie widziały reakcji pozostałego trojga. Wszyscy byli wstrząśnięci, ale przy ostatnim zdaniu Yuki drgnął. Małżeństwo spojrzało na niego z wyrzutem, lecz ten, choć z ciężkim sercem, nadal uważał, że dla Silyi lepiej jest nie wiedzieć o tym, jakie więzi ich łączą.
      Minaili prawie płakała, Shin siedział z zaciśniętymi ustami i nieodgadnionym wyrazem twarzy, Yu szkliły się oczy. Mocno zaciskał dłonie na spodniach. Od dziecka uczono go panować nad sobą. Gdyby tak nie było, zginąłby już wiele razy, a przecież nie mógł zostawić rodziców - a teraz już tylko ojca - samych.
      - Rozumiesz, co do ciebie mówię? - Silya nadal wpatrywała się w Ilyari. Nie pozwoliła jej odwrócić wzroku. - Jeśli umrzesz, zabiję się, obiecuję ci to na Nowych i Najstarszych bogów.
      Iri miała świadomość, że Sil nie żartuje. Ale ona tak panicznie bała się śmierci i tego, co miało być po niej! Niby wierzyła w Nowych bogów i ich łaskę, w życie po śmierci, jakie ofiarują, wierzyła w to, że jej rodzice czekają na nią gdzieś w zaświatach... Jednak mimo tego bała się. Bała się tak bardzo, że normalnie nigdy nie podjęłaby takiej decyzji. Nigdy nie wybrałaby śmierci zamiast życia, choćby najpodlejszego. Skoro tak, musiała być na granicy. Ilyari musiała być teraz całym jej światem albo może jego fundamentami, na których ona sama się opierała. Bez nich runie w bezkresną przepaść i nie będzie już dla niej ratunku.
      Co ona ma teraz zrobić? Wybrać Silyę i życie czy Najstarszych i śmierć? Gdyby nie troska i miłość, jakimi obdarzała Sil, wybór byłby bajecznie prosty. Ale tak...
      O bogowie, pomóżcie! Znalazła się w potrzasku. Żadne wyjście nie było dobre.
      Zrobiło jej się słabo, a do oczu napłynęły wstrzymywane łzy. To już koniec. Czego by nie wybrała, pogrąży siebie i Silyę w rozpaczy. Jej umysł ciągnął ją w egoistycznym kierunku, w którym czekały na nią bezpieczne ramiona śmierci. Wiedziała, że samobójstwo pociągnie za sobą poważne konsekwencje w ramach odpokutowania go, jako że było, łagodnie mówiąc, niewskazane, ale miała nadzieję, że po jakimś czasie dobrego sprawowania się w zaświatach zasłuży na Ocean Łaski Najstarszych. Jednakże serce się sprzeciwiało, walczyło o to, by zwróciła się w drugim kierunku. W stronę cierpienia, upokorzenia, Ognia Sprawiedliwości. Ale też tę, którą wybrała Silya, jedyna bliska jej osoba.
      Choć to mogłoby wydawać się zaskakujące i niedorzeczne, w tym momencie marzyła o tym, by do mieszkania wpadli Armanie i bez zastanowienia rozstrzelali ich wszystkich. Problem sam by się rozwiązał. Nie musiałaby podejmować najcięższej decyzji w życiu.
      O bogowie, dlaczego do tego doszło...?

      Dziewczętom kazano porozmawiać na osobności, w spokoju, i zastanowić się nad tym wszystkim. Kiedy zostawiono je same w pokoiku gościnnym, głównie to Silya mówiła. O tym, że Karczma to jedyne wyjście. Że przemyślała wszystko i ich wybawcy mają rację. Przypominała o haniebnych czynach Arman. O reszcie Dameyek, którym nie dano takiej szansy jak im. O bogach, szczególnie Najstarszych. O tym, że z pewnością nie będą rozliczać swych wyznawczyń z przysiąg złożonych w czasach, gdy sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, a jeśli nawet będą chcieli to zrobić, ona weźmie ciężar win Ilyari na siebie.
      Iri zaprzeczyłaby co najmniej połowie słów Silyi, ale nie miała ochoty na dysputy. To, która miała rację, nie miało zbyt dużego znaczenia. Zresztą tak naprawdę Sil pewnie sama nie wierzyła w większą część tego, co powiedziała. Mówiła, co trzeba, co czuła, że musi zostać wypowiedziane, i tyle. Nadzieja na lepsze jutro? Na miłość w czasach wszechobecnego strachu i śmierci w każdej chwili mogącej zapukać do drzwi? Na radość i szczęście, choćby poprzedzone cierpieniem, które jednak uszlachetnia i wzmacnia człowieka? Nie. Życie tak nie wygląda. A już na pewno nie ich życie ani życie innych Dameyek i Marrymotek. Im pozostała jedynie hańba lub śmierć.
      Gdyby nie Silya, gdyby tylko nie Silya... Wszystko byłoby prostsze. Dlaczego Ilyari tak się do niej przywiązała? Dlaczego to niepozorne dziewczę stało się jej tak drogie? Przez to nie było dobrego wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazła. Była rozdarta między Sil a bogami. Och, tak bardzo rozdarta... Odpowiedź powinna być prosta. Człowiek powinien wybrać Silyę, a dusza - bogów. Sęk w tym, że ona przecież składała się z jednego i drugiego. I choć życie doczesne przeminie i teoretycznie powinna bez namysłu oddać się Najstarszym, coś w niej protestowało. Czy nie zachowałaby się okropnie egoistycznie, gdyby zignorowała uczucia Silyi i postąpiła po swojemu? Z drugiej strony, jeśli zdradzi bogów i złamie przysięgę im daną, nie będzie dla niej ratunku. Najpierw będzie cierpieć za życia, a potem po śmierci, już wiecznie. Spłonie w Ogniu Sprawiedliwości niczym najgorsi zbrodniarze.
      O bogowie, tak bardzo się bała!
      Silya paplała dalej, próbując przekonać do swoich słów zarówno Ilyari, jak i - może przede wszystkim - samą siebie. Nie była aż tak naiwna, by wierzyć w to, co mówi. Obawiała się wręcz, że będzie zupełnie przeciwnie, że wkroczą do jaskini lwa, nawet o tym nie wiedząc. Ale czy to i tak nie jest mniejsze zło? Jeśli nie zdecydują się na Karczmę, zgarną je Armanie, a jeśli tak się stanie, zostaną obdarte ze wszystkiego, co mają. Z dumy, nadziei, honoru, człowieczeństwa. Inną alternatywą była śmierć, ale jej Silya bała się chyba jeszcze bardziej niż Arman. Nie do końca wiedziała, dlaczego tak jest, ale naprawdę nie chciała umierać. Nie w najbliższym czasie. Chciałaby dożyć późnej starości, patrząc, jak jej wnuki lub nawet prawnuki smakują świata. Dlaczego miałaby rezygnować z danego jej przez bogów życia w wieku niespełna dziewiętnastu lat? Bogowie po to dali jej życie, by mogła z niego korzystać. Nie godziło się odbierać go sobie ot tak. Musiała przekonać Ilyari do swoich wątpliwych racji, bowiem gdyby siostra nie zmieniła zdania, obie musiałyby umrzeć. Sil nie potrafiłaby już bez niej żyć. A może by potrafiła, wszak po każdej stracie można jakoś się podnieść - przynajmniej teoretycznie - lecz nie chciała znów przeżywać śmierci bliskiej osoby. Żałowała pani matki, ale za Ilyari tęskniłaby stokroć bardziej, być może nawet tak jak za rodzicami albo przynajmniej prawie tak jak za nimi.
      Nie, nie pozwoli na to.
      Być może nie zdążyłyby podjąć decyzji na czas, gdyby nie to, że nagle Silya przypomniała sobie o dziewczynach, które również miały wziąć dziś ślub. Przecież Armanie chcieli wkroczyć do świątyni, by, eufemistycznie rzecz ujmując, przerwać ceremonię! Shin i Yuki obiecali, że ostrzegą ich koleżanki, jednak nic potem na ten temat nie powiedzieli! Co prawda wyciągnęli z Sil ich adresy (które na szczęście znała), ale później w ogóle do tego nie nawiązywali, choć mieli wiele okazji.
      Przestraszone wyszły do przedpokoju, by stamtąd zawołać chłopców. Zapytały ich o Kammę, Paleo i Goi. W odpowiedzi najpierw otrzymały jedynie smutne miny i spuszczenie przez nich wzroku.
      - Przykro nam - mruknął Shin. - Byliśmy u każdej z nich wczoraj późnym popołudniem. Żadnej z nich już nie zastaliśmy. Nie chcieliśmy wam mówić, bo byłyście dostatecznie dobite tą całą Karczmą... - tłumaczył.
      - Co znaczy, że ich nie zastaliście? - spytała cicho Ilyari, domyślając się odpowiedzi. Pustym wzrokiem patrzyła na młodzieńców. Tuż obok niej Silya przełknęła ślinę i automatycznie poszukała dłonią ręki Iri.
      Shin wziął wdech, ale zanim zdążył wymyślić odpowiedź, Yu, patrząc Ilyari prosto w oczy, wyznał dziewczętom całą prawdę z wczorajszego wypadu.
      - Armanie dopadli je przed nami. Z samego rana wyciągnęli je z łóżek i zawlekli do samochodów. Z zeznań naocznych świadków wynika, że nie obchodzili się z nimi łagodnie.
      A więc to tak... Przepadły. Przepadły tak jak one mają przepaść. To samo czekało je dwa dni temu. Gdyby nie pojawili się chłopcy, tkwiłyby już po uszy w bagnie armańskiego domu publicznego. A teraz spotkało to Paleo, Kammę i Goi, młode kobiety, które dzięki naukom przedmałżeńskim zdążyły całkiem dobrze poznać.
      Silya zaczęła płakać, Ilyari nadal wpatrywała się w Yukiego, a on w nią. Shin, zauważywszy to, stał cicho, świadomy, że decyzja zaraz padnie.
      Po chwili wydającej się trwać w nieskończoność Ilyari przymknęła powieki, zwróciła twarz ku górze i odetchnęła głęboko. Potem powróciła do poprzedniej pozycji.
      - Zabierzcie nas do Karczmy - szepnęła, wydając na siebie wyrok spłonięcia w Ogniu Sprawiedliwości Najstarszych.
     
      - Trzeba to jakoś zorganizować - zauważył Shin, kiwając się w przód i tył. Siedział na dywanie w salonie. Silyę i Ilyari posadził na sofie, a Minę i Yukiego na fotelach. Mógł co prawda zająć jeden z nich i wziąć Minaili na kolana, ale kiedy siedział w taki sposób jak teraz, miał na wszystkich oko. - Dokumenty są w porządku, więc tu nie ma problemu. Ale nie możecie sobie tak po prostu stąd wyjść i pójść do Karczmy. Ulice są patrolowane, w Karczmie też przebywa coraz więcej Arman... To niebezpieczne przedsięwzięcie.
      - Pozostają kanały. Dojdziemy nimi do mnie, a potem piwnicami do Karczmy - rzucił Yu. Nie wyglądał na zadowolonego z tego, co się działo, ale nic innego im nie pozostało. Jeśli dziewczyny miały dostać jakąkolwiek szansę od życia, to mogła to być tylko Karczma.
      - W naszej piwnicy jest jakaś rura, która chyba prowadzi do kanałów - przypomniała sobie Mina.
      - Byłoby świetnie. - Yuki skinął głową.
      Shin zaoferował się, by natychmiast to sprawdzić. Wyszedł więc z mieszkania i wrócił po kilku minutach, oświadczając z zadowoleniem, że Minaili się nie myliła.
      - To chyba problem z głowy - zauważył Shin z uśmiechem. Że też nigdy wcześniej nie wpadł na to, by tą drogą chadzać do Yu! Nawet godzina policyjna nie byłaby im straszna. - Proponuję dzisiejszą noc. Przeprowadzę je przez kanały, a potem przekażę je tobie - zwrócił się do przyjaciela. Ten niechętnie skinął głową. - No to postanowione! - oświadczył. Lekko klasnął w dłonie. Zachowywał pozorną pogodę ducha nawet teraz, gdy był rozchwiany emocjonalnie z powodu zajścia w szkole. Nie zwracał też uwagi na ból powstały w wyniku pobicia. Cieszył się po prostu, że coś się wreszcie układa. Miał nadzieję, że plan przemycenia dziewcząt do Karczmy nie spali na panewce.
      Wysłali je do pokoiku gościnnego, by się przespały, jako że w nocy pewnie oka nie zmrużą. Yu umówił się z Shinem co do godziny, pożegnał się z Miną, po czym ruszył przygotować co trzeba. Shin i Minaili zostali sami. Kobieta dotknęła lekko policzka męża, patrząc na niego z zatroskaną miną.
      - Boli? - spytała.
      - E tam, tyle co nic - odparł, wyszczerzając zęby.
      - Chciałabym, by Yu i te dziewczyny też były w stanie tak do wszystkiego podchodzić - szepnęła, tuląc się do męża. Objął ją jedną ręką w pasie, a drugą głaskał po głowie.
      - Jakoś to będzie - oznajmił z pozorną pewnością. - Musi.
      - Uhm - mruknęła tylko nieprzekonana. Próbowała wierzyć w nadejście lepszych czasów, ale szczerze mówiąc, widziała tylko ciemność.
      Mocniej uczepiła się Shina, próbując odegnać bezlitośnie napływające jej do oczu łzy.

      Choć spodziewały się, że nie zasną, udało im się to zrobić dość szybko. Były zapewne po prostu wymęczone przeżyciami tego dnia i poprzednich.
      Minaili delikatnie zbudziła je jakieś czterdzieści minut przed północą. Dała im jeść i pić, by po niedługim czasie pożegnać je ze łzami w oczach.
      - Dziękujemy za wszystko - rzekły obie, wykonując tradycyjny gest dziękczynny.
      - Nie ma za co. Trzymajcie się, kochane - szepnęła, przytulając je bez ostrzeżenia. Silya odwzajemniła uścisk, Ilyari zesztywniała, zdziwiona takim gestem.
      Shin dał żonie całusa w policzek, po czym zaprowadził dziewczęta na dół, do piwnicy. Było tam ciemno, ale nie zapalali wątłego światła, by nie kusić losu. Starali się poruszać jak najciszej, żeby nawet sąsiedzi-Dameyczycy nie wiedzieli, że coś się dzieje. Czasy były niepewne i nawet wśród rodaków na pewno czaili się zdrajcy, więc lepiej dmuchać na zimne.
      Shin wcześniej dokładnie przestudiował mapę kanałów, którą naprędce skądś skombinował (skąd, tego nie powiedział), więc teraz, wyuczony jej oraz znający topografię nadziemnej części Śródmieścia, szedł po ciemku, prowadząc Ilyari i Silyę szybko i pewnie. Szli tak chyba tylko kilka minut. Shin zatrzymał się wówczas, wszedł po niewidocznej dla dziewcząt drabince i zapukał w coś, co się nad nim znajdowało. Jeden stuk. Przerwa. Pięć stuków. Przerwa. Dwa stuki.
      Z drugiej strony również rozległo się stukanie. Jeden. Przerwa. Pięć. Przerwa. Trzy.
      Właz został otwarty i Shin wylazł na powierzchnię, by potem wraz z czekającym na górze Yukim pomóc wejść dziewczętom. Były od nich niższe, a drabinka nie prowadziła na samą górę, więc miałyby poważne problemy, by wdrapać się tam samodzielnie.
      Ze zdumieniem zauważyły, że znajdują się w ogrodzie. Był środek jesieni, więc drzewa w dużej mierze zgubiły już liście, ale wysokie iglaki otaczające ogród z trzech stron skutecznie broniły niepożądanym oczom wglądu do niego.
      Było zbyt ciemno, by mogły zauważyć szczegóły. Okna otaczających je kamienic czy willi ziały ciemnością, światła latarni z ulic tu nie dochodziły, musiały więc polegać jedynie na mdłej poświacie księżyca i gwiazd.
      Chłopcy ujęli je za dłonie i poprowadzili do jakiegoś budynku. Tam również nie zapalili światła. Stanęli.
      - Cóż, tu się pożegnamy - rzekł jakby nieśmiało Shin. - Bardzo miło mi było was poznać. Nie dajcie się smutkowi, walczcie o szczęście, byle rozsądnie - poradził im z lekkim uśmiechem.
      Sil poczuła w oczach łzy. Z jakiegoś powodu przywiązała się do Shina i Minaili i przykro jej było, że się rozstają. Nie miałaby nic przeciwko temu, by dłużej u nich pomieszkać, ale miała świadomość, że to niebezpieczne i dla niej oraz Iri, i dla tego sympatycznego małżeństwa.
      Podziękowały mu tak jak wcześniej jego żonie. Pomachał im jeszcze, po czym zniknął w ogrodzie. Sil miała nadzieję, że jeszcze się zobaczą. Ilyari z kolei z trudem myślała już o czymś innym poza tym, co je niebawem czekało. Nie przywiązywała się też do ludzi tak szybko jak przybrana siostra, więc łatwiej było jej pożegnać Shina i Minę.
      Yu poprowadził je do piwnicy. Okazała się zdecydowanie niemała, bo przeszli kilka pomieszczeń, zanim odsunął jakieś beczki czy skrzynie, za którymi znajdowały się niewielkie drzwiczki. Otworzył je kilkoma kluczami, po czym puścił je przodem, by samemu z powrotem zamknąć drzwi. Westchnął cicho, po czym kazał im iść za sobą.
      Przez kilka minut przedzierali się przez różnego rodzaju pomieszczenia. Większość wyglądała na piwnice, inne na pralnie, jeszcze inne sprawiały wrażenie, jak gdyby ktoś w nich mieszkał, ale obecnie przebywał gdzie indziej. Wolały nie dociekać przyczyn tych potencjalnych zniknięć.
      W końcu Yuki zatrzymał się przed następnymi solidnymi drzwiami zamkniętymi na co najmniej kilka zamków. Ponownie bez zastanowienia sięgał po odpowiednie klucze i otwierał kolejne to zamki. Nie pytały, skąd ma klucze i dostęp do tych wszystkich podziemnych tajemnic. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Może skombinował je od jakiegoś kolegi z ruchu oporu? A może miał pożyteczne znajomości? Tak naprawdę nic o nim nie wiedziały, był najbardziej tajemniczym członkiem trio przyjaciół, więc ciężko było im domyślić się, jak faktycznie było.
      - Nie odstępujcie mnie ani na krok - przykazał im cicho. - Do nikogo się nie odzywajcie. Nie rozglądajcie się za bardzo.
      Skinęły głowami. Serca waliły im jak młotem. Bały się tego, co je czekało. Bały się nieznanego i wszelkich wyzwań, jakie zostaną im rzucone.
      - Witajcie w Karczmie - mruknął Yuki na tyle cicho, że ledwie go dosłyszały, jednocześnie otwierając drzwi do lekko oświetlonego pomieszczenia. Spostrzegły kolejną piwnicę, tyle że ta zdecydowanie musiała należeć do jakiegoś baru czy restauracji. Faktycznie musiały znaleźć się w Karczmie. Sama piwnica wyglądała na swój sposób bogato. Zapasów i alkoholi było tu całe mnóstwo, panował też względny porządek.
      Niepewnie i z drżącymi sercami przekroczyły próg.
      W jakimś pomieszczeniu nad nimi zegar począł wybijać północ.

4 komentarze:

  1. Leżę sobie chora w łóżeczku więc stwierdzam że zrobię coś pożytecznego i przynajmniej napiszę kom do NK. Zatem bez większych wstępów zabieram się za recenzyjkę tegoż tragicznie-smutnego rozdziału.

    Szczerze… sama nie wiem co ja mam napisać na temat pierwszej sytuacji bo chyba nie ma słów które do końca oddały by moje uczucia… Doskonale pamiętam jakiego doła złapałam gdy przeczytałam o dziewczynkach po raz pierwszy. Później chyba długo w nocy o tym myślałam… Takie okrucieństwo nie mieści mi się w głowie. Nie wyobrażam sobie co musiałyby czuć takie dziewczynki… Jest mi ich tak cholernie żal że nawet nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Po za tym najmłodsze miały CZTERNAŚCIE LAT!!! Noż toż to dzieci! I tak jak Shin zauważył raczej nie każda wówczas „zakwitła”. No właśnie ciekawa jestem co oni z takimi zrobią… W każdym razie każdą z tych dziewczynek spotka straszny los… W ogóle ta sytuacja kojarzy mi się z tym jak podczas II wojny porywana młodych chłopców i dziewczęta do ty „obozów” by sama wiesz… Wysłałam ci kiedyś o tym artykuł mam nadzieje że pamiętasz. No ale wracając do fabuły NK… Ogromnie żal mi też rodziców tych dzieci. Nie no serce by mi chyba pękło gdyby mojej córeczce coś takiego się przydarzyło… Nie noo chyba bym z rozpaczy oszalał… W ogóle tak sobie pomyślała że mogłabyś wykorzystać później ten wątek z jakimś chłopcem z tego napadu który wstępują do ruchu oporu ( wiesz jak pewna zupa i reszta gromadki trochę podrosną). Swoją drogą to takie przykre że mimo tego że Shin próbował jakoś obiektywnie patrzeć na Arman to po tym wszystkim nawet on nie jest wstanie tego robić. Znaczy to zrozumiała ale wiesz i tak jest to przykre. Ech biedny Shim… Naprawdę biedaczek musi czuć się beznadziejnie patrząc na to jak ktoś krzywdzi dzieci i nic nie móc z tym zrobić ;( Choć swoją drogą przecież musiał mieć świadomość że to prędzej czy później się stanie… Taaaaa to nie są twoje zwidy tylko w tu naprawdę coś śmierdzi Shin… Szkoda tylko że puki co nikt oprócz niego tego nie widzi… A tak z innej beczki czy ruch oporu nie powinien jakoś ostrzegać ludzi skoro wie o tych łapankach…? Nie wiem, tak mi się tylko wydaje ^ ^” Nie nooo ja tą scenę w szkole widzę… Wiesz jak w serialu… Jest kadr na cały budynek, potem podjeżdżają ciężarówki, wychodzą żołnie, wpadają do spokojnej klasy, rozpętuje się chaos a wszystko przy jakiejś dramatyczno-patetyczno-smutnej melodii… Ech podsumowując całość tragedia, tragedia i dla odmiany… tragedia ^ ^
    Taaaa Yuuu to że dasz robotę dziewczyną w Karczmie nie oznacza że ocalisz je od Arman. Żebyś się nie zdziwił kochanieńki! ;] Noż poczekaj jak spotkasz starego kumpla mamusi i ciotusi dopiero zrozumiesz wszystko ^ ^ Pójdziecie na piwko opowiesz mu o tym jak znalazłeś sobie ukochaną i kuzyneczkę zobaczysz jaki będzie zadowolony! W ogóle to ciekawa jestem jak ty to opiszesz… W sensie to całe ostateczne że się tak wyrażę przejęcie Karczmy przez Arman i spotkanie Yu i Sama Wiesz Kogo <- la Voldemort Xd.

    Już ci to nie raz mówiłam ale naprawdę genialnie kreujesz świat NK! Naprawdę świetnie że tak dbasz o stworzenie historii świata NK! To fakt ta Era Wojna Starożytnych Plemion musiała być straszna! D: Zupełnie jak u nas II Wojna Światowa. Zabijano dzieci by je nie dopadł wróg, obdzierano je ze skóry czy palono żywcem… Straszne… Ech te rozkminki dziewczyn są tak bardzo prawdziwe… Gdyby inne państwa ogarnęły trochę tych idiotów Arman może wszystko byłoby inaczej… Ale nie jak to niestety bywa w rzeczywistości inni wolą się nie wtrącać a tylko siedzieć i modlić się by to na nich nie napadnięto… Straszne ale prawdziwie i to mnie naprawdę przeraża biorąc pod uwagę co się dzieje dziś na świecie…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następna scena jest tak przejmując, dramatyczna, straszna, przykre a zarazem tak piękna, pełna miłości i sama nie wiem czego jeszcze że dramat jakiś! To scenę też mam przed oczami… Powiem ci że w serialu mogłoby to naprawdę świetnie wyglądać! *o* Znaczy wiesz tragicznie ale mimo wszystko… Generalnie z jednej strony obie dziewczęta wykazały się tu zarówno egoizmem jak i chęcią opieki nad tą drugą. Chodź zdecydowanie to Silya wykazała się większym egoizmem choć ja potrafię ją zrozumieć… „Ale ona tak panicznie bała się śmierci i tego, co miało być po niej! Niby wierzyła w Nowych bogów i ich łaskę, w życie po śmierci, jakie ofiarują, wierzyła w to, że jej rodzice czekają na nią gdzieś w zaświatach... Jednak mimo tego bała się. Bała się tak bardzo, że normalnie nigdy nie podjęłaby takiej decyzji. Nigdy nie wybrałaby śmierci zamiast życia, choćby najpodlejszego” ten fragment i to że się wściekła na Panią matę i bogów powoduje że Silya jest taaaka ludzka i taaak bardzo do mnie podoba… Autentycznie czuję z nią więź! Po za tym fragment idealnie opisuje moje podejście do tego tematu… „Życzyła przybranej siostrze wszystkiego, co najlepsze. Niechże faktycznie zakocha się ze wzajemnością i wreszcie będzie szczęśliwa. Niech doczeka się dzieci, którym nieumiejętnie będzie szyła czapki i szaliki na zimę, które rozpieści tak niesamowicie, że będą zupełnie nieznośne, niech zatuli męża na śmierć. Niech doczeka tego, o czym tak od dziecka marzyła” ten fragment sprawia że naprawdę chce mi się płakać… Kochana ty chyba wiesz czemu Q.Q No ale wracając do tragizmu tej sytuacji… Naprawdę to jest straszne… Nie wyobrażam sobie być na miejscu Iri… W sensie że niby sama mam skazać się na potępienie… Nie no naprawdę to nie mieści mi się w głowię… Mam nadzieje że jakoś to rozwiążesz… Ech Mina, Yu i Shin musieli czuć się strasznie patrząc na to co się dzieje z dziewczynami… Ech dramat jakiś… Nie dziwie się Sil że tak uparcie trzyma się Iri… Nie wyobrażam sobie zostać całkiem sama i jeszcze pracować tam gdzie ma pracować… A Yuuu głupek jeden woli udawać że nie zna Sil…
      Widzę że dodała że samobójstwo było złe wśród Najstarszych… Właściwie zastanawiałam się jak to tam u nich jest… Po za tym wiesz co…? Nie dziwie się że Iri pragnęła by wtargnęli Armanie… Ja chyba też bym tak myślała. Byłoby proście, to nie zależałoby ode mnie…
      Opis rozmowy dziewczyn i opis ich uczuć jest genialnie! Naprawdę wychodzi ci to genialnie! Oczywiście wiem że uważasz że można to opisać lepiej ale według mnie jak na amatorkę wychodzi ci to genialnie! Kocham to właśnie za te opisy uczuć, za psychologię jaką tu widać <3 No ale dobra wracając do fabuły… „Najpierw będzie cierpieć za życia, a potem po śmierci, już wiecznie. Spłonie w Ogniu Sprawiedliwości niczym najgorsi zbrodniarze” <- na litość to zdanie po prostu doprowadza mnie do szału, płaczu i nie wiem czego jeszcze! Nie nooo przecież tak nie można! D: To jest tak straszne że nie wiem co mam powiedzieć…

      Usuń
    2. No i dziewczyny dowiedziały się co się stało z Paleo, Goi i Kammą… Serio serce mi się kraję jak uświadomię sobie że gdy czytam o tym że dziewczyny idą do Karczmy Paleo, Goi i Kamma muszą przeżywać katorgę (podobnie zresztą jak uczennice z pierwszej sceny)… Przecież one są w rękach tych okrutników od dwóch dni i na pewno zdążyli już je skrzywdzić…( tak wiem że to dziwne że mówię jakby one istniała ale tak to po prostu widzę) Nie noo to straszne… Jak o tym myślę chce mi się ryczeć… Biedna Paleo i Goi tak bardzo cieszyły się z tego ślubu a Kamma tak bardzo nie cierpi facetów… Masakra… Jak już mówiłam strasznie je polubiłam… Aczkolwiek kiedyś obiło mi się o uczy że jeszcze ma ponoć o nich coś być więc liczę że to prawda i że nie będzie to dooooooooooooobijające.
      No i dziewczyny wyruszają się do Karczmy by… no właśnie by co…? To się okażę… Sceny pożegnań z Miną i Shinem były naprawdę wzruszające Q.Q Hahaha Iri sztywniej przy uścisku obcej osoby uuuuurocze <3 Ech szkoda tylko że… no cóż ty wiesz czego… Właściwe to ciekawa jestem czy jeszcze spotkają Mine… Powiem ci że otoczenie domku Yuu jest zacne <3 Na pewno spodobałoby się Iri :D No i proszę dziewczęta dostały się do Karczmy… I co teraz będzie aż strach się bać…
      Po tym rozdziale widać jak na dobre zmienił nam się klimacik z pierwszych trzech czy nawet czterech rozdziałów… Ze słodko gorzkich scenek rodzajowych przeszedł na mroczne, okrutne pełne brutalności realia okupowanego państwa…

      Tak więc kochana rozdział jak sama widzisz wywołuje we mnie mnóstwo emocji i wyciska łzy z oczu. Tak że czekam na kolejny już ostatni rozdział! Liczę że być może za jakiś czas mimo wszystko zechcesz coś popisać ale to zależy od ciebie.

      Całusy
      Sil.

      Usuń
  2. Witam!
    Usiadłam i za jednym zamachem przeczytałam całość.
    Bardzo fajne opowiadanie! Niezwykle smutne, ale cóż, w świecie, gdzie toczy się wojna, nie może przecież być wesoło! Niezwykłym promyczkiem jest Sin, którego z chęcią bym udusiła, gdyby mnie nie bawił :D
    Poza tym Yu... Hm... Już go lubię ^^
    Oczywiście, dziewczęta są przecudowne! Ili i Sil (dobrze zapamiętałam?) - bardzo mi się podoba to jak różne są, a jednocześnie jak głęboka przyjaźń je łączy.
    Mam nadzieję, że nie trafią do Karczmy na stałe... W sumie-jeśli tam zostaną, to opowiadanie się nieco...urwie xD
    Hm... Coś jeszcze? Chyba nie...
    Pozdro!
    K.L.

    PS. Powinnam pisać sprawozdanie, ale jak to w życiu bywa... Znajduję sobie milion ciekawszych rzeczy do zrobienia... Głupia Kiran! ;P

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat opowiadania.